03.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #141 / Kulturalny bedeker. Krytyczne remanenty Andrzeja Zawady

Choć w poprzedniej książce (Oset, pokrzywa) Andrzej Zawada żegnał się z krytyczną profesją, w tym roku ogłosił zbiór swoich esejów i szkiców pod tytułem Pracownia literackaA. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.[1]. Pomieszczone tu teksty charakteryzuje duża rozpiętość genologiczna: mikrofilologiczne zapisy sąsiadują z sążnistymi esejami, a teksty okolicznościowe i recenzenckie wplecione są pomiędzy dziennikowe zapisy. Całość podzielona jest na trzy części: Historia ludzi, Porządkowanie biblioteki, Pracownia literacka. Każda z nich ma swoją motorykę i tempo, wpisując się w określoną literacką poetykę i optykę. Jedno na przestrzeni lat nie uległo zmianie. Mówił już o tym profesor wcześniej: „Humanista jest od rzetelnego stawiania uczciwych pytań”Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.[2]. I tych pytań, próbujących oświetlać zakamarki egzystencji i bytu, nie brakuje, bowiem literatura nieprzerwanie odmienia przez wszystkie przypadki pytania o to, skąd przyszliśmy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i może najważniejsze: jak żyć? Nigdy dość pytań banalnych, bo – jak podkreślała Wisława Szymborska – należą one do tych najpilniejszych. Na pytanie postawione przez Jeana-Françoisa Revela: „Czy istnieje w ogóle krytyka literacka? Czy jest w ogóle możliwa?”J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.[3], po lekturze Pracowni literackiej odpowiadam: tak. Zawada będzie podkreślał jej rolę służebną względem tekstu: „Krytyka literacka, a w ślad za nią historia literatury, to swoista inwentaryzacja twórczości. Ze swej natury segreguje, porządkuje, etykietuje”. Za pisarzem opowiada jego (moje) istnienie pośród świata.

Zatem bez zbędnych ceregieli, przejdźmy do meritum. Krytyczne pisarstwo Andrzeja Zawady jest przykładem tego, jak żywa, poszukująca myśl pragnie dla siebie kontekstów, aby mieć (choćby efemeryczne) poczucie wspólnoty (i możliwość donoszenia przesłań dalej), słownikowej solidarności (kiedy język polski coraz bardziej przypomina ściek), filozoficznego zaplecza, dającego narzędzia do poszerzania przestrzeni bycia. Kolejne teksty są szkołą dobrego smaku i stylu. Dopieszczają niuanse. Celują w konkretne wersy i tematy. To interpretacyjne precjoza świadczące o szacunku wobec czytanych tekstów, atencji wobec cudzej mądrości, hołdowaniu przeświadczeniu, że literatura jest jednym z najlepszych systemów poznawczych, z jakich skorzystać może człowiek. Miał rację Adrian Gleń, kiedy konstatował: „[…] zdolność do powściągania emocji, niechęć do epatowania retoryczną sferą języka, wartościowanie dyskretne i wyważone – wszystko to sprawia, że Andrzejowi Zawadzie, zwyczajnie i po prostu, czytelnik ufa”A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.[4]. Dodałbym jeszcze: elegancka fraza, a zarazem gęsta, wciągająca. Klarownym odczytaniom nie brak jednak osobistego tonu. Mamy wrażenie, jakbyśmy weszli do cechu erudyty, który konfrontuje się z uniwersalnymi pytaniami w momencie tarć i spięć, kiedy na postawione treści rodzi się kontradykcja.

Rzecz otwiera esej o lapidarnym tytule: Miłosz. W pierwszym zdaniu czytamy: „Przyśnił mi się Miłosz. Czesław Miłosz”. Zawada czyta detalicznie i drobiazgowo. Stale umieszczając treści na szerszym, syntetycznym planie. O autorze Ocalenia powie, że jego sposobem bycia w rzeczywistości i z rzeczywistością jest uważność – umiejętność ciągłej koncentracji na pojedynczych aspektach istnienia, czytanego jako nierozerwalny splot pamięci i poznania. Rozumienie wynika z szacunku wobec świata ożywionego, w którego osobnych wcieleniach Miłosz widzi uniwersalne prawidła nadające ton naszej egzystencji. Piękno otaczającego nas świata, choć wątłe i nietrwałe, bywa jedynym remedium na nieustępliwy strumień czasu. Świadomość nietrwałości korespondująca z ekstatycznym uwielbieniem życia stanowi podstawową oś konstrukcyjną tego literackiego uniwersum, łasego na estetyczne zachwyty i zapatrzenia. Pisze Zawada:

Co takiego fascynującego jest w tej poezji? Magia zaklinania życia, szamanizm dla wyposzczonych racjonalistów? Zmysłowe piękno słów? Perspektywa ponadczasowa w codzienności? Głód harmonii? Bez wątpienia wszystko to razem.

Kolejny esej nosi tytuł Mistyczny prześmiewca i jest powolną, rozległą i natchnioną lekturą twórczości Tadeusza Różewicza, który komponował z przetworzonych komponentów „narracyjne kolaże z informacyjnych prefabrykatów”. Zawada przekonuje, że milczenie było przystanią, do której zmierzał wolny wiersz autora Płaskorzeźby. Próbował całą swoją twórczością przywrócić znaczenie słowom, a może lepiej: powagę słowa. Dążył do elementarnego oczyszczenia wyobraźni z masowych, popkulturowych, regresujących ją non stop złogów. Pisze Zawada: „To był kurs języka ludzkiego dla początkujących”. Człowiek z wierszy Różewicza zostaje wydziedziczony z tradycji, wepchnięty w niekończące się półki i towary, po które ustawiają się kolejki, bezrefleksyjne w oczekiwaniu, niepokładające żadnej nadziei w indywidualnej kontemplacji. To poeta z prowincji, któremu nie zaszkodziłaby kolejna całościowa, monograficzna lektura. Niewyczerpany w zasoby jak źródła w minerały. Poeta zwyczajności, śmietników, które były (są?) bliżej prawdy niż chmury. Wprowadził „nic” do poezji, a ona mu tego nie zapomniała.

Następnie autor zaprasza nas między litery Szymborskiej, zaczynając tak: „Poezję Wisławy Szymborskiej łatwo się czyta, ale niełatwo się o niej rozmawia czy pisze”. I dopowiada: autorka Dwukropka to poetka potrafiąca zamienić kolokwialny idiom w metaforę, odświeżającą słowa, przez które również patrzymy na cały ten zgiełk spraw mniejszych i większych. Wyroki ostateczności łagodzi się tu odwołaniem do ironii, dla najbardziej skomplikowanych kwestii szuka się prostych ekwiwalentów i wyrazów. Szymborska nie zapomina, że wiersz jest najlepszym sposobem rozmowy, w której egzystencjalne reguły bywają artykułowane raz po raz. Z kolei empatia prowadzi poetkę do włączania w orbitę wierszy niehumanocentrycznych punktów widzenia, co czyniłoby ją jedną z piewczyń ekowrażliwości.

Znakomite i celne uwagi wrocławskiego badacza rozsiane są w każdym tekście. Gdyby chcieć streszczać wszystkie miejsca zakreślone ołówkiem podczas czytania, to owa recenzja zamieniłaby się objętością w wydawniczy arkusz. Ale jeszcze kilka smaczków warto przytoczyć – z różnych tekstów i porządków, świadczących o nieprzebranym bogactwie interpretacyjnych impresji i diagnoz: „[…] czasami mam niepokojące wrażenie, że w Polsce więcej osób pisze wiersze, niż je czyta”. „Jeśli dorósłszy, pozostajemy czytelnikami poezji, jest to w pierwszym rzędzie robota Tuwima”. Z poezji którego wyziera przerażenie „ontologiczną ciasnotą” i „nędzą egzystencjalną ludzkiego losu”. O Iwaszkiewiczu: „Pisanie było formą jego życia. Było jego życiem. Nadawało mu kształt i sens”. O Julii Hartwig: „Ludzie, miejsca, przeżycia, doznania, olśnienia, epizody, chwile osadzają się w słowach jako dziedzictwo, jako jednostkowe dary i zarazem okruchy uniwersalnej reguły”. O Oldze Tokarczuk: „Lepiej byłoby powiedzieć, że właściwym tematem prozy tej autorki jest dusza”. O ludziach pióra: „Pisarz, każdy pisarz, jest trochę jak jedwabnik – pochłania swoje otoczenie i wysnuwa z siebie długą, nieprzerwaną nić opowieści”.

Profesor Zawada repetuje swoje lektury, opowiada o rudymentach doświadczeń czytelniczych (Miłosz, Różewicz, Szymborska, Kornhauser, Kronhold, Schulz, Iwaszkiewicz, Gombrowicz, Witkacy, Konwicki, a to dopiero początek góry lodowej), wraca z filologicznym warsztatem w znane sobie rewiry (między innymi Chwin, Tokarczuk, Pilch). Czytani przez niego autorzy są nieodzowną częścią życia, jego osnową i kanwą. Ponieważ, jak dowodzi profesor, piękno i mądrość nie wyczerpują się w żadnej interpretacji. Wielkie dzieło jest niezgłębione. Wciąż otwiera się na nowo, fascynuje, żyje kolejnymi odczytaniami – również takimi przekonaniami dzieli się z nami Zawada. Weryfikuje wcześniejsze ustalenia i sądy, nieprzerwanie stoi po stronie literatury nieubliżającej myśleniu, stawiającej nas przed uniwersalnymi pytaniami, których nie da się zbyć byle dykteryjką. Czyta w sposób uroczysty. Wiersz ma dla niego swoje tajemnice, które należy odkryć. Poezja poszerza przestrzeń naszego życia – stąd uwaga, jakiej się od nas domaga. Zawada to czytelnik żarliwy, pokazujący miejsca zawiązywania się sensów, spokojnie dochodzący do przesłań, stale dbający o głos, jaki się niesie z czytanych stronnic. Poezja nader często służy mu do komentowania spraw bieżących. Literatura daje możliwość przepracowywania historii, oświetlania miejsc wątpliwych, bolesnych. Z tego przywileju również korzysta. W pisarstwie Kertésza, Máraia, Grassa odnajduje mądrość, którą się z nami szykownie dzieli. Stara się wypracować swój prywatny kanon, czyli korpus tekstów, których wartość dla niego nie będzie negocjowalna, a oczywista. Przypomina: „To literatura jest fundamentem naszego systemu pojęć, zatem ona wyodrębniła nas spośród zwierząt. Wszak na początku było słowo. Słowo”. I dodaje: „Kto mimo wszystko chce rozumieć świat, ludzi i siebie, nie obejdzie się bez książek”.

Literatura to dla niego przede wszystkim ćwiczenie w etycznych orientacjach, pozwalające zbudować wewnętrzną autonomię – wyzna: „Wśród książek czujemy się prawie tak samo wspaniale jak wśród bliskich”. Wciąż otwarte jest pytanie o potrzebę aksjologii w szykanowanej tandetą egzystencji, o imponderabilia. Zawada kreśli swoje punkty orientacyjne na mapie polskiej poezji XX i XXI wieku. Próbuje porządkować, buduje konstelację znaczeń. Chaosowi przeciwstawia umiarkowany porządek. Stale wtrąca cięte uwagi na temat naszej dzisiejszej mentalności, politycznej klasy, historycznej ignorancji. Pozostawia nas z rozłożonymi rękami, kiedy naraz, chwilę wcześniej zgłębiając meandry życia Marka Hłaski, zapisuje: „Margines życiowych niepowodzeń jest w Polsce zawsze zbyt szeroki”.

Zawada nie tylko krytycznie odbiera literaturę, ale również nasz czas i rzeczywistość. Czyta się to gładko, bo autor tych sądów ma temperament sceptycznego Mrożka pożenionego z dosadnym Lecem. Choć pada tu wiele cierpkich uwag (szczególnie wobec „monopoli na prawdę”), nie można odmówić autorowi nieustannego entuzjazmu wobec słów i książek. Pomimo tego, że znaczenie literatury spada, z roku na rok słabnie zaangażowanie w aktywność umysłową i duchowe aktywa, że być może nikt nie napisze już nowej historii literatury i pozostanie nam jedynie próba reanimowania ustalonych (choć chybotliwych) porządków – to i tak radość lektury, jaka bije z tej książki, jest czysta i szczera. Daje wiele satysfakcji, jeszcze więcej sprawia przyjemności. Literatura to nie tylko wysublimowany sposób samopoznania, ale aktywność, bez której człowiek poszukujący nie jest w stanie się obejść. Literatura to pojedynczy głos, który pragnie rozbrzmiewać w jednostce. Andrzej Zawada opisał muzykę, jaką grają w nim słowa. A my możemy słuchać. Odczytywać jego partyturę. 

Andrzej Zawada, Pracownia literacka, Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartosz Suwiński, Kulturalny bedeker. Krytyczne remanenty Andrzeja Zawady, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 141

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...