Nowy Napis Co Tydzień #163 / Nieosądzone zbrodnie, Psi Car i czeczeńska cezura
Powieść Siergieja Lebiediewa Ludzie sierpnia to w sposób szczególny wybrzmiewający głos w debacie nad współczesną kondycją moralną Rosjan. W tytule książki zwarta jest nadzieja, bo nieudany moskiewski pucz z 19–21 sierpnia 1991 roku dał ją całemu pokoleniu ludzi wtedy właśnie wchodzących w dorosłe życie, był zwycięstwem dobra nad złem, dlatego spodziewano się, że po przegranej Janajewa i zwycięstwie Jelcyna Rosja pójdzie drogą, która doprowadzi ją do grona demokratycznych, normalnie funkcjonujących państw Europy:
Cóż to były za miesiące! W sierpniu na placu Łubiańskim, gdzie Żelazny Feliks uderzył głucho w asfalt, powszechne było wrażenie, że tu i teraz rodzi się nowy kraj. Już w nim jesteśmy. Potrzeba jednego wysiłku, może dwóch, aby rozprawić się ze smutnym i mrocznym dziedzictwem. Potrzebna jest prawda o przeszłości – i nie powtórzymy błędów, historia ruszy innym torem.
Dziś wiemy, że nic takiego się nie stało, a książka Lebiediewa, pisarza od lat starającego się dociec prawdy o najnowszej historii Rosji i Rosjan, jest także próbą odpowiedzi na to pytanie.
Podobnie jak w Granicy zapomnienia czy Dzieciach Kronosa Lebiediew po raz kolejny zaczyna narrację od historii rodzinnej. W ręce bohatera książki, młodego mieszkańca Moskwy, w którego historii i przypadkach dopatrzyć się możemy doświadczeń samego autora, babcia Tania przekazuje spisane wspomnienia. Staruszka mieszka w jednym mieszkaniu z rodziną bohatera, jest emerytowaną redaktorką moskiewskiego wydawnictwa, więc nie dziwi, że przekazuje rękopis kochanemu wnukowi. Tekst wspomnień napisany jest w typowo sowieckim stylu – to palimpsest mający uniemożliwić ewentualne problemy ze trony KGB, gdyby zeszyt dostał się w ręce władzy. Bohater stara się więc odcyfrować zakodowane dzieje swojej rodziny, a pomocą staje się nieoczekiwane znalezisko, którego dokonuje już po śmieci babci – w jej bibliotece, wśród licznych dzieł klasyki rosyjskiej i sowieckiej, w okładce z napisem „Konstantin Simonow” (radziecki poeta, a więc zero skojarzeń z czymkolwiek nielegalnym) – odnajduje dziennik, który był podstawą do napisania wspomnień. Staruszka przed śmiercią, tknięta strachem o najbliższych, starała się odnaleźć i zniszczyć rękopis, nie dała już rady… W dzienniku jest o wiele więcej informacji niż w „oficjalnych wspomnieniach”, bohater zaczyna więc poszukiwania prawdy o losach swego dziadka Michaiła, tajemniczego osobnika, o którym pamięć w rodzinie była przez dziesięciolecia trwania ZSRR mocno sfalsyfikowana. Taka jest pierwsza odsłona najnowszej książki Siergieja Lebiediewa.
Druga zaczyna się następująco:
Na początku lata tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku musiałem odbyć podróż pociągiem przez Lwów do Polski – wynajęto mnie, bym sprawdził trasę. Wiozłem urnę z prochami, opieczętowaną jak należy, ze wszystkimi wymaganymi dokumentami. Z papierów wynikało, ze przewożę prochy swojej dalekiej cioteczki do jej historycznej ojczyzny – do Rzeszowa. […] Domyśliłem się, że moi zleceniodawcy chcieli wypróbować rezerwowy kanał przerzutu drogocennych kamieni – najprawdopodobniej jakuckich diamentów. Co znaczniejsi podziemni handlarze kamieni, rzecz jasna, mieli na granicy swoje okna. A ci mniejsi, którzy są poza obiegiem zarówno dla władz, jak i dla tuzów świata kontrabandy, musieli kombinować i wymyślać swoje sposoby.
Splot wypadków zapoczątkowanych tym zdarzeniem prowadzi bohatera aż na stepy Kazachstanu, gdzie na życzenie klienta odpłatnie poszukuje zaginionego przed dziesięcioleciami zeka. Zyskuje tam doświadczenia poszukiwacza, co niespodziewanie przydaje mu się w życiu. Okazuje się, że w ogromnym państwie zaistniał popyt na poszukiwanie zaginionych bez wieści, a ponieważ były ich miliony, bohater zyskał popłatne, choć niebezpieczne zajęcie, a wraz z nim ksywę „Poszukiwacz”:
Dla wielu ludzi stałem się kimś w rodzaju historycznego psychoterapeuty. I spostrzegłem, że ludzie, sami przed sobą się do tego nie przyznając, boją się swoich dziadków i babć – zmarłych i żywych. […] W zasadzie często zwracali się do mnie, żeby po pogańsku ukoić zmarłych, odnaleźć niespokojną duszę, tak jakby zmarli nie chcieli odzyskać spokoju, domagali się, by karmić ich świeżym mięsem uczuć ociekającym krwią.
Wybucha pierwsza wojna w Czeczenii. Lebiediew diagnozuje, że stała się ona decydującą cezurą w dziejach Rosji po upadku ZSRR:
I wtedy, trzeciego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, było już jasne, co wydarzyło się w Groznym, w co przeistoczył się szturm, ilu żołnierzy zginęło. Zrozumiałem, że nie weszliśmy w nowy rok, lecz w nową erę. Już znaleźliśmy się w przyszłości, która okazała się zupełnie inna od tej, na jaką liczyliśmy.
Lebiediew, podobnie jak w Granicy zapomnienia, tutaj również sięga do metafory Rosji połagrowej, z nierozliczonymi winowajcami, „katami i ludojadami, którzy się nie pokajali”, czego zwieńczeniem staje się opis wyprawy do Karelii. Tam, w głębokich lasach pamiętających niezliczone obozy Archipelagu GUŁAG, odbywa się krwawe pandemonium, które przypomina pradawne pogańskie rytuały połączone z sowiecką siermiężnością, a pan tego miejsca – Psi Car – jest zarazem wytworem komunizmu i następującego po nim niewiadomego, dzikiego splotu prawa i bezprawia, które w Polsce zyskało miano postkomunizmu. A w Rosji? Karelska eskapada to najbardziej przerażające i najgłębiej zapadające w pamięć strony najnowszej powieści rosyjskiego prozaika. Opisując zło, przestrzega przed nim, wściekle broni się, nie godzi się na nie. Wielka szkoda, że ten tłumaczony na ponad dwadzieścia języków pisarz w swojej ojczyźnie wciąż nie jest czytany tak, jak być powinien.
Kolejna odsłona Ludzi sierpnia to historia miłosna. Na drodze bohatera staje Anna, mieszkanka Czeczenii z mieszanej, rosyjsko-czeczeńskiej rodziny. Szuka ojca, który przepadł w czasie wojny. W tęhistorię angażują się już jednak służby starego-nowego państwa, czego symbolem jest sowiecki wygląd mieszkania, w którym przesłuchiwany jest bohater, takiego z kremowymi lamperiami, rozklekotanymi meblami i sfatygowaną klepką na podłodze. Tak oto stare przepoczwarza się w nowe, jednak odmiennie niż wąż podczas wylinki, nie rezygnując wcale ze starej skóry. Nasz Poszukiwacz staje się tajnym informatorem bezpieki, ale czyni to, by ochronić Annę. Razem planują ucieczkę z Rosji. Jak się to skończy?
Ludzie sierpnia to powieść wielowątkowa, polifoniczna, trzymająca w napięciu i świetnie napisana, do czego Siergiej Lebiediew zresztą nas przyzwyczaił, bo to już czwarta książka tego pisarza znakomicie przełożona na język polski przez Grzegorza Szymczaka. Podczas promującego ją kwietniowego spotkania w Warszawie, a więc już trwającej wojny w Ukrainie, nie mogło zabraknąć refleksji o tym, w jaki sposób świat płaci za nierozliczenie komunistycznych zbrodni, za niewskazanie winnych i nieosądzenie ich. Jak naiwnie liczono – „historia miała sama to zrobić”, czego skutki widzimy dziś w Buczy i Mariupolu. Przeciętny, współczesny Rosjanin – mówił wtedy Lebiediew – nade wszystko ceni sobie bezpieczeństwo rozumiane jako pełne zaufanie do zwierzchniej władzy. Jeśli ono istnieje, dla Rosjanina przestają liczyć się fakty. Ta sama władza może mordować, gwałcić, palić, łupić i poniewierać. I co z tego? Śmiercią dzieci ukraińskich dzisiejszy świat płaci za nieosądzenie komunizmu i komunistów. Czy ta rzeź może być powtrzymana, a winni stanąć przed niezawisłym sądem?
Siergiej Lebiediew, Ludzie sierpnia, przeł. Grzegorz Szymczak, Wydawnictwo Claroscuro, Warszawa 2021.