24.08.2023

Nowy Napis Co Tydzień #217 / Magazyn marzeń dla ośmiuset milionów

Kino popularne i polskie seriale z lat 60. i 70. ubiegłego wieku urzekają nas nie tylko – niedościgłym dla większości współczesnych aktorów i celebrytów – przygotowaniem technicznym (dykcja, gest, umiejętność dialogu z widzem) wykonawców, inteligentnym, zabawnym scenariuszem, ale przede wszystkim odwzorowaniem klimatu epoki. Jednym z wielu niepowtarzalnych „smaczków” jest rola tygodnika „Przekrój” w warstwie dialogowej i obyczajowej przedstawianego świata. Pierwszy z polskich seriali telewizyjnych Barbara i Jan (1965) z niezwykle zbalansowanymi (między powagą a śmiechem) rolami Janiny Traczykówny i Jana Kobuszewskiego, jako dziennikarki i fotoreportera, przywołuje – w zabawny sposób – marzenia pary tytułowych bohaterów. Pracując w fikcyjnym warszawskim „Echu”, kilka razy ironicznie napominają się nawzajem „To nie jest dla Przekroju”. Młodszy o dekadę Czterdziestolatek w każdym odcinku – poza nieśmiertelnymi odwiedzinami „kobiety pracującej” – przynosi krótką scenkę z pracy w „Filtrach” z naiwną Madzią (Magdaleną Karwowską), żoną głównego bohatera. Laborantki, analizując jakość warszawskiej wody, plotkują i dyskutują na różne tematy. Kilka razy przywołane zostają opinie z „Przekroju”, ale dobór postaci i ich poglądów świadczy o tym, że obaj scenarzyści (Jerzy Gruza i Krzysztof Teodor Toeplitz) mogli dość dokładnie czytać felietony i porady zawarte w krakowskim tygodniku. Obok naiwnej i wiecznie przestraszonej-zatroskanej małżonki Karwowskiego mamy cyniczną i ironiczną racjonalistkę, młodą dziewczynę wyzwoloną oraz starszą, niemal arystokratyczną damę wywiedzioną z przedwojennego salonu.

Nie tylko seriale, ale i kino wielkich mistrzów korzystało z fenomenu popularności czasopisma prowadzonego przez Mariana Eilego. W najlżejszym z filmów Andrzeja Wajdy, Niewinnych czarodziejach (1960), lekarz-jazzman, uwodząc przypadkowo spotkaną dziewczynę, tuż przed jej przyjściem rozkłada na stoliku numery „Przekroju” jako swoisty dowód inteligenckiego statusu, a może nawet „kolorowy przedmiot pożądania”. Prawdziwą eksplozję „Przekrojowej obecności” przeżywamy w popularnym kinie gatunkowym lat 60. Społeczno-romansowy Człowiek z M3 Leona Jeannota doskonale wygrywa motyw, gdy ortopeda Tomasz Piechocki (Bogumił Kobiela) dostaje od znajomego kioskarza tygodnik „spod lady”, a jego nadopiekuńcza matka często mówi: „Czekaj, czekaj w «Przekroju» napisali”. Na jeszcze wyższy i nieomal osobisty poziom wyciąga tygodnik Jan Batory w romansowo-kryminalnym Lekarstwie na miłość. Tu perypetie miłosne główna bohaterka (tłumaczka pracująca w domu) wraz z przyjaciółką usiłują rozwiązać za pomocą rubryki porad prowadzonej przez Jana Kamyczka (właściwie Janinę Ipohorską, wieloletnią przyjaciółkę i towarzyszkę Eilego). Drugie dno tej „przekrojowej fascynacji” Joanny (imię głównej bohaterki) kryje niezwykła otoczka towarzysząca wcielającej się w tę rolę Kalinie Jędrusik. Otóż w 1962 roku na łamach tygodnika ukazywał się sekretny dziennik bywalczyni SPATiF, Anny Tarczyńskiej Jestem jaka jestem. Z przeżyć młodej aktorki pełen środowiskowych niedyskrecji i plotek, z bohaterami filmowego establishmentu niezbyt starannie ukrytymi w tym pamiętniku-powieści z kluczem. Od początku uznano, iż autorką tych niedyskretnych zapisków jest właśnie Kalina Jędrusik. Po latach okazało się, że Anną Tarczyńską był Stanisław Dygat, który słuchając opowieści młodej żony (Jędrusik) o środowisku aktorskim, napisał dla „Przekroju” te – bardzo odważne jak na swój czas – memuary. Sam zaś Dygat, jeszcze przed wojną, wielokrotnie usiłował opublikować „coś” w „Wiadomościach Literackich” Mieczysława Grydzewskiego, lecz redaktor naczelny wciąż go odsyłał, proponując, aby – jako pracownik techniczny – pomagał w przygotowaniu i montażu wizualnych reklam gazety właśnie Marianowi Eilemu (1910–1985). I tą krótką anegdotą, zaczerpnięta z książki Mariusza Urbanka, zacznijmy spotkanie z założycielem i przez niemal ćwierć wieku redaktorem naczelnym „Przekroju”.

Marian Eile. Poczciwy cynik z „Przekroju” to opowieść biograficzna skonstruowana w charakterystycznym dla Urbanka stylu. Oparta na dokładnym researchu, dokumentach prywatnych, wspomnieniach, artykułach, rozmowach z żyjącymi jeszcze świadkami (w tym przypadku wplecione są w tkankę opowieści aż cztery wywiady – z Andrzejem Kurzem, sekretarzem miejskim PZPR w Krakowie i dyrektorem Wydawnictwa Literackiego; słynnym fotografikiem Wojciechem Plewińskim; Mieczysławem Czumą, prowadzącym „Przekrój” w latach 1973–2000 i Marią Anną Potocką, dyrektorką krakowskiego MOCAK) rozpoczyna się od serii anegdot i ciekawostek – krótkich, jakby leadów lub śródtytułów prasowych charakteryzujących bohatera – by powoli przeskoczyć do tematów bardziej poważnych. Tak było już w przypadku biografii Leopolda Tyrmanda, Kornela Makuszyńskiego, Rudolfa Weigla. Każda z nich przyniosła nam historię oszałamiającego sukcesu, niezwykłej postaci, której schyłek życia naznacza – jeśli nie zapomnienie – swego rodzaju klęska. Jak mówi jeden z bohaterów opowieści o naczelnym „Przekroju”, gdy Eile przestaje prowadzić swoje ukochane pismo: był sukces, był półmilionowy nakład, który utrzymywał połowę pracowników koncernu RSW „Prasa-Książka-Ruch”, ale czego tak naprawdę on się spodziewał? Przecież wiadomo, że zostanie wykorzystany, wyciśnięty i wyrzucony na śmietnik. Tak kończą zazwyczaj wyrastający ponad poziom „ludzie sukcesu”, nie tylko (ale zwłaszcza) w epoce PRL. Był jednak Eile niezwykłym, radosnym ptakiem tamtych czasów, choć abnegatem (pięknie opisywany przez współpracowników wygląd) i pracoholikiem, to stworzył czasopismo „dla 800 milionów Słowian” (i nikt nie wiedział, skąd nagle znalazł te brakujące pół miliarda) oraz ten niezwykły w całej Europie Wschodniej fenomen – „cywilizację Przekroju”. Te kilka przykładów serialowo-filmowych, gdy tygodnik występuje w roli gadżetu, niezwykle istotnego elementu scenografii, miał dawać widzowi jasny sygnał – bohaterowie należą do swego rodzaju elity (raczej szeroko pojętej), bądź do niej aspirują – czytają, cytują, a nawet posiadają numery „Przekroju”. To ten sam zabieg z filmowymi artefaktami, rolę których pełniły dzieła Polskiej Szkoły Plakatu w obrazach francuskich reżyserów Nowej Fali lub amerykańskim arthousie.

Nie sam fenomen „Przekroju” w tej biografii Mariana Eilego jest jednak najistotniejszy. Wstępem do niego jest praca młodego prawnika ze Lwowa w przedwojennych „Wiadomościach Literackich”. Dość szybko stając się kimś w rodzaju przybocznego sekretarza Mieczysława Grydzewskiego (zastąpił pogrążającego się w nałogu Władysława Broniewskiego), Eile – redagując teksty, pisząc, wymyślając konkursy, rysując i projektując kolumny – już po wojnie, ale na niewyobrażalną megaskalę („Przekrój” miał nakład trzydzieści do pięćdziesięciu razy większy od „Wiadomości”) przeniósł do Krakowa te kilka zasad, których nauczył się od swego mentora. Po pierwsze – wielkie nazwiska. U Grydzewskiego byli to przede wszystkim skamandryci. Eile w pierwszym dziesięcioleciu istnienia pisma stworzył z niego „literacki Parnas”. W „Przekroju” publikował Julian Tuwim, później Konstanty Ildefons Gałczyński, Jerzy Szaniawski, Jerzy Waldorff (chociaż dość szybko pokłócił się z naczelnym o to, czyj pies jest ładniejszy i inteligentniejszy, a po kilku latach odszedł z redakcji), Zofia Nałkowska, Lucjan Kydryński, potem Stanisław Lem i Sławomir Mrożek, Ludwik Jerzy Kern, Zbigniew Lengren. Po drugie – reklama. W „Wiadomościach Literackich” nawet najlepszy tekst mógł „wylecieć” z druku, jeśli znalazł się reklamodawca z pieniędzmi. Eile nie musiał patrzeć na rachunek ekonomiczny w ten sposób, ale za miejsce na reklamę w „Przekroju”, niezbędną i gwarantującą istnienie tytułu, uważał pierwsze szpalty, na których zamieszczano obowiązkowe komunikaty partyjne. Nikt tego nie czytał, ale w trakcie częstych i dość nieprzyjemnych rozmów w Warszawie („Przekrój” był nieustannie atakowany za „drobnomieszczaństwo”, „propagowanie obcych gustów”) stawało się to argumentem na obronę tygodnika. Po trzecie – akcje angażujące czytelników. Eile je uwielbiał – konkursy, nawet zmyślone historie z prawdziwymi osobami (chociażby „Podwieź kierowco Szaszkiewiczową nad morze”), komiksowe historie tworzone z fotografii Plewińskiego, nowe kąciki plotek i porad (na przykład „Oni też nie palą!”, kulinarne). I po czwarte (chociaż pewnie nie ostatnie) – absolutna kontrola oraz władza nad każdym elementem. Stąd – z pewnością – duża rezerwa (nie chciałbym tego nazwać niechęcią) w relacjach z Danielem Mrozem. Eile, sam będąc scenografem i utalentowanym rysownikiem z ambicjami, doceniał talent i pracowitość Mroza, lecz nie znosił (jak się wydaje) jego sukcesów oraz wizji graficznej pisma. Fakt faktem, wpływ ilustratora na kształt „Przekroju” rozkwita dopiero, gdy Marian Eile, zgnębiony antysemicką nagonką w 1968 roku wyjeżdża do Paryża, przez dłuższy czas odmawia powrotu i traci stanowisko redaktora naczelnego. Jego wpływ i rola w tygodniku miały w sobie coś z magii:

„Przekrój” w czasach Eilego był dziełem sztuki, napisał Stefan Bratkowski. A sam Eile nie był zwykłym redaktorem, był czarodziejem dziennikarstwa, który tworzył to dzieło sztuki w warunkach wymagających ekwilibrystyki. Komponował pismo: „Raz w życiu miałem z nim okazję dłużej pogadać; w ciągu niespełna godziny, szkicując od niechcenia, skreślił na oczach zachwyconego rozmówcy siedem wariantów rozwiązania graficznego jednej tylko strony. Każdy wielokolorowy, każdy inny, każdy oryginalny.

„Poczciwy cynik” nie mógłby zostać rycerzem bez skazy i równocześnie redaktorem naczelnym wysokonakładowego tygodnika w latach stalinowskich i ponad dekady rządów Władysława Gomułki. Eilego – wspaniałego opowiadacza i w swych historyjkach znakomitego konfabulatora – ratować musiały, dość często, kobiety. Nie Janina Ipohorska czy wierna sekretarka w redakcji, ale żony partyjnych dygnitarzy. I plotki. Matrony ponurych panów w szarych gabinetach również lubiły poczytać o modzie, nowościach z zachodniego świata i wielokrotnie – jak sugeruje Urbanek – mogły uprzykrzyć życie mężom debatującym o likwidacji tygodnika. Ratować Eilego miała również plotka, ten swoisty „parasol” rozwinięty przez Józefa Cyrankiewicza, którego ambicją – za sprawą żony Niny Andrycz – był cichy pakt ze środowiskiem artystycznym. Naczelny „Przekroju” lawirował, kluczył, składał czasem hołdy i drukował wiernopoddańcze epistoły (zwłaszcza w latach 50.), co roku jeździł jednak do Paryża i publikował – zamiast socrealistycznych grafomanów europejską klasykę poprzedniego stulecia. Zapoznał też Polaków między innymi z twórczością Franza Kafki. Parafrazując znane powiedzenie: „starał się edukować i robić wszystko, by nie schamieli nam (w socjalistycznej ofensywie) ludzie do reszty”. Stworzył pismo elitarne, ale na tyle ważąc proporcje, że uwodziło czytelnika dowcipem, poradnikami savoir-vivre’u dla każdego, humorem absurdalnym i doskonałą szatą graficzną (czego dziś być może nie widać ze względu na marną jakość papieru). Potrafił bronić Gałczyńskiego przed atakami hunwejbinów socrealizmu i propagować uwielbianego Picassa (kiedy to jeszcze nie było modne). Był nielubiany, lecz tolerowany – autor biografii przytacza zapisy z tajnych archiwów, w których dość skrupulatnie wyliczano, ile miejsca w „Przekroju” zajmują teksty o kulturze zachodniej i notatki ze spotkań oraz prób uczynienia z Eilego tajnego współpracownika.

Pierwszy redaktor naczelny „Przekroju” stworzył nie tylko tytuł, który – z większym lub mniejszym powodzeniem – starali się naśladować (graficzny układ, tematykę) wydawcy czasopism kulturalnych i niedzielnych dodatków w dziennikach regionalnych całej Polski, ale i ocalił sposób myślenia (abstrakcyjny, pełen nonsensownych skojarzeń) całej generacji. „Przekrój” czytano wszędzie. Od Brna do Władywostoku, a Josif Brodski nauczył się dzięki niemu czytać po polsku. Albo nauczył się po polsku, żeby czytać „Przekrój”. Nawet jeśli to zmyślenie, to wprost przepiękne. A posługiwał się noblista znakomitą polszczyzną.

Mariusz Urbanek, Marian Eile. Poczciwy cynik z „Przekroju”, Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2023.

marian

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Magazyn marzeń dla ośmiuset milionów, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 217

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...