Aleksander Fredro to postać szczególna, wykraczająca poza historycznoliterackie klasyfikacje, niemieszcząca się w akademickich podręcznikach, obecna w kanonie, choć można odnieść wrażenie, że jest to obecność przekorna. Pisarz urodził się w 1793 roku, a czas jego młodości naznaczony został przez udział w wojnach napoleońskich. Był zatem Fredro twórcą ukształtowanym przez wiek XVIII, choć – w przeciwieństwie do autorów schyłku tego stulecia – nie znał z własnego doświadczenia goryczy wynikającej z upadku Polski. Trudno też bez zastrzeżeń stwierdzić, iż należał do obozu młodych romantyków, skoro pokoleniowym przeżyciem były w jego przypadku wspomniane wojny napoleońskie, a nie powstanie listopadowe czy Wiosna Ludów. A zatem – co sugeruje Danuta Zawadzka w książce Pokolenie klęski 1812 rokuZob. D. Zawadzka, Pokolenie klęski 1812 roku. O Antonim Malczewskim i odludkach, Warszawa 2000.[1] – Fredro to odludek, który pozostaje poza głównym nurtem rozwojowym literatury polskiej, choć jednocześnie zajmuje w jej historii znamienne miejsce. Doskonałym tego potwierdzeniem są słowa otwierające wiersz Pro memoria, opublikowany po raz pierwszy w XIII tomie Dzieł Fredry w roku 1880:
Wyjechaliśmy razem nie z równych pobudek,
Napoleon na Elbę, ja prosto do Rudek.
Tęskniłem za obozem… nudziłem się przeto,
I ażeby coś robić, zostałem poetąA. Fredro, Dzieła, Warszawa 1880, t. XIII, s. 3.[2].
Zwróćmy przede wszystkim uwagę na to, że choć Fredro pisze o sobie na tle wielkiej historii, to jednak – w przeciwieństwie do kluczowych wydarzeń z życia Napoleona – sam wybiera historię mniejszą, prywatnąWarto pamiętać, że najbliższa rodzina Fredry pielęgnowała szczególny kult Napoleona – Aleksander brał udział w wyprawie Napoleona na Moskwę, znalazł się także w sztabie cesarza podczas kampanii prowadzonej w latach 1813–1814. Starsi bracia pisarza (Seweryn oraz Jan Maksymilian) byli wysokimi rangą uczestnikami wojen napoleońskich. Nic zatem dziwnego, że w wierszu Pro memoria autor łączy własną historię z cesarskimi kolejami losu. Na temat złożonego stosunku Aleksandra Fredry do postaci Napoleona zob. B. Zakrzewski, O napoleonizmie Fredry, „Pamiętnik Literacki” 1977, z. 2.[3]. Podczas gdy potężny, choć przegrany, wódz Francuzów został zesłany na Elbę w roku 1814, Fredro postanowił wrócić do rodzinnych Rudek. Nawykły do obozowego życia miał się – co sam przyznaje – nudzić z dala od zgiełku pól bitewnych, postanowił więc… zostać poetą! Jak niewiele ma to wspólnego z rodzącym się wówczas mitem natchnionego poety romantycznego, możemy stwierdzić, porównując wyznanie Fredry z wynurzeniami młodego Mickiewicza bądź Słowackiego. Dość powiedzieć, iż tam, gdzie romantycy usiłowali przekonać swych czytelników, że literatura czerpie ze „śpiewów […] obrzędowych, guseł i inkantacji”A. Mickiewicz, Dziady. Część II [w:] tegoż, Utwory dramatyczne, Warszawa 1982, s. 13.[4] bądź jest „romansem życia nie skłamanym w niczem”J. Słowacki, Dzieła, t. II, oprac. E. Sawrymowicz, J. Krzyżanowski, Wrocław 1952, s. 217.[5], Fredro wykazuje się sporą dezynwolturą, traktując poezję jako niedoskonały lek na nudę codziennego życia. Żadnych natchnień, objawień, metafizycznych trosk – po prostu rozrywka wynikająca z trzeźwej obserwacji banalnych, choć czasami zabawnych zdarzeń.
*
Nic dziwnego, że Fredro debiutuje jako autor komedii, w których z dobrotliwym uśmiechem na ustach przygląda się nieporadnej rzeczywistości. Z nostalgią spogląda ku światu wartości szlacheckich, choć ma świadomość, że odchodzi on do lamusa historii i musi ustąpić miejsca mieszczańskiemu zabieganiu. Kiedy Mickiewicz wydaje w Paryżu III część Dziadów, Fredro pracuje między innymi nad Panem Jowialskim, Ślubami panieńskimi czy też Zemstą – trudno chyba o większy kontrast i rozbieżność. Z tego zapewne powodu mnożą się zarzuty w jego stronę – głównie o brak powagi oraz o lekceważący stosunek do narodowej tradycji i patriotyzmu. Najostrzej te oskarżenia sformułowali Seweryn Goszczyński w rozprawie Nowa epoka poezji polskiej i Aleksander Dunin-Borkowski w dziele Uwagi ogólne nad literaturą w GalicjiZob. S. Goszczyński, Nowa epoka poezji polskiej, „Powszechny Pamiętnik Nauk i Umiejętności” 1835, t. I (z. 1–3) i II (z. 4); [A. Dunin-Borkowski], Uwagi ogólne nad literaturą w Galicji, „Tygodnik Literacki” 1842, nr 12, 17, 49, 50, 51, 52.[6]. Te bolesne oszczerstwa doprowadziły do słynnego milczenia Fredry, który w roku 1839 postanowił więcej nie pisać. Wrócił jednak do komediopisarstwa w połowie lat pięćdziesiątych, choć pisanych wówczas utworów nigdzie nie publikował ani nie wystawiał. W tym czasie powstał zadziwiający utwór, pełen humoru oraz gorzkiej ironii – mam na myśli pamiętniki obejmujące głównie okres wojen napoleońskich i opatrzone prowokacyjnym tytułem: Trzy po trzy.
Bo Fredro plecie sobie w nich, co mu ślina na język przyniesie i choć trudno byłoby mu zarzucić brak zgodności z historią, to jednak zaznaczyć trzeba, że pisarz traktuje tę historię z przymrużeniem oka, krotochwilnie. Doskonale wybrzmiewa to już w pierwszych zdaniach utworu:
Ośmnastego lutego roku 1814 jechał na białym koniu człowiek średniego wieku, nieco otyły, w sieraczkowym surducie pod szyję zapiętym, w kapeluszu stósowanym bez żadnego znaku prócz małej trójkolorowej kokardy. Za nim w niejakiej odległości drugi, znacznie młodszy, także w surducie, ale ciemnozielonym, także w kapeluszu bez znaków, także zgarbiony równie jak pierwszy, a może i lepiej – siedział na dereszowatym koniu. Koń biały, krwi orientalnej, był niewielki, niepokaźny, ale dzielny. Deresz zaś był… dereszowaty, trudno co o nim więcej powiedzieć; nie wstrzymywany ani sławą przodków, ani swoim własnym usposobieniem, potykał się często na drodze, którą mu los codziennie wyznaczał.
Pierwszym z tych jeźdźców był Napoleon, drugim byłem jaA. Fredro, Trzy po trzy, oprac. i wstępem poprzedziła K. Czajkowska, Warszawa 1987, s. 19.[7].
Wydaje się, jakbyśmy zasiadali do lektury jakiejś nowej wersji przygód Don Kichota i Sancho Pansy. Z opowieścią, która wyszła spod pióra Miguela de Cervantesa, związana jest również narracyjna strategia Fredry – kieruje nim pragnienie stworzenia opowieści o wojnach napoleońskich, o pyle dróg, niekończących się bitwach, fortelach i zasadzkach. Jednak w trakcie pisania okazuje się, że coś trzeszczy i skrzypi, że codzienne troski przysłaniają historyczny fresk.
Dlatego z jednej strony odnajdujemy w Trzy po trzy barwne opisy zaczerpnięte z życia lekkiej kawalerii, przygotowania do kolejnych potyczek, wreszcie sceny batalistyczne – jak dramatyczne wypadki bitwy, którą wojska napoleońskie stoczyły z armią bawarsko-austriacką w ostatnich dniach października 1813 roku pod Hanau, uwiecznione przez Juliusza Kossaka na obrazie Aleksander Fredro pod Hanau w 1813 rokuObraz znajduje się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Zob. Aleksander Fredro pod Hanau w 1813 roku Juliusza Kossaka z 1883 roku: https://wolnelektury.pl/katalog/obraz/kossak-aleksander-fredro-pod-hanau-w-1813-roku.html [dostęp: 05.04.2023].[8]. Z tej zapewne przyczyny Krystyna Czajkowska we wstępie do Trzy po trzy traktuje utwór Fredy jako zapis doświadczeń „pokolenia szwoleżerów”K. Czajkowska, Wstęp do: A. Fredro, Trzy po trzy…, s. 7.[9], czyli polskich kawalerzystów przynależących najpierw do pułku utworzonego dekretem Napoleona w 1807 roku, a potem do oddziału, który powstał podczas kampanii rosyjskiej w 1812 roku.
Z drugiej strony jest w opowieści Fredry nuta smutku, gorycz wynikająca z porażki Napoleona oraz konsekwencji traktatu podpisanego w Fontainebleau 11 kwietnia 1814 roku. W Trzy po trzy akt podpisania tego dokumentu – potwierdzającego nie tylko przegraną cesarza, ale także rozwiązanie podlegających mu wojsk polskich – został uznany za „jeden z największych, jeżeli nie największy dramat historyczny”Tamże, s. 37.[10]. Bez wątpienia musiało to podciąć skrzydła nie tylko Fredrze, ale i jego kompanom – wielkie nadzieje spełzły na niczym, pozostał zawód i „niewymowny wstręt”Tamże.[11] wynikający z konieczności przejścia pod rozkazy rosyjskie. Nie powinno nas zatem dziwić to, że przywołana już przeze mnie Zawadzka zatytułowała książkę poświęconą w części twórczości Fredry – Pokolenie klęski 1812 rokuZob. D. Zawadzka, Pokolenie klęski…[12]. Tak, Fredro przynależy bez wątpienia do pokolenia rozczarowanych, pogrążonych w rozpaczy Polaków, którym napoleońska epopeja przyniosła wielkie nadzieje, potem zaś – frustrację. Co ciekawe, ten sam fenomen w historii Francji dostrzegł i opisał Alfred de Musset w Spowiedzi dziecięcia wieku, nazywając tę właśnie generację „płomienną, bladą, nerwową”A. de Musset, Spowiedź dziecięcia wieku, tłum. T. Boy-Żeleński, Wrocław 1997, s. 8.[13] i podkreślając jej wiarę w to, że „wszystko, co było, już nie jest; wszystko, co będzie, jeszcze nie jest”Tamże, s. 22.[14].A więc – żal, zniechęcenie i niemocO melancholijnych elementach obecnych w Trzy po trzy pisał w nieco innym kontekście M. Bieńczyk – zob. M. Bieńczyk, Kapitan dziecko Saturna (o „Trzy po trzy” Fredry) [w:] tegoż, Oczy Dürera. O melancholii romantycznej, Warszawa 2002, s. 57–86.[15].
*
Jest jednak w Trzy po trzy coś, co chroni Fredrę przed otchłanną melancholią – to gadulstwo i śmiech. Gadulstwo przejawia się w pozornie niechlujnym prowadzeniu narracji, skłonności do popadania w dygresje, zbaczania z głównego toru opowiadanej historii:
Powiem, co się stało, bo też nie mam innego celu, plotąc trzy po trzy, jak tylko bawić się, niby dziecko wolantem, wspomnieniem lat przeszłych – przerzucać obrazki, których mniej więcej każdy nagromadzi w skarbonkę swojej pamięciA. Fredro, Trzy po trzy…, s. 23.[16].
Akt snucia opowieści rwie się i rozpada, bo Fredro „plecie trzy po trzy”, by oswoić bolesną rzeczywistość – dlatego przez badaczy jest często porównywany z metodą stosowaną przez Laurence’a Sterne’aNa ten temat zob. miedzy innymi W. Borowy, Uwagi o Fredrowskim „Trzy po trzy” [w:] tegoż, Ze studiów nad Fredrą, Kraków 1921, s. 47–83; D. Siwicka, Oko w oko z trzy po trzy, „Teksty Drugie” 1993, s. 5–18.[17]. To nie dramatyczna relacja z wojennej zawieruchy ani bolesne rozpamiętywanie zaprzepaszczonych szans wybicia się na niepodległość, ale raczej gawęda, w której nie dba się o rygory spójnej narracji, ponieważ ważniejsze od nich jest dobre samopoczucie opowiadającego i słuchających. Tylko to powala zaakceptować świat.
Tę samą aprobatę istnienia umożliwia również pogodny, by nie powiedzieć poczciwy, śmiech:
O! śmiechu, jak ty luby jesteś starości, kiedy zagrasz w dziecinnym gardełku, tak szczerze! tak dźwięcznie! Rozciągasz wesołość wkoło siebie i na sam smutek. Przyrównać cię można do jutrzenki, co swój uśmiech różany rozciąga i na zwaliska, i na zbutwiałe drzewa, i na pochylone krzyże cmentarzaA. Fredro, Trzy po trzy…, s. 144.[18].
„Łatwość uśmiechu”Tamże, s. 121.[19], „śmiech bez końca”Tamże, s. 134.[20] – Fredro to pisarz, który nawet w najtrudniejszych momentach nie zapomina o ocalającej mocy śmiechu. Nie grubiańskiego, nie błazeńskiego, ale – jak chciała tego Dorota Siwicka – jowialnegoZob. D. Siwicka, Śmiech jowialny [w:] Trzynaście arcydzieł romantycznych, red. E. Kiślak, M. Gumkowski, Warszawa 1996, s. 169–176.[21], czyli pozwalającego na afirmację świata, nawet jeśli płata on nam figle i nie ulega naszym prośbom. Jeżeli życie odsłania przed naszym zdumionym spojrzeniem „zwaliska”, „zbutwiałe drzewa” oraz „pochylone krzyże cmentarza”, możemy zareagować tylko na dwa sposoby: albo przerażeniem, melancholią i zniechęceniem, albo uśmiechem, który pozwoli nam to zaakceptować.
Fredro w Trzy po trzy uśmiecha się, bo wierzy, że to wszystko ma jakiś sens.