29.02.2024

Nowy Napis Co Tydzień #243 / Dycki do n-tej potęgi

Adrian Buczyński: Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki jest poetą doskonale rozpoznawalnym w środowisku literackim. Jego dotychczasową twórczość zbadano już na wiele sposobów – określono dziedzinę, wyznaczono wartości bezwzględne, przygotowano wykres funkcji, a argumenty mówiły same za siebie. Szereg analiz domknął obszerny nawias motywów kluczowych dla organizacji tych tekstów Figura Matki i jej schizofrenia, trauma wysiedlenia związana z geograficznym i politycznym tłem akcji „Wisła”, spirala przemocy historycznej oraz tożsamościowa klątwa relacji polsko-ukraińskich to motywy, na które Jakub Skurtys wskazuje w posłowiu. Zob. E. Tkaczyszyn-Dycki, Inaczej nie będzie, wybrał i posłowiem opatrzył J. Skurtys, Kołobrzeg 2022, s. 89.[1]. Na szczęście mnogość tropów lekturowych jest zawsze efektem dzielenia z resztą, a niewiadome to matki pytań. Tak więc pytamy: czy Dyckiego da się wyłączyć przed nawias? Czy będzie to Dyckin?

Magdalena Śniedziewska: Pytamy również o to, czy za sprawą wyboru Jakuba Skurtysa objawia się „inny” Dycki. Czy wszystkie zabiegi redukcyjne dają jednak wynik dodatni? Czy mówią coś nowego o poezji Tkaczyszyna-Dyckiego? Nie można nie zauważyć, że Skurtys, tworząc tom Inaczej nie będzie, wybrał naprawdę dobre wiersze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, ukazując jednego z najważniejszych polskich poetów, debiutujących w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, jako twórcę w pewnym sensie kanonicznego. A jednocześnie starał się dowieść, że w nowym układzie zobaczyć możemy wciąż tego samego pisarza. „Inaczej nie będzie”, mówi Skurtys za pośrednictwem tytułu, jakby usprawiedliwiając się, że dokonana selekcja nie jest redukcją, ale swoistą syntezą.

AB: Zostajemy wrzuceni w układ zamknięty. Nie jest on jednak nieczynny, choć brak w nim charakterystycznych dla Dyckiego wyrażeń. Fraz, które chwytają się tej części mózgu odpowiedzialnej za nasze zamiłowanie do szlagierów: „Jesień już Panie a ja nie mam domu”, „w moim małym domu zamieszkała niewiara”, „w sąsiednim pokoju umiera moja matka”, „przyszła śmierć do naszego miasteczka”. Może dlatego początkowej lekturze towarzyszy niezręczna cisza. Pomarańczowa okładka i żółć papieru chamois, jak na nadgorliwych rodziców przystało, próbują nas do Dycia zachęcić, ale osłabiają tylko intymność tej relacji. Momentami powstaje zbyt duży kontrast między osobliwą poetyką utworów a charakterem wydania. Dyskomfort jednak da się pokonać, bo przecież nie otoczenie, a ciekawość i chęć poznania stanowią podstawę przyjaźni. I to właśnie one winny nam towarzyszyć przy lekturze tego tomu.

MŚ: Ja nawet odniosłam wrażenie, że, za sprawą formatu i szaty graficznej tomu, czytelnik zostaje celowo wprowadzony w błąd – wydaje się bowiem, że mamy do czynienia z „nowym” Dyckim. Dopiero na stronie redakcyjnej dowiadujemy się, że to jednak nie kolejna autorska książka poetycka Tkaczyszyna-Dyckiego, tylko wybór wierszy. Ciągła numeracja utworów, skądinąd charakterystyczna dla Dyckiego, to, zdawałoby się, sposób na uporządkowanie poetyckiej opowieści, ale w rzeczywistości należy ją potraktować jako element wprowadzający chaos. Jesteśmy bowiem kierowani od wymyślonego początku do zaprojektowanego końca, mamy więc zamkniętą, odrębną książkę poetycką, która jednak – właśnie ze względu na to, że jest wyborem – tak naprawdę charakteryzuje się otwartością i niekonkluzywnością. Jako czytelnicy błądzimy zarówno w czasie (nie mamy tu wszak do czynienia z układem chronologicznym), jak i poetyckiej przestrzeni, która rekonstruowana jest na naszych oczach. Zaczynamy w Izbie przyjęć i obraz „zakładu zamkniętego […] wierszy” Tamże, s. 7.[2] Tkaczyszyna zaczyna dominować w naszej wyobraźni.

AB: Błądzimy także jako ludzie i nieustannie wpadamy w sidła dychotomii: sens – bezsens, życie – śmierć, niebo – ziemia, ja – inny, poeta – czytelnik, być – mieć, początek – koniec. Dycki zdaje sobie z tego sprawę i celowo prowadzi nas na manowce, żebyśmy choć przez chwilę zastanowili się nad tym, gdzie one właściwie leżą – nieopodal Szczecina? Na końcu spalonego mostu? A może tuż za czubkiem nosa? Poetyka Dyckiego, wsparta wyborem Skurtysa, jeszcze dobitniej ukazuje, że wątpliwości są nieodłącznymi przyjaciółkami trwania. Ostatecznie przecież wszyscy sposobimy się do drogi, w której „coraz więcej / węzełków i przerażenia tym / co kryją papiery”. Dobrze jest więc czasem przestać natrętnie je rozwiązywać i pozwolić sobie potknąć się o coś niezbędnego – uświadomić sobie, że to znowu kamienieTamże, s. 36.[3].

MŚ: Starałam się na początku wyznaczyć kluczowe miejsca na poetyckiej mapie Tkaczyszyna-Dyckiego. Mapie, która jest w pewnym sensie „sfałszowana”. Nakreślona została bowiem przez Jakuba Skurtysa, autora wyboru, a więc oparta została na świadomych skrótach, przybliżeniach, przeoczeniach. Bo przecież uprzywilejowuje jedne miejsca, pomijając inne. Okazało się, że, tworząc zbiór motywów, które są charakterystyczne dla dykcji poetyckiej Tkaczyszyna-Dyckiego, Skurtys z jednej strony ciąży ku kondensacji, z drugiej jednak do granic możliwości wykorzystuje pojemność tomu. Nie pozwala czytelnikowi na konieczny oddech czy nudę – umieszcza w nim obrazy ciała, krwi, kości, pokarmu, domu, ale także śmierci, choroby psychicznej, samotności, ciemności czy wiersza. Widzimy Dyckiego walczącego o zachowanie dawnych, niejednokrotnie zapomnianych imion, słów, tekstów (dwukrotnie natykamy się na przykład na odniesienie do Satyry na leniwych chłopów). Odczuwamy także, jak ważne są zabiegi formalne znamionujące zapętlający się język Dyckiego: powtórzenia, paralelizmy, parentezy czy przerzutnie. Dostajemy zatem Dyckiego fragmentarycznego i zarazem spotęgowanego.

AB: Próbowałem zrozumieć, na czym może polegać osobność propozycji Jakuba Skurtysa. Tom jest wydaniem jubileuszowym, a wyłaniająca się z niego sylwetka twórcza Tkaczyszyna-Dyckiego ma być uzupełnieniem wcześniejszych interpretacji. Suplementarny charakter wyboru nie został oparty na braku czy opozycji, dlatego też otrzymany w ten sposób efekt jest dość subtelny, ale jak najbardziej widoczny. Dycki rzeczywiście jawi się tu nieco inaczej. Możemy wyraźnie poczuć, że poeta chce się z nami spoufalać. Ta relacja staje się bliższa, a rola odbiorcy zintensyfikowana. Czytelnik jest nieodłącznym przyjacielem opowieści snutej przez Dyckiego. To naturalne następstwo nagromadzenia figur retorycznych, które można by wymieniać bez końca: apostrofa, anastrofa, annominacja, chiazm, epifraza, hypallage, inwersja… Autor Peregrynarza, niczym wprawiony kuglarz, żongluje środkami poetyckimi i zaczyna swoje wielkie uwodzenie, a za reżyserię światła odpowiedzialny jest Jakub Skurtys. Reflektory prowadzące ukazują zalotną stronę wierszy, fresnele podsycają serdeczną atmosferę, ale na tylnej rampie wyraźny kontrast eksponuje „smutną opowieść o chłopcu ze skradzionym słonecznikiem”, „głębie wszystkich złorzeczeń”, „coraz więcej przerażenia”, „koła nicości”, „wiersze bardzo smrodliwe, bo wciągające”.

MŚ: Wydaje mi się, że kluczowa w przypadku Dyckiego jest nieoczywista, zapętlająca się składnia jego wierszy. Poeta celowo prowadzi donikąd, nawraca, stara się zirytować czytelnika, zniechęcić do lektury. Ponadto często wyczuwalna jest naiwność, z którą wiążę się pozorne upraszczanie wypowiedzi, banalizowanie czy wprowadzanie elementów kolokwialnych, jak w wierszu XXIX. Ad benevolum lectorem:

po co ci moja książka kiedy masz
właściwie wszystko śmierć i choroby
zamknij się co rychlej i nie wdaj
ze mną w dyskurs o potrzebie słowa

po co ci moja książka kiedy masz choroby
zamknij się zatem abym cię nie dopadł
i nie przypisał jednej z wielu wątpliwości
o której oczywiście nie możesz wiedzieć

zamknij się co rychlej i nie wychylaj
z domu gdy przyjdę złożyć cię do trumny
aby pokazać z ilu składasz się wątpliwości
oczywiście nie ukrywając przed tobą żadnej

którym się już nigdy nie wymknieszTamże, s. 45–46.[4]

I właśnie do pytania „po co ta książka?” można sprowadzić naszą dyskusję. Odpowiedź jest prosta, naiwna i banalna: żeby czytać. A Dyckiego trzeba czytać właśnie na przekór jego słowom. Zawsze pod prąd. Poeta chce bowiem nam zasugerować, że nie ma wstępu do oddziału zamkniętego jego wierszy. A jednocześnie odsłania się, mignie gdzieś w jakimś zaułku, pozwala się dogonić, pochwycić na moment, by następnie znów umknąć. Mam wrażenie, że właśnie na tym paradoksie Dycki buduje mit siebie jako poety. Nigdy nie możemy mieć pewności, w którym miejscu Dycki się ujawni. I czy postać, którą na moment dostrzeżemy, jest Tkaczyszynem-Dyckim czy tylko jednym z alter ego poety. Chodzi więc o to, by akceptować reguły gry, która jest nielogiczna, symultaniczna, wewnętrznie sprzeczna i nie przebiega od znanego początku do ustalonego końca. W tym kontekście łatwo daje się uzasadnić wybór Skurtysa – to kolejna próba lektury, akceptująca stawiane przez Dyckiego wymagania. Czytaj nielinearnie, z zaskoczenia, pod prąd. Wybieraj co zechcesz z budowanej tautologicznie opowieści.

AB: Paradoksalnie to właśnie brak skonkretyzowanego klucza interpretacyjnego ułatwia lekturę. Warto zwyczajnie wsłuchać się w opowieść i zjeść „ciasteczko, które owszem rozpływa się w ustach”Tamże, s. 25.[5]. To najlepszy trening uważności dla łasucha i konsumenta. Moment, by zwolnić i pomyśleć – jaki miało smak? Jakie było w dotyku? Zjadłeś całe na raz czy na raty? Jesteś syty? Głodny? Masz niestrawność? A może twój apetyt się dopiero rozbudził? Motyw „Dyckiego-darczyńcy” często pojawia się w rozważaniach krytycznoliterackich, jednak takie określenie pomija symbiotyczność tej relacji – obie strony korzystają ze współżycia i dobrowolnie wyrażają chęć uczestnictwa. Dary krążą równomiernie – czytelnik oferuje uwagę, czas, własne chęci i otwartość, a poeta zdaje sobie sprawę z wzajemnego zobowiązania:

wprowadzę się do ciebie i jak pies
położę obok twojego umierania
który ma jednego pan w śmierci
(i w pani tej widzi śmierć

przyjaciela) powiadam iż w pani tej
żadnej doprawdy urody widzę śmierć
mojego przyjaciela który także nie grzeszył
urodą i miał jednego pana albo bardzo

wielu wstyd mówić wątpliwej kondycji
zatem jak pies położę się obok twojego
umierania bo zawsze upilnuję trochę
światła co gaśnie bez mojego ścierwaTamże, s. 23.[6]

Najlepiej jest więc podejść do lektury swobodnie i zastanowić się, jaki ma na nas wpływ. Zobaczyć, jak „ciało wiersza […] wyrusza na podryw”Tamże, s. 19.[7] – dać się mu porwać.

MŚ: Dla mnie uderzająca była w Liber primus nadobecność ketrelu. Myślę, że można rozumieć to jako próbę hiperbolizacji motywu leku przeciwpsychotycznego. Ale jest w tym coś obsesyjnego i niepokojącego. Jakby Dycki nie istniał bez kontekstu choroby psychicznej, jakby właściwości i zawiłości jego języka poetyckiego można było sprowadzić do diagnozy, wyjaśniając w ten sposób osobność i niejasność tych wierszy. Nieprzypadkowo (i chyba tendencyjnie) wybór otwiera Izba przyjęć:

w zakładzie zamkniętym moich wierszy
a zarazem otwartym na przestrzał
znajdzie się miejsce dla każdego z nas
każdy z nas trafi na oddziałTamże, s. 7.[8]

AB: Moją uwagę zwróciła pustka, która jest nieodłącznym elementem poetyki Dyckiego. Podmiot liryczny nie może jej w żaden sposób zaspokoić, lecz nie skłania się ku rezygnacji. Wręcz przeciwnie. Jego próby stają się bardziej natrętne, gdy nicość narasta – „kiedy kończą się możliwości / zaczyna się opowieść”. Poezja zdaje się być remedium:

daj mi słowa abym kres
nazwał umiejętnie kresem
i w nim tańczył (żebym
z radością zatoczył koła

które będą kołami nicości
i moimi kresami) i abym pojął
abym szalony nie wybiegł
z domu bo i dokąd zawiedzie mnie

natchnienie jak nie do Pana BogaTamże, s. 41.[9]

Jednak słowa zawieszone w próżni są tylko środkiem doraźnym. Prawdziwym lekarstwem stają się dopiero w momencie relacji z odbiorcą – „niebieskookim, podającym setkę ketrelu”:

5.
nie daj się pochwycić w sidła
które na ciebie zastawiam
już przy pierwszym wierszu
myślałem jak by cię połknąć

i myśl ta uskrzydlała mnie
i dzisiaj jeszcze uskrzydlaTamże, s. 46.[10]

AB, MŚ: Autor posłowia wiedział, że Inaczej nie będzie – Dycki mówi, biorąc jednocześnie w nawias to, co powiedział. Skurtys nie stwarza poety na nowo, ale uwydatnia niektóre cechy jego stylu – zalotność, retoryczność, nagromadzenie zabiegów formalnych, relacyjność. Dlatego też tom może budzić wątpliwości. Nie będziemy oceniać decyzji Skurtysa, jesteśmy bowiem pewni, że nie chcielibyśmy się znaleźć w roli dokonujących takiego wyboru „z powodu naszego niezdecydowania”Tamże, s. 53.[11].

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Inaczej nie będzie, wyb. J. Skurtys, Biuro Literackie, Kołobrzeg 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Buczyński, Magdalena Śniedziewska, Dycki do n-tej potęgi, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 243

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...