03.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #141 / Bez kontroli uboli

Białołęka, sobota, 7.08.1982, godz.19

Kochanie,

jestem w celi numer 21. W 25 siedzi Jarek Kosiński. Nastrój domu wczasowego. Cele przez większość czasu pootwierane. […] Pytano nowo przybyłych (wczoraj i dzisiaj ośmiu) o wiadomości i opinie z zewnątrz. Jutro o 10 msza… Jedzenia w bród, paczki z MCK (Międzynarodowy Czerwony Krzyż), z Kościoła. Owoce. Grzałka już oficjalnie, światło, instalacje, książki. Jest nas w celi czterech, łóżek osiem. Jeden przyszedł ze mną. Dwaj już byli. Jeden siedzi od początku maja, jeden od 13 grudnia. Atmosfera wspaniała. Jakbym się znalazł na wczasach, na kursokonferencji, na jakimś uniwersytecie. […]

Gdyby pytali o mnie w wytwórni, powiedz, co się wydarzyło. Jak się zobaczymy, przekażę Ci list do laboratorium WFDWytwórnia Filmów Dokumentalnych w Warszawie. Państwowa instytucja utworzona w 1949 roku. W 2019 po połączeniu ze studiami filmowymi „Kadr”, „Tor” i „Zebra” otrzymała nazwę Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych (WFDiF) [przyp. red.].[1] w dwóch sprawach:

– kopii wzorcowej filmu Lengrena Choinka strachu

– kopii roboczej filmu Kadena Podwójne życie. […]

Nie przyjeżdżaj tutaj z chłopakami, nie chcę się zbytnio rozczulać. Boję się, że możesz mieć kłopoty z Mamą. Podkreśl mocno, że niczego konkretnego u nas nie znaleziono, nikt mi nic nie zarzuca, po prostu przez bycie tym, kim jestem, obracanie się w środowisku, w którym jestem, trafiłem na jakąś tam czarną listę i przyszedł na mnie czas. Trafili tutaj faceci, u których dokładnie nic nie znaleziono, a więc te 33 egzemplarze „Gniazda wroniego” nie miały tu żadnego znaczenia. Ucałuj serdecznie Mamę i przekaż w moim imieniu, żeby się trzymała mocno. Wy teraz, obarczone codziennymi kłopotami, macie się znacznie gorzej niż ja tutaj w cieplarnianych warunkach.

Bez żadnych skrupułów powinnaś przyjąć pomoc paczkową z kościoła św. Marcina lub z naszego. Poradź się Bogdana K. Jeśli Stowarzyszenie Filmowców zgłosi się z jakąś pomocą, przyjmij ją, proszę. Nie ma się co szczypać, choć nie myślę, żeby z własnej inicjatywy należało jej tam szukać w tej chwili. Najważniejsza sprawa – nie ograniczaj ani na jotę codziennych wydatków. […]

Całuję Cię mocno – Michał

 

Kochanie!

(Dzisiaj mija tydzień odkąd opuściłem nasz dom). Zastanawiam się cały czas, w jakiej formie prowadzić pamiętnik ze swojego pobytu tutaj. Pozwól, że będzie on miał charakter listów do Ciebie. Listy te przez to nie będą zbyt osobiste, ale myślę, że widzenia i możliwość rozmowy będą to nam rekompensować. Listy te będę więc tak pisać, aby mogły być czytane również przez naszych znajomych.

Po tym, gdy wyszłaś z pokoju przesłuchań na Wilczej, esbek zadał mi to samo, retoryczne w gruncie rzeczy, pytanie.

– Czy pan może powiedzieć, jakie jest pochodzenie tej broszury i jak znalazła się w pańskim domu?

Zapadła potem dłuższa cisza, po której powiedziałem, że po prostu kupiłem ją za 800 złotych, na Wolumenie, od chłopaka, który znał mnie z widzenia z dawniejszych czasów. I to było jedyne do tej pory formalne przesłuchanie. Na Wilczej było jeszcze kilka godzin oczekiwania na przejściówce, potem w kajdankach, w parze z jakimś facetem od produkcji lizaków, przewieziono mnie fiatem na komendę przy ulicy Waliców, do aresztu, na tak zwany dołek. Cela numer cztery. Dwójka – to kobiety. Trójka – sankcyjni, to znaczy ci, którzy są formalnie postawieni w stan oskarżenia przez prokuratora.

Taka cela na dołku przypomina trochę przedział kolejowy dalekobieżnego pociągu. W pewnym momencie człowiek wsiada, wchodzi w jakiś układ ludzki, który trwa. Dziwne typy, przeróżne charaktery. Trzech, czterech leży na leżance. Dwóch, trzech siedzi, jeden czy dwóch spaceruje. Ten celowy spacer jest chyba kwintesencją kryminału. Pamiętam jeszcze, jak to wyglądało, gdy realizowaliśmy Karę z Tadziem Pałką. Zapamiętałem z Wilczej taki obrazek: podszedł do kraty celi jakiś klawisz i z uznaniem odezwał się do chłopaka, który akurat chodził. „Ty musisz chyba być stary garownikWięzień przebywający bardzo długo w zakładzie karnym, „stały bywalec” [przyp. red.].[2], bo tak umiesz chodzić”. Z upływem czasu ludzie odchodzili. W nocy pojawiali się nowi. I znowu za dnia ruch. Sankcyjnych i „putany”W gwarze więziennej – prostytutki. Określenie z języka włoskiego [przyp. red.].[3] z sąsiednich cel zabierają w jakiś transport. Od nas ludzie wychodzą wieczorem i w nocy pojawiają się nowi. Z pięciu na kolacji robi się dziesięciu na śniadaniu. Kubek kawy słodzonej lub nie i dwie pajdy białego chleba posmarowanego smalcem. A na obiad wlewają do platerów po łyżce zupy. Nawet do jedzenia. A urok wychodka!

Czwartek, piątek, sobota rano... Wzywają mnie do dyżurki. Chłopak po cywilnemu. Błękitne oczy, elegancik, młodzieżowiec. Wręcza mi decyzję o internowaniu. Odbieram depozyt, podpisuję coś, kwituję odbiór decyzji

i do nyski. Siedzi tam jeden facet. Ruszamy do Białołęki. Okazało się, że moim współtowarzyszem niedoli jest Andrzej Sadkowski, pracownik naukowy Instytutu Chemii Fizycznej. Od tej chwili los wyznacza nam wspólną drogę. Kierowca radiowozu, z którym rozmawiam w czasie jazdy, godzi się wziąć dowód rejestracyjny i kluczyki, aby przekazać Ci w poniedziałek. Stoimy dłuższą chwilę przed bramą, oczekując na otwarcie. Patrzę pilnie w kierunku biura przepustek. Dostrzegam panią Irenę Kosińską. Wołam do niej. Oszołomiona podbiega, mówi – „O, Boże!” – pyta, co się stało. Łzy w oczach. Nie będę ukrywał, że ja też z trudem mogę cokolwiek z siebie wykrztusić. Oddałem jej całą torbę i prosiłem, żeby Cię przywieźli w środę. Ciężar spadł mi z serca, bo będziesz miała pewną wiadomość i od życzliwych ludzi.

Rejestracja już na bloku. Krótka, nic nie oddaję do depozytu. Nic przy sobie nie mam. Jest koło 12 i wszyscy wracają właśnie ze spacerniaka – boiska. Piękne słońce, upał, towarzystwo tylko w majtkach, rozgrzane, pogodne. Od razu słyszę kilka okrzyków: „Cześć!” pod moim adresem – poznaję Janka Lityńskiego, innych nie kojarzę. Prowadzą nas pod cele i od razu proponują kąpiel. Cudownie. Okazało się, że poprzedniego dnia, w piątek, nie było wody i dlatego kąpią się dzisiaj, w sobotę. Po ponad dwu dobach przebywania non stop w swoich ciuchach – rozkosz, ciepła woda. Łaziebny daje koszule i kalefajtySprane i zdeformowane kalesony [przyp. red.].[4]. Więc zaraz mogę wyprać swoje gatki, bambusBawełniane koszule bez kołnierzyka [przyp. red.].[5] i skarpetki. Po powrocie z łaźni zastaję kilku kolegów czekających na wiadomości. Zostawiłem na łóżku decyzję o internowaniu. Dlatego już wiedzą, kim jestem. Seniorem tego grona jest nobliwy starszy pan w samych kąpielówkach i okularach, Krzysztof Wolicki, publicysta, dziennikarz, tłumacz, którego pamiętam z sesji marcowej na Uniwersytecie Warszawskim – wita mnie i prosi, żebym mówił. Za co, w jaki sposób i tak dalej. Opowiadam pokrótce.

Z celi nr 21, do której trafiliśmy, ostatnio wyszło na przepustkę kilku kolegów. Pozostał z tego grona ostatni, Staszek Ilkowski, internowany na początku maja. Z maja jest w ogóle jednym z ostatnich. Wszyscy już powychodzili na przepustki bądź do domu. Było ich kilkunastu. Staszek jest uroczym człowiekiem. Ciut chyba starszy ode mnie. Ma poważne kłopoty żołądkowe i od miesiąca prowadzi niezwykle skomplikowaną kurację ziołową. Ciągle coś zaparza, popija. Gdyby nie internowanie, chyba nigdy nie byłoby go stać czasowo i organizacyjnie na coś takiego. Do końca kuracji został mu tylko tydzień. Drugi mieszkaniec celi to Maciek Madeyski z Zarządu Re-gionu Mazowsze. Internowany 13 grudnia, a więc już prawie osiem miesięcy.

Pan około pięćdziesiątki, mocno szpakowaty, elegancko wygolony. Również wspaniały towarzysz pobytu, o niezwykle ciekawym życiorysie. Specjalista od organizacji transportu, informatyk, mechanik, działacz społeczny. Pracował w PAX-ie – jeszcze za Piaseckiego, na Żeraniu, jest wiceprzewodniczącym Rady Mieszkańców Spółdzielni Budowlanej „Starówka” – no a ostatnio w „Solidarności”. Cechuje go zdrowy rozsądek i racjonalizm życiowy. Wspaniały człowiek. Już chyba trzy różne komisje zdrowia zakwalifikowały go do wyjścia – i ciągle siedzi. Czeka. Ale kiedy wreszcie wczoraj podszedł do niego na spacerze ubol i, podając kartkę, powiedział: „gratuluję panu zwolnienia” – to Maciek z radości podał mu nawet rękę na oczach wszystkich i krzyknął gromkim głosem „ludzie, wychodzę!”. A po chwili nie mniej gromko dodał: „Jak to? Nie muszę nic podpisywać, żadnego lojalu? Jak to jest?”.

Pojawili się kalifaktorzyWięźniowie wykonujący prace porządkowe albo pomocnicze [przyp. red.].[6] z obiadem. Nie bardzo rozumiałem, co się dzieje, bo nie wzięto obiadu i dla nas (nowych) również nie wzięli. Koledzy podjęli nas obiadem swojej roboty. Kurczak pieczony, którego przyniosła na widzenie żona Staszka, wspaniała sałatka z pomidorów i jeszcze coś. A po obiedzie kawa z mleczkiem, ciasteczka – również domowe wypieki żon chłopaków, którzy już powychodzili. Kakaowe, czekoladowe, palce lizać. Piszę o tym gwoli prawdy historycznej. Broń Boże, nie bierz tego do siebie. GnieciuszekWypiek z resztek ciasta. „Gnieciuchami”, „gnieciuszkami” nazywa się też ogólnie różne rodzaje ciastek albo placków, których specyfika zależy w dużej mierze od inwencji przygotowującego [przyp. red.].[7], który mi podrzuciłaś na widzeniu, jest wspaniały – jest od Ciebie.

Ciągle opowiadam Ci o wrażeniach z pierwszego dnia pobytu, sobotniego popołudnia. O 15 zaproszono nas do celi 23. Zawsze po widzeniach, a więc w środy i w soboty odbywają się tam ogólne spotkania, na których przekazuje się najświeższe wiadomości. Odbywają się wykłady i dyskusje. Tym razem zebrano wszystkich nowo przybyłych, których w piątek i w sobotę dostarczono tutaj sześciu, aby ich przepytać na okoliczność aresztowania. Wszyscy z akcji poszukiwania NOWejZałożona w 1977 roku przez Mirosława Chojeckiego Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA była pierwszym krajowym wydawnictwem drukującym poza cenzurą. Do 1989 roku jej nakładem ukazało się ponad pięćset tytułów (książek, czasopism, dokumentów, ale także kaset wideo oraz magnetofonowych). NOWA wydawała między innymi pierwsze literackie czasopismo drugoobiegowe „Zapis”, w którym debiutował na przykład Jan Polkowski. Za jej sprawą wydrukowano chociażby zakazane dzieła Josifa Brodskiego, Witolda Gombrowicza, Bohumila Hrabala, Tadeusza Konwickiego, Czesława Miłosza czy Marka Nowakowskiego. W 1989 roku wydawnictwo wyszło z podziemia i przekształciło się w oficynę superNOWA, której największy sukces przyniosły książki Andrzeja Sapkowskiego [przyp. red.].[8]. Oprócz tego od czwartku jeszcze jeden nowy, pan Józef Kuśmierek, publicysta drukujący pod swoim nazwiskiem w prasie podziemnej. Po prostu zdecydowali się do niego

przyjść. Jakiś maszynopis leżał akurat na biurku, no i teraz on sam jest w Białołęce. A potem w celach rozmowy, rozmowy, rozmowy. Staszek i Maciek opowiadają nam trochę o ludziach, którzy tu siedzą obecnie. Jest nas już tylko pięćdziesięciu kilku. Od początku, tak jak Maciek, siedzi mniej więcej połowa. Korniki, czyli KOR, KPN-owcy, NOWA, NZS (Jarek Guzy), strażacy, milicjanci (Solidarność MO), demonstranci i niewątpliwie wtyczki ubeckie.

O 21 jest modlitwa. Pukanie w ścianę, skrzykiwanie się. Wszyscy do okien. Ktoś jeden z oddalonej od nas celi rozpoczyna. Odczytuje fragment Ewangelii, a następnie wszyscy chórem odmawiają Zdrowaś Mario czy Ojcze Nasz. Jestem w środku celi i robi to na mnie wrażenie. A jak musi się to odbierać na zewnątrz, za murami? Maciek wyjaśnia, że ta forma modlitwy zrodziła się dawniej, kiedy jeszcze internowani zajmowali dwa baraki. Jako forma manifestacji. Dodaje ze śmiechem, że na początku to nie było to takie ulgowe jak teraz, że mogło trwać nawet przez pół godziny. […]

W niedzielę więźniowie kryminalni z baraków okalających spacerniak nie pracują. Siedzą w celach. Ze zdumieniem obserwowałem akcję pomocy czy też raczej akcję przekazywania prezentów. Rzucanie paczek papierosów, pakunków z jedzeniem. Klawisze dozorujący nasz spacer interweniowali bez specjalnego przekonania. Po jakimś czasie nie widzieli, czy też może starali się nie widzieć. Sytuacja rzucania tych wszelkich dóbr przypominała trochę – nie chcę tu w najmniejszym stopniu obrażać kryminalnych siedzących w celach – sytuacje małp w ZOO zamkniętych za kratkami, którym się rzuca obwarzanki czy jabłka. Tylko że tutaj było znacznie więcej niecelnych rzutów. Okna są dość małe, odległość dość duża. Kraty i siatka. Z okien cel natychmiast wysuwały się kije, którymi starano się podnieść wszystko z ziemi. Papierosy nakłuwa się kijem zakończonym gwoździem. Z cięższymi rzeczami jest trudniej. W pewnym momencie zobaczyłem, jak podciągnięto dół siatki, przedostał się pod nią chłopak na teren bezpośrednio przylegający do baraku, pozbierał wszystko i przekazał w wyciągnięte przez kraty ręce – i jak Indianin przeczołgał się z powrotem. […]

Spacer w niedzielę bywa trochę krótszy, ponieważ jest msza święta. Świetlica, w której stoi telewizor, ale przede wszystkim gra się w ping-ponga, zostaje zamieniona na kaplicę. Ołtarzyk, dwie świece na nim, krzyż, plus naczynia liturgiczne oraz dużo taboretów. Telewizor przykryty białym prześcieradłem, a na nim przypięte dwa święte obrazki. Jeden ksiądz odprawia mszę, drugi spowiada w czternastej czy piętnastej celi. Pudełko z komunikantami wraz z kielichem wędruje po sali. Ci, którzy będą przyjmowali komunię, przekładają do kielicha opłatki. Ministrant, sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, blisko sto kilo żywej wagi, Maciek Goliszewski.

Ewangelię czyta ktoś inny, a śpiewane części Józek Ruszar. Po kazaniu ksiądz odczytuje sprawozdanie z konferencji Episkopatu. Najważniejsza sprawa to wyjaśnienie, że to jednak nasze władze nie chciały przyjąć w tym roku papieża. Wizytę odkłada się na przyszły rok w terminie nieokreślonym. Po mszy Józek zbiera talony na paczki do przekazania na Piwną. Wszyscy lądują potem w naszej celi. Kawa dla księży, papierosek, pytania, odpowiedzi. Przed wizytą u nas odprawili mszę w pawilonie czwartym, dla Komisji Krajowej. Samopoczucie wszystkich dobre. Ksiądz upomina się o listę ostatnio przybyłych. […]

Siadłem do pisania tego listu do Ciebie po obiedzie, zrobiła się już noc. W międzyczasie wpadli tu kolesie, mówiąc, że są z KWSB, i zadali pytanie, czy się przyłączymy. Za chwilę jednak wyjaśnili, że jest to Komitet Wykonawczy Spartakiady Białołęckiej. Pięć minut temu wpadło im to do głowy – kilkanaście dyscyplin, sekcje przygotowujące. Będą stemple okolicznościowe, plakietki, medale i tak dalej. […]

Całuję cię, Twój Michał

Białołęka, 13.08.1982, piątek

Kochanie!

W poniedziałek (9 sierpnia) pożegnaliśmy Staszka. Wyszedł na przepustkę do 4 września. Ale ci, którzy już wychodzą na dłuższe przepustki, rzadko wracają. Stasio zapakował swoje ziółka i poszedł. Żegnaliśmy go ciepło i uroczyście. Kawa, spokojne rozmowy przy stole, kilkakrotnie zaglądający klawisze z ponagleniami. […]

We wtorek wreszcie byłem na pełnym normalnym spacerze bez żadnych atrakcji. Prawie wszyscy tutaj dbają bardzo o kondycję fizyczną. Siatkówka i biegi. Okrążenie, po jakim się biega, ma sto osiemdziesiąt metrów. Są tacy, którzy biegają po sto i więcej okrążeń, nawet codziennie, co, łatwo wyliczyć, daje około dwudziestu kilometrów. O wszystko jednak musieli chłopaki walczyć. Teraz spacer trwa trzy godziny, od 8.30 do 11.30, i jest wspólny dla wszystkich. No, ale to dlatego, że jest już nas tutaj stosunkowo mało. Musieli walczyć o pełną godzinę, potem o dwie, o to, żeby mogli rozkładać koce na trawnikach, które były oczkiem w głowie komendanta. O otwarcie cel… Teraz pobudka jest w momencie rozdawania śniadania, o 7.30. Po spacerze, we wtorki i piątki, a więc przed dniami widzeń, jest łaźnia, a jeśli jej nie ma, to po prostu oczekiwanie na obiad w zamkniętych w zasadzie celach. Obiad 13–13.30, następnie godzina przymusowego leżakowania przy zamkniętych drzwiach. Otwierają się przed 15 i do 17 czy 17.30 kwitnie życie towarzyskie. W tym czasie odbywają się oczywiście wszelkie spotkania czy wykłady. Zamykają i kolacja. Około 20 apel, który

obecnie wygląda następująco: otwierają się drzwi, porucznik wsadza grzecznie głowę, patrzy, czy zgadza się stan celi, mówi dobranoc i po apelu. W tym momencie kończą się nieodwołalnie wszelkie wizyty. Bo do tego czasu można było się dać zamykać, będąc gdzieś na wizycie – nie było problemu. Nocować trzeba było u siebie. Lecz wszyscy siedzący tutaj dłużej podkreślają z naciskiem, że to są zdobycze miesięcy walki, nacisków, wizyt kościoła i MCK. Na samym początku siedziało po dwunastu w celach, nie było co jeść, było po prostu bardzo paskudnie.

Nie będę ukrywał, że w środę z potęgującym się niepokojem oczekiwałem naszego widzenia. Bałem się, w jakim stanie psychicznym Cię zobaczę. Nie masz największej odporności, wiemy to oboje, a sytuacja z grubsza przecież przypominała klasyczny układ, kiedy to mężczyzna idzie na wojenkę, a kobieta pozostaje w domu z dziećmi i troską o codzienny byt na głowie. Przybliżenie dość dalekie, bo to nie wojenka, a kryminał. Twoja troska o byt i dzieci też nie jest do porównania z czasami okupacji na przykład. A na dodatek ten kryminał, taki, jakim ja go zastałem, to coś bliższego sanatorium o zaostrzonym rygorze, coś jakby zgrupowanie na kursokonferencji, gdzie dbają, żeby człowiek nie przeforsował się fizycznie i żeby nie pił wódki, i żeby miał sporo czasu dla siebie.

Twój Michał

Białołęka, 14.08.1982, sobota

Kochanie!

[…]

Dzień wizyt. Okazuje się, że paru osobom na zasadzie represji odmówiono widzenia. Na przykład Kazio Wóycicki został tak ukarany. Przyszła do niego żona z córką i nie wpuszczono ich. Tak więc później przez parę godzin za pośrednictwem różnych ludzi dostawał jakieś rzeczy, a paczkę z jedzeniem przyniósł mu „Japończyk”, jeden z tutejszych poruczników. A w ostatnim grypsie, który przyszedł akurat pod koniec obiadu, napisała jego żona, że oficer więzienny jako powód nieotrzymania przez nią widzenia podał, że to mąż nie chce się z nią spotkać. Podobno takie rzeczy zdarzały się na początku, ale skutecznie przeciwko nim zaprotestowano.

[…] Józek Ruszar zaprosił nas znowu do swojej celi na obiad. Jako wkład przynieśliśmy sałatkę z pomidorów i jogurt oraz własne platery i sztućce. Okazało się, że to budzi niezadowolenie współmieszkańców Józka, że to on nasprasza ludzi na obiad, bo to w końcu on gotuje, a potem któryś z nich, dyżurny, musi zmywać po gościach. […]

Całuję cię 400 razy i jeszcze 60 – Michał

Białołęka 15.08.1982, niedziela

Kochanie!

Uff! Nareszcie kończy się dzień pełen wrażeń. Napięcie powoli opada. Odbyła się dziś rano manifestacja w czasie spaceru. Symboliczna pielgrzymka do Częstochowy. Wszyscy, no, prawie wszyscy, wzięli w niej udział. Wychodzenie na spacer w koszulach i długich spodniach, a jeszcze to, że Józek wynosił na dwór dechę, wzbudziło czujność „małej główki” – klawisza. Speszony chodził tam i z powrotem od strony, gdzie zazwyczaj nie chodzą klawisze, to znaczy od strony baraków kryminalnych (trzeciego i czwartego). Zbieranie się trwało dość długo, więc wreszcie usiadł sobie na ławeczce. Z dwu desek związanych sznurkiem powstał krzyż, pojawiła się też tabliczka-lizak z numerem 18. Po odmówieniu krótkiej modlitwy cała grupa ruszyła ze śpiewem. Zaniepokojona służba więzienna zaczęła wyglądać z różnych stron placu. Kryminalni patrzyli w milczeniu. Józek, który przed chwilą został wezwany do baraku, aby wydać naczynia liturgiczne księżom udającym się na czwórkę (Komisja Krajowa), uprzedził „Japończyka” – porucznika wychowawcę – o tym, co ma nastąpić. Dlatego zachowali spokój, nie interweniowali. Po zrobieniu jednego kółka modlitwa, odmówiliśmy jedną dziesiątkę różańca i zakończyło się to wezwaniem, aby rozmyślając i modląc się, przebyć jeszcze osiem okrążeń. Dziewięć okrążeń ma symbolizować dziewięć dni pielgrzymowania z Warszawy do Częstochowy.

Cyfra 18 posiada też swoją głęboką symbolikę. Wysyłany jest na zewnątrz list do Prymasa i Generała Zakonu Paulinów oraz wszystkich uczestników pielgrzymki. Zawarty jest w nim apel, aby w następnych latach w Warszawskiej Pieszej Pielgrzymce szedł samotny lizak z numerem 18, aby jego samotność symbolizowała tych, którzy nie mogą z przyczyn więzienia czy internowania brać w niej udziału. Aby taki lizak szedł w pielgrzymce, jeśli będzie taka potrzeba. A myślę, że taka potrzeba będzie istniała tak długo, jak długo będzie socjalizm. W pielgrzymce idzie blisko sto grup, jednak numerów jest tylko siedemnaście. Postulat wprowadzenia numeru osiemnastego, który nie będzie miał swojej grupy, wydaje się interesujący.

Nie dane mi było zrobić więcej niż osiem okrążeń, ponieważ zgarnęli mnie Kazio Wóycicki i Grześ (Chrostowski). Okazało się, że księża zaproponowali napisanie listu do papieża. List sformułowaliśmy jako pozdrowienie. Chcieliśmy powiadomić Go o naszej manifestacji i prosić o modlitwę. Oba listy podpisało około czterdziestu osób. Po spacerze, jak co niedziela, była msza. Patrzyłem na te dzisiejsze wydarzenia, pilnie rejestrując poszczególne obrazy w pamięci. Po mszy Józek zaprosił nas znowu na obiad, tylko że miało tam być łącznie jedenaście osób, więc poprosił, aby oprócz naczyń i sztućców przynieść także stół i taborety. Ale chyba przesadził, bo zatraca się przy tym już całą kameralność. Zaserwował chłodnik i zapiekankę, która

składała się z różnych rodzajów konserw zapieczonych w ziemniakach. Garnek stał na maszynce elektrycznej i był przykryty blaszanym talerzem, a na jego wierzchniej stronie leżała do góry nogami druga maszynka. Wyszło, jak wszystko co wychodzi spod jego ręki, bardzo dobrze. […]

Całuję Cię, Michał

Białołęka, 16.08.82, poniedziałek

Kochanie!

Zaczyna się szara codzienność obozowa. Obudził nas szum lejącego deszczu. Podsypiałem do momentu, kiedy „kalifaktorzy” przywieźli śniadanie. Nie gimnastykowałem się nawet. Tylko troszkę, żeby rozruszać kości. Deszcz przestał padać, wyszliśmy normalnie na spacer. Przygotowania do spartakiady idą pełną parę. Chłopcy zrobili skocznię w dal. Od razu próbne skoki. Przebiegłem w sześciu odcinkach czasowych prawie pięć kilometrów. Już bez bólu mięśni czy żeber. Zrobiłem też lekki trening chodziarski.

W czasie spaceru Józio opowiadał, jak wyglądał „historycznie” rozwój metod gotowania. Zaczęli oczywiście od grzałki – modelu więziennego (to znaczy z dwóch żyletek) i od kopcia czy też kaganka. Robi się go ze sznurka wplecionego w drut dla nadania mu sztywności, osadza w puszce, a za paliwo służy margaryna albo smalec więzienny, który dostaje się do jedzenia. Kopcie służyły do oświetlania, ale również do smażenia na przykład jajek. Tylko jak doszorować później po czymś takim miskę…

Po powrocie ze spaceru wpadł Maciek. Opowiadał o tym, jak dwa razy jeździł do szpitala z zębami. Z Białołęki był wieziony „suką” do „sieczkarni” w sądach na Świerczewskiego. [...]. „Sieczkarnia” to przejściowe cele, gdzie po prostu krzyżują się drogi najróżniejszych ludzi. Maciek, jeżdżąc „suką”, za każdym razem stykał się z uznaniem kryminalnych. On – polityczny, coś lepszego, a oni kryminalni. Od czasów „Solidarności” w więzieniach jest jednak nieco lepiej. Wszyscy to podkreślają. Przede wszystkim jedzenie.

Po południu był drugi wykład Kazia z filozofii. Mówił o „poprzednikach” Kanta; Arystotelesie, Kartezjuszu i Rousseau. Potem była dyskusja, która po wyjściu słuchaczy toczyła się już w mniejszym gronie aż do 7 wieczór (wykład zaczął się o 15.30). Dyskusja jakoś wjechała na strukturalizm w filozofii. Potem zjechała na tematy lingwistyczne. Józek, który jest po studiach polonistycznych na UJ, wspomniał, że w jego instytucie wynaleziono dwunastą przydawkę dopełniaczową – co było osiągnięciem na skalę europejską. A potem miał długie exposé na temat struktury bajki magicznej. Okazuje się, że to jego konik. Cytował jakiegoś radzieckiego uczonegoChodzi o Władimira Proppa (1895–1970) – jednego z najważniejszych reprezentantów rosyjskiego formalizmu [przyp. red.].[9], który stworzył model – schemat bajki magicznej. […]

Jest noc, koledzy śpią. Noce są już chłodne i przymykamy okno, które w dzień jest jeszcze otwarte na oścież. Zaczyna śmierdzieć kibel. A tak jest to skanalizowane, że jest klozet, ale nie ma kolanka, a więc otwarty jest wprost ku rurze kanalizacyjnej. To zdumiewające: dlaczego właśnie taki model muszli klozetowej tu stosują? Może wychodzą z założenia, że zwykły typ z kolankiem byłoby trudniej trzymać w sprawności, nie wiem.

Znam coraz więcej nazwisk, rozpoznaję już większość. Są tacy, którzy nie wychodzą na spacer prawie w ogóle. Nieliczni. Ten względny „luksus”, w jakim się tutaj znajdujemy, to pierwsze, euforyczne niemal wrażenie, jakie odniosłem – przechodzi. Pozostają kraty. Na razie jest to obserwacja innych, nie moje odczucia. Ja jestem zajęty od rana do wieczora, nie mam wolnej chwili. W pierwszych dniach przeczytałem Życie po życiu Moody’ego i nic więcej. Nie zajrzałem jeszcze do czasopism, które mi przyniosłaś, bo nie mam czasu. Ale połowa facetów siedzi już osiem miesięcy. Nie sposób wypełnić sobie na tyle czas, by nie mieć go na myślenie.

Dobranoc. Michał

Białołęka, 17.08.1982, wtorek

Kochanie!

Przepisałem sobie w celach dokumentacyjnych listę osób internowanych, jest nas pięćdziesięciu ośmiu i ponad połowa to faceci siedzący tutaj od grudnia. Pogoda ducha, ćwiczenia fizyczne, lektury, to wszystko wspaniałe. Ale jednak bezsens, kompletny bezsens tej represji, trzymania ludzi tutaj – jest niesamowity. Bo wielu z nich siedzi przecież profilaktycznie za swoją autentyczną działalność społeczną, za przynależność do „Solidarności” albo do NZS. Druga grupa to ludzie związani z wydawnictwami oraz kilku milicjantów ze Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, który powołali na fali odnowy. Fajni, młodzi faceci. Sądzić ich mimo całej elastyczności litery prawa nie było za co, po prostu ich zapuszkowali. […] Znalezienie się tutaj w tym środowisku dla człowieka takiego jak ja nie może nie doprowadzić do radykalizacji poglądów i postaw […]. Łaziłem po celach, dokumentując. Pamiętam, że Andrzej wspomniał, że jemu czwartego dnia pobytu zrobiło się tak trochę niewyraźnie. Nie ma mnie w domu już dziesięć dni. Dowiedziałem się dzisiaj, że jakiś facet głoduje, ale nie wiem nic bliżej na ten temat, jutro się dowiem.

Całuję Cię, myślę o Was wszystkich

Michał

Białołęka, 20.08.19 82, piątek

Kochanie!

I niedługo miałem tego spokoju. Rano obudziła nas wiadomość, że jest wywózka. Zabrali siedmiu chłopaków, prawdopodobnie do Darłówka. Przeróżne spekulacje, ale nie ma w tym żadnego tropu. Nie można wykluczyć, że wywiozą nas wszystkich, że zlikwidują internat na Białołęce. Przynajmniej na jakiś czas. Tak więc stabilizacja pozorna. A tu, w czterech chyba celach, telewizory, towarzystwo zasiedziałe. Między innymi zabrali Jarka Guzego, szefa NZS-u. Pewnie go pamiętasz z pierwszego widzenia. Rozmawialiśmy w celi, jak się do tego przygotować. Jakby co, ja biorę ze sobą wszystko, co od Ciebie dostałem. Tak więc gdybyś mnie kiedyś odwiedzała na rubieżach Rzeczypospolitej, w Bieszczadach lub nad morzem, pamiętaj o drobiazgach. Zawsze na widzenie albo pewną okazję dwa drobiazgi. […]

Twój Michał

Białołęka, 23.08.1982, poniedziałek

Kochanie!

Rozmawialiśmy kiedyś, czy należy Marcinowi powiedzieć o tym, dlaczego mnie nie ma w domu, czy nie należy. Zgodziliśmy się, że lepiej nie mówić. Lecz jeśli moja nieobecność będzie się przedłużać, sądzę, że lepiej mu powiedzieć. Myślę, że napiszę wtedy list, który mu po prostu przeczytasz. Przecież będzie można to wytłumaczyć w taki sposób, aby nie kreował się dzięki temu na bohatera i z drugiej strony, żeby nie było to coś, czego by się musiał wstydzić. A bezsprzecznie lepiej, żeby się o tym dowiedział od nas niż od osób trzecich, przypadkowo, w niewłaściwej formie. […] Mgliście pamiętam atmosferę kompletnego milczenia na temat aresztowania ojca w latach 50. Przez mamę jest to określane jako jego głupota. Z powodu chodzenia na filmy do ambasady amerykańskiej! Taki jest osąd całej jej rodziny. Ale czy taka jest prawda? Nie zamierzaliśmy zresztą, ani Ty, ani ja, ukrywać tego przed dzieciakami na dłuższą metę. Po co więc teraz kłamać? Może jednak lepiej kształtować ich świadomość od samego początku, dlaczego trzymać je pod kloszem? Niech wiedzą, że istnieje dobro i zło, nie tylko w kategoriach dziesięciorga przykazań. Niech wiedzą, że są ludzie dobrzy i źli. Nie widzę powodu, żeby im nie mówić, kto jest dobry, a kto zły. Właśnie na przykładzie tego, co się ze mną dzieje. Pamiętam, gdzieś w papierach mam kartkę maszynopisu – proklamację powstania KOR-u . Pod tą datą Marcin albo się urodził, albo miał wtedy dwa dni. Dla niego wtedy zaczęła się historia.

Mieliśmy dzisiaj kipisz, czyli małą rewizję w celach. Ale ponieważ byłem właściwie spakowany na okoliczność transportu, przeszło to wszystko

bezboleśnie. Poza tym kipisz był bardzo ulgowy. Po raz pierwszy bodaj od dwóch miesięcy. Bez udziału atandy, czyli zbrojnego oddziału dozorującego. Nawet instalacji elektrycznych nam nie zdjęli. Od paru dni są u nas wszystkie pieczątki, leżały na wierzchu. Musiałem je wziąć ze sobą na spacer. Bez przeszkód. Ale gdzieniegdzie zabrali lampki nocne, maszynki elektryczne, jakieś bibuły, popsute radio.

Wpadł do nas na pogadankę Bogdan Grzesiak, poligraf z NOWej. Prosta dusza, dużo gada. Zaczął opowieści o Romaszce, który z nim siedział. Facet blisko pięćdziesięcioletni. Wzięli go w pierwszych dniach stanu wojennego z ulicy. Rozpoznał go na ulicy ubol. Miał przy sobie kilkanaście ulotek podziemnych. Przywieźli Bogdana na Białołękę, ale po paru dniach zabrali. Prokurator, sprawa, trzy lata. A w latach 50. i później spędził w kryminałach dwanaście lat. Do jego najbardziej spektakularnych wyczynów należał rajd na motocyklu z przyczepą i wyładowanie dwóch magazynków z PmK w okna pałacu Mostowskich. Było to w roku 1956 czy w 1957. W ostatniej dekadzie – oczywiście – zagorzały dysydent. A sam Bogdan to jeden ze współorganizatorów NOWej. […] 13 grudnia byli u niego o 12.15 w nocy. Chcieli go brać szybko – szybko, byle się ubrał, do wyjaśnienia. Ale on, mając swoje doświadczenie, spakował ciepłe rzeczy, przybory toaletowe, z lodówki wziął jeszcze kawał szynki. Przywieźli ich budą ze czterdziestu na Białołękę koło 3 w nocy. Zaprowadzili do czwartego pawilonu, na czwarte piętro. Musiało być od miesięcy nieużywane. Spleśniałe skórki od chleba, brud, syf. W celach było po 6 prycz. Na to powinno być 18 materacy. Było mniej niż połowa. Łóżka połamane, nie było nawet jak się położyć. Dali im jakieś strasznie zasyfione koce. Powiedzieli, że trudno, muszą się do rana przemęczyć. Na czwarte piętro nie dochodziła woda. Faktycznie następnego dnia przynieśli im więcej materacy. Po dwóch dniach przenieśli ich do baraków, tu gdzie jesteśmy obecnie. Wszystko to świadczy o tym, że dla służby więziennej to też było zaskoczenie, byli kompletnie nieprzygotowani do tej wojny. Tyle co ściągnęli w trybie alarmowym personel. […]

Całuję, Michał

Białołęka, 26.08.19 82, czwartek

Kochanie!

9.15

a więc jedziemy. Wszyscy. Obudzili nas o 7 i kazali się pakować. Na ogół cicho, spokojnie. Kolesie z dwudziestki szóstki protestują, twierdząc, że nie pakują się, dopóki nie zawiadomią ich, dokąd wyjeżdżają. Ale oczywiście zasadnicze pakowanie odbyło się już wczoraj. […] Dla zasady co chwila ktoś krzyczy, że nie wyjdą z cel, o ile nie będą powiadomieni dokąd

jadą. Ja mam ni mniej, ni więcej tylko trzy duże torby plastikowe, moją brązową torbę turystyczną niezamkniętą i jeszcze mały karton. Podobnie koledzy. A wszelkiego dobytku w celi zostaje i tak co niemiara. Ci, którzy przyjadą tu sprzątać po nas, będą mieli istną KanadęW gwarze więziennej używanej w obozach koncentracyjnych określano tak miejsce, gdzie składowano rzeczy przywożonych więźniów [przyp. red.].[10]. Siedzimy i czekamy. Chyba już we wszystkich celach zdołali się spokojnie spakować. Cisza. […] Ciekaw jestem, jak będzie wyglądała rewizja wychodzących. Wszyscy mają tyle dobytku, że strach.

10. 00

Przez okno podano wiadomość: jedziemy do Wilgi. Wszyscy. A ponieważ Wilga jest rozległa, kilka budynków, to dlatego zapowiadają, by pakować się osobno. […]

11.30

Właśnie zaszczycili nas wizytą: pułkownik Ołdak, porucznik Janiszewski. Pan pułkownik oświadczył, że nie może nam pokazać dokumentów nakazu transportu, ponieważ jest to niezgodne z przepisami, aby zawiadamiać transportowanego, dokąd jedzie. Oświadczyliśmy mu, że nie wyjdziemy, dopóki nie dadzą nam tego na piśmie, jako że każdy z nas otrzymał decyzję internowania do Białołęki. Na razie kultura. Czekamy dalej. W każdym razie przygotowane są dwa ośrodki o lepszym standardzie, nie więziennym. […]

Tekst jest fragmentem książki Bez kontroli Uboli Ewy i Michała Bukojemskich, która została wydana przez Instytut Literatury i Fundację Centrum Dokumentacji CzynuNiepodległościowego. Książkę można zakupić w naszym e-sklepie.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Bukojemski, Bez kontroli uboli, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 141

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...