13.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #198 / „Du polnisches faules Schwein!” Rasowe zwierzęta, bydło i robactwo w Trzeciej Rzeszy

W trakcie lektury tomu o zwierzętach w Trzeciej Rzeszy J. Mohnhaupt, Zwierzęta w Trzeciej Rzeszy, tłum. M. Kilis, Poznań 2022. Korzystałem z wersji elektronicznej książki: www.wydawnictwopoznanskie.pl, numeracja stronic odnosi się właśnie do tej postaci publikacji.[1] nieustannie towarzyszyło mi motto umieszczone na początku zupełnie innej publikacji. Była ona opatrzona następującą notą: „Książka uchwałą Parlamentu Angielskiego zalecona do czytania w szkołach”. O owej notce dowiedziałem się niedawno, motto zaś jest chyba nieobce mojemu pokoleniu:

Obojętnego na niedolę zwierząt
I ludzka niedola nie wzruszyE. Carrington, Pomocnicy człowieka, według oryginału angielskiego opracowała M.G. Wydanie drugie, z 59-iu rysunkami, Warszawa 1919. Tom dostępny w zbiorach Polony.[2].

Wydanie angielskie tej książeczki, zatytułowanej Pomocnicy człowieka, ukazało się po raz pierwszy w roku 1896 i rychło doczekało się tłumaczeń na większość języków europejskich. Pomnę, że w niejednej sali szkolnej to motto było mniej czy bardziej starannie wykaligrafowane na arkuszu brystolu, by zapaść w świadomość polskich uczniów. Musiało nieco czasu upłynąć, nim zacząłem się dziwić brytyjskiemu rytuałowi polowania na lisa; nieco później dowiedziałem się także, w jaki sposób brytyjscy dżentelmeni zwykli w Indiach polować na tygrysy: sam słoń tu nie wystarczył, potrzebny był także „tubylec” – spychany w momencie ostatecznego zagrożenia, skupiał na sobie uwagę drapieżnika. Chwilowo jednak zostawmy motto wypisane na kawałku brystolu… Zostawmy białych dżentelmenów z Europy, zwożących trofea myśliwskie z całego świata, nie powinno nikogo dziwić, jeśli znalazła się wśród nich głowa, może nawet całe ciało umiejętnie spreparowanego tubylca.

Powtórzmy zatem: pierwsze wydanie książeczki Pomocnicy człowieka ukazało się w roku 1896. Czas płynął, skończyła się epoka wiktoriańska, a do głosu na gruzach dawnego porządku doszła nowa siła: w roku 1933 Adolf Hitler został mianowany na stanowisko kanclerza. Narodowy socjalizm zmienił porządek świata. Powiedzieć można, że przenieśliśmy się w epokę „zezwierzęcenia”: oto SS-mani w eleganckich mundurach, zaprojektowanych przez Hugo Bosa, stojący na rozstawionych nogach, trzymający mocno dorodne owczarki niemieckie, które za chwilę rzucą się na bezbronnych więźniów; oto żołnierze Wehrmachtu palący wsie, a jednocześnie wyłapujący kury i poszukujący pozostawionych przez nie jajek; oto pies łańcuchowy, którego szczekaniu kładzie kres strzał z pistoletu. Adolf Hitler trzymający rękę na głowie ukochanego owczarka niemieckiego imieniem Blondie.

Szczury i wszy pojawiające się na plakatach propagandy rasistowskiej to oczywiście fantazmaty. Ale nie brakuje w tej rzeczywistości fantazmatycznej także miejsca dla tych zwierząt, które wedle nowej ideologii zasługują na miano „pomocników człowieka”. Docenił to sam Konrad LorenzFöger Benedikt & Taschwer Klaus: Die andere Seite des Spiegels. Konrad Lorenz und der Nationalsozialismus. Wiedeń 2001 – pozwalam sobie tutaj przywołać przypis z omawianej książki, gdyż problem związków Konrada Lorenza z faszyzmem nie wiedzieć dlaczego bywa przemilczany.[3], znakomity zoolog i ornitolog, uważany także za humanistę, rychło po anszlusie Austrii wstępujący do NSDAPPisze Mohnhaupt: „Konrad Lorenz, wstępując do NSDAP, chwalił się, że nawrócił na ideologię nazistowską wielu studentów, a od 1939 roku ochoczo dostosowywał swoje pisma naukowe do doktryny nazistowskiej” (J. Mohnhaupt, Zwierzęta…, s. 53).[4]. Pewne elementy doktryny nazistowskiej być może w tym przypadku były zbieżne z ówczesnymi poglądami cenionego zoologa – zapewne chodziło o kwestię rygorystycznej eliminacji istot etycznie gorszych przy tworzeniu nie tylko zdrowej populacji zwierząt, ale i ludzkiego społeczeństwa.

Pora na obszerny – z konieczności – cytat z omawianej książki Mohnhaupta:

Poza rzeczywistością obozów koncentracyjnych zwierzęta pojawiają się też w licznych dziennikach, wspomnieniach i dokumentach życia codziennego. Ale w badaniach nad narodowym socjalizmem występowały one dotychczas najwyżej w roli statystów. Chociaż od lat osiemdziesiątych historycy odkrywali niezliczone obszary „historii życia codziennego” w czasach nazizmu, począwszy od mody, poprzez sport, aż po odżywianie, rękodzieło, a nawet zażywanie narkotyków, to o zwierzętach w narodowym socjalizmie mówiło się jednak rzadko. Powody tego są oczywiste, twierdzi Mieke Roscher, która na uniwersytecie w Kassel jest obecnie jedynym profesorem zajmującym się badaniami nad relacjami ludzko-zwierzęcymi w Niemczech. Roscher uważa, że badania nad narodowym socjalizmem, w szczególności badania niemieckie, ciągle jeszcze obarczone są pewnym strachem przed poruszaniem tego tematu, „ponieważ istnieje obawa, że skoncentrowanie uwagi na zwierzętach mogłoby prowadzić do bagatelizowania ofiar ludzkich”. Ta pozornie „niewinna” historia zwierząt była jednak ściśle spleciona zarówno z życiem codziennym, jak i ideologią narodowosocjalistyczną. To sprawia, że jest ona tak istotna; pokazuje ona wreszcie, w jaki sposób niebezpieczna ideologia może być zakotwiczona nawet w mało podejrzanych ideologicznie dziedzinach życia i tym samym wpływać na kształtowanie społeczeństwa. Każdy, kto bliżej przyjrzy się koegzystencji ludzi i kotów domowych w Niemczech w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku, uzyska wgląd do niemieckich salonów, ale też skonfrontowany zostanie bezpośrednio z volkistowskorasistowskim światopoglądem, który głęboko przeniknął do codziennego życia. Każdy, kto bada temat owadów w narodowym socjalizmie, prędzej czy później znajdzie się w klasach niemieckich szkół i nie uniknie kontaktu z „czarną pedagogiką” i darwinizmem społecznym. Każdy, kto chce ustalić, jaką rolę w tym czasie odgrywała świnia domowa, trafi na plakaty reklamowe przemysłu spożywczego, na wczesne formy gospodarki recyklingowej, ale również na osobliwe wytwory fantazji ideologii narodowosocjalistycznej. Historie zwierząt pozostają w sprzeczności z wieloma dobrze znanymi tematami badań narodowosocjalistycznych i tym sposobem umożliwiają często inne – na ogół nowe, ale nigdy nie trywializujące – spojrzenie na życie w okresie nazizmuTamże, s. 22–23.[5].

Zwierzęta koją skołatane nerwy

Punktem wyjścia autora Zwierząt w Trzeciej Rzeszy był ogród zoologiczny w Buchenwaldzie, niosący wytchnienie zatrudnionym tam SS-manom.

Najpierw kilka pozornych paradoksów. Komendant obozu w Buchenwaldzie kochał zwierzęta, starał się, by jego ukochanym niedźwiedziom niczego nie brakowało. Dostarczyć musiał rozrywki ciężko pracującym SS-manon, a cóż zabawniejszego, niźli zepchnięty do ich klatki więzień, który stara się nadaremnie uwolnić z opresji. Z kolei zmęczony obowiązkami Rudolf Höß (pisownia według autora książki), komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenuau, niejednokrotnie tulił przytłoczoną obowiązkami głowę do szlachetnych łbów końskich – tylko one były w stanie go zrozumieć w swej szlachetności. Wspomniana została już słabość Adolfa Hitlera do rasowych owczarków niemieckich – to także część legendy o wyjątkowo nowoczesnej trosce o zwierzęta i przyrodę, kultywowanej przez narodowych socjalistów. Ta narracja przetrwała do dzisiaj. Czasami przypomina się także, że Führer tuż po objęciu władzy doprowadził do przyjęcia ustawy o ochronie zwierząt. Była to regulacja prawna uznana na arenie międzynarodowej za nader postępową i niemal w niezmienionym kształcie obowiązywała w Republice Federalnej Niemiec do 1972 roku. To nowe prawo przyniosło Hitlerowi order, który przyznano mu w USA. Także Hermann Göring jako pruski premier był przeciwny wszelkim formom doświadczeń na zwierzętach, a podejmującym takie próby groził obozem koncentracyjnym.

Raz jeszcze oddajmy głos autorowi:

We wszystkich dziedzinach życia zwierzęta miały […] duże znaczenie, co pokazują kolejne rozdziały tej książki. Każdy z nich, w oparciu o jeden gatunek zwierzęcia, przybliża inny aspekt narodowego socjalizmu. I tak z pomocą psa i jego dzikiego praprzodka, wilka, przyjrzymy się teorii rasy, która pokazuje, jak bardzo życie codzienne oraz ideologia, polityka i „nauka” były wzajemnie ze sobą powiązane. Na przykładzie świni domowej możemy przekonać się nie tylko o znaczeniu zwierząt użytkowych w czasach nazizmu; jej rola najważniejszego dostarczyciela tłuszczu i mięsa dla „wyżywienia narodu” była również kluczowa w dążeniu narodowych socjalistów do stworzenia państwa całkowicie niezależnego od zagranicy oraz do udowodnienia własnej „aryjskiej prakultury”. Ambiwalentne uczucia, jakie wywoływały zwierzęta, widać przede wszystkim na przykładzie kota domowego. Dla jednych był on „zwierzęciem żydowskim”, które nie daje się oswoić, inni natomiast chwalili go jako łowcę myszy i „higienicznego pomocnika [w utrzymaniu] zdrowia narodu” […].

W pedagogice i wychowaniu lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku zwierzęta odgrywały również rolę kształtującą. Sposób, w jaki już najmłodsi przygotowywani byli do wojny i walki, obserwujemy na przykładzie opisów jedwabników i stonki ziemniaczanej. Owady, co można wskazać w podręcznikach szkolnych i książeczkach dla dzieci z tego okresu, wykorzystywano do objaśniania dzieciom, co, a przede wszystkim kto – w rozumieniu narodowosocjalistycznym – był „szkodnikiem”, „darmozjadem” lub „pasożytem”.

Nie istniała przy tym jednolita ideologia nazizmu. To, jak dowolnie łączono ze sobą aspekty ideologiczne, raz w taki, raz w inny sposób, ilustruje przykład stosunku narodowych socjalistów do polowań. Podczas gdy Hitler wykpiwał myśliwych jako „zielonych masonów”, to, jak powszechnie wiadomo, Hermannowi Göringowi, Łowczemu Rzeszy, nigdy nie było dość myśliwskich trofeów. […] I wreszcie, gdy mowa o roli zwierząt w narodowym socjalizmie, nie może zabraknąć jeszcze jednego tematu: druga wojna światowa, przede wszystkim kampania wschodnia, nie byłaby możliwa bez milionów koni. W ostatnim rozdziale spotykamy ogiera rasy trakeńskiej, Siegfrieda, który latem 1941 roku wraz ze swoim jeźdźcem uczestniczył w napaści na Związek Radziecki, a potem towarzyszył mu w dalszym marszu na wschód, podczas gdy silniki i maszyny dawno już straciły ducha w mrozach rosyjskiej zimy. W tym rozdziale okazuje się również, jak złożone było symboliczne znaczenie konia dla wizji świata narodowych socjalistów – i jak długi jest cień, który ten symbol nadal rzuca także w Republice Federalnej NiemiecTamże, s. 23–25.[6].

Praktycznie każdy rozdział tej książki zasługuje na uważną lekturę – a zatem nie ma co się dłużej lenić, by nie zasłużyć sobie na niepochlebne określenie. Któż z nas chciałby sobie zasłużyć na miano „pasożyta” lub „szkodnika”? Cytaty będą obszerne, nie z winy mego lenistwa, ale ze względu na wyjątkową urodę i logikę języka, znakomicie oddaną przez tłumaczkę.

Wierny jak pies, pracowity jak jedwabnik

„Wierny jak pies” versus „parszywy kundel” – między tymi skrajnościami pojęciowymi zawiera się pełnia skojarzeń z najwierniejszym towarzyszem człowieka, mianowicie psem.

Już jego daleki przodek – to jest wilk – osadzony został w kontekście ideologicznym:

Dla nazistów wilk nie jest jedynie narzędziem propagandy, ale także częścią owej „germańskiej prapuszczy”, którą sobie uroili i którą należało odtworzyć. Stąd też na Międzynarodowej Wystawie Łowieckiej w Berlinie w 1937 roku odwiedzającym zaprezentowano sto dwadzieścia dziewięć wilczych trofeów w ramach specjalnej ekspozycji Dzicz. Trofea umieszczono obok replik wytępionych żubrów i bizonów, ponieważ podobnie jak potężne dzikie bydło, w tym czasie wilk już dawno zniknął z niemieckich lasówTamże, s. 42.[7].

Szalenie prymitywna, by nie rzec: prostacka, jest mitologia kreowana przez nazistów. Nie tylko w przypadku zwierzęcia totemicznego, jakim miał być wilk, które funkcjonowało między innymi w nazwie Wilczy Szaniec (niem. Wolfsschanze) – w latach 1941–1944 kwatery głównej Hitlera. Prymitywny darwinizm tudzież wyrazisty podział wyznaczał tutaj system aksjologiczny.

Oto jesteśmy w klasie szkoły nazistowskiej, jest kolejny rok rozwoju Tysiącletniej Rzeszy:

Zwycięstwo wydaje się bliskie. Jeśli uczniowie w klasie zachowują się bardzo cicho, mogą je już nawet usłyszeć. Brzmi jak dudnienie deszczu. Dźwięk dochodzi z sąsiedniego pomieszczenia. Tam, w wąskiej izbie, znajduje się długa półka, na której składowane są miriady białych gąsienic, niestrudzenie przeżerających się przez masy zielonych liści. Wykluły się z malutkich białych jajeczek nieco ponad miesiąc temu. Na początku miały zaledwie kilka milimetrów i były leciutkie jak piórko. Od tego czasu każda z nich liniała już cztery razy i przybrała na wadze aż dziesięć tysięcy razy. Teraz mają już dziewięć centymetrów długości i nadal niezmordowanie się odżywiają. Trzask ich żuwaczek jest tak głośny, że uczniowie słyszą go przez zamknięte drzwi. Ta scena nie miała miejsca w rzeczywistości, ale mogła mieć i wyglądać w taki lub podobny sposób. Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z dzieci siedzących w klasie, które przysłuchiwało się odgłosom wydawanym przez gąsienice. Nie jest to jakieś szczególnie wyróżniające się dziecko, lecz bardzo zwyczajny niemiecki chłopiec.

Przyjmijmy, że ma na imię Hans, bo to jedno z najczęstszych imion chłopięcych w ówczesnych Niemczech. Hans wie, że prawidłowy rozwój gąsienic ma najwyższe znaczenie. Ich wyhodowanie jest bowiem „ważną służbą wojenną” – mówi nauczyciel. Dlatego Hans i jego koledzy z klasy muszą kilka razy dziennie zbierać liście z krzewów morwy w szkolnym ogrodzie. Mały ogródek to jednak zbyt mała powierzchnia na pięćset drzew, które każda szkoła powinna posadzić, dlatego krzewami morwy obsadzono także teren przy placu sportowym, targowisku, linii kolejowej i wzdłuż kilku alej.

Tak jak tu jest teraz w wielu gminach Rzeszy, zarządził to Bernhard Rust, minister do spraw nauki, oświaty i wychowania Rzeszy. Według Rusta głównym zadaniem szkoły jest wykształcenie narodowych socjalistów.

Wzorowym narodowym socjalistą można zostać już w młodym wieku. Dlatego w 1936 roku Rust zarządza, by jak najwięcej szkół zasadziło morwy, i nakazuje przeszkolenie nauczycieli w zakresie jedwabnictwa.

Ponad dwadzieścia tysięcy szkół od wybrzeża Morza Północnego do Burgenlandu w Ostmark odpowiada na jego wezwanie, sadząc małe drzewka morwy i odtąd codziennie opiekując się małymi zwierzętami.

Gąsienice zależą od drzew morwy białej, która jest jedyną rośliną żywicielską jedwabników. A gąsienice jedwabnika mogą rozstrzygnąć o losach wojny i pomóc Niemcom w odniesieniu zwycięstwa, przynajmniej taki jest plan ministerstwa. Larwy owadów wytwarzają tkaninę, której żadne sztuczne włókno nie jest w stanie dorównać – prawdziwy jedwab.

Niemal nie ulega on zapaleniu, jest wodoodporny, bardzo rozciągliwy, a jednocześnie odporny na rozdarcia. Dla Wehrmachtu jedwab jest niezbędny do produkcji spadochronów. Niemcy od prawie dwóch lat są w stanie wojny, kilka tygodni wcześniej, w czerwcu 1941 roku, oddziały niemieckie zaatakowały Związek Radziecki. Hansowi, który nigdy nie widział, by ktokolwiek umierał, wojna może wydawać się jedną wielką, odległą przygodą, zdecydowanie za odległą jak dla dwunastolatka. Podczas gdy niemieccy żołnierze walczą w całej Europie, jemu i innym uczniom nie pozostaje nic innego, jak tylko udział w „bitwie o wzrost produkcji” (niem. Erzeugungsschlacht). Richard Walther Darré, ówczesny minister Rzeszy do spraw wyżywienia, ogłosił tę „bitwę” po raz pierwszy w 1934 roku i zażądał zwiększenia plonów niemieckiego rolnictwa, aby zapewnić „narodowi żywność”, i to „na jego własnej ziemi”. Ma to przynieść Niemcom – podobnie jak w przypadku produkcji mięsa i tłuszczu – uniezależnienie się od importu z zagranicyTamże, s. 83–85.[8].

Hitlerowska szkoła powinna była nie tylko uczyć, ale i wychowywać – może nawet przede wszystkim wychowywać, wpajać umiejętność odróżniana zdrowych larw owadów od chorych, uświadamiać konieczność bezwzględnej eliminacji chorych osobników, które mogły doprowadzić do zakażenia hodowli. Z niemieckich szkół usunięto nauczycieli pochodzenia żydowskiego; w ramach kolejnych reform szkolnictwa wyeliminowano przedmioty zbyteczne (zgodnie z wytycznymi samego Hitlera), poprzestając na umiejętnościach praktycznych i jedynie słusznej ideologii. Pracowitość jedwabników stała się tutaj niebagatelnym elementem dydaktycznym: chłopcy mieli stać się bohaterskimi żołnierzami, zaś dziewczęta – przyszłymi matkami bohaterskich żołnierzy; dla jednostek kalekich, chorych, bezczynnych trutniów miejsca nie było.

Istotną rolę fantazmatyczną miało także szkodliwe robactwo, a mianowicie stonka ziemniaczana, żywiąca się liśćmi sadzonek ziemniaków i w konsekwencji pozbawiająca naród niemiecki żywności. Oto, jak można było je rozpoznać:

Wszystko, co Hans wie o stonce ziemniaczanej, znajduje się w małej książeczce, którą dostał w szkole – jest to Elementarz wiedzy o stonce ziemniaczanej. Z wierszyków w elementarzu dzieci dowiadują się, skąd pochodzi ten chrząszcz, jak wygląda i jak najlepiej z nim walczyć. Uczniowie musieli nauczyć się całego elementarza na pamięć. Nauczyciel kazał później recytować jego tekst, nie każdemu z osobna, ale wszystkim po kolei. Jeden uczeń zaczynał, a kolega obok musiał kontynuować wersy, i tak w kółko, aż przyszła kolej na Hansa:

Utrzymuj czujność cały czas,
bądź gotów do walki obronnej!
Tylko razem uda się nam
pokonać tego szkodnika.

Hans dowiedział się również z elementarza, w jaki sposób chrząszcz trafił do Niemiec. Przeczytał, że stonka ziemniaczana pochodzi z Ameryki Północnej, gdzie po raz pierwszy odkryto ją na początku XIX wieku w Górach Skalistych, i że żywiła się tam liśćmi łopianu bawolegoTamże, s. 94.[9].

Przeciwnik został zdemaskowany, to na pewno żaden „pomocnik człowieka” – to „szkodnik”, nazywany przez starszych „francuskim chrząszczem”. Przy ręcznym zbieraniu łatwo rozpoznać dorosłe osobniki dzięki żółto-czarnemu ubarwieniu, o wiele gorzej ze znalezieniem żółtych jajeczek, skrywających się pod liśćmi, ale i z nimi można sobie poradzić, prosząc o pomoc wyspecjalizowaną ekipę. Ważne jest, by całe pole oczyścić, by wyeliminować stonkę ze wszystkich niemieckich pól. Co z czasem się udaje, dzięki zaangażowaniu wszystkich Niemców.

Mohnhaupt nie poprzestaje na rekonstrukcji intensywnego procesu indoktrynacji szkolnej i obowiązków nakładanych na młodego Niemca. Rekonstruuje jego hipotetyczną półkę z książkami. Na Mein Kampf za wcześnie, zapewne egzemplarz można znaleźć w pokoju rodziców. Ale na półce chłopca znajdziemy nie tylko powieści Karola Maya, nie tylko Baśnie braci Grimm, rozszerzone o mroczną opowieść o zbrodniczych Żydach. Bez wątpienia Hans miał także obowiązkowy egzemplarz Elementarza wiedzy o stonce ziemniaczanej, noszący ma sobie ślady częstego używania. Ale były też inne lektury przeznaczone dla młodego czytelnika:

W zestawie dla dzieci znajdują się także takie tytuły jak Trujący grzyb (niem. Der Giftpilz) oraz Pudlo-mopso-jamniko-pinczer (niem. Pudelmopsdackelpinscher). Autorem obu tych książek jest Ernst Hiemer, redaktor naczelny antysemickiego tygodnika „Der Stürmer” (Szturmowiec). Obie te książki wydano z deklarowanym jasno zamiarem przekazania najmłodszym, że wśród ludzi także występują „szkodniki”Tamże, s. 98.[10].

Trujący grzyb pozornie tylko jest poradnikiem dla niedoświadczonego grzybiarza szukającego w lesie razem z matką grzybów; to od matki dziecko dowiaduje się, jak trudno niekiedy ustrzec się niebezpieczeństwa, jakże podobne są do siebie trujące i jadalne grzyby. Kolorowe plansze przedstawiają tutaj w istocie Żydów niosących ze sobą zagrożenie. Ale oto kolejna książeczka. Pudlo-mopso-jamniko-pinczer to zbiór opowiadań ze świata zwierząt: brudny i podstępny kundel, trutnie, pluskwy, szarańcza to przecież szkodniki, pasożyty, których należy się pozbyć za wszelką cenę, to Żydzi, dla których nie powinno być miejsca w zdrowym społeczeństwie. Łatwo przychodzi sobie wyobrazić – sugeruje Mohnhaupt – co dzieje się w umyśle dziecka, któremu takie opowieści czytywane są przed zaśnięciem. Ostatecznie pojawia się imperatyw kategoryczny: pasożyty należy wytępić, a także nosicieli wszy, brudu i pluskiew.

Historia bez końca

Kwestia naukowego opisania antysemityzmu w Niemczech faszystowskich doczekała się już niejednego opracowania, podobnie jak problem tak zwanych podludzi (nie tylko ludzi chorych psychicznie, którzy nie powinni się rozmnażać, ale także Romów czy chociażby Polaków). Mohnhaupt rekonstruuje przede wszystkim sposób kreowania wyobraźni młodego człowieka – czyni to w sposób perfekcyjny, a przez to przerażający. Za kilka lat fikcyjny bohater jego opowieści jako członek Hitlerjugend zasili szeregi młodocianych ochotników walczących w obronie Trzeciej Rzeszy. Jakie będą późniejsze losy dzielnego zbieracza stonki ziemniaczanej, pilnego hodowcy jedwabników, słuchacza opowieści o parszywym kundlu – nie dowiemy się. Ale nie to jest najważniejsze. Być może na froncie doświadczy wszy, brudu i pluskiew, ohydne szczury będą się pasły na trupach jego współtowarzyszy broni. Chyba doskonale wie, kto za taki stan rzeczy jest bezpośrednio odpowiedzialny – wielka akcja „odwszawienia Trzeciej Rzeszy” nie została doprowadzona do końca. Urwijmy tę opowieść o robakach i pasożytach w tym miejscu. A jest to tylko jeden z precyzyjnie napisanych rozdziałów opowieści o zwierzętach w Niemczech hitlerowskich.

Psy – koniecznie rasowe, owczarki niemieckie, nie zaś parszywe kundle. Świnie – oczywiście rasy aryjskiej, mające zdrowe mięso i pełnowartościowy tłuszcz, hodowane starannie w odpowiednich warunkach, jakie były w stanie zapewnić gospodarstwa niemieckie. Konie – oczywiście, że musiał być rasowe, nie jakieś koniki polskie. Koty – z tymi już gorzej, ponieważ nie istniały koty czysto aryjskie, diabli wiedzą, skąd te stworzenia się przywlekły. Tychże od zagłady nie ocaliły nawet opinie o ich walce z myszami; co innego lew Hermanna Göringa, czyli zwierzę, które ocaliło swoją dzikość (Niemcy zawsze cenili drapieżniki, począwszy od Fryderyka Nietschego po odpowiedzialnych za produkcję uzbrojenia, na przykład czołgów: Tygrys, Pantera, po współczesnego Leoparda). Wreszcie wielkie łowy, których ofiarą pada wspaniały jeleń szlachetny imieniem Raufbold (zabijaka, zawadiaka, zaś własnoręcznie łaskaw był go zastrzelić sam Naczelny Zarządca Lasów Rzeszy, noszący także tytuł Łowczego Rzeszy – Hermann Göring) – polowania przekształcone zostały w polowania na ludzi. To tematy pozostałych rozdziałów książki, napisanych równie precyzyjnie, jak wstrząsająca opowieść o owadach i robactwie.

Pozornie jednak tylko opisaną historię można uznać za zakończoną w momencie upadku Trzeciej Rzeszy. Ponieważ oto w roku 1948:

Od wiosny na obszarze Lichtenmoor pomiędzy rzekami Wezerą i Aller częstsze stały się przypadki kłusownictwa. Ku przerażeniu rolników kilka sztuk bydła, owiec i kóz umiera z powodu tajemniczych ran. Szerzą się najrozmaitsze spekulacje. Niektórzy twierdzą, że oprócz wałęsających się psów widzieli uciekającą pumę lub tygrysa, a nawet mówi się o wilkołaku. Media szybko nadają „tajemniczemu potworowi” szumne miano „dusiciel z Lichtenmoor”. Ale rolnicy podejrzewają, że za rozszarpaniami stoi przede wszystkim ich największy wróg – wilk. […]

Pod koniec sierpnia o zmierzchu w końcu miejscowy rolnik strzela również do rzekomego „dusiciela”. Z dumą prezentuje pozbawione życia ciało o długości metra i siedemdziesięciu centymetrów oraz wadze około czterdziestu pięciu kilogramów przed kamerami nowej kroniki filmowej „Świat w filmie” (niem. Welt im Film). Sekcja zwłok zastrzelonego zwierzęcia nie daje jednoznacznego wyniku, czy jest to prawdziwy wilk, mieszaniec, czy wilk wychowany w niewoli. Tak czy inaczej, „dusiciel” nie żyje, niebezpieczeństwo zostało zażegnane, „a wymyślone baśniowe stwory zniknęły z gorącej wyobraźni ludności. W Lichtenmoor bydło znów pasie się w spokoju”. Tak kończy się felieton przedstawiony w kronice „Świat w filmie”, będącej odpowiedzią aliantów na nazistowską „Niemiecką Kronikę Filmową” (niem. Deutsche Wochenschau). Nowa kronika została powołana do życia przez Brytyjczyków i Amerykanów w celu „reedukacji”, aby raz na zawsze „uwolnić” Niemców od ich „brunatnych” poglądów politycznych. I tak oto można odnieść wrażenie, że wraz z „dusicielem” wyeliminowane zostały potwory niedawnej przeszłości. Przynajmniej na ekranie kinowymTamże, s. 205–206.[11].

Czas wilka trwa jednak nadal; nie tylko dlatego, że jego daleki potomek, owczarek niemiecki, nie może się pozbyć swej złej reputacji. Nie tylko w świecie fantazmatów rodem z kultury popularnej. Również wilkołaki nadal mają się dobrze, nie tylko na ekranach filmowych – wbrew temu, co napisał w zakończeniu swej książki Jan Mohnhaupt.

Oddajmy jeszcze raz głos autorce książki Pomocnicy człowieka . Pisze ona:

Najodpowiedniejszemi zwierzętami do trzymania w domu są psy i koty, którym lepiej jest z ludźmi, niż bez nich. Dobroć przykuwa je do nas nierozerwalnym łańcuchem, a że nie tracą przytem wolności, więc mogą przy boku swych panów, których kochają, wieść życie zupełnie szczęśliweE. Carrington, Pomocnicy…, s. 128.[12].

Jakże pięknie to brzmi: „przy boku swych panów”, no i jeszcze ten „nierozerwalny łańcuch”. Ale to już zupełnie inna historia – jak zwykł mawiać Rudyard Kipling, niepośledni przecie znawca zwierząt Imperium Brytyjskiego…

J. Mohnhaupt, Zwierzęta w Trzeciej Rzeszy, tłum. M. Kilis, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2022.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Adamiec, „Du polnisches faules Schwein!” Rasowe zwierzęta, bydło i robactwo w Trzeciej Rzeszy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 198

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...