Nowy Napis Co Tydzień #140 / O poemacie „Ijasz”
Tomasz Różycki to jeden z żyjących klasyków poezji współczesnej, w moim odczuciu na pozycję tę zapracował swoim poematem Dwanaście stacji, nawiązującym przede wszystkim, choć nie tylko, do Pana Tadeusza. Wydaje się, że nowo wydany Ijasz jest przedsięwzięciem o podobnych aspiracjach. Różycki stworzył obszerną objętościowo – jak czytamy na okładce – „nową «Iliadę»”. Zanim przejdziemy dalej, chciałbym poświęcić chwilę na określenie przynależności genologicznej tego tekstu. Jeśli przyjrzeć się recenzjom, to najczęściej wymienianym terminem jest poemat heroikomiczny. Sprawa nie wygląda jednak tak prosto – Ijasz łączy bowiem w sobie cechy wielu gatunków: poematu, eposu, kroniki czy powieści. Gdybym musiał zaklasyfikować jakoś ten utwór, pozwoliłbym sobie użyć określenia powieść poetycka albo po prostu poemat (bez przymiotników). Nie wiem, czy wymiar heroikomiczny stanowi nadrzędną wartość tegoż utworu. Warto podkreślić, że z całą pewnością silną instancją w tym tekście jest narrator. Należy pamiętać, że – obok podniosłych fraz, o których za chwilę – nie brakuje tutaj charakterystycznej dla powieści narracji. Ijasza czyta się jak powieść. Dla zobrazowania sięgnę po fragment utworu:
Masza zaczęła obierać pomarańczę i dzielić ją na cząstki.
Tak, była tu. Wypiła łyk i skrzywiła się. Okropna ta wódka,
odzwyczaiłam się, powiedziała i odstawiła szklankę na podłogę.
Zapalę. Chcesz? Nie, dziękuję, mam swoje – powiedziałT. Różycki, Ijasz, Kraków 2021, s. 343. [1].
Jeśli przeczyta się ten fragment bez pauz międzywierszowych, a tak sugeruje rytm utworu, to nikt nie odróżniłby tego wyimka od prozy. Czy to źle? Wręcz przeciwnie, Różycki wyzyskuje potencjał literatury, kiedy należy przyspiesza, a kiedy trzeba – zwalnia. Gdyby cały czas utrzymywał czytelnika przy podniosłym tonie, stałoby się to nużące. Tymczasem pozostaje adekwatne. Występują momenty gęste, trudne, ale obok nich istnieją też całe struktury, które czyta się z dużą lekkością. Dzięki temu heroikomiczny wymiar nie zaburza proporcji, tym samym zachowuje moc tam, gdzie trzeba, żeby wybrzmiał jego prześmiewczy charakter. Na przykład we fragmencie:
[…] Kiedy się pojawił, rozpoczynali miłosne dialogi,
przekrzykując sąsiadów, szum samochodów i warczące
na przystankach autobusy, zachrypniętym głosem
opisywali sobie wzajemnie, jakim się wspólnym oddają pieszczotom
na odległość. Tworzył się chór krzyczących i wołających kobiet,
chór przekrzykujących się z okien mężczyzn, śpiewający wspólnie
obsceniczny miłosny hymn na wiele głosów, kakofoniczny l'opéra d'amourTamże, s. 40. [2].
W Ijaszu Różycki pozostaje wierny swojemu wypracowanemu i uznanemu na polskim rynku stylowi, zachowuje przejrzystość, często uderza w podniosłe tony, jednak nie robi tego dla patosu, a raczej dla rozbicia chwili. Przy tym styl poetycki – zarówno Różyckiego, jak i samego Ijasza – jest gęsty, bogaty, wręcz ornamentowy, lecz ornament ten – jak już wspominałem – nie powstaje wyłącznie dla pokazu kunsztu czy kuglarstwa. Wszystko jest po coś, wszystko służy opowieści.
A skoro jesteśmy przy opowieści, to rzecz dzieje się z pewnością – jak prawie wszystko u Różyckiego – na Śląsku Opolskim, wśród tej przestrzeni, którą poeta zna najlepiej i którą twórczo eksploruje. Nie sposób ustalić, gdzie dokładnie. Wyrasta ze Śląska i tyle musi nam wystarczyć, co zostaje ujawnione już u początku tekstu. Skąd wziął się tam protagonista – Lewa Nielucki? Jedni mówią, że przyjechał od strony Prudnika, inni, że z Głubczyc, jeszcze inni, że od Głuchołaz, a może przybył pociągiem, może wreszcie był tu od zawsze – niezauważony, może zwyczajnie stanowił podskórną tkankę tego miasta. Najważniejsze jest to, że – niczym mityczni bohaterowie – powraca w rodzinne strony i tak jak oni ma tutaj sprawy do załatwienia. Kolejnym, dość oczywistym tropem są nawiązania biblijne – Ijasz i Lewa to imiona, które w oczywisty sposób ewokują imiona biblijnych postaci – Izajasza i Lewiego. Również nazwisko Nielucki jest homofonem zaprzeczonego przymiotnika „ludzki”.
Lewie Nieluckiemu przychodzi jednak żyć w świecie dobrze nam znanym – w przestrzeni Śląska lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, krainy, w której ścierają się pozostałości popeerelowskiej nędzy i kwitnąca wczesnokapitalistyczna bieda. Młodsi znają te obrazki z filmów, seriali, a starsi doskonale je pamiętają. Wszędzie ujawnia się tęsknota za osławionym american dream czy – w tym osobliwym opolskim przypadku – german dream. A przecież Lewa wraca ponoć z tamtego, lepszego świata do tego miejsca, z którego każdy chce się wyrwać, a zarazem wyrwać się nie może. Te wątki świetnie wyeksplorował Różycki już w Dwunastu stacjach, pisząc choćby o „Śląsku zwanym czasami Podolskim”
To miasto, choroba moja! Prątek czarnej żółci, smutny tumor
rozrastający się w duszy – jakże cię nienawidzę, miasto!
Zostawić cię, wyjechać, opuścić na zawsze! Namolny
koszmarze, potworze bez duszy, bez twarzy zarazku!
Zgiń, przepadnij, zły duchu, smogu marnych życzeń,
porzuconych planów, marzeń, przekleństwo każdego ranka,
przepadnij na wieki! […]
[…] miasto porosłe wapiennym kołnierzem,
zasypane popiołem, z pięknymi archaicznie spękanymi blokowiskami
piętrzącymi horyzont, ze staropolską hurtownią z falistej blachy,
[…]pod spalinową tęczą co dzień wstające, żywe, żywe miasto.
Ach, jakże chciałbym ci powiedzieć: „Żegnaj!”Tenże, Dwanaście…, s. 7–8. [4]
Świat, w którym żyją bohaterowie Różyckiego, jest dusznym, zniewalającym miejscem. Odbiera perspektywy, a jednocześnie przywiązuje do siebie na zawsze. Zarówno Wnuk, jak i Lewa są umieszczeni w tym świecie. Mimo że historia tego drugiego jest niedopowiedziana: nie wiemy, która plotka jest prawdziwa, czy wraca do miasta, czy jest w nim od zawsze, to bohater „wyłania się”, by rozprawić się z tym, co zostało. Czy to dawna miłość, czy śmierć ojca? Nieważne, ważne, że przyciąga go do siebie.
Kim jest tytułowy Ijasz? Ojcem protagonisty, który dawno temu zginął w niejasnych okolicznościach. Ale lepszą odpowiedź na to pytanie znajdziemy w tekście:
[…] Człowiek
jak ślepiec zbiera wymacane fragmenty świata i skleja z nich swoją
prawdę. Wie pan, że pański ojciec właśnie taki był?
Był równocześnie zbyt wieloma osobami, zbyt wieloma
możliwościami, nie do końca uchwyty. Każdy ma
w swojej pamięci innego IjaszaTenże, Ijasz…, s. 332. [5].
Ijasz to wielka, wieloznaczna droga, autonomiczna historia, która pisze się niejako samoistnie. Tę drogę trzeba odkryć samodzielnie w czasie lektury, która dzięki dojrzałej polszczyźnie i doskonałemu panowaniu nad językiem autora potrafi dostarczyć wiele satysfakcji oraz czytelniczej przyjemności.
Jaki mam problem z Ijaszem? Moim zdaniem utwór aż nazbyt przypomina Dwanaście stacji. Czytając Ijasza w ten duszny poranek, nie czułem jeszcze mocniej ściśniętego gardła, nie czułem tego, czego oczekiwałem po tak zapowiadanej książce. Bo wszystko to już było – i to było u Różyckiego. Może jednak to moja wina, może spodziewałem się kolejnych Dwunastu stacji, a dostałem Dwanaście stacji 2.0? Spodziewałem się książki o podobnym znaczeniu dla rodzimej poezji co Dwanaście stacji, tymczasem dostałem książkę zwyczajnie podobną do poematu z 2005 roku. Nie wszystkie utwory mogą być przełomowe, Ijasz – wbrew marketingowemu hasłu – nie jest nową Iliadą. Może naiwnie i niesłusznie oczekiwałem awangardyzmu od poety, który słynie z ukształtowanej dykcji poetyckiej? Czy można mieć pretensje do Różyckiego, że sięga po dobry, sprawdzony i pasujący do jego sposób pisania? Nie wiem, mogę tylko napisać, że spodziewałem się więcej. I gdybym wcześniej nie przeczytał Dwunastu stacji, to pewnie zachwyciłbym się Ijaszem. Różycki sięgnął po rozwiązanie bardzo bezpieczne, zbyt bezpieczne, za mocno zachowawcze, konserwujące jego poezję, a jego – jako twórcę – zatrzymujące w miejscu.
Mimo wybrzmiałej powyżej krytycznej uwagi najnowszą książkę Różyckiego z pewnością warto przeczytać. Szczególnie silnie polecam ją tym wszystkim, którzy z twórczością tego poety nie mieli okazji zapoznać się wcześniej. Choć myślę, że i ci, którzy są rozmiłowani w dojrzałej stylistyce opolskiego poety odnajdą w Ijaszu to, czego szukają. Opowieść – w warstwie fabularnej – składa się w dużej mierze z niedopowiedzeń, prawda jest rozbita, rozkawałkowana pomiędzy poszczególnymi narracjami, w końcu każdy z nas ma jakąś swoją, własną i wsobną opowieść o tych samych wydarzeniach. W tym sensie Różycki czerpie z tradycji literackiej. Swoją epopeję składa z wielu wersji, fragmentów, nieledwie odłamków historii. W przeciwieństwie do współczesnych wydań archaicznych opowieści, które chcą stanowić jedną w miarę spójną historię, nie ma tutaj kanonicznej wersji. Są tylko historie i plotki, wersje zdarzeń, które dopiero złożone pozwalają naprawdę spojrzeć na całość, pozwalają obejrzeć inną perspektywę, co więcej, to czytelnicy mogą podjąć decyzję, która alternatywa ich satysfakcjonuje, ale aby ją sobie wyrobić, należy przeczytać Ijasza, do czego serdecznie zachęcam.
T. Różycki, Ijasz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.