11.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #202 / Poczta poetycka (7)

Grzegorz S.

W nadesłanych wierszach zatrzymała mnie poruszająca tęsknota za czasem wspólnego prapoczątku człowieka i natury, a także jakiś rodzaj dręczącego wyrzutu sumienia i przejmującego żalu, biorących się zapewne stąd, że człowiek wypowiedział przymierze z porządkiem świata i wyrzekł się swojej pierwotnej harmonii z przyrodą, wskutek czego ludzie są nazywani dobitnie: „głupcami natury”. Przyszło im mówić: „Nawet przez chwilę nie pomyślimy. / Jak dobrze być drzewem”. Przyszło im, zapewne z pokorą i kajaniem się, oglądać to drzewo, które

Sięga dalej aniżeli ludzki wzrok
przeszywa ziemię, zapuszcza się
w jej dary – oddycha i stwarza.

Niemniej przedstawienie świata przyrody w nadesłanym Tryptyku leśnym może czasem wydawać się odrobinę wyidealizowane, a przedstawienie człowieka odrobinę krzywdzące. Dość uproszczone. W wierszach Grzegorza S. natura ma wprawdzie swoje wyraźne symbole, lecz można sądzić, że autor nie pofatygował się zbyt daleko, by je przywołać: raz jest to wspomniane drzewo, innym razem liść („Bądź pozdrowiony, bracie mój – liściu, / jedyny powierniku sekretów starego drzewa”). Ale może nie musiał zanadto się fatygować, może tak musiało być. Miało więc to drzewo „potężne konary”, było „Ostatnim strażnikiem pamięci” (ponieważ „O dawnym lesie zostały już / tylko mgliste wspomnienia”), który właśnie „dogorywał swojego żywota”, a człowiek, ów nieświadomy własnej małości i zaślepiony własną pychą człowiek

Stał
z boku i grzał się…
w skowyczącym ogniu
palonych gałęzi.

„I drzewo było szczęśliwe…” – zapisał w zakończeniu autor i zawieszając głos, zapytał: „a człowiek?”.

Mogę się domyślać, i to z dużym prawdopodobieństwem, że człowiek raczej szczęśliwy nie był. Mogę się także domyślać i przypuszczać, że rozległy i zdawałoby się nieskończony temat natury, tej dobrej i majestatycznej, i człowieka, tego złego i marnego, Grzegorz S. wyczerpał w zaledwie trzech wierszach. Wyczerpał i zostawił mnie z trzema pytaniami. Czy nie za szybko? Czy nie nazbyt prosto? A przede wszystkim – co dalej?

 

Oliwia S.

Rzadko mam uczucie, może nawet niezmiernie rzadko mam uczucie, że czytam poezję z wielką satysfakcją i wielką lekturową frajdą. Wiersze Oliwii S. wprowadziły mnie w ten stan uniesienia i równocześnie czytelniczego spełnienia. Może nie wprowadziły do końca, ale to zapewne skłonność do wybrzydzania przeze mnie przemawia, więc wolałbym nie skupiać się na własnych wadach. Zamiast tego wolę przywołać i przypomnieć sobie urokliwy wiersz pt. posłowie, w którym gil zwyczajny „latał byle jak od drzewa do drzewa i w dupie miał ciepłe kraje”, a chłopcy „są niżsi od panów nawet jeśli staną na palcach, / nastawiają przecinków z kurew, wypiją litr mleka każdego ranka”. Tu nie ma moralizowania, nie ma patosu ani odwoływania się do powinności (poety, człowieka, matki, żony, obywatela, kota, psa, kanarka), jest za to jakiś filuterny i bezceremonialny rodzaj łobuzerstwa w postrzeganiu gości, często zupełnie zwyczajnych, których wysyła tu świat, i słów, które tutaj ze sobą przynoszą. 

Również drugi wiersz pt. marnosprawny – wspomnę, że nadesłany zestaw zawiera wyłącznie dwa wiersze – zaprasza do lektury nienachalnie, wydaje mi się, że nawet z pewną nonszalancją. Jakby obojętnie, ale za to wdzięcznie przekazywał komunikat: jeśli mnie nie przeczytasz, czytelniku, świat się nie skończy, a ciebie samego nic szczególnego nie ominie. Najwyżej nie dowiesz się, co właściwie „napisał ojciec” ani dlaczego córcia, która „nie miała nawet nastu” „darła ryja”. Może czasem tak właśnie trzeba: nie latać zbyt wysoko, nie posługiwać się szczudłami, aby wydawać się (przeważnie samemu sobie) osobnikiem trochę wyższym, ale pisać o tym, co dzieje się tu i teraz. Oliwia S. właśnie tak pisze. Świetnie jej to wychodzi.

 

Mirosław W.

Kilka razy zabrałem wiersze Mirosława W. w lekturową podróż, wróciłem z niej i zapisuję, co spostrzegłem – wiele opisywania świata, niewiele opisów bohatera tej liryki: nie ma tu jego konwulsyjnych spazmów, nie ma jego widocznych blizn, właściwie nie ma żadnych, ani nie ma – zwłaszcza tego trochę szkoda – jego bliskiej obecności. Zręcznie prowadził mnie poeta przez świat abstrakcji (pisał: „Naprawdę tylko wtedy, / w chwili spontanicznej, / zatrzymanej w kadrze / przemijającego czasu, najlepiej / urzeczywistniają się zamysły”), ujmująco wiódł przez śmiertelnie poważny świat ludzkiej końcowej stacji („Na peronie życia / Los też jakoś / nie zamierza udzielić / jakichkolwiek wskazówek, wyjaśnień”), zapraszał mnie w tej mojej lekturowej podróży do zastanowienia się nad powinnościami i zawiłościami (a może prostotą i nieuchronnością?) losu dzielonego z innymi ludźmi:

Przecież wielu z nas
nie oczekuje wielkich bogactw,
by uznać, że wybudowali
tu własny fragment raju.

Tak, może tak właśnie jest, może to prawda, przytakiwałem, niemniej osaczony wszechobecnością i oczywistością tej prawdy równocześnie oczekiwałem jakieś niespodzianki, jakiegoś szarpnięcia, które wytrąci mnie z rytmu lekturowej przewidywalności. Działo się tak, ponieważ ta moja podróż przez wiersze Mirosława W. była przewidywalna i bezpieczna, myślę: zanadto bezpieczna i zbyt przewidywalna. Może dlatego zamiast „wielu z nas”, wolałbym jednego człowieka i opis tego, co ów człowiek myśli, co czuje, co robi. Woleć to ja sobie mogę, wiem, ale ponieważ autor zapisał:

Przecież marzenia nie istnieją
wyłącznie w tym celu,
aby opowiadać o nich
legendy, przypisując miano niemożliwych

– więc mogę także marzyć. Właśnie tak przyziemnie marzyć. Dlatego marzę o tym, aby zamiast definiować i komplikować „piękno spraw prozaicznych” („choć obecne to / jednak wielokroć pomijane / W większości przypadków / ściśle zależne od / kontekstu, czasu również”), aby zamiast pisać o sile „ której, zasadniczo, / pojąć nie można” Mirosław W. w swoich wierszach napisał więcej o sobie, napisał coś więcej o tym, co mu doskwiera, co go uszczęśliwia, co go cieszy albo drażni. Tak zazwyczaj, tak na co dzień. Może te moje marzenia kiedyś się spełnią?

 

Jarek Z.

Mnóstwo, mnóstwo słów, całe morze słów. Sprawnie i przystępnie połączonych ze sobą przez rytm i rym, ale niewiele ze sobą niosących i niewiele po sobie zostawiających. Tak więc mało co zostawiają w mojej pamięci i w myślach te obficie mnożące się karuzele lirycznych nakazów (a przynajmniej zaleceń: „Skoro chcesz, żeby cię ludzie czytali, / musisz ich myślom nadać połysk słów”), te mitologiczne „inwokacje do boskiej Pallady”, te koturnowe odwołania – czy archaiczne? Tak. Czy ironiczne? Nie jestem pewien – do „świątyni Minerwy”. Mało co, prawie nic nie zostaje mi w pamięci po tematycznie znacznie współcześniejszej, ale formalnie równie patetycznej Odzie do lodówki, gdzie autor nazywa tytułową lodówkę „Królową Śniegu”, a dalej pisze:

Boski Spichlerzu, Anielski Sezamie,
Nieopisana Skarbnico Rozkoszy!
Na widok pełnych regałów i koszy
Któż długiej diety dla Ciebie nie złamie?

Myślę sobie, że ekstatyczne laudacje tego rodzaju można by wygłaszać przy wznoszeniu toastu na przyjęciu okolicznościowym albo że można by je ułożyć w myślach i tam pozostawić, albo wyrecytować komuś w mniej oficjalnej sytuacji, zamiast od razu przelewać na papier. Że Jarek Z. pisze sprawnie, nie mam wątpliwości, ale jeśli sprawność pisania to pierwsze określenie, jakie przychodzi na myśl po lekturze wiersza, wówczas czuję pewne zakłopotanie. A także pewne znużenie: może wywołuje je nadmiar tego dość staroświeckiego lirycznego sztafażu, może pewien niedostatek wynikający stąd, że wprawdzie dowiaduję się wiele o tym, co – mówiąc najprościej – autor widzi w otaczającym go świecie, lecz nie wiem prawie nic o tym, co sam czuje. Nie wiem, co go trapi, co go boli, nie wiem także, co sprawia, że jest szczęśliwy. Może chciałbym się dowiedzieć. Może właśnie tutaj warto pomyśleć nad czasem i miejscem, w którym kończą się możliwości tak restrykcyjnie rymowanego wiersza? Może warto porzucić ów sztywny kostium?

PS a może warto spróbować w większym stopniu zawierzyć ironii, a w mniejszym patosowi? Tak jak w wierszu Pies i kot:

Błąka się koteł nocami po mieście,
Zagląda czasem na ciemne podwórka.
Jaki artefakt ma znaleźć w tym queście?
Na tle półmroku wygląda jak chmurka.

Pieseł tak samo z językiem na wierzchu,
Człapie ulicą dokoła kwartału.
Czego tak szuka na dzielni po zmierzchu?
Nie śpieszy mu się, kuśtyka pomału.

 

Zofia Zuzanna Z.

Nadesłane wiersze wywołały we mnie pewien optyczny wstrząs, ponieważ są wyrównane do prawej strony: wobec moich rozmaitych doświadczeń lekturowych jakoś to przeżyłem, niemniej nie mogę powstrzymać się przed zapytaniem: czy tak być musi? Adresaci zapytania: trochę ja, a trochę autorka.

W samych wierszach – zatrzęsienie ogólników, zatrzęsienie hałaśliwych, czasem wręcz histerycznie brzmiących wersów i strof, za to człowieka dojmująco za mało. Przepadł, zdaje się, ów człowiek w napuszonych zawołaniach w rodzaju „Przypal dłoń na płomieniu twojego grzechu” albo „Zagub się – zostań cieczą”. Zatracił się w abstrakcyjnych deklaracjach poetki wołającej:

Jestem teraz – nie znikam
W rytmie poezji w imię twoje
Arcyartysto
Trzymaj mnie mocno.

Zaginął w autoerotycznych wykrzyknieniach „Przestańcie mnie szantażować /realnością mojej choroby”.

Czy naprawdę trzeba aż tak hałaśliwie i aż tak abstrakcyjnie? Mam wątpliwości. W pewnej mierze tak można. Częściowo można. Jak tu, gdzie w wersie równie podniosłym, ale nie tak spazmatycznym Zofia Zuzanna Z. zapisuje: „Słowa to kara za twoje samobiczowanie”. Albo tu – to według mnie najlepszy fragment w całym nadesłanym zestawie – gdzie autorka wprawdzie udziela pewnej dyrektywy, ale ze znacznie mniejszą domieszką podniosłości:

Szukaj dalej prostego życia
W zbyt dużej ilości obrzydliwych słów
Zakopanych wewnątrz ciał ważnych ludzi.

 

Więc można. Można także poczytać wiersze współczesnych poetek i poetów. Tutaj: http://malyformat.com/, https://stonerpolski.pl/, https://kontent.net.pl/https://trytytkapismo.pl/.

 

Roman Honet

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Honet, Poczta poetycka (7), „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 202

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...