09.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #193 / O „Sajlent disko” Sławomira Domańskiego słów kilka

Sajlent disko Sławomira Domańskiego (rocznik 1971) to jego debiut. Należałoby dodać: długo wyczekiwany. Autor nie spieszył się z wydaniem swojego tomiku i być może dlatego jest to zbiór dojrzały i przemyślany. Ukazał się w XXV tomie serii „Faktoria Poezji” w Brzegu – i dobrze, że właśnie tam, czyli w oficynie niszowej, wartościowej i niepretensjonalnej.

Poeta stawia w centrum swojej twórczości współczesnego człowieka, zrywa z niego kolejne zasłony, a pośrednio obnaża także samego siebie.

Czuję, że jestem czytelnikiem pochodzącym z tej samej krainy duchowej, co autor tomiku. Krainy, która poniekąd – jeśli wolno tak rzec – konfrontuje prywatną (wręcz intymną) sferę odczuć z całą resztą tego, co wokół. Odkrywa i odsłania miejsca, z których może patrzeć wyłącznie on – doświadczający i piszący. To wiersze o rocznikach, którym przyszło egzystować między epoką Gierka a epoką mediów społecznościowych: to ich codzienność. Jednak nawet określenie „codzienność” nierzadko zawiera w tych utworach pierwiastek technologiczny.

Domański dokonał, by tak rzec, udanej syntezy wypracowanych w poezji współczesnej form, formuł i treści. Treści, w których pospolite frustracje przyprawione obyczajową narracją tworzą osobliwą (bo autorską) panoramę przestrzeni i czasu, a wszystko to przy zastosowaniu niewielu środków.

Trudno ogarnąć wszystkie wątki poruszane w mnogości tematów. Autor decyduje się na fragmentaryczność i różnorodność, niemniej w końcowym efekcie pojawia się też spójność – koherencja zarówno formy, jak i treści.

W tych wierszach obecna jest również progresywność, daleka niemniej od programowości i metodycznego eksperymentowania. Piszę „metodycznego”, bo pojawia się tu pewna pokusa eksperymentu. Ostatecznie jednak autor-voyeur („voyeur” jako podglądacz i obserwator) daje świadectwo umiejętności budowania formy. Buduje ją w sposób oszczędny, ale i pojemny. Generalnie rezygnuje z klasycznie pojmowanej strofy i rymu – skupia uwagę na słowie. Piszę „generalnie”, bowiem – przykładowo – w wierszu zatytułowanym polska be rym (przekornie?) się pojawia.

Każdy wyraz u Domańskiego rodzi się ze swym naturalnym znaczeniem, własną kadencją i brzmieniem. Wprawdzie nie jest to utrzymane w jednej tonacji, jednak całość stanowi zwarty cykl mniej więcej pięćdziesięciu utworów. To antologia jednorodna, mimo że składa się na nią wielość planów istnienia nadawcy.

W utworach występują zarówno elementy liryki jak i epiki, a nawet dramatu. Gdybym miał jednak określić gatunek tych wierszy, to w znacznej mierze jest to swoisty zbiór elegii. To retrospekcje i rozmyślania, przeważnie o przemijaniu i życiu – a wszystkie pogrupowane tematycznie i jakby odbijające się w wielu lustrach i lusterkach konfrontacji z  sobą i  swymi czynami. Lustrach, które kształtują filozofię – proszę wybaczyć ów zwrot – podmiotu lirycznego.

Myślę, że podstawą stylu tych wierszy jest nieustanne dążenie do uchwycenia związku dwu wymiarów bytu: społecznego i indywidualnego.

Jednym z zadań, jakie pojawiły się przed współczesną poezją, jest – bądź może powinno być – odnalezienie s e n s u. Sensu pojmowanego nade wszystko jako propagowanie pewnej etyki i estetyki. Autor zdaje się przerzucać pomost między własnymi poszukiwaniami a (istniejącym od zawsze) wymiarem moralnym, któremu poeta stara się jedynie przydzielić nowe sensy i wartości.

Dogłębny rozbiór wierszy zamieszczonych w tomiku, a de facto tomie, wymagałby napisania traktatu. Nie trzeba ich interpretować, jako że najlepiej określają się same – poprzez tekst i literę. Są one w swej stanowczości wręcz manifestem czy też raczej proklamacją. Proklamacją, którą antycypuje czas PRL – daty z „gierkowością” i „jaruzelskością”. Gdzie agitacyjne funkcje (nie tylko) literatury przejęła telewizja, a dziś przejął je Internet. Domański buduje tekst z anegdot, powiedzeń, cytatów i kryptocytatów. Obrzydzony jest – co widać – napaściami polityków i politykierów („Sytuacja zmienia się na lepsze / dyptyk”).

Ponadto w zbiorze występują postaci historyczne, jak chociażby Ryszard Siwiec (jestem pewien, że anonimowy dla urodzonych po roku dwutysięcznym), ale jest też cały kalejdoskop postaci oraz zwrotów dzisiejszych, a także kronika śladów topograficznych. Jest Najman, Nergal, biskup Ryś i Ojciec Kramer. Jest ulica Kolorowa i rzeka Stradomka, jest grill i alkohol. Obecni są Sławomir i Zenek M. Jest wreszcie (bo jakżeby nie!) Raków i Jasna Góra.

W żywej poezji panuje zamęt i rozmaitość – tak jest i w tym przypadku. Powstały wiersze, które można by nazwać egzystencjalno-opisowymi. Barwne, wielowarstwowe, potrafiące zaciekawić czytelnika.

Literatura jest tłumaczeniem świata. Powstaje – co widać u Domańskiego – na kuriozalnej granicy tego, co wyrażalne i niewyrażalne. Nadawca na nowo odbudowuje owe dwie sfery. Wiersze te należałoby nosić ze sobą, co czas jakiś wyciągać z plecaka czy torby, czytać i najzwyczajniej konfrontować z życiem.  

Odnoszę jednak wrażenie, że Domański chce wyjść poza czystą opisowość. Szuka nadrzędnej struktury. Bez tego nie mógłby ukazać, a tego chce, kategorii myśli: s w o j e j myśli. Bo przecież wszyscy po s w o j e m u odczuwamy i przekazujemy lub tylko sygnalizujemy nasze doświadczenia. Wszak o tym, o czym jedynie wspomina , w  jednym z  wierszy wyraził przekonanie: „o  każdej z tych rzeczy można napisać mroczny wiersz” (stare zdjęcia). To teksty empiryczne, w których autor konfrontuje się wprost ze swoim doświadczeniem – życiem po prostu.

Poeta rozmienia i odmienia słowo. To wielorakość podporządkowana komunikatywności. Jest w tych zdaniach błyskotliwość, jest absurd, jest i drapieżny realizm.

To tomik, który niepodobna skwitować biernym odczytaniem. Teksty zdają się domagać czegoś więcej – wymuszają głębszą inwencję lektury.

Sajlent disko najwięcej jest bodaj ironii – bo naturalnie ironia jest w stanie unieść bycie i egzystencję, unieść czas. A  przecież każdej problematyce zawartej w  tekstach tego tomu towarzyszy świadomość czasu. To on, czas, pojawia się w wielu miejscach i w różnych kontekstach. Oprócz stylistycznych uproszczeń w wypowiedziach nadawcy pojawia się częste wykorzystanie kolorytu PRL. Wydobywanie dzieciństwa autora i dziedzictwa tych, którzy byli przed nim. Jest to co nieco sentymentalne, gdyż obok barw optymistycznych i radosnych są też barwy złamane czernią.

Literatura ta jest oszczędna, momentami wręcz minimalistyczna. Domański wypowiada się zwięźle, wręcz lakonicznie. Są i świetne wyrażenia czy też, ściślej mówiąc, frazy – celowo nie piszę „metafory”, bo trudno tu mówić o metaforze w modelowym pojęciu.

Tom to zapis dochodzenia do w ł a s n y c h prawd i emocji. Prawd ujętych w stylu nadawcy. Wszak innej poetyki – cokolwiek wpajałyby nam podręczniki do stylistyki – niż poetyka autora de facto nie ma. Podmiot liryczny wydaje się wiele wiedzieć o życiu, bo tylko wówczas można osiągnąć rodzaj szlachetnej prostoty. Prostoty, w której przeglądamy się – czy tego chcemy czy nie – my, czytelnicy.

Liryka współczesna to co rusz nawykowy eksperyment z formą bądź ciągła próba prowokacji. Niejednokrotnie jedno i drugie. Natomiast Domański-Poeta stoi w kontrze. Epatuje i lawiruje trzema tematami. Owe trzy – nieco upraszczając – dominujące żywioły to: egzystencja, sztuka i… alkohol.

Wiersze te pragną nie tyle przeobrażać świat, co prędzej ów świat na nowo odzyskiwać. Pragną przywracać go pewnym wartościom, zmieniając i uświadamiając przy tym czytelnika.

Mamy w ręce strony przenikliwej i autentycznej poezji – poezji faktu i poezji (prze)życia.

 

Sławomir Domański, Sajlent disko, Brzeg 2022.

Okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Konrad Ludwicki, O „Sajlent disko” Sławomira Domańskiego słów kilka, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 193

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...