Nowy Napis Co Tydzień #022 / Notatnik Boga
Książkę wymyślono jako notatnik Boga. Dlatego Hiszpanie zakazali wwozu powieści do Nowego Świata, by Indianie nie pomyśleli, że Biblia to kolejna fikcja. Dla wierzących pisanie to najpiękniejszy rodzaj modlitwy, dla niewierzących to alchemia. Próba uzyskania ze słów kamienia filozoficznego.
Pisanie przedłuża dzieciństwo. Każdy szkrab jest filozofem – małym Nietzschem, „Heglusiem”. Ciekawy świata potrafi zadać czterysta pytań dziennie. Dorosły po powrocie z pracy zadaje tylko jedno pytanie z ontologii (teorii bytu): „Co dziś na obiad?”.
Dziecko ma dziurawe kredki (bez rysików) i drzwi do przechodzenia przez ścianę. Jest kreatywne i zadaje pytania jak Bóg, gdy tworzył świat: „a dlaczego by nie?” Trzeba być dzieckiem, by tworzyć świat. Bo to nieprawda, że świat został stworzony. Dla pesymistów świat ciągle się kończy, dla optymistów wiecznie zaczyna. Według Vladimira Nabokova świat powtarzał się jak spirala lub jak muszla ‒ ilustracja ciągu Fibonacciego. U T.S. Eliota wszystko zatacza krąg („W moim kresie jest mój początek”) i odnawia się („Nie ustaniemy w poszukiwaniach/ A kresem wszelkich naszych poszukiwań/ Będzie dojście do punktu wyjścia/ I poznanie tego miejsca po raz pierwszy”).
*
Na świecie nie ma niczego, co nie byłoby podobne do człowieka – nie ma nawet Boga. Człowiek tworzy więc świat na swój obraz i podobieństwo, z puzzli i fraktali o antropomorficznych kształtach. I na końcu jest jak u Jorgego Luisa Borgesa: malarz zapełnia płótno przedmiotami, odchodzi od sztalug i widzi, że stworzył… autoportret. Tak trzymać! Nie zabrzmi to nazbyt elegancko, ale tak powinno być – nie wolno robić pod innych – trzeba robić pod siebie.
Albert Camus uspokajał, że nie trzeba być wielkim człowiekiem, bo już samo „być człowiekiem” to bardzo dużo. Sukces ma wielu ojców, ale tylko jedną matkę – porażkę. Pisanie oznacza dojrzewanie, uczenie się na porażkach, pozwala stać się człowiekiem i jednocześnie pozostać dzieckiem. To możliwe, bo czas w sztuce płynie inaczej – tak jak czasoprzestrzeń mojego bosmana z Marynarki Wojennej, który kazał nam sprzątać port „od biura przepustek do kolacji”. Z kolei Vincent van Gogh chciał oddać dziesięć lat życia za dziesięć dni przed obrazem Rembrandta Żydowska narzeczona. Ulisses Jamesa Joyce'a to zamiast dziesięciu lat podróży do Itaki zaledwie jeden dzień z życia ‒ 16 czerwca 1904. A u Quentina Tarantino czas stoi w miejscu – bo na wszystkich zegarach w Pulp Fiction jest 4:20!
Umberto Eco mówił „Kto czyta książki ‒ żyje podwójnie”. A co z tym, który je pisze? Ile ma żyć? Myślę, że pisarz nigdy nie umiera, bo też nigdy się nie rodzi.
To najlepszy dla człeka los przecie
By się wcale nie rodził na świecie
– rymował Sofokles w Edypie w Kolonie. I może dlatego skrybowie pisali na welinie – błonach płodowych nienarodzonych jagniąt.
Kiedyś moje wnuczęta martwiły się, że nie mieszkamy nad morzem. W odpowiedzi pokazałem im rozgwieżdżone niebo, potem kazałem im zamknąć oczy, aby mogły zobaczyć większe morze ‒ to pod ich powiekami. Bezkresne bardziej niż wszechświat morze, po którym tułał się Ulisses Homera i Joyce'a i które miał na myśli Pompejusz pisząc, że navigare necesse est, vivere non est necesse (żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest koniecznością). Po tym morzu żegluję. Nawiguję według gwiazd, bo – jak chce stara kosmologia ‒ ciała niebieskie są zbudowane z tej samej materii, co nasz mózg. Żegluję z parasolem z samymi drutami, który Gabriel García Márquez używał do liczenia gwiazd.
*
Pisanie i czytanie to dwie strony jednej monety. Idę za radą Ryszarda Kapuścińskiego i czytam sto stron, zanim napiszę jedną. Czytam, by mieć oko jak Van Gogh, który na obrazie Fransa Halsa Chuda kompania dostrzegł aż 27 rodzajów czerni. Czytam, by jak bohater Márqueza wyczuwać w smaku, że zupę ugotowano bez miłości.
Czytam, interesuję się filmem, malarstwem, muzyką. Bo ongi sztuka była jednością. Przez Wielki Wybuch rozpadła się na różne dziedziny. Język sztuki jest uniwersalny. Dlatego na przykład dobry wiersz jest też udany typograficznie i muzycznie.
Nieprawda, że poezja wyszczupla, a proza pogrubia. Że poeta czeka na wenę jak Monet na światło i pracuje dziesięć minut dziennie. Poeta haruje non stop. Pewien dadaista, gdy szedł spać, na drzwiach wieszał kartkę „Poeta pracuje”. Bo pisanie to nie zawód, a światopogląd. To praca Kopciuszka: oddzielanie ziaren maku (sen, fikcja) od piasku (jawa, fakty). Robota ciężka jak orka i wzorowany na niej bustrofedon. To też branie byka za rogi, bo pierwsze „A” było odwrócone i przypominało „V”. Ale tak ma być. Per aspera ad astra.
Staram się pisać sercem i umysłem, być Człowiekiem Witruwiańskim: wpisanym w kwadrat naukowcem i wpisanym w okrąg artystą. Badaczem, który mówi to, co wie, i artystą, który zawsze mówi więcej niż wie, bo także to, co przeczuwa. Naukowcem, który ma przed sobą zwykły labirynt, i twórcą, którego labirynt to pustynia z miniatury Borgesa lub o wiele większy labirynt czystej kartki. By wyjść z labiryntu, skupiam się jak Kapuściński. On, gdy odchodził od biurka, czuł się, jakby się obudził. Jak widać w pisaniu nie obowiązuje zasada Cogito, ergo sum (Myślę, więc jestem), ale Cogito, ergo incognito (Mniemam, więc mnie nie ma). Nie sprawdza się też somatyczna wersja aforyzmu: „Nic mi nie jest, więc jestem”. Bo pisanie to choroba, z której żaden pisarz nie chce się wyleczyć.
Piszę na czarnej tablicy. Sięgam po kredę pewnie, jak naukowiec, lub pełen wątpliwości, jak twórca, biorę gąbkę. Bo pisanie to odejmowanie. Picasso narysował na tablicy byka i ścierał gąbką elementy, bez których byk był nadal bykiem. Aż powstało coś jakby logo byka. A znów Michał Anioł patrzył na głaz i, kiedy ujrzał w nim rzeźbę, skuwał wszystko, co zbędne.
Artyści tworzą światy jak żywe, takie jak mucha namalowana przez Giotta na obrazie jego mistrza, którą tamten przeganiał, a potem uznał za zabitą, gdy ją pacnął. Są obrazy żywe jak Droga w Auvers po deszczu van Gogha, obraz tak sugestywny, że od patrzenia można się przeziębić. Są książki jak Don Kichot, z adnotacją „Uwaga, to człowiek!”, i jak Geometria wykreślna, którą ojciec znajomej traktował z taką estymą, że dziewczyna wstydziła się przy niej przebierać.
*
Fikcję buduję z mozaiki prawd. Dlatego Galicyan napisałem techniką „impresjonizmu językowego”. Impresjoniści malowali plamkami czystych barw, które dopiero w oku widza mieszają się. Jako farb użyłem archaizmów. Wyszperałem je lub wymyśliłem, ale wszystkie pochodzą z opisywanych miejsc, zgonie z radą Cennino Cenniniego, by do pejzaży używać farb z substancji znajdujących się w malowanym otoczeniu.
Dzieło literackie to rodzaj Wielkiego Zderzacza, ale nie Hadronów, tylko Przeciwieństw, jak na graffiti Banksy'ego, gdzie miłe zmienia się we wrogie (zamaskowany Święty Mikołaj rzuca w policję prezentami). I jak w filmach, gdzie smutne staje się śmiesznym (jedzenie butów w Gorączce złota), a przyziemne ‒ poetyckim (płonące lampki spirytusu w Popiele i diamencie). Dürrenmatt radził, by autor wszystko drobiazgowo zaplanował. Dobrym przykładem jest obraz Portret małżonków Arnolfinich Jana van Eycka, gdzie świeca symbolizuje Chrystusa, rozrzucone kapcie – zawarcie małżeństwa, a lustro – czystość i gdzie istotny jest nawet napis nad lustrem „Jan van Eyck był tutaj 1434”, który zapoczątkował trwający do dziś zwyczaj bazgrania po zabytkach.
Galicyan zbudowałem na strukturze scenariusza filmowego. Tę strukturę można pokazać za pomocą kartki papieru: zginamy ją na pół i otrzymujemy linię środkową, za którą protagonista przestaje być zwierzyną, a staje się myśliwym. Jeśli znów złożymy kartkę, otrzymamy cztery równe części. Pierwsza z nich to akt I z pierwszym Punktem Zwrotnym. Dwie kolejne tworzą akt II z dramatycznym drugim Punktem Zwrotnym. Czwarta część to akt III. Jeśli kartkę zgiąć jeszcze raz, w połowie aktu I pojawi się pierwszy Punkt Ogniskujący, a w połowie aktu III – drugi Punkt Ogniskujący. W pierwszym bohaterowie całują się, w drugim idą do łóżka.
Pisanie scenariusza wymaga od autora, by na każdą kwestię miał pomysł tak oryginalny, jak na oświadczyny i by każde zdanie czemuś służyło, było ciekawe. Przypomina to walkę bokserską Mike’a Tysona z Woodym Allenem.
Piszę na komputerze, by zmieścić na stronie jak najwięcej informacji. Edytorów tekstu używano od wieków. Szekspir miał Worda 1600, a Lew Tołstoj prócz Worda 1863 miał też „drukarkę-plujkę” ‒ żonę Zofię, która przepisała mu ręcznie Wojnę i pokój.
W tekście wszystko musi być dopięte na ostatni guzik i… niedokończone. Jak Sagrada Família Gaudíego – jakby odbita w wodzie, ciągle w budowie. Bo jak pisał Borges, genialne jest to, co niedokończone. Od siebie dodam: I przetrwa to, co zapisano palcem na wodzie. Skończony ideał jest nieskończony. Tekst musi być takim, do którego czytelnik może dopisać coś od siebie. Jak kopiści, którzy przez wieki kopiując dzieła poprawiali je. I może to oni zrobili z Arystotelesa geniusza.
Słowa muszą być celne jak Schulzowskie porównanie chłodu do transfuzji zimna czy obserwacja Bunina, że gdy pociąg rusza, podróżnym w wagonach zdaje się, że ludzie na peronie idą do tyłu. W Galicyanach opisuję babcię „bezzębną jak łyżka” i chłopa „spoconego jak pokrywka”. Ważę słowa, ale wiem, że ludzie milczą, gdy nie mają nic do powiedzenia i gdy mają sobie za dużo do powiedzenia. Wiem też, że dobrych książek się nie czyta – dobre książki czytają w naszych myślach, a te najlepsze zachęcają do ich dalszego pisania. Chciałbym więc służyć w karnym batalionie pisarzy, którzy słowa zdobywają „na czytelniku”. Tak inspirować, by czytelnik sam dopowiadał resztę.
Mam wiele przemyśleń na temat sztuki w ogóle i pisania w szczególe, ale to nie znaczy, że wiem, jak pisać. Nie wiem. I dopóki nie będę wiedział, jest szansa, że uda mi się napisać coś wartościowego.
Obejrzyj całe wystąpienie oraz debatę o twórczości: