15.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #182 / Sny

Nie mogłem już wypijać swojego ulubionego sojowego latte z rana, broda mi zarosła, a nie było jak pójść się uładzić. Trwała pandemia. Większość dnia leżałem na tapczanie, tępo spoglądając w smartfona. To było dziwne uczucie, jak gdybym był ludzikiem zamieszkującym własny umysł i spoglądającym na siebie samego z boku. Czułem się sobie obcy. Dotychczasowe sprawy, którymi żyłem, wydawały mi się nieistotne. Na co dzień pracowałem w kulturowym sektorze budżetówki, organizowałem wystawy, koncerty, spotkania autorskie. Dużo sztuki, dużo wege, dużo ironii – święta trójca składająca się na bezpieczną przystań. Ale ten ludzik we mnie, kiedy tak patrzył z pewnej odległości, spoglądał na mnie niczym na film grany w obcym języku.

Może jeszcze inaczej – to takie uczucie jak seans serialu wyprodukowanego przez TVN – niby bohaterowie są ludźmi, jakich znamy i jakich – hipotetycznie – moglibyśmy spotkać. Niby. Bo podczas oglądania starych amerykańskich sitcomów odczuwa się więcej pokrewieństwa z osobami mijanymi na ulicy niż w rodzimych produkcjach będących raczej pewnym szkicem o tubylcach.

Tak, to było raczej tego rodzaju uczucie.

Jak zdalnie pracować z kulturą i sztuką? Nijak. Musiałem uzupełniać jakieś abstrakcyjne papiery, sporządzać przyszłe kosztorysy, nadrabiać teksty reklamowe. Coś tam za dnia robiłem, ale zaraz wracałem do pozycji horyzontalnej.

Miałem trzydzieści lat, wypielęgnowaną (już nie) brodę, rękaw wytatuowany w minireprodukcje Warhola, wyższe wykształcenie oraz wynajęte mieszkanie. Więcej rzeczy nie pamiętam. Aha, miałem jeszcze sny, których nie rozumiałem, a za ich sprawą budziłem się rozdygotany w środku nocy. Czekałem, aż życie wróci do siebie, o ile wróci, i ponownie wejdę w szarą strefę obowiązków. Aktualny status egzystencjalny: pół jawa, pół sen.

Zadzwonił telefon. Marek, mój stary przyjaciel z lat gimnazjalnych. Diler samochodowy, który pozostał człowiekiem. I chujem. Strasznym, zblazowanym chujem.

Ale nie dla mnie.

– Halo, stary – westchnąłem do telefonu.

– No siema, masz chwilkę?

– Chyba żartujesz. A czym mam być niby zajęty?

– Ja tam zawsze jestem zajęty – zachichotał. – Siedzisz na zdalnym?

– W punkt, a ty?

– Też. Powiem ci, że jak się ma żonę i dzieciaki… – podkreślił z lubością. – To zupełnie nie ma życia w czterech ścianach.

A gdzie jest tutaj życie, pomyślałem, omiatając wzrokiem kawalerkę, w centrum której leżałem.

– To musi być ciężkie dla was wszystkich. Czytałem na Onecie, że w Chinach rozwód goni rozwód, już nie mówiąc o umęczeniu nauczycieli chyba na całym świecie w związku z pandemią…

– No i zdrowie psychiczne dzieci, mój drogi. To jest jakaś masakra – przerwał mój wywód Marek.

– Taa, też o tym trąbią.

Zapadła chwila ciszy.

– Wiesz, że Kornel, także na zdalnym, zdziwił się ostatnio, że nigdy nie opowiadam snów?

Doktor Kornel Jagniewski był psychoanalitykiem Marka. Mój przyjaciel miał poważne problemy w związku ze swoją żoną Anetą i warunkiem dalszego trwania ich związku miało być podjęcie przez niego psychoterapii u wskazanej osoby. Od tego momentu, nie wiem czy zgodnie z regułami takiego procesu, Marek dzwonił do mnie raz w tygodniu i klepał o wszystkim, co działo się na sesji.

A ja słuchałem, bo w tych opowieściach było więcej życia niż w moim własnym. Starałem się wychwytywać interpretacje specjalisty i niezgrabnie przypasowywać do siebie. Uczyłem się meandrów relacji Marka z matką, ojcem, braćmi, żoną i dziećmi. Uważnie poznawałem świat jego konfliktów psychicznych, czasami zabierając drobny, ale syty kąsek wiedzy na swój użytek.

Marek, jeżeli zadawał mi jakieś pytania, to wyłącznie grzecznościowo. Raczej nie obchodziły go ani moje przemyślenia, ani uczucia, ani nic, zupełnie. W sumie dziwiłem się, że jest moim najlepszym przyjacielem.

W gruncie rzeczy nie mam też jasności, o co do końca poszło w ich związku, ale rozumiałem Anetę. Mimo wszystko.

Aż przyszedł taki czas, bodajże po dwóch latach i podniesieniu częstotliwości sesji do czterech razy w tygodniu, że Marek przestał „mieć” materiał dla Kornela, jak nazywał tego psychiatrę czy psychologa. Sam nie znał jego wykształcenia.

Właściwie można to przecież wygooglować, no nie?

Wtedy poprosił mnie o przysługę, a mianowicie: gdybym miał jakieś swoje sprawy do ogarnięcia, to on miał je odpowiednio przetworzyć i podać analitykowi jako własne. Akurat kręciłem wtedy z taką Baśką, młodszą siostrą znajomego z pracy. Porzucałem Markowi jej temat, nasz temat. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale dzięki doktorowi dowiedziałem się, że Marek, czyli tak naprawdę ja, wybierał kobiety inne niż jego matka. To było zupełnie szalone, bo wyszło na to, że w trakcie terapii Marek kręcił z inną kobietą, Baśką, co nie umknęło uwadze Kornela. Zasugerował, że Marek stara się wciągnąć go w impotentną, męską rywalizację. Zanim poukładałem sobie materiał dotyczący mnie i odróżniłem go od tego należącego do Marka, zrobiła się taka mamałyga, że zupełnie nic z tego, dla nikogo, nie było zrozumiałe.

W tamtym czasie mój przyjaciel zaczął wykazywać szczątkowe zainteresowanie mną.

Wracając do snów – zapytałem go, czy nigdy nie śni.

– Co ty – odpowiedział. – Nie przywiązuję do tego znaczenia. Przecież to głupoty.

– Ciekawa uwaga kogoś, kto zgodził się na leczenie psychoanalityczne.

– Że jak? A co to ma do rzeczy?

– No wiesz… – zacząłem trochę spięty. – Freud, Objaśnianie marzeń sennych…?

– Ach, ty jak zwykle! Tylko komplikujesz sprawy – roześmiał się. – Dlatego źle zarabiasz. Zbyt wiele czytasz.

– Być może, ale wiesz co? Ostatnio sporo śnię. Jestem bogaty w sny! – wycedziłem z jakąś dziwną dumą, która chyba nawet lekko skonfundowała rozmówcę.

– Dawaj, jedziemy z tym koksem. Opowiesz mi coś co jakiś czas, ja je wniosę na sesji. Ty zrozumiesz, co dzieje się w tobie, ja będę miał spokój, a Kornel zajęcie.

– Deal – zadecydowałem.

Pandemia trwała w najlepsze, a mi przydzielano coraz mniej obowiązków. Ulice miast płonęły tłumnym gniewem ludu, tonąc w zarazkach i nienawiści. Kliknąłem już we wszystkie solidaryzujące się zakładki na fejsie i wciąż prywatnie nic się nie wydarzało.

Jedyna rzecz należąca naprawdę do mnie, moje sny, zaczęły należeć do kogoś innego. Przetworzone wracały do mnie jeszcze bardziej niezrozumiałe. Na przykład Marek raz, śmiejąc się, powiedział tak:

– Wiesz, co Kornel stwierdził na ostatniej sesji? Że we mnie mieszka ktoś, kto chciałby śnić, lecz nie potrafi.

– Po streszczeniu snu ci tak powiedział?

– No – roześmiał się Marek jeszcze bardziej rozbawiony.

– Nic z tego nie rozumiem – mówiłem, czując, jak zaczyna ogarniać mnie ciemność.

– Ja też nie! – rechotał przyjaciel.

Moje życie znajdowało się poza mną. Zasypiając, myślałem, jakie to musi być dziwne, gdy jest się duchem.

Od tamtej pory przestałem bać się horrorów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Gustaw Rajmus, Sny, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 182

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...