07.03.2024

Nowy Napis Co Tydzień #244 / Dziewiąty cud naszej współczesności

Co jest (bądź bywa) najlepszą oznaką bogacenia się i cywilizowania społeczeństw? Coraz większe, rosnące w postępie geometrycznym, zainteresowanie przestrzenią publiczną – a w dalszej kolejności próby (mniej lub bardziej udane) wpływania na jej kształt. Dlatego, być może, nieczynną już nowojorską kolej naziemną mieszkańcy Coney Island przekształcili w ogród botaniczny, a najdroższe miasto świata, Singapur, już dziś jest nazywane metropolią-ogrodem. W Polsce, poza społecznymi ruchami miejskimi, które mają na razie dość ograniczony wpływ na charakter przestrzeni publicznej, znakiem czasu jest publikacja w ciągu ostatnich kilkunastu lat znakomitych opracowań o architekturze i urbanistyce.

Te napisane bardzo klarownym stylem, zawierające przejrzyste wnioski i bogatą analizę źródeł publikacje dotyczą albo najnowszych zagadnień z zakresu urbanistyki, albo kreślą historię (przede wszystkim dwudziestowieczną) otaczającej nas architektury miejskiej. Spośród tych pierwszych warto wymienić między innymi Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce Łukasza Drozdy (Czarne, 2023), Betonozę. Jak się niszczy polskie miasta Jana Mencwela (Krytyka Polityczna, 2020) czy Wannę z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni Filipa Springera (Czarne, 2020). Z opracowań historycznych na uwagę zasługuje zwyciężczyni Nike – Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939 (WAB, 2022) Grzegorza Piątka; a także Blokowiska Łodzi Piotra Borowskiego i Michała Kolińskiego (Księży Młyn, 2022) lub Architektura w Polsce 1945–1989 Anny Cymer (Centrum Architektury, 2019). W dość naturalny sposób – biorąc pod uwagę fenomen XX-wiecznych dziejów miasta – wiele z nich dotyczy Warszawy, jej najważniejszych architektów i budowniczych: Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy wspomnianego już Piątka (Filtry, 2021) czy Filipa Springera Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach (Karakter 2013). W tej krótkiej kwerendzie dla zainteresowanych czytelników nie mogłoby zabraknąć jeszcze jednej książki architekta i publicysty, bohatera niniejszego tekstu – Grzegorza Piątka. Mianowicie dwukrotnie wydanej (w roku 2020 i 2022) monografii, uhonorowanej Nagrodą Miasta Stołecznego Warszawy, Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949, której poświęcę trochę uwagi.

We wstępie Piątek przywołuje opinię architekta Alfreda Lauterbacha z 1915 roku:

Warszawa należy do najbardziej zaniedbanych, pod względem estetycznym, miast Europy”. Dalszy ciąg to jeden wielki lament, litania problemów, które nabrzmiewały, odkąd Warszawa stała się naprawdę dużym miastem i przestała sobie ze sobą radzić. […] Gdy w Krakowie na jeden dom przypada mieszkańców 32, w Paryżu 32, w Poznaniu 49 […] w Londynie 8, w Warszawie 95.

W całej tej historii o „najlepszym mieście świata” (tak nazywali swą utopijną stolicę marzeń powojenni urbaniści) powraca szereg opinii, prac naukowych i tekstów publicystycznych, które autor cytuje, a z których dość jasno wynika, iż już w latach 30., gdyby nie nastąpiła hekatomba drugiej wojny światowej, panowało przeświadczenie, iż tkankę miejską Warszawy trzeba gruntownie zmienić.

Nie przywołuje wprawdzie Piątek literatury i publicystyki wcześniejszej, ale pozwolę sobie na niewielką dygresję. Poza niezwykle ironicznym kadrem z Popiołów Andrzeja Wajdy (akcja filmu rozgrywa się około 1805 roku), gdy wysiadającego z powozu Krzysztofa Cedrę przez hektolitry błotnistej mazi obok Pałacu Saskiego przenosi służący, mamy przecież marzycielskie projekty Wokulskiego z Lalki o wiślanych bulwarach – czystych i higienicznych – czy wreszcie cykle komiksów oraz ilustrowanych artykułów najsłynniejszego polskiego rysownika prasowego doby pozytywizmu – Franciszka Kostrzewskiego. W cyklu tekstów na łamach „Tygodnika Illustrowanego” (wraz z Leonem Kunickim) pokazuje on gehennę warszawskich lokatorów gnieżdżących się w mieszkalnych norach i usiłujących za wszelką cenę wynająć pokój. Mam wreszcie w domu cykl rodzinnych zdjęć z lat 20. i 30. ubiegłego wieku, które ukazują niezwykle ciasno zabudowaną przestrzeń Śródmieścia, z wąziutkimi chodnikami i grzmotami wielkich, czynszowych kamienic, wśród których widać parterowe budynki niewielkich fabryk i zakładów rzemieślniczych. Wspomniany już Lauterbach przyrównuje Warszawę do kramu stworzonego przez bogatych kupców. Dodam tylko, że pieniądze były tu nieporównywalnie większe, niż w reymontowskiej Ziemi obiecanej – lecz miejsca na pałace czy rozpasane fabryki z czerwonej cegły nie było wcale. Rozwój miasta dusiło nadto nader restrykcyjne i skomplikowane prawo prywatnej własności. To wszystko zmienia się wraz ze zburzeniem niemal całej stolicy przez nazistów w 1944 roku. Do walki wkracza Biuro Odbudowy Stolicy.

Do dziś wśród internautów na całym świecie – dość słabo znających kontekst – niezwykłe emocje wzbudza pochodząca z 1945 roku fotografia straganu „Idzikowski. Nuty i książki”, stworzonego wśród ruin, w podziurawionej pociskami niszy jednej z ocalałych kamienic. Chyba nie bez powodu w plebiscycie na największy „cud świata” naszej współczesności Skandynawowie odbudowę Warszawy uznali za drugie najbardziej niemożliwe wydarzenie w historii Europy dwudziestego stulecia. Ten pozorny chaos wśród ruin dowodził niesamowitej energii tych, którym udało się wrócić do tego oceanu cegieł i wypalonych ścian:

Ledwo gruz sprzątnięto z ulic, od razu zaludniali je zaaferowani przechodnie, a za przechodniami wkraczali przekupnie. Szczelnie wypełniali nie tylko Aleje i Marszałkowską, ale też węższe przecznice, takie jak Poznańska i Chmielna. Kto pamięta eksplozję handlu ulicznego z początku III RP, ten może sobie wyobrazić to, co działo się na ulicach Warszawy tuż po wojnie. Handlował każdy z każdym, handlowano wszystkim, a pozorny chaos miał swój wewnętrzny porządek.

Brytyjskiego dziennikarza H. Fostera Andersona zaskakuje… obfitość towarów w powojennej stolicy Polski. Londyn, zaledwie „liźnięty” nalotami, jest wielokrotnie uboższy w towary takie jak jedwabne pończochy, zegarki, buty, maszyny do pisania czy cukierkiZob. H. Foster Anderson, What I saw in Poland – 1946, The Windsor Press 1946.[1]. Kilkaset metrów od hotelu Polonia naliczył około dwudziestu cukierni, są kawiarnie z kosmicznymi cenami pełne gości. Mieczysław Fogg otwiera klub muzyczny (chyba tak możemy go nazwać), wypełniony scenografią ze sprzętów wykopanych z ruin. Spod gruzów wyciąga się wszystko. Mieszkańcy się meblują, szabrują (oni i przyjezdni), wypalone kamienice rozpadają się w proch. Codziennie doniesienia są pełne nazwisk ofiar budowlanych katastrof. Równolegle ten okres spinają dwie daty – powstania i zamknięcia Biura Odbudowy Stolicy. O Łodzi jako metropolii myślano doraźnie i nigdy całkiem poważnie. Piątek przywołuje dokumenty, które jednoznacznie wskazują, że Warszawa musiała być wzniesiona z gruzów, to była legitymacja, papierek lakmusowy nowej władzy. Nawet niechętni komunistom pisarze, jak Leopold Tyrmand i Maria Dąbrowska (w prywatnym dzienniku) byli zdumieni i na swój sposób dumni z rozmachu rekonstrukcji kolejnych ulic, mostów i placów. Te pierwsze pięć lat to entuzjazm i najlepszy okres powojennej architektury. Planiści byli wprawdzie (przynajmniej niektórzy) pod wrażeniem rozmachu przebudowy Moskwy, ale zarazem, wychowani na konstruktywistach, Bauhausie, podziwiający Le Corbusiera, potrafili stworzyć zaczątki nowoczesnego miasta. Dodajmy do tego słynne, drewniane „fińskie domki” dla pierwszych urzędników (niektóre stoją do dziś), szerokie arterie, które znano tylko z Paryża i przedwojennego Berlina. Zaczynamy rozumieć ten zachwyt i entuzjazm. Dla bardzo wielu dobrze wykształconych, przedwojennych intelektualistów i artystów, często o korzeniach ziemiańskich – jak Bohdan Lachert – nowa Warszawa (zielona, pozbawiona ruder, z funkcjonalną komunikacją i metrem) była spełnieniem ideałów, które dość skutecznie blokował system prawny II Rzeczpospolitej. Ta ambiwalencja jest widoczna w książce Piątka – uwłaszczeniowy „dekret Bieruta” niektórych pozbawił majątku, ale cywilizacyjnie (i urbanistyczne) przeniósł stolicę do przodu o nieomal sto lat. O grobach dla AK-owców w Lesie Kabackim i mieszkańcach (z zakazem powrotu) wypędzonych do Piotrkowa Trybunalskiego, Łomży i Kielc nie wspominano. W tym rozmachu, który zachwycał korespondentów zagranicznych, nie było przecież miejsca na los jednostek.

Okres świetności kończy się w 1949 roku wraz z zadekretowanym socrealizmem. Wszystkie plany trzeba było zlustrować. Wszystko staje się jasne 20 i 21 czerwca. Z Moskwy przyjeżdża Edmund Goldzamt (postać enigmatyczna i tajemnicza), aby „uporządkować” ten romantyzm odbudowy:

Nawet najczerwieńszy z czerwonych Józef Sigalin snuł przecież w okopach fantazje o krajobrazie powojennej Polski łączącym to, co najdroższe polskiemu sercu – Wawel, ludowe rzemiosło i obsadzone drzewami wiejskie trakty – z tym, co najnowocześniejsze na świecie – radzieckim metrem i kanałami, amerykańskimi autostradami i angielskimi fabrykami. U Goldzamta wzorcem dla Warszawy, tak jak dla zniszczonych w czasie wojny radzieckich „miast-bohaterów” – Smoleńska, Stalingradu, Mińska czy Kijowa, był tylko plan przebudowy Moskwy, zainspirowany rzekomo przez samego Stalina. W Warszawie nie było już miejsca na nic, co sugerowało zachodnią proweniencję. Możliwe były jedynie Moskwa plus Wawel plus Cepelia.

Władza – przynajmniej w tych pierwszych latach – umiejętnie manipulowała entuzjazmem, Biuro Odbudowy Stolicy uwiarygodniało jej istnienie. Doskonale pokazuje to Grzegorz Piątek w rozdziale Bierut, czyli „mieszkania robotnicze wejdą do śródmieścia” (tu przy okazji zwrócę uwagę na konstruowanie tytułów przez autora, z których druga część zawsze opiera się na popularnym sloganie, prasowym haśle, frazeologizmie z partyjnej nowomowy) – gdzie ukazany jest oficjalny wizerunek pierwszego sekretarza PPR (później PZPR) „liczącego” się ze zdaniem architektów i pochylającego „z troską i zaciekawieniem” nad makietami. Skojarzenie z gestami Stalina i Mussoliniego – jak najbardziej uzasadnione.

Ostatnie fragmenty Najlepszego miasta świata mają wyraźnie charakter elegijny. Już na przełomie lat 50. i 60. ambitne założenia pierwszych architektów i urbanistów odbudowujących Warszawę dosłownie, ale i metaforycznie, legły w gruzach. Piękne utopie, na miarę zachodnich metropolii, zaczęły dryfować w stronę wschodniego Berlina i Charkowa. W roku 1985, gdy erygowano tablicę poświęconą Biuru Odbudowy Stolicy, niemal wszyscy bohaterowie tej historii rozpłynęli się w niebycie. Ślady po ich niezwykłych pomysłach zatarto. Puste jest również miejsce po tablicy upamiętniającej ich jakże piękne i miejscami szaleńcze zamiary. Pozostały tylko książki.

Grzegorz Piątek, Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949, Wydawnictwo WAB, Warszawa, 2022

Najlepsze miasto świata Grzegorz Piątek | 38,49 zł | GWFoksal.pl

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Dziewiąty cud naszej współczesności, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 244

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...