Nowy Napis Co Tydzień #177 / O „obrotach” Kassa… czyli medytacje nad „Znajdą”
„Wszelako dzieło, które nie zdoła w nikim wzbudzić psychicznego rezonansu, jest chybione – bo na zawsze pozostanie nieme. Nie znamy przyszłości. Któż może czuć się spokojnie niezrozumianym?”
W zenicie lata, kiedy światło zaczyna przejrzewać
(czy światło przejrzewa?), kiedy brzoskwinia
jest skupioną kroplą słońca, słodką
łzą solarną, […]
Niczym ów południowy owoc, kulisty, słoneczny kształt obracać się powinno poezję Wojciecha Kassa, obserwując ją uważnie, zwłaszcza w promieniach światła. Tu Jarosław Ławski sprawę ujmował najtrafniej, ze zrozumieniem i poszanowaniem dla materii wierszowej
Dobre wiersze trzeba uważnie oglądać, w cieniu ich pisma bowiem jest ten „rzeczy niepokój, / który rzeki przesyca i morza obłoków, / który jest sam przez siebie”
Zasypiam leżąc na brzuchu
a przebudzony w noc
wykonuję niekiedy obrót
jeden lub kilka; wpierw
na bok, po chwili na plecy,
drugi bok i powtórnie na brzuch
po czym znów zasypiam.
Ten obrót przebudzonego
odbywa się w kierunku
przeciwnym do wskazówek zegara
ale czy to ma znaczenie? Może tak,
może nie – tej nocy obrót
zwlókł z podwórka zegar
nie tyle zegar, co jego definicję,
która zakwitła w ustach kogoś
bawiącego się na trzepaku:
to gar na literę zet.
A czas? Pytam w czas drugiego
może trzeciego obrotu:
to ogar, który śmignął w las
i już nie wróci, wołamy na niego
niepoliczonymi imionami, tyloma
od początku języka
lecz on nie wraca, nie wraca,
a kiedy już, to w zupełnym
przeistoczeniu i wtedy pytamy:
a ty tu co kundlu, na co znajdo.
Jelenia G., noc, 1.09. 2021
Są w wierszu Wojciecha Kassa echa tradycji, które wypada z pisarzem kojarzyć, z głębokich źródeł czerpie bowiem jego poezja. Jeśli zaś powstaje nowe, to poniekąd jako wypadkowa nowego sensu, odkrytego przez poetę. Warto wiersze Kassa o tradycję pytać, bo analogie oczywiście tam istnieją i jak niegdyś zauważał choćby Mariusz Kalandyk:
Pisano o Kassie […] – klasyk, […] później […] zrezygnowano z tego przyszpilenia, mówiąc o bogactwie wyobraźni, językowej swobodzie, rezygnacji z kulturowych odniesień na rzecz oglądów egzystencjalnych i prywatnych. […] Nie rezygnowałbym z tej formuły, po pierwsze dlatego, że dość użyteczna w przypadku wierszy pana K., po drugie, że jest dobrym punktem odniesienia przy tworzeniu perspektyw otwieranych dzięki proponowanym wierszom
A dalej: „[Kass] nie zmienia łatwo opcji estetycznych”, lecz „poszerza granice swych poetyckich włości”
Wiersz autora Metafu nie chce być odkrywczy, a przecież nie jest w żadnym wypadku epigoński, choć mówi o czymś starożytnie klasycznym (jak koncepcja zmysłów duchowych św. Augustyna)! Jest nowy między innymi dzięki napięciu pomiędzy strukturą wiersza i jego sensem, pomiędzy pojedynczym słowem a większą całością stylistyczną („i już nie wróci, wołamy na niego / niepoliczonymi imionami, tyloma / od początku języka / lecz on nie wraca, nie wraca”). Tymczasem twórca Znajdy nie próbuje wyjaśniać tego, co nazywane, bo w ciągłym wyjaśnianiu tylko wytraca się potencjał doświadczanego. Przy tym Kass zrobił coś zupełnie odwrotnego, bo jego wiersz nie jest niemy. Paradoksalnie, nie chcąc w pełni nazywać, uchwycił w swe liryczne dłonie rzecz metafizyczną w sposób niezwykle słowny. Bo między innymi „Gest gramatyczny poety wchodzi w ścisły, aczkolwiek niedefiniowalny związek z jego zadaniem metafizycznym”
Jest zaiste Kassowe słowo dawcą większego sensu, a poeta „dawcą języka” (jak zwykł powiadać sam „właściciel” niniejszego sformułowania
[…]wiersze Wojciecha Kassa jawią mi się jako jeden z najwyrazistszych we współ-czesnej poezji przykładów doświadczenia rytmu […] i przekazania go w słowie. Kiedy się czyta, ma się nieodparte wrażenie, że autor 41 został owładnięty przez jakąś po-etycką siłę, która obrała go sobie za medium i za jego pośrednictwem postanowiła przekazać treści najprostsze i najbardziej fundamentalne
To, wszak w fenomenologicznym
Zasypiam leżąc na brzuchu
a przebudzony w noc
wykonuję niekiedy obrót
jeden lub kilka; wpierw
na bok, po chwili na plecy,
drugi bok i powtórnie na brzuch
po czym znów zasypiam.
Ten obrót przebudzonego
odbywa się w kierunku
przeciwnym do wskazówek zegara
ale czy to ma znaczenie? Może tak,
może nie – tej nocy obrót
[...]
Cały wiersz zamieszczamy na s. 106 (przyp. red.). [12][podkr. moje – P.S.-B.]
„Zakonspirowana” światłość, epifania, „jasna strona”
ale czy to ma znaczenie? Może tak
może nie – tej nocy obrót
[podkr. moje – P.S-B.]
„Ale czy to ma znaczenie?” – można powtórzyć za mówiącym w wierszu. W istocie, wyróżniony punkt sygnalizuje jak gdyby ruch wskazówek ze-gara. Wiadomo już, że chodzi o „obrót”, a więc ruch na moment zatrzymany w utworze. Tak uchwycone zatrzymanie jawi się przede wszystkim nie poprzez podobieństwo (obrót wskazówek zegara–obrót człowieka), lecz bardziej poprzez swoistą dynamikę. Nie ma w tym utworze bynajmniej nic z naiwnego realizmu czy kompromitujących dosłowności widzenia. Wszystko jest inaczej, na opak. To, co kluczowe, staje się możliwe do do-strzeżenia tylko w świecie „przeciwnym do ruchu wskazówek zegara”. Tylko wszak postawa (sic!) przeciwna narzuconej formie zegara umożliwia de facto przeżywanie czasu. Jeśli zaś recepcja odbywa się jedynie poprzez owego czasu czytanie czy też nazywanie, w rezultacie prowadzi to do degradacji jego substancjalnej – by tak powiedzieć – kosmicznej właściwości. Albo, jak mówi podmiot, do „całkowitego przeistoczenia” czasu – psa myśliwskiego, gończego w kundla znajdę, który wydaje się mało atrakcyjny. I co chyba najważniejsze – nie zostanie przyjęty.
Ten obrót przebudzonego
odbywa się w kierunku
przeciwnym do wskazówek zegara
ale czy to ma znaczenie? Może tak,
może nie – tej nocy obrót
zwlókł z podwórka zegar
nie tyle zegar, co jego definicję,
która zakwitła w ustach kogoś
bawiącego się na trzepaku:
to gar na literę zet.
[podkr. moje – P.S-B.]
Odczytując jakąś wizję, może wizję senną (?), osoba mówiąca odkrywa za pomocą kalamburu, że zegar „to gar na literę zet” (skądinąd to brawurowy chwyt literacki!). Znajduje więc nie tylko definicję czasu, lecz także pojęcia znacznie szerszego, problemu nadrzędnego wobec istnienia. I tak, wraz z zastanawiającym się nad sensem, który ów obraz przyniósł, zastanawia się i sam odbiorca. Jeśli zatem znaną formę odnotowywania upływu czasu (czy to w kategoriach jednostek matematycznej miary, czy też symbolicznie– jako przemijanie, upływanie) postrzegamy jako „gar na literę zet”, to wtedy okazuje się on jedynie czymś zewnętrznym, wymyślonym, w pewnym stopniu narzuconym. I nagle podczas obrotu „przebudzonego” „w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara”, a więc w sferze intuicyjnej, związanej z podświadomością, snem, pojawia się definicja przyniesiona przez „kogoś bawiącego się na trzepaku”, kogoś, kto odkrywa prawdę zegara, jako pojemnika – gara na czas. To właśnie w ograniczone ramy próbuje się od wieków czas wkładać, a dzięki temu jakoś go ogarnąć (znów gar!), zdefiniować. Podmiot proponuje te ramy jednak odrzucić!, więc pyta dalej:
A czas? Pytam w czas drugiego
może trzeciego obrotu:
to ogar, który śmignął w las
i już nie wróci, wołamy na niego
niepoliczonymi imionami, tyloma
od początku języka
lecz on nie wraca, nie wraca,
a kiedy już, to w zupełnym
przeistoczeniu i wtedy pytamy:
Gdy już więc wnikliwy czytelnik odpozna, że ogar „śmignął w las” i „już nie wróci”, zauważy, iż w obrębie jednego wersu („i już nie wróci, wołamy na niego”) dokonuje się zmiana liczby gramatycznej mówiącego podmiotu. Zmienia się zatem i sam bohater Znajdy, niejako rozbija się, dzieli na dwie części. Są to w pewnym sensie dwa spojrzenia, dwa sposoby percypowania czasu i czasowości w ogóle. Zmiana pojedynczej liczby w mnogą sprawia, że słowa wypowiadane przez samotnego bohatera stają się wspólne. Mówi więc już nie tylko on, lecz jakaś zbiorowość wygłaszająca sądy potoczne, zatrzymane w raz narzuconej formie (formie zegara), która nie pozwala przyjąć ani zaakceptować czasu powracającego jako znajda. A już tym bardziej widzieć w nim wczesnego ogara, co „śmignął w las”. Wers w tym miejscu dzieli wiersz na dwie części. Wydaje się to istotne, gdyż od tego właśnie momentu percepcja zaczyna się zmieniać jakby w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. A zatem staje się potoczna, znana od wieków, „od początku języka”. Więcej jeszcze, ów zbiorowy podmiot przestaje dobrze widzieć, powiada: „wołamy”, „pytamy”, jest więc zagubiony, zaniepokojony. Tymczasem podmiot z pierwszej części tekstu – wręcz przeciwnie. Doświadcza obrotów, które działają wbrew regułom, są symbolicznym przeciwieństwem zwyczajnego oglądu rzeczywistości. Dzięki temu widzi w pewnym sensie jak Augustyński iluminista, a więc poprzez zmysł duchowy. Aspektów duchowych zupełnie nie dostrzega natomiast podmiot zbiorowy. W wymiarze symbolicznym patrzy on tylko przez pryzmat ziemskiej, materialnej powłoki, zupełnie nie zwraca uwagi na wyższe sensy. Interesująca w tym miejscu wydaje się też sama postać osoby mówiącej w pierwszej części liryku:
Zasypiam leżąc na brzuchu
a przebudzony w noc
wykonuję niekiedy obrót
jeden lub kilka; wpierw
na bok, po chwili na plecy,
drugi bok i powtórnie na brzuch
po czym znów zasypiam.
Ten obrót przebudzonego
odbywa się w kierunku
przeciwnym do wskazówek zegara
Kim jest ta postać? Jeśli dostępna jest jej wiedza, w pewnym sensie tajemna, trudna dla powszechnego, „gromadnego” podmiotu z drugiej części utworu, to może już sama dysproporcja epistemiczna, by tak to ująć, wskazuje, że ma się do czynienia z kimś raczej abstrakcyjnym. Może z jakimś modelem lektury albo konstrukcją retoryczną, chwytem? Może upersonifikowanym stanem podmiotu mówiącego albo – co byłoby jeszcze ciekawsze – uosobionym rozumem? Zretoryzowane formuły początkowe wiersza wskazują kolejny trop interpretacyjny. Mowa o wspomnianych wcześniej zmysłach duchowych. Ich formułę da się odnaleźć u św. Augustyna. W Solilokwiach pisał on wszak o „upersonifikowanym rozumie”, który „podpowiada, że duch będzie widziany przez umysł w taki sam sposób, w jaki słońce oglądane jest przez czyste i zdrowe oczy”
Używając wewnętrznych oczu i odrzucając sugestie zmysłów cielesnych, człowiek potrafi wyćwiczyć wewnętrzne zmysły i antycypując doświadczyć tego rodzaju życia zmysłowego, które jest obiecane w życiu przyszłym
M.R. Lootens, Augustyn, [w:] Duchowe zmysły, tłum. A. Gomola, Kraków 2014, s. 86. [17].
Retoryczny chwyt Kassa staje się w tym wymiarze sposobem na ujawnienie skazy naszego widzenia znajdy, która jawi się ślepym oczom, „oczom cielesnym” – nieatrakcyjnie, odstręczająco. Sytuacja uchwycona w puencie wiersza staje się kłopotliwa, budzi niepokój. Ale to dobrze! Znamiona tego niepokoju przynoszą bowiem refleksję, wytrącają z automatyzmu percepcji, kwestionują ustalone ramy, formy zegara.
A w szerszym planie literackim sam wiersz jako taki, i co za tym idzie – w ogóle poezja zaczyna się jawić pod symboliczną postacią psa, kundla, znajdy. Utwór Kassa niewidziany „oczami serca” może stać się nawet „wierszem - znajdą”, niepotrzebnym, odnalezionym przypadkiem w brudnopisie, wierszem banalnym. Takich wierszy-kundli literatura zna wiele, albowiem to właśnie na ich wyjątkowości, do której dotrzeć może tylko wrażliwy i uważny czytelnik, zbudowała kanon najlepszych utworów wielu epok
A czas? Pytam w czas drugiego
może trzeciego obrotu […]
Czas występujący pod postacią psa to także niezwykle nośny symbol. Wy-starczy wspomnieć choćby Homerowego Argosa, niegdyś pięknego psa myśliwskiego, który jako jedyny rozpoznaje Odysa powracającego z wojny, po czym umiera. Znajda z wiersza Kassa symbolizuje nie tylko typową psią wierność, lecz także – dzięki przekształceniu zwierzęcego motywu w po-jęcie abstrakcyjne – wierność czasu. Jego nieustającą, choć podlegającą także „zupełnym” przekształceniom obecność. I nasze w tym czasie istnienie. Jakoby czas stanowił o naszym istnieniu. Warto podkreślić, że w utworze padają słowa: „wołamy na niego / niepoliczonymi imionami, tyloma / od początku języka”, a więc od momentu, gdy pojawiło się w ogóle słowo. Czas jednak nadal wymyka się tym definicjom, bo wciąż „nie wraca, nie wraca”, „a kiedy już, to w zupełnym / przeistoczeniu”, a więc pod postacią, której nie potrafimy nazwać. Dlatego stwierdzenie „istniejemy w czasie” jest jednocześnie warunkiem odwiecznego pytania o rzeczywistość, która istnieje poza czasem. Taka formuła może zmierzać w stronę poetyki chrześcijańskiej, by powołać się na Michaela Edwardsa. Z pewnością zaś iluminuje (sic!) poniekąd wiersz (poezję?) przedstawiciela iluminizmu
Wierzę, że pisać – powiada Edwards – z pełną świadomością tego, co wiąże się z aktem pisania – to otwierać się poprzez język na sprawy zasadnicze, na problemy związane z „ja”, ze światem, z innym, z Bogiem. W tym kontekście czytać oznacza mieć świadomość, że nie zrozumiemy literatury bez powiązania jej ze sprawami najważniejszymi, które na nas ciążą. Nie zrozumiemy literatury bez teorii języka, wreszcie nie zrozumiemy ich obu bez teorii życia
M. Edwards, Ku poetyce chrześcijańskiej, tłum. M. Szuba, Gdańsk–Pelplin 2017, s. 19. [20]