Nowy Napis Co Tydzień #183 / Co im opowiedział
Jezus niczego nigdy nie napisał, poza słowami na piasku. Pozostały one dla nas zamazane, i w tym jedynie, w ich zniknięciu, możemy dopatrywać się ich sensu: zniknęły jak grzechy człowieka. Jezus niczego nie napisał, a jednak był poetą, twórcą literatury. Nie tylko przez wzgląd na swoje ludzkie życie, o które chodziło Oskarowi Wilde’owi, gdy egzaltował się, że „miejsce Chrystusa jest istotnie między poetami”. Nie tylko przez wzgląd na boską naturę, przez wzgląd na którą, jak mogą wskazywać teolodzy, można Go nazwać jedynym rzeczywistym poetą, bo Jego błogosławieństwa stwarzały rzeczywistość, a przecież poiesis (ποίησις) w swoim właściwym sensie oznacza właśnie stwarzanie. Był poetą z tego prostego powodu, że Jego przypowieści są także dziełami literackimi.
Jednak jeden szczególnie literacki fragment związany z Jezusem, zapisany przez Mateusza i Łukasza, wydaje się inny od wszystkiego, co przeczytamy w Ewangeliach. Niby nie jest przytoczeniem słów Chrystusa, lecz z jednej strony opisuje pewną Jego p r z y g o d ę, a z drugiej nie daje się do niej dopasować żadnego świadka, który mógłby przekazać spisującemu Ewangelię relację na temat tych wydarzeń. Mówię o scenie kuszenia na pustyni.
Łukasz, chcący „zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil” (Łk 1,3)
Nikt nie świadkował scenie na pustyni: nie było przy niej ani Jana, ani Piotra, który potem opowiedziałby całą rzecz Markowi, ani Matki opowiadającej o tym Łukaszowi, ani Mateusza, ani żadnego podglądacza, żadnego zanonimizowanego, obecnego w tekście „ucznia”. Z czytelniczego śledzenia ewangelicznej narracji można wysnuć wniosek, że jest to historia, którą sam Jezus opowiedział o sobie. Komu? Nie wiadomo. Skoro rzecz przytoczono jedynie u Mateusza i Łukasza, najchętniej wskazałoby się tu na hipotetyczne tak zwane Źródło Q, czyli autora nieznanego Markowi, z którego relacji mieli czerpać obaj pozostali synoptyczni ewangeliści. A jednak byłoby to dziwaczne korzystanie, bo u Mateusza i Łukasza kolejność trzech epizodów kuszenia jest inna, tak jakby któryś z nich, albo na dobrą sprawę obaj, coś pomieszali przy przepisywaniu. Czytelnicza podejrzliwość każe się zastanowić, jak można było pomieszać tekst złożony z trzech prostych punktów. To kolejny przejaw ogólnej cechy Ewangelii: jej poczwórność przemawia niespójnościami w sposób, przy którym narracyjne gry Nabokova wyglądają na wysilone konstrukcje bladego epigona. Może to ślad, że jednak nie przepisywali, a rzecz została spisana z zasłyszanej opowieści?
U Łukasza istnieje jeszcze inny fragment, w którym odnajdujemy echo tego epizodu – nie tylko jeśli chodzi o jego tematykę, ale też o splecione z nią słownictwo i w y o b r a ź n i ę:
Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają”. Wtedy rzekł do nich: „Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10, 17–20).
Węże i skorpiony to oczywiście arcysymboliczna pustynna fauna, sama w sobie przywoływana na kartach Ewangelii wielokrotnie, ale już połączona z obrazem „szatana spadającego z nieba jak błyskawica” daje nam obraz przezwyciężonej pokusy analogiczny do opowieści o kuszeniu na pustyni. W obu miejscach przypisana szatanowi zdolność do latania okazuje się jego głównym atrybutem, z kolei poddane mu „wszystkie królestwa świata” znajdują tutaj swój synonim jako „cała potęga przeciwnika”. W tych słowach, zrelacjonowanych przez ewangelistów jako słowa Jezusa, słyszymy ten sam głos, który musiał opowiedzieć o kuszeniu na pustyni: stylistyczna analogia tych paru zdań jest zbyt doskonała.
Wracając do samego kuszenia na pustyni: brak świadków opowiedzianych zdarzeń, pomieszanie epizodów w relacjach ewangelistów i stylistyczna wskazówka w cytowanym wyżej miejscu Ewangelii – wszystko to pozwala usłyszeć historię kuszenia jako jedyną opowieść Jezusa o samym sobie, o tym, co mu się na tym świecie p r z y d a r z y ł o.
O tym, co to było i jaki jest tego sens, napisano bardzo wiele; stworzono nawet całe tabele zestawiające rozliczne symbole, które można wyczytać z potrójnego kuszenia, jakiemu został poddany Jezus. Zamiana kamieni w chleb, skok z narożnika świątyni i oddanie pokłonu szatanowi w zamian za władzę nad „wszystkimi królestwami świata” były przez dwa tysiące lat interpretowane na wszelkie sposoby. John Milton napisał nawet Raj odzyskany poświęcony głównie temu epizodowi, miał to być sequel Raju utraconego, ale opowieść o bezgrzeszności Jezusa nigdy nie zdobyła popularności równej tej o grzechu pierwszych ludzi. Była to jednak z góry przewidziana porażka – mimo dwóch tysięcy lat remake’ów i fanfików nikomu nie udało się opowiedzieć Ewangelii lepiej niż ewangelistom. Ja też nie łudzę się, że wyinterpretuję tu jeszcze coś, co umknęłoby poprzednim interpretatorom. Trzymając się czytelniczej hipotezy, że Jezus opowiedział tu sam o sobie, myślę o czym innym.
Przypis w Biblii Tysiąclecia mówi: „Nie podając w wątpliwość samego faktu kuszenia, wzmianki o fizycznym przenoszeniu Chrystusa przez szatana należy uznać za literackie obrazy”. A więc „literackie obrazy”. Jezus, skoro postanowił opowiedzieć uczniom o tym, co przeżył na pustyni, mógł zrobić to w jakiejkolwiek konwencji i w jakikolwiek sposób. Mówi o wydarzeniach, których sam był bohaterem, zarazem nie chowając się za żadną przypowieściową postacią. I decyduje się na literackie obrazy pełne fantastyczności: możliwość zamiany kamieni w chleb, szatana przenoszącego Jego samego na narożnik świątyni, lotu na górę, ukazania całego przepychu ziemskich królestw. Trzykrotne łamanie wizyjnych czarów, zmysłowych i mistycznych mamideł za pomocą prostych słów wierności. Podoba mi się myśl, że jedną z ulubionych, choć akurat nie najczęściej cytowaną przez Jezusa książką z pewnością była Księga Daniela, pełna tego samego baśniowego bliskowschodniego ducha, który znamy także z Baśni tysiąca i jednej nocy. Chociaż tam pojawiają się jeszcze arabeskowe rekwizyty, jak latający dywan i cudowna lampa, nieznane prostocie Ewangelii, ponieważ ta nigdy nie dba o malowniczość. Księga Daniela mówi wszakże o ocaleniu z jaskini pełnej lwów, przenoszeniu w powietrzu za włosy przez anioły, tajemniczej ręce piszącej na ścianie wyrok pośród królewskich biesiadników i o wielu innych rzeczach, które otacza aura baśniowej cudowności. Aluzję do Księgi Daniela wybiera Jezus stojący przed Sanhedrynem jako „przyznanie się do winy”, czyli do mesjańskiego posłannictwa: „Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego, nadchodzącego na obłokach niebieskich” (Mt 26, 64). Pobita i wyszydzona ofiara mówi o lataniu na chmurach, przemocy zostaje przeciwstawione nie tylko proroctwo, ale też, pod względem „literackiego obrazu”, jakaś niestosowna fantastyczność.
A jednak to właśnie w taki sposób, w takich obrazach Jezus opowiada o swoim doświadczeniu kuszenia. Jest to moment, w którym najwyraźniej widać, czym może być literatura: wyobraźmy sobie, że po opowieści Chrystusa ktoś pyta – ale to wydarzyło się n a p r a w d ę? N a p r a w d ę szatan przeniósł Cię na szczyt góry i zobaczyłeś stamtąd wszystkie królestwa świata? Można odpowiedzieć, że jeśli to wszystko jest w najwłaściwszym sensie prawdą, duchową rzeczywistością, to zarówno opisująca ją literatura, jak i sama towarzysząca jej materialna realność są jedynie konwencjami i symbolami, które ją oznaczają. To nie nazywanie Boga „Ojcem” jest ułomnym symbolem – ale jest nim ludzkie ojcostwo. To nasz powszedni chleb jest zaledwie symbolem Pokarmu. Tak jak Marek podejrzał swojego Nauczyciela w ogrodzie, tak ktoś mógłby podejrzeć Go na pustyni, jak nieruchomy i samotny siedzi na piasku – ale to, co by zobaczył i co zdołałby opisać, byłoby zaledwie marnym symbolem chwili, w której Jezus wyrzeka się przepychu wszystkich królestw świata.
Tekst ukazał się pierwotnie w 14. numerze pisma „Nowy Napis. Liryka, Epika, Dramat” (2022).