07.04.2022

Nowy Napis Co Tydzień #146 / Środowiskowe instastorki

Opowieść o Romantice Piotra Mareckiego wymaga przypomnienia nie tak odległej przedakcji związanej z jego poprzednią książką. Niełatwo o bardziej bezczelny atak na czytelnicze przyzwyczajenia niż ten przeprowadzony przez krakowskiego pisarza w wydanej rok temu Polsce przydrożnej. Chcecie reportażu zgodnego ze sprawdzoną linią programową wydawnictwa Czarne? Nic z tego, dostaniecie co najwyżej jego parodię. Oczekujecie pogłębionej refleksji o polskiej prowincji, „zadumy, eseju, czegoś mądrego”P. Marecki, Polska przydrożna, Wołowiec 2020, s. 200.[1]? Nie dość, że się rozczarujecie, to jeszcze ostatecznie zostaniecie wyśmiani. Całe poruszenie wokół premiery wynikało z tego, że Marecki swój wielopoziomowy żart wymierzył, z miną wielkomiejskiego inteligenta, w stronę odbiorców o odpowiednio sprofilowanych oczekiwaniach, wychowanków mitycznej, tak zwanej polskiej szkoły reportażu. Jeśli dodać do tego fakt, że na poziomie treści był to żart raczej długi i nudny, recytowany z mechaniczną, wyliczeniową dykcją, to nie dziwi oburzenie czytelniczek oraz czytelników, którzy w wydaniu Polski przydrożnej widzieli pospolite kolesiostwo. Bo kto o zdrowych zmysłach wypuściłby w dużym wydawnictwie tak beztreściową pozycję z powodu innego, niż chęć schlebienia Mareckiemu, znanemu w światku literackim z prowadzenia eksperymentatorskiej w swej genezie oficyny Ha!art? Odpowiedź zawiera się w tych dwóch, zasadniczych dla całej sprawy, kategoriach: środowisko i eksperyment.

W stronę głębszej refleksji, jako jeden z niewielu komentatorów, poszedł Rafał Sowiński w swojej recenzji Polski przydrożnej opublikowanej we „Frazie”R. Sowiński, Bardzo nudna Polska, „Fraza” 2020, nr 3–4, s. 321–323.[2]. Zauważył metatekstowy wymiar tej narracji, która w istocie mówi więcej o rodzimej literaturze faktu niż o tytułowym temacie. Idąc w sukurs Sowińskiemu, można by wręcz stwierdzić, że w ogóle reportaż bywa nieraz w większym stopniu emanacją literackiego ego autora niż rzetelną relacją z opisywanej sprawy, a pozbawiony poetyckiego naddatku ujawnia z całą mocą wątpliwą wartość wywodu. Recenzja Sowińskiego jest jednak tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę zawartą w masowej recepcji Polski przydrożnej (przede wszystkim obecnej na popularnym portalu lubimyczytać.plhttps://lubimyczytac.pl/ksiazka/4914318/polska-przydrozna [dostęp: 8.12.2021].[3]). Wynikałoby z niej, że – przyzwyczajone do wspomnianej konwencji polskiej szkoły reportażu – szerokie rzesze czytelników i czytelniczek straciły zdolność krytycznej lektury, przede wszystkim otwartej na odmienne konwencje. Nie mówię o tym, żeby piętnować niefachowy odbiór; raczej zwracam uwagę na istotną prawidłowość, która w dyskusji o literaturze faktu powraca mniejszymi i większymi falami.

Ta prawidłowość – zapoczątkowana przez książkę sprzed dekadyKompleksowo na ten temat pisał Adam Leszczyński na łamach „Krytyki Politycznej”, wskazując również na dalsze ciągi wspomnianej dyskusji. Zob. A. Leszczyński, Polska szkoła zmyślania, https://krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/leszczynski-polska-szkola-zmyslania/ [dostęp: 8.12.2021].[4] Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego – streszcza się w haśle: prawda versus literackość reportażu, a jednocześnie zdradza wielki problem z gatunkiem i jest pośrednio komentowana przez Mareckiego w Polsce przydrożnej. Mowa o czytelniczym niezadowoleniu, kiedy postulat ultraobiektywizmu wygrywa z literackim wdziękiem. Problem polega na tym, że – rzekomo immanentna – zasada reporterskiego poszukiwania prawdy przestaje wyznaczać standardy gatunku, a publiczność premiuje subiektywizującą efekciarskość. Sam Marecki, udostępniając na swoim facebookowym profiluhttps://www.facebook.com/piotr.marecki.75 [dostęp: 8.12.2021].[5] co niepochlebniejsze opinie użytkowników portalu lubimyczytać.pl o swojej książce, zadbał o to, żeby ten – nieprofesjonalny, ale szczery i wartościowy z punktu widzenia krytyki literackiej – odbiór wybrzmiał jak najmocniej. Dopiero w splątaniu tekst-recepcja rozważałbym Polskę przydrożną jako interdyscyplinarny eksperyment i widziałbym w nim sedno zamierzeń Mareckiego. Eksperyment jak najbardziej udany, który zaczyna się od śmiałego ataku na gatunkowe ramy reportażu, a kończy na pogłębionej obserwacji naszych czytelniczych przyzwyczajeń.

*

Mając w pamięci kontrowersje towarzyszące poprzedniej książce krakowskiego autora, łatwo wyczytać z Romantiki kontynuację obrazoburczej myśli sprzed roku. Tym razem na jeszcze bardziej popuszczonych hamulcach. Jeśli Polska… mówiła bez ceregieli, że nudna jest nie tylko prowincja, ale też literatura dotycząca tego tematu, to Romantika mówi tyle, że nudny jest cały literacki światek – a przynajmniej, że nie dorasta do zmitologizowanego wyobrażenia o nim. Marecki z namiętnością Marii Janion, którą okazała w Niesamowitej Słowiańszczyźnie, burzy więc kolejne bastiony romantycznego paradygmatu myślenia o powinnościach literatury i o uduchowieniu tworzących ją ludzi. A całość ubiera w konwencje na tyle przyswojone w procesie historycznoliterackim, że ujawniające swoją anachroniczność dopiero po umiejętnym rozmontowaniu – tak jak na kartach Romantiki.

Dostaje się po równo współczesnym pisarzom oraz pisarkom, wieszczom narodowym i ich apologetom, wydawcom, odbiorcom, a na końcu – autotematycznie – samemu autorowi wraz z żoną. Nowa książka Mareckiego to samoświadoma podróż od romantyzmu przez Młodą Polskę aż po literaturę najnowszą – z komentarzem niepodawanym nigdy wprost i przesiąkniętym tyleż miłością, co zgryźliwością. W zwyczajowych warunkach powstałby po prostu kolejny tekst o środowiskowych bolączkach, wygłaszany obowiązkowo z wyższościowej perspektywy; dumnie manifestujący przede wszystkim erudycję i nadzwyczajną refleksyjność narratora. Ale w wersji Mareckiego nie ma o tym mowy.

Jakie fabularne tryby nakręcają jego subtelny atak? Wszystko sprowadza się do linearnej relacji z wesela centralnych bohaterów – Mara i Oli – z udziałem części mitycznego „Środowiska”, któremu Marecki dedykuje książkę. Później następuje sprawozdanie z podróży poślubnej na Huculszczyznę – bez komentatorskiego zacięcia, podobnie jak w Polsce przydrożnej. Brzmi jak niewielka przestrzeń do przeprowadzenia szarży, ale im mniej efektowne tło, tym silniej wybrzmiewa zamysł Mareckiego. Relacja z wesela przypomina Plotkę o «Weselu» Wyspiańskiego Tadeusza Boya-Żeleńskiego, ujawniając niemożliwość tego typu projektu w roku 2021. Wszyscy obmawiani wymazują podczas autoryzacji dotyczące ich kontrowersyjne fragmenty. W efekcie z kulminacyjnego rozdziału plotkarskiego pozostaje parę linijek tekstu. Z gestu wymazywania przebija jednak eksperymentatorski zmysł Mareckiego, nadający znaczenie pustym znakom i przestrzeniom międzywyrazowym. Tak jak w niedawnej próbie przepisania przez Yeddę Morrison Jądra ciemności z usuniętymi śladami obecności człowiekaZob. Y. Morrison, Ciemności, tłum. M. Spodaryk, Kraków 2018.[6], również w Romantice to, co wymazane, opowiada większą historię – historię o kreacji, kulturze autocenzury, poprawności politycznej. Potwierdza się teza, że rzekomo beztreściowy tekst Mareckiego opowiada o naszym świecie ciekawiej i trafniej niż większość wypchanych mądrościami esejów na rynku wydawniczym.

Istotną funkcję pełni tu postać Oli, która przejmuje obowiązki komentatorki. Swoją rolę odgrywa z gorliwością chóru w antycznej tragedii – tyle że wyśpiewując eko-wegańską pieśń liberalizmu. Za sprawą jej obecności aktualizuje się myśl zawarta w Polsce przydrożnej: „[…] w tym naszym kręgu kulturowym to musi tak być, że jak coś opisujesz, nawet jak to jest śmieszne, to później powinien nastąpić taki moment zadumy”P. Marecki, Polska…[7]. Zadumy – w wersji Mareckiego oczywiście – ironicznie zanegowanej, kampowej, przetworzonej przez świadomy banału umysł. Romantika zmierza w tej kwestii do ekstremum. Powracające niczym refren komentarze Oli:

Ma być gender balance i veganTegoż, Romantika, Wołowiec 2021, s. 70.[8],

Intertekstualność to klasistowska gra dupkówTamże, s. 61.[9],

Eskimosi mają wiele określeń na śnieg, Polacy na picie alkoholu, a Ukraińcy mają tak z określeniami nawierzchniTamże, s. 85.[10],

Ludzie to są jednak głupi, jak ładna laska się pojawi, to od razu lajkująTamże, s. 228.[11]

 

parodiują szereg języków ujmujących świat w objaśniające ramy (liberalne, akademickie, eseistyczne, antykapitalistyczne). Jeśli czytać Romantikę zgodnie z tym tropem, to byłaby ona tragedią człowieka zakorzenionego w akademicko-literackim dyskursie, co chwilę mijającym się z rzeczywistością, którą próbuje opisać. Jakkolwiek poważnie by to brzmiało, u Mareckiego jest wygrywane na komicznych nutach, nadających tekstowi odświeżającej lekkości.

*

Wszystko to wciąż nie wyczerpuje znaczeń wpisanych w Romantikę. Można przecież z dedykacji: „Środowisku” wyczytać odezwę do środowiska naturalnego i ujrzeć w całości pean na cześć wyższości przyrody nad sztucznym ludzkim porządkiem. Wyjazd na Huculszczyznę obnaża całą niezborność obecności cywilizowanego człowieka na świecie – niegotowość na głośno postulowane życie w duchu eko, niezrozumienie codziennych praktyk miejscowych, niezbywalność orientalizujących schematów myślenia i wreszcie niemożność spełnienia czysto teoretycznych zasad empatii i współżycia z naturą. Ze scen sikania do wiadra czy wyjmowania kleszcza z dupy (inaczej niż kolokwialnie w tym przypadku się nie da) Marecki komponuje groteskową rozprawę o katastrofie klimatycznej, zagubieniu środowiska intelektualistów w środowisku naturalnym, rozpadaniu się fasadowego porządku w konfrontacji z chaosem rzeczywistości czy też o wydzielinach ciała jako symptomach tego rozpadu. Oraz o tym, że ani zaangażowane instagramowe story, ani poważna literatura nie wywalczą żadnej zmiany – tym bardziej że w istocie często operują podobnym poziomem powagi.

Wychodzi na to, że rozpad jest nadrzędną kategorią organizującą Romantikę. Między dekonstrukcją gatunku reportażu a obnażeniem środowiskowych przywar następuje tu regularne burzenie pisarskich porządków i czytelniczych przyzwyczajeń. Ale paradoksalnie dopiero tekst w rozpadzie jest w stanie otworzyć nowe perspektywy poznawcze. Marecki zdaje się mówić, że formuła wypracowana przez polską szkołę reportażu jest wyczerpywalna i nie sprawdza się w każdym przypadku – a na pewno nie należy polegać na niej jako na wiarygodnym odbiciu rzeczywistości. Konwencja współczesnego non-fiction, próbującego powiedzieć coś ważnego o świecie, jest na tyle zinternalizowana przez rynek czytelniczy, że można w nieskończoność ją powtarzać bez utraty popytu. Jest w tym mechanizmie coś ze słuchania znanych piosenek – dają przyjemność, ale nie wnoszą nowych przeżyć. Marecki gra same nieznane piosenki, ale dla tych, którzy się wsłuchają, będzie jasne, że jest w nich dużo więcej treści niż w zgranych i lubianych hitach. Bo jeśli gdzieś szukać chociażby zwierciadła duszy współczesnego intelektualisty z dużego miasta, to prędzej w nietrzeźwej gadce na weselu znajomych niż w wymuskanych bon motach w stylu ostatniej prozy Mariusza Szczygła. Wiadomo, pod którym z tych trybów mówienia modelowy intelektualista wolałby się podpisać. Dopóki przy tym geście nie zacznie drżeć mu ręka, warto takie teksty jak Romantika wydawać.

Piotr Marecki, Romantika, Wołowiec 2021.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Igor Kierkosz, Środowiskowe instastorki, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 146

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...