26.10.2023

Nowy Napis Co Tydzień #226 / Dzwon, inkaust, rozeta

Katedra góruje nad miastem. W wyniosłych wieżach posągi proroków i apostołów spoglądają w dół na kłębiących się mieszkańców Hagenburgu. Odległość między nimi jest – niech to słowo zadźwięczy w całym przebogatym brzmieniu – niebotyczna. Ci którzy żyją u jej fundamentów, niczym u podnóża wulkanu, zdają się wieść swoje własne życie, choć kątem oka zerkają, czy katedra nie przemówi. Do jej wnętrzności wchodzi biskup, władca miasta Hagenburg i zza ołtarza oznajamia swoją i boską wolę. Ale do jej nawy głównej wchodzą też murarze, cieśle, kamieniarze, którzy wspinają się po filarach jak wiewiórki po drzewach, za nic mając siłę grawitacji i lęk przed świętością. W nawach bocznych cisną się zaś rzemieślnicy i kupcy, dobijają swoich targów coraz głośniej, aż kanonicy odprawiający msze przy bocznych ołtarzach muszą sykać na nich raz po raz. Katedra żywi, wynosi i upadla. Wabi tych, którzy mieszkają we wsiach, aby porzucili swoje pracowite, a w istocie niewolnicze, życie i przekroczyli miejskie mury w pogoni za szczęściem. Niewielu jest takich, których stać na to, aby powiedzieć: to ułuda, świat materialny jest igraszką diabła, a prawdziwy kościół może być tylko niewidzialny. Ben Hopkins portretuje powstawanie katedry w Hagenburgu na przestrzeni ponad stu lat. Katedry, która niebezpiecznie zaciera granice między sobą a światem. Gdy pustoszeje plac budowy, a rusztowania zwijają się, wtedy rywalizacja możnowładców i duchownych wzrasta i wlewa się do Hagenburgu. Gdy budowa przyspiesza, a katedra się rozrasta, na miasto pada blady strach obawy dzielonej pospołu między heretykami i inkwizytorami. A przecież bez względu na to, czy świątynia pnie się na chwałę Boga czy zamiera i tężeje na chwałę ludzką, wirujący wokół katedry modlą się, prowadzą długotrwałe wojny i zawierają krótkotrwałe sojusze, kochają i zdradzają, rodzą się i umierają, śmieją się, płaczą i zaciskają pięści. Taka jest właśnie Katedra Bena Hopkinsa – imponująca powieść rozpisana na wiele głosów, zupełnie jakby autor chciał wprowadzić czytelnika wszędzie: na dzwonnicę, do nawy bocznej i głównej, na prezbiterium i chór. A za każdym z tych elementów kryją się monety, herezje, miecze, nowe szlaki handlowe i dochodzący do głosu mieszczanie, którzy nie chcą być już tylko potulnymi owieczkami do strzyżenia. Zatem czy tytułowa Katedra to świat średniowieczny w kwiecie swoich przemian dążących do ustanowienia monarchii stanowej, gdzie grupy społeczne mają wreszcie spisane swoje prawa? W swych powieściowych fundamentach – tak, ale na wyższych kondygnacjach roztacza się brawurowy splot miłości ziemskiej i niebiańskiej.

Miecz, pióro, pastorał

Katedra to debiut powieściowy Bena Hopkinsa, który nad wyraz dobrze przygotował się do napisania książki osadzonej w realiach średniowiecza. Autor ma wyjątkowe wyczucie klimatu mentalnego (żartu, obaw, plotki, nauki i zabobonu) wieków średnich. Posiada jednak coś więcej: pomysł, jak opowiedzieć swoją historię. Za przewodników po swoim literackim świecie wybiera kilkoro różnorodnych postaci, które obdarza różną uwagą. Losy niektórych śledzimy dość wiernie przez wszelkie koleje losu, inne natomiast pojawiają się na chwilę i znikają. Na przestrzeni wieku bohaterowie dojrzewają do samodzielnych wyborów, gubią się w świecie polityki i religii, walczą ze sobą, wreszcie umierają, a ich głos jest niesiony w następnych pokoleniach. Aby ten skomplikowany zamysł się powiódł, Hopkins potrzebuje wiarygodnych bohaterów. Przez większą część powieści uwaga skupiona jest na Rettichu Schäfferze, który staje się swoistym przewodnikiem czytelnika. Rettich nie za bardzo pasuje do Hagenburgu, dlatego wraz z nim poznajemy zasady panujące w średniowiecznym mieście. Rettich zamarzył o wykupieniu siebie oraz swojego rodzeństwa spod zależności biskupa, nie stać go jednak na opłacenie wymaganej kwoty. Zaciąga zatem ryzykowny dług u żydowskiego lichwiarza i dokłada wszelkich starań, aby udało się go uregulować. Rettich jest świadomy, że nie pasuje do życia swych rodziców, którzy całe życie spędzili na wsi. Jest pasterzem jak oni, ale potrafi rzeźbić w drewnie przedziwne figurki świętych jak nikt w okolicy. Teraz ma jedno pragnienie: rzeźbić w kamieniu. Na swej drodze spotka mistrza Achima, młodego i natchnionego architekta, który zakwestionuje jego chęć odzwierciedlania rzeczywistości w drewnie i kamieniu. W uduchowionym dialogu, gdzie gnoza i mistyka podają sobie dłonie, Achim otwiera oczy Retticha na inną rzeczywistość:

Czy wobec tego, wielbiąc Boga i Jego geniusz, powinniśmy po prostu kopiować to, co nam podarował, czy powinniśmy zwrócić lustro w stronę Jego światła i widoczne na nim obrazy nazywać sztuką? Mamy źle odtwarzać to, co On zrobił perfekcyjnie?

               Nie, mistrzu.

Katedra, nasza katedra. Powinna być symbolem. Powstanie z błota, zaprawy, skały, piasku, drewna, będzie zbudowana z doczesnej materii świata. Będzie niedoskonała. Ale murami z kamiennych bloków i murarskiej zaprawy będzie wskazywać na Niego, który posadowił kamień węgielny, fundamenty wszechświata, na Niego, który żyje poza błotem i chaosem tego świata, w krainie doskonałości. Więc zamknij swoje ułomne, zamglone, zawodne oczy, Rettichu, i zobacz liść.

               Widzę.

Ale nie chwytaj wzrokiem liścia dębu, buku czy jesionu. Nie jesteśmy kopistami dzieła Bożego, lecz artystami. Zobacz liść. Konkretny liść. Ten pierwszy, który zrodził się w umyśle Boga, zanim trafił do tego świata form. Potrafisz go zobaczyć?

Tkacze, lichwiarze, kanonicy

Zupełnym przeciwieństwem Retticha jest… każda z postaci Katedry. Czy będzie to wspaniale cyniczny skarbnik Eugenius von Zabern, zajęci pomnażaniem swojego majątku Manfred i Grete Gerbrer, poszukujący swojej życiowej misji Judl ben Icchak, eteryczna Otylia czy wreszcie zakochany w heretyczce baron von Kronthal – każde z nich, naprawdę każde, kradnie serce czytelnika. Jak tego dokonał autor? Hopkins, opisując perypetie bohaterów – a one same w sobie już przykuwają uwagę, bowiem mamy do czynienia i z gwałtami, i kradzieżami, potyczkami tak szlachetnymi, jak i tymi w ciemnych zaułkach – używa różnych form i stylów narracji. Raz pozwala przemówić „ja”, innym razem staje się wszechwiedzącym narratorem, po to, aby w końcu oddać głos pieśniom, kronikom i przypowieściom. Polifonia nie zamienia się w kakofonię, ponieważ Hopkins jest konsekwentny: postać, która mówiła „strumieniem świadomości” pozostaje wierna swej mowie, podobnie jak nie zmienia języka ten, kto perorował, mając przed oczyma zawsze swoje „ja”. Dodatkowo autor sumiennie trzyma się linii czasu, a zatem nie uświadczymy tutaj sztucznych zabiegów w postaci chronologicznych przeskoków. Całość sprawia wrażenie powieści niezwykle dopracowanej, poczynając od znajomości średniowiecza, na fabule czy dialogach kończąc. Autor zaprasza także czytelnika do pewnej gry, którą wyznaczają tytuły rozdziałów. Pierwszy to Baranek Boży, ostatni zaś to Śnieg. Jeśli potraktować to, co je łączy – a więc kolor biały – w sposób symboliczny, to otrzymujemy ponad stuletnią refleksję na temat czystości, niewinności, wierności swoim marzeniom. To siłą rzeczy pewne uproszczenie, ponieważ nie sposób polifonicznej i wielowątkowej powieści rozgrywającej się nie tylko na przestrzeni ponad wieku, ale także na sześciuset stronach, sprowadzić tylko do jednego wspólnego mianownika. Katedra unosząca się nad głowami bohaterów, nieporuszona wobec życiorysów, a jednocześnie będąca nieustannym punktem magnetycznym myśli, dla każdego będzie czymś innym. Jedni widzieć w niej będą epitafium, inni targowisko próżności, jeszcze kolejni – miejsce do robienia interesów. Zaskakująco niewielu ujrzy w niej prawdziwa świątynię. Choć niewielu z bohaterów się do tego publicznie przyzna, większość skrycie potakuje słowom katara:

Unosi się mgła, konopie się kołyszą, a ten świat należy do diabła. Len drży, rzeka płynie, a ten świat jest iluzją, skorupką, szkatułką sztukmistrza.

Święta głupców, nasze herezje powszechne

Jest wartka akcja, są błyskotliwe dialogi, nietuzinkowi bohaterowie – ale to znajdziemy w każdej dobrej powieści. Co zatem czyni z Katedry powieść górującą ponad wieloma innymi? To przede wszystkim niezwykle ludzkie spojrzenie na średniowiecze. Nie tylko myśli bohaterów – w tym przypadku zwłaszcza skarbnika Eugeniusa i Grety Gerber – pokazują, jak żyje się na obrzeżach panującego światopoglądu. Ludzie średniowiecza musieli znaleźć ujście dla swoich pragnień oraz osobowości, które nie mogły wyjść na światło pod wszędobylskim okiem Kościoła. Jako ujście dla emocji istniało w wiekach średnich kilkudniowe święto głupców. Na ten czas władza biskupia przestawała obowiązywać i dopuszczone były prześmiewcze procesje, parodie mszy świętej i powszechna drwina z autorytetów. Jednocześnie święto głupców, kilkudniowe wysławianie osła zamiast baranka, dawało pretekst do pytań wcale nie od święta, tylko o tu i teraz. Świetnie widać to w monologu wewnętrznym Manfreda Gerbera:

Ta sama piosenka rozbrzmiewa co roku, ale w tym wydaje się inna. W tym roku panuje jeden wielki chaos. W prezbiterium usiłują odprawić właściwe nabożeństwo i liturgię, ale Bóg jeden wie, czy zdołają dotrzeć do końca i pobłogosławić chleb i wino. Prawdziwego biskupa Bertolda von Dietza nikt nie widział od roku. I nie ma papieża. Grzegorz IX zmarł, a Celestyn IV panował na rzymskim tronie zaledwie dwa tygodnie i również odszedł. Teraz kardynałowie się złoszczą, trajkoczą jak przekupki i nie mogą dojść do porozumienia w sprawie nowego Ojca Świętego. Rzym jest stolicą Bezładu, czepia się rozchwianego, pijanego, wywróconego do góry nogami świata. Papież to Satyr, biskup to sierota, katedra to oberża i dom rozpusty w jednym, rojąca się od pijaków i włóczęgów.

Dzięki literackiemu kunsztowi Bena Hopkinsa skłonni jesteśmy zrozumieć także fenomen średniowiecznych herezji. Za powszechnie przyjmowane rekwizyty herezji uznawano czarnego kota, którego trzeba całować w odbyt, bladego mężczyznę składającego na nowicjuszu lodowaty pocałunek, wreszcie spotykanie się w leśnych ostępach, aby oddawać cześć szatanowi z obowiązkową orgią w tle. Prawdziwa niewiara polegała jednak na czymś innym: jak uwierzyć, że rozpustny i otyły ksiądz mówiący w niezrozumiałej łacinie naprawdę zamienia wino w krew Chrystusa? Skarbnik biskupa Eugenius von Zabern stwierdza coś, co przekracza rzekę czasu:

Z taką herezją zetknąłem się na wsiach. Z ludźmi przesądnymi i ciemnymi, prowadzonymi przez żyjących w ubóstwie, zapyziałych kapłanów utrzymywanych za bezcen przez miejscowych możnych. Mieszkańcy wiosek smrodzą podczas komunii, wierzą w koboldy i duchy lasu, a nie Matkę Kościół. W rzeczywistości naszym zadaniem powinno być ocalenie ich nieśmiertelnych dusz, oczyszczenie ich z grzechów i złagodzenie ich cierpienia. Ale jedynym kanonikiem ze świątyni biskupiej, który ich odwiedza, jestem ja, skarbnik, przychodzę po podatki i ich ciężko zapracowane dziesięciny w owcach, zbożu i wosku. Oto smutna prawda tej sytuacji.

Oskarżana herezja staje się oskarżeniem wiary ortodoksyjnej, koła czasu przestają obracać epokami.

Nasze średniowiecze

Łatwo z powieści rozpisanej na sześciuset stronach wyciągać jeden za drugim co smakowitsze cytaty, zwłaszcza, że jest ich wiele. Trudniej zamknąć jednak recenzję tak przebogatej książki podsumowaniem, które jej nie umniejszy. I tu trzeba przyznać się do własnej bezradności, niczym pielgrzym w prawdziwym świecie podążający do miejsc świętych. Najpierw zachwyt, rozczarowanie, a dopiero po pewnym czasie nadchodzi zrozumienie. Tak też jest z Katedrą. Zachwyt, choć trzymany na wodzy recenzenta, dochodził już wielokrotnie do głosu. Rozczarowania? Tylko jedno: jakoś za szybko bohaterowie umierają. Jeszcze mieli swoje plany, jeszcze knuli swe intrygi, podróżowali tu i tam, aby wrócić, a tu nagle śmierć wyciąga ku nim dłoń. A potem przychodzi wspomniane zrozumienie: no tak, życie ludzkie jest krótkie, a tym bardziej w średniowieczu. Katedra może łudzić swoich fundatorów i budowniczych, że non omnis moriar, ale nie oszukujmy się – to do memento mori należy ostatnie słowo.

Ben Hopkins Katedra, przeł. Maja Justyna, Rebis, Poznań 2023.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Dzwon, inkaust, rozeta, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 226

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...