06.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #210 / Ćwiczenia z samopoznania

Potencjalny czytelnik Płaczu cykady Tomasza Teodorczyka, który – mówiąc kolokwialnie – przeleci wzrokiem po jej stronach, może poczuć się lekko zdezorientowany: o czym to właściwie jest? Użycie przeze mnie zaimka „to” nie jest przejawem lekceważącego stosunku do książki, ale oddaje moją początkową niemożność zaklasyfikowania jej do jednego gatunku literackiego. W pierwszym odruchu odebrałam ją jako powieść – tytuły ze spisu treści potraktowałam jak tytuły rozdziałów, a nie osobne opowiadania. Ale to miał być dopiero początek „schodów” i niespodzianek, jakie autor przygotował. I nawet motto książki – słowa Umberto Eco o rodzajach labiryntów – nie ustrzegło mnie przed dalszym błądzeniem. Dopiero po uważnej lekturze całości zaczęło do mnie docierać, że dałam się uwieść głosowi „cykady” i przebrnęłam przez trzy labirynty w ciągu kilku godzin. Teodorczyk jest przeświadczony, że dobra opowieść przypomina labirynt. I funduje nam aż trzy w swojej książce.

Pierwsze opowiadanie – Imam – odebrałam jako początek powieści, coraz bardziej przechylającej się w stronę kryminału. Ale po trzydziestu stronach okazało się, że „powieść” nieoczekiwanie dobiegła końca, a przede mną widnieje kolejny tekst zatytułowany Płacz cykady. Intrygująca fabuła pierwszego opowiadania, chciałoby się powiedzieć – z zupełnie innej bajki niż moja, czyli podróżniczej – osadzona w obcej mi rzeczywistości między dżunglą a zatoką morską, dawała poczucie przyglądania się czemuś nowemu. Ale to nie obrazy były owym wabiącym „głosem cykady”, tylko budowana przez Teodorczyka atmosfera – niedopowiedzenia, tajemnicy, przekraczania granic. Z jego trzech opowiadań uważam Imam za najpiękniejszy labirynt, choć z literackiego punktu widzenia – konstrukcyjnie bardziej skomplikowane są dwa następne, ich forma jest jeszcze bardziej zaskakująca. Jednak to właśnie „wyjście z labiryntu Imama” przyjęłam z żalem. Budowany w nim klimat chwilami przypominał mi ten z książek Murakamiego, a szczególnie z 1Q84. Jakby w sprzeczności do onirycznego świata Teodorczyka jego narrator, będący jednocześnie głównym bohaterem opowiadania, jest wielkim racjonalistą. O tym, że narrator Imama jest alter ego Teodorczyka, może świadczyć szczególnie jedna jego wypowiedź: „Znam się trochę na tym, sądzę więc, że dzieje się ze mną coś, co może być wynikiem neurologicznych uszkodzeń mózgu, choroby psychicznej albo dowodem na istnienie światów równoległych, jednak rozstrzygnięcie tego dylematu zostawię już chyba komu innemu”T. Teodorczyk, Płacz cykady, Brzeg 2021, s. 31.[1]. Czy wspominałam, że autor jest psychologiem i psychoterapeutą? Nie. Zatem jest i jak sam przyznaje pod koniec książki: „Moje studia historyczne i psychologiczne oraz wieloletnie doświadczenie psychoterapeutyczne były mi tyleż pomocą, co przeszkodą przy pisaniu tej książki”Tamże, s. 177.[2].

I tu muszę zrobić małą dygresję. Kiedy przeczytałam to stwierdzenie, przypomniała mi się wypowiedź Wojciecha Bonowicza o tym, że studia polonistyczne z jednej strony pomagają przyszłemu pisarzowi, ale z drugiej strony – i odwoływał się tu do swojego doświadczenia – przychodzi taki moment, kiedy stają się przeszkadzającym bagażem i trzeba wyjść dalej, poza akademickie myślenie o literaturze. Też tak to czuję, bo szukanie nowych dróg, rozwiązań w literaturze czy w sztuce, ma dużo z anarchii, niepoprawności akademickiej właśnie. Może w tym sensie należy odczytywać przywołane słowa Teodorczyka. Niemniej wiedza z zakresu psychologii leży u podwalin jego opowiadań. W ostatnim z nich pod tytułem Chichot demiurga odwołuje się do niej najbardziej wprost, analizując powody możliwych zachowań głównego bohatera, którym jest historyczna postać – Chosrow I, władca perski z VI w.

Jak zauważa w blurbie Anna Brzezińska, opowiadania Teodorczyka można potraktować jako „minitraktat filozoficzny”. Według mnie najbardziej czytelnie widać to w Chichocie… Autor na przykładzie Chosrowa przeprowadza wnikliwą analizę bezradności, strachu, ograniczeń człowieka i roztaczanych przez niego iluzji. A ponieważ posługuje się kilkoma narracjami – prawdziwymi, autorstwa średniowiecznych kronikarzy (cytowanymi dosłownie z ich ksiąg) i wykreowanymi na pożytek tego opowiadania (narracja Chosrowa) – czytelnik otrzymuje coś więcej niż suchy elaborat naukowy. Zostaje wciągnięty do kolejnego labiryntu wyobraźni autora. Rolą czytelnika jest zrozumieć zasady gry w każdym z nich. I tu dochodzimy do clou pisarstwa Teodorczyka. Pod koniec książki wykłada on swoje poglądy na temat tworzenia literatury współcześnie. Sprowadzają się one do stwierdzenia, że wszystko zostało już opisane wcześniej. Ale nawet jemu – pozbawionemu wszelkich iluzji – trudno się pogodzić z takim założeniem, bo to by znaczyło, że nowe dzieła nie mogą mieć większej wartości, są mniej lub bardziej odtwórcze. Teodorczyk doszukuje się więc sensu pisania w pogłębianiu samopoznania zarówno przez autorów, jak i czytelników. Ale jak się ma do tego wciąganie kogoś do labiryntu? Teodorczyk odpowiada: „Jeżeli mówimy o utworze jako drodze do samopoznania, to nieuchronnie dotykamy wątku labiryntu. Utwór, który ma być taką drogą, musi sam być labiryntem, gdyż jako psychoterapeuta dobrze wiem, iż ludzka psychika ma taką właśnie strukturę”Tamże, s. 185–186.[3].

Ja znalazłam w tej książce jeszcze inną odpowiedź na pytanie o to powiązanie pisarstwa z labiryntem, przewrotnie rzeknę – mniej skomplikowaną. Autor włożył ją w usta Chosrowa (najlepszej z jego wersji), ale mam nieodparte wrażenie, że utożsamia się z nią: „przez dużą część życia czułem przymus poznawania ukrytych prawd i mechanizmów działania świata, a w tej chwili raczej spisuję i bawię się śmiesznymi historiami na ten temat”Tamże, s. 168.[4]. Tak może powiedzieć człowiek wolny od iluzji, również od iluzji sławy, jaką może przynieść pisarzowi jego nowe dzieło. Jak kompatybilnie to brzmi z komentarzem autora do „zapisków Chosrowa”:

Zrozumienie świata, innych, a nawet siebie okazuje się nieprzekraczalną granicą, dobra komunikacja z innymi ludźmi finalnie jawi się jako myślenie życzeniowe, a propaganda sukcesu nie wytrzymuje próby czasu. Dlatego końcem naszej wiecznie krążącej wędrówki jest świadomość fikcji wszystkich mitów, a także niemożność wyzbycia się lęku, bezradności i ograniczeńTamże, s. 142.[5].

Nie wspomniałam jeszcze, że Płacz cykady jest naszpikowany cytatami z książek ulubionych autorów Teodorczyka (zresztą na końcu składa im osobne podziękowania). Mam trochę problem z oceną tego komponentu książki. Paradoksalnie sama uwielbiam cytować innych, więc nie powinnam się tego czepiać. W dodatku autorzy cytatów przywołani przez Teodorczyka pochodzą z najwyższej półki światowej literatury. A jednak odczuwałam chwilami przeciążenie nadmiarem tych cytatów. I przewrotnie na koniec tej „skargi” zacytuję słowa swojego mistrza Tadeusza Różewicza: „Twórca zaangażowany to twórca zaangażowany w walkę o nową formę… treści są dane wszystkim”Z mowy wygłoszonej na Uniwersytecie w Ottawie 02.05.1991 r., „Dialog” 1991, nr 10.[6]. Teodorczyk też to mówi w swojej książce: treści są dane wszystkim. Płacz cykady wygrywa konstrukcją utworów.

Chciałabym, żeby Teodorczyk-pisarz zrezygnował z tych odwołań do innych na rzecz dania większej przestrzeni swoim słowom i swojej wyobraźni. Może autor powie, że nic nie zrozumiałam, przecież udowadniał, że wszystkie nasze opowieści są echem już wcześniej opowiedzianych, a on przynajmniej to uczciwie przyznaje. Ale trudno, nie przekonał mnie. Nigdy w życiu nie dałam się tak zwieść żadnemu autorowi tak, jak jemu, a to znaczy, że stworzył opowieść osobną, oryginalną. Mam nadzieję, że będzie budował kolejne „labirynty”. Będę na nie czekała (nawet bez nici).

T. Teodorczyk, Płacz cykady, Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2021.

Płacz Cykady - Teodorczyk Tomasz | Książka w Sklepie EMPIK.COM

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Kostuch, Ćwiczenia z samopoznania, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 210

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...