06.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #197 / Płynąc

Późnym sierpniowym popołudniem 2021 roku z Andrzejem Kosmowskim i Reną Marciniak, jego żoną, również poetką, popijaliśmy czerwone wino w kawiarnianym ogródku przy Marszałkowskiej. Chcieliśmy zdążyć przed ponownym zamknięciem, przed napływem czwartej fali zarazy.

Poeta zderzył się z nią zimą. Przy czterdziestostopniowej gorączce opuścił go czas – przebywał poza nim trzy tygodnie. Renę, także zarażoną, owładnęło wówczas odciążenie – zdawała się tiulem, marą, watą, mgłą, snem, który jednak kontrolował po omacku oddech bliskiej istoty. Pamięta, że okładała męża lodem („zbawczyni moich płuc” – napisze później w wierszu Kosmowski), poza tym niewiele, bo wiotka materia, jaka ją wypełniała, zwijając się, marszcząc i plącząc, przesłaniała widzenie perspektywy.

W innej dzielnicy zachorował wtedy i umarł dziewięćdziesięcioletni ojciec artysty – temu ostatniemu lekarze kategorycznie zabronili uczestniczyć w pogrzebie, bo dopiero z wolna wracał do czasu albo czas do niego. To poetę gnębiło, choć nie ma tu winy, jedynie wyrwa w odwiecznym obyczaju nakazującym żegnanie się z rodzicami w odwecie za pozbawione świadomości, wrogie i wrzaskliwe witanie ich w chwili narodzin.

Stany i emocje tamtego okresu izolacji zawarł Andrzej Kosmowski w swym ostatnim, dedykowanym żonie zbiorze Jeszcze jedna noc. Tom ukazał się w wydawnictwie ANAGRAM przy finansowym wsparciu Instytutu Literatury w ramach Tarczy dla Literatów (co warte podkreślenia z uwagi na liczebną obfitość i wagę treści powstałych wówczas świadectw literackich, które zapewne nie ujrzałyby światła dziennego bez wspomożeniowej inicjatywy mecenatu kultury).

Warto podkreślić, że Kosmowski to jeden z najciekawszych współczesnych poetów, obchodzący w tym roku pięćdziesiątą rocznicę debiutu pisarskiego, autor ośmiu tomików. Jego najnowszy zbiór jest zaś znaczący co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze to oryginalny poetycki zapis fizycznego i psychicznego zmierzania się z zarazą. Po drugie – książka ta odsłania wyraziste cechy pełnej intrygujących kontrastów twórczości tego autora: intelektualisty, tłumacza poezji anglojęzycznej, literaturoznawcy, z wykształcenia specjalisty handlu zagranicznego, warszawiaka zaplątanego w poezję poprzez wrażliwość i zmysły, w związku z nią na życie i śmierć.

Pandemiczne rozliczenia

Na pierwszy ogień idzie czas, ten kuglarz bawiący się z nami w kotka i myszkę, kiedy indziej zanikający niby skończony sen:

nasz czas zwolnił
ba nieomal stanął
w miejscach przypisanych nam
w urzędowym zarządzeniu

[czas pandemiczny]

Tak autor „jeszcze jednej nocy” odnotowuje powszechnie odczuwany wtedy fenomen: w tamte dni, tygodnie, miesiące, lata czas płynął inaczej. Czujnym poetyckim zmysłem Kosmowski wydobywa paradoks spowolnienia: to oszustwo, iluzja, blaga, w istocie bowiem w tempie finiszującego długodystansowca nasze życie pokonywało dystans dzielący nas od mety. Stąd przestroga:

nigdy nie ufaj czasowi
nigdy nie ufaj naszym czasom
róże zawsze więdną
zbyt wcześnie
zwłaszcza te szklarniowe

[czas pandemiczny]

Celności owej przestrogi dowiódł kalendarz: po pandemii czas nie wrócił już w dawne koleiny, narzucił nam potrzebę filozofowania, czyniąc wyłom w odwiecznej regule, że w dzieciństwie i młodości płynie wolno, a im człowiek starszy, tym szybciej. „Wie pani, mój dziesięcioletni synek narzeka, że tak błyskawicznie mijają dni, a kiedyś rok szkolny okropnie mu się dłużył” – zwierzyła się właścicielka barku z wyrobami domowymi na moim osiedlu, gdy kilka przecznic dalej Andrzej Kosmowski po raz pierwszy po chorobie (kiedy to czas go opuścił) wyszedł z domu i stwierdził, że:

niby wszystko było na miejscu
a nic się nie zgadzało

[miesiąc albo epokę albo jedną śmierć później]

Bo przecież czas wiąże ze sobą przestrzeń, nadaje jej kontury, konsystencję i stopień realności. Raptem odgłosy nieodległej autostrady wydały się poecie prawdziwsze niż śmierć ojca i jego pogrzeb – a odkrycie to rozpoczęło proces kolejnego rozliczenia: z poczuciem własnej zdrady, niezadośćuczynienia rytuałowi udziału w akcie pożegnalnym rodzica. Proces, w którym wyjątkowego znaczenia nabiera wznowiony, zdumiony dialog z ojcem:

prawdę mówiąc
nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą intensywniej

[boże narodzenie – rok później]

Rozmowa toczy się na cmentarnych ścieżkach, w bezsenne noce, w zaduszkowy poranek, w omglonych dniach jesieni i zimy. Rozmowa „o istocie bytu / sensie trwania /i dziedzictwa”, której początek wydarzył się tuż przed śmiercionośnym natarciem covidu. Rozmowa spinająca na trwałe rzeczywistość obecności z rzeczywistością nieobecności:

no przecież wiem
ten cień błąkający się
wśród wyniosłych tuj
na skraju cmentarza

jest Twój

[*** (no przecież wiem)]

W ten sposób człowiek-poeta zadaje niemiłosiernemu czasowi nokautujący cios: czas nie ma już nic do powiedzenia w obliczu ponadczasowej relacji syna i ojca, śmierć wskrzesiła więź i nasyciła ją nową treścią.

Woda i Ziemia

Motyw wody, wywiedziony z Heraklitowego ta panta rhei, to jeden z najistotniejszych filarów tej poezji, naturalnie wynikający z tematu czasu. Wszechobecność wody – jest ona wszak w brzuchu matki, w strumykach, źródłach i rzekach, jest w deszczach i śniegach, pocie i łzach, jest w banalnym kuchennym kranie i studni, jest wreszcie w oceanach, zajmuje ponad siedemdziesiąt procent globu – nakazuje uznać ją na najważniejszy i największy żywioł towarzyszący istnieniu. Raz przyjazny, raz wrogi, w każdej ze swych odsłon oferuje człowiekowi ugruntowany, wierny archetypiczny symbol, nieodstępujący go od poczęcia po kres.

W dedykowanym rodzicom wierszu navigare, krótkim hymnie o heroizmie starości, dramatycznie kurczy się przestrzeń wyznaczona na płynięcie – utrzymywanie się na powierzchni, już nieuchronność, ten miernik tragedii, powleka horyzont grobową barwą:

Płynąć
choćby dany ci akwen
był już nie większy od
szklanki z wodą
na stoliku nocnym
[…]
płynąć
chociażby nawet morze
straciło wiarę w swoją
własną misję
płynąć

To poezja od swego zarania zanurzona w duchu wody. W dwóch poprzednich tomach – Atlantyk jest wszędzie (2016) i Ocean zdjął wiatr z moich żagli (2020-2021) – wyprowadził ją autor na strony tytułowe; woda uwodzi Andrzeja Kosmowskiego spokojem, wielością świetlnych odcieni, topielami, wzbudzaniem niejasnych tęsknot i magiczną wręcz mocą:

a potem nagle powróciła woda
i czas
stał się jednością

[nasza mała atlantyda]

Niewykluczone, że przydarzyło się poecie, któremu uprawiana przez lata profesja menadżera-handlowca umożliwiała dalekie podróże, doświadczyć owego mistycznego dotknięcia (kosmicznego taktu muzycznego – powiedziałby węgierski pisarz i myśliciel Béla Hamvas) sprawiającego, że w kimś, kto po raz pierwszy staje nad brzegiem oceanu, zachodzi dogłębna, niewysłowiona, determinująca los zmiana – człowiek już nie jest ten sam, choć wszystko pozostaje takie samo.

Ale choć uczepiona lustra wody i przeniknięta jej metaforyką poezja autora jeszcze jednej nocy osadzona jest w konkrecie, detalu, w tu i teraz, w codzienności stąpającej po ziemi, jak u poetów z brytyjskiej grupy Liverpool Scene: Adriana Henriego, Briana Pattena czy Roberta McGougha, których Kosmowski admirował w młodości, w rzeczywistości przygarniającej uliczną, miejską prozę:

samo południe
czarny kot dostojnie kroczy
samym środkiem puławskiej

[stan]

Jeszcze dosadniej przemawia konkret w wierszu o znamiennym tytule surrealizm praktyczny:

samo południe na starówce
środek lutego
blednący chudziutki księżyc
zawieszony nad kawiarnianym stolikiem
rozstawionym na bruku bocznej uliczki
szuka ratunku w parującej filiżance kawy
zaczynam lubić Lublin

Mignie w jakimś wersie i nazwisko polityka czy piłkarskiego idola, uważne światło poetyckich reflektorów skieruje się na granicę polsko-białoruską, gdzie „dwa państwa z zapałem grają w zbijaka i nie biorą jeńców”. Poezja Kosmowskiego nie odpływa i nie rozmywa się w sferze abstrakcji, bo rozumie on, że metafizyka wychyla się ze szczeliny brukowej kostki, z podrapanych drzwi starej lodówki, przeciekającej pralki, zaokiennej szarości, postrzępionej rybackiej liny – tkwi w trzewiach powszedniości.

Animus i Anima

Jednak zarówno wtedy, gdy poeta staje na brzegu któregoś z oceanów, jak i wtedy, gdy wyprawia się do sklepu Żabka po drugiej stronie ulicy, posługuje się tym samym językiem. Kultura tego języka u czytelnika-melomana przywołuje styl muzyki Johannesa Brahmsa, który intymne emocje i uczucia wyrażał otwarcie i szczerze, lecz powściągliwie, z elegancją, w sepiowej tonacji wspomnienia, bez histerycznych zrywów. To samo dotyczy refleksyjnej warstwy wierszy autora jeszcze jednej nocy – odartej z nachalności, mentorstwa.

Metafora w tym stylowym pisarstwie smakuje bardziej, niż by smakowała w kwieciście wylewnych wersach, dlatego dociera do odbiorcy krótszą drogą, jak w perfekcyjnym erotyku:

Świt
zgnieciona gałązka tymianku
wpisana w jej włosy

[*** (świt)]

To twórczość równie męska (Animusowa), co tkliwa, kiedy poeta pozwala uwolnić obecny w każdym mężczyźnie pierwiastek kobiecy (Animalny). Wyraziście dostrzega się tę sztukę w wyrafinowanym gatunku poetyckim, jakim jest haiku – rezultacie fascynacji Japonią (gdzie, nawiasem mówiąc, przekłada się wiersze Kosmowskiego). Cykl haiku zamieszczony w ostatnim tomie wybrzmiewa skondensowanym, krystalicznym dźwiękiem, jaki rodzi się, gdy zamysł autora odnajduje słowo, a ono staje spełnione w świetle swego znaczenia. I choć można by ową koincydencję uznać za olśnienie, to zwykle wynika ona z mozolnej pracy mózgu i znawstwa tajników warsztatu. Na przykład:

rozbite lustro
w każdym okruchu
odmienne wspomnienie

[*** (rozbite lustro)

Albo:

kwarantanna –
na naszej ławce
tylko para wróbli

[*** (kwarantanna)

Anty-sielskość i piękno

Lecz nie zadomowią się w poezji Kosmowskiego poszukiwacze sielskości w utartym, tradycyjnym sensie. Bardziej niż falujące łany zboża, uwagę podmiotu lirycznego przyciąga wyrastająca za mostem w Białobrzegach, szczelnie wypełniona kłębami mgielnej waty autostrada, tak niewidoczna, jakby uwito ją na szlaku ku nicości. Bardziej niż purpurowy zachód słońca – korytarzyk do toalet, gdzie przygarbiony milczący facet wypija kolejną whisky z colą. To konsekwencja założenia, że w rejony metafizyczne czy wręcz mistyczne wkracza się poprzez przyziemność, a także wyboru tonacji poetyckiego języka.

Jednak ta programowa anty-sielskość w najmniejszym stopniu nie odbiera wierszom Kosmowskiego piękna. Przeciwnie, łamiąc stereotyp łączący zachwyt jedynie z idyllicznymi obrazkami przyrody, poeta udostępnia wyobraźni czytelnika szersze przestrzenie. W tej męskiej poezji piękno pojawia się po prostu, naturalnie, niby mimochodem, z naciskiem na „niby”, ponieważ taki trik udaje się tylko twórcom z górnej półki. To dlatego zostaje z nami taki widok:

klucz żurawi
drzazga piękna
na sierpniowym niebie

[klangor]

I dlatego tak namacalnie odczuwamy chłód nocy:

Przymrozek
nawet księżyc tężeje
na metalowym parapecie

[*** (przymrozek)]

W zbiorze jeszcze jedna noc jak w zwierciadle przeglądają się wspomnienia, uczucia, stany ducha dojrzałego człowieka, po którego wyciąga już ręce skażona nieuchronnością, bo zawsze zwieńczona „ostatecznym terminem”, starość. Jak więc z tej perspektywy, ze skarbca zdarzeń przeżytego dotąd etapu jawi się doświadczenie szczęścia?

Wierny swym antysielskim skłonnościom i wstrzemięźliwym środkom wyrazu poeta zdaje się przestrzegać: nie rozglądajcie się za nim na szczytach, nie błądźcie po wysokich diapazonach, nie wyczekujcie go wystrojeni w najlepsze ubrania, nade wszystko nie spodziewajcie się go, lamentując, żeście nieszczęśliwi. Bo szczęście dopada nas w błysku, w mikrosekundzie, raptem:

patrzę jak wzburzone morze
odbija się w oczach wnuczki
i na chwilę zwyczajnie
jestem szczęśliwy

[na południe od wschodu]

I nie sądźcie, że przywędruje do was w sentymentalnym rynsztunku:

brutalna gitarowa solówka
łagodnie oswaja mrok

żadnych wspomnień
skojarzeń
wierszy
tylko ta noc

[szczęście]

Kiedy popołudniem późnego sierpnia 2021 w „oknie pogodowym” zarazy w ogródku warszawskiej restauracji popijaliśmy we troje czerwone wino szczepu primitivo i pinot noir, czym nadawaliśmy tym chwilom status normalności, ubieraliśmy je w złudne „jakby-nigdy-nic”, Andrzej Kosmowski zapisywał już strofy, które znalazły się w najnowszym tomie. Trauma po utracie ojca nie ustępowała, parne powietrze zachodziło czymś gnilnym – a on porządkował wrażenia. Późną jesienią 2022 roku ukazał się liryczny dokument, poruszający jednakowo na poziomie psychologicznym jak i faktograficznym. Jego autor dowiódł, że poezja nie tylko władna jest wypełnić zadania, jakie zazwyczaj powierza się formom prozatorskim: dziennikowi, powieści, reportażowi – ale w dodatku potrafi czynić to prawdziwiej.

Andrzej Kosmowski, jeszcze jedna noc, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2022

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Elżbieta Isakiewicz, Płynąc, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 197

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...