Nowy Napis Co Tydzień #255 / Mężczyzna z samochodem
„CzacieGPT, posługując się stylem prozy późnego Becketta wygeneruj niedużą, enigmatyczną, emocjonalnie chłodną nowelę, zbudowaną jako jeden akapit, opartą na narracji pierwszoosobowej z wątkami mistycznymi, osadzoną w śnieżnym, norweskim lesie”.
Tak w wolnym przekładzie brzmi fragment opinii z portalu Goodreads na temat Białości Jona Fossego. W ten sposób użytkownik podaje niektóre z elementów składowych utworu Norwega: powinowactwo z mechanicznym stylem późnego Becketta, chłód i absolutna powaga, narracja pierwszoosobowa, śnieżyca, samochód, który ugrzązł pośród norweskiego lasu, ścieżka, wielki głaz, poczucie zagubienia, tajemnicza istota, niezrozumiałe pojawienie się rodziców narratora i dziwny, bosy mężczyzna w garniturze oraz zagadkowe zakończenie.
Na pozór to jest wszystko, co proponuje nam Fosse, ale tak możemy stwierdzić jedynie gdy jesteśmy skrajnie nieufni wobec autora. Przy dogłębniejszej lekturze, z nieco większą dozą zaufania, szorstki styl i pokraczna fabuła stają się czymś absolutnie klarownym i sensownym.
*
Ktoś, kto jest względnie obeznany z literaturą ostatnich siedemdziesięciu lat, może od razu skojarzyć styl Fossego z Samuelem Beckettem i Thomasem Bernhardem. To nawyk myślowy współczesnej publiki literackiej, żeby dopatrywać się w prozie opartej na repetycjach, monologach i skrajnym ograniczeniu akapitów wzorowania się na, kolejno, Irlandczyku i Austriaku. Może to ograniczyć spostrzeganie innych wzorów literackich oraz nawiązań, ale jednocześnie wynika to ze słusznych przesłanek. Jeśli pisarz w XXI wieku chce napisać powieść-monolog z nieskomplikowaną fabułą i stylem opartym na powtórzeniach, to na pewno ma świadomość możliwości bycia powiązanym z tą dwójką.
Jestem pewien, że Fosse tę świadomość miał. My musimy przemyśleć, jak się wobec tych autorów usadawia. W jaki sposób się różni, a w jaki jest podobny?
Nie jest to stylizacja taka, jak Kadysz za nienarodzone dziecko i Likwidacja Imre Kertésza, powieściowe hołdy dla Bernharda, albo Krivoklat Jacka Dehnela i Trociny Krzysztofa Vargi, czyli formy pastiszowe[1]. To dość interesujące, ponieważ Austriaka na początku jego drogi powieściopisarskiej oskarżano o zbytnie podobieństwo do twórczości Irlandczyka, a dziś, widząc utwór nawiązujący do autora Wymazywania,nie myślimy o autorze Molloya.
Wydaje mi się, że nie należy w przypadku Fossego mówić o prostej relacji wynikania względem powyższej dwójki. Możemy go postawić w relacji równoległej, w „pobratymstwie” stylistycznym. Irlandczyk był rutynowy, Austriak gniewny, a Norweg jest medytacyjny. Wszyscy trzej mierzą się z kwestią pustki egzystencjalnej i paranoi oraz piszą o regularnych zwyczajach, które miałyby pomagać mierzyć się z poczuciem bezradności. Każdy z nich robi to na swój sposób.
*
Fosse nie znalazł się w tej męskiej trójcy jako uczeń poprzedników, a poprzez własne inspiracje. Merve Emre, pisząc dla „New Yorkera”[2], stwierdza, że wobec jego twórczości Beckett zdaje się być zbyt kontrolujący, a Bernhard zbyt agresywny. Jako istotną inspirację dla autora Septologii wskazuje na Mistrza Eckharta. W rozmowie dla „Los Angeles Review of Books”[3] sam Jon Fosse mówi wprost, że średniowieczny niemiecki mistyk stanowił dla niego największą inspirację i to za jego sprawą nawrócił się na chrześcijaństwo.
W ten sposób możemy zdać sobie sprawę, że ten enigmatyczny, emocjonalnie chłodny, szorstki styl jest twórczą, współczesną realizacją chrześcijańskiego mistycyzmu.
Nie mogłem przecież się odwrócić od tej świetlistej istoty i uciec w głąb najgęstszej ciemności. To było wykluczone. Przecież ta istota zapewne poszłaby za mną. Albo może stałbym się częścią tej świetlistej istoty. Ale jak coś takiego w ogóle było możliwe. Bo czułem teraz, że ramię, czy jak to nazwać, tej świetlistej istoty stało się poniekąd j e d n o ś c i ą [podkreślenie moje] z moim ciałem, i żeby stwierdzić, czy tak jest, czy nie, żeby się tego dowiedzieć, musiałem się poruszyć, a właśnie na to nie miałem ochoty, czy też może raczej czułem, że mi nie wolno[4].
Tak brzmi Fosse w przekładzie Iwony Zimnickiej. Teraz zestawmy go z Mistrzem Eckhartem:
Święty Augustyn odczuwał lęk przed tym pokarmem, a wtedy jakiś głos powiedział mu w duchu: „Jestem pokarmem dorosłych; wzrastaj, dojrzej i spożywaj Mnie! Ale nie przemienisz Mnie w siebie, lecz ty przemienisz się we Mnie”. Z pokarmu, który przyjąłem dwa tygodnie temu, jedna z władz mojej duszy wydobyła to, co najczystsze i najszlachetniejsze, wprowadziła to w moje ciało i zespoliła ze wszystkim, co się we mnie znajduje, tak że nie pozostało nawet tyle, co na koniec szpilki, co by się z nim nie zespoliło; utworzyło to ze mną taką samą rzeczywistą jedność, jak to, co otrzymałem w ciele mojej matki, kiedy na początku dano mi życie. Podobnie moc Ducha Świętego bierze to, co najczystsze, najdelikatniejsze i najwyższe, iskierkę duszy, oraz unosi ją wysoko, ku górze, w ogniu i miłości. Jest to tak samo rzeczywiste, jak to, co się dokonuje w drzewie: moc słońca czerpie z korzenia to, co najczystsze i najdelikatniejsze […][5].
I żeby nie robić z Mistrza Eckharta jedynego mistyka, dodajmy jeszcze angielską Chmurę niewiedzy z drugiej połowy XIV wieku anonimowego autorstwa:
Wzgardź tym „wszędzie” i tym „coś”, a wybierz „nigdzie” i „nic”. To mało ważne, że twoje zmysły nie pojmują tego „nic”, jest mi ono przez to jeszcze droższe, bo ukazuje właśnie jego doskonałość. „Nic” jest raczej przedmiotem doświadczenia niż widzenia: jest ono niewidzialne i ciemne dla tych, którzy nie przywykli do wpatrywania się weń. Ale, jeżeli mamy mówić z większą ścisłością, musimy powiedzieć; że dusza w kontakcie z nim jest bardziej zaślepiona obfitością światła duchowego, aniżeli ciemnością i brakiem światła materialnego. Ten, kto mówi, że to jest „nic”, jest człowiekiem zewnętrznym, a nie człowiekiem wewnętrznym[6].
Styl każdego z trzech przykładów dałoby się określić słowem „lawinowy”. W każdym z nich mówiący podmiot zawiesza zaufanie wobec rzeczywistości, zapomina o „zdrowym rozsądku”, by myśleć o świecie, redukując go do pojęć, których jest pewny i na ich podstawie prowadzi dalsze wnioskowania, przy tym nie ufając własnym zmysłom.
W Białości bohater pewny jest tylko tego, że postrzega. Wobec wszystkiego, co zwróci jego uwagę, prowadzi postępujące lawinowo rozważania, spekulacje i weryfikacje. Tak postępuje wobec swojego samochodu, własnych odczuć i istot, które napotyka w trakcie błąkania się po lesie. Tak jak średniowieczni mistycy Fosse zawiesza zaufanie dla rzeczywistości, jednocześnie kontemplując to, co postrzega i czuje w toku niekończącej się medytacji.
*
Po omówieniu kwestii stylu można przejść do fabuły. Nie jest zbyt skomplikowana. Mężczyzna, prawdopodobnie zmagający się z depresją, wyjeżdża na samotną przejażdżkę samochodem. Jest mroźna zima. Wjeżdża do lasu, gdzie samochód utknął na leśnej drodze. Idzie szukać pomocy, zmęczony siada na kamieniu. Wstaje i idzie dalej. Później napotyka nieokreśloną, białą istotę, następnie stwierdza, że spotkał rodziców, a potem bosego człowieka w garniturze. Na koniec umiera z wychłodzenia organizmu, mając przy tym mistyczną wizję odejścia z tego świata razem z napotkanymi istotami.
Można Białość zestawić z dwoma innymi krótkimi utworami o śmierci z powodu mrozu, z Dziewczynką z zapałkami Hansa Christiana Andersena i z Rozniecić ogień Jacka Londona – odczytać w ten sposób te bardziej, jak i mniej oczywiste znaczenia opowieści o śmierci od zimna.
Pierwszy z nich to ogólnie znana baśń o żyjącej w nędzy dziewczynce sprzedającej zapałki przechodniom w środku miasta. Próbuje się ogrzać zapałkami i przez wycieńczenie organizmu doświadcza wizji szczęścia, na koniec umierając.
Drugi, to opowieść o mężczyźnie, który zlekceważył porady starca, by nie wędrować samemu przez las w mroźną zimę. Rozpala ognisko, żeby się uratować, ale przez jego głupotę ogień gaśnie. Stara się potem rozpalić kolejny, ale nie starczy mu na to sił. Ginie pogodzony z własną śmiercią, kładąc się jak do snu, przed tym mając wizję poszukiwania własnego ciała z przyjaciółmi z obozu.
Oba te utwory i Białość sporo łączy. Motyw walki człowieka z żywiołem, samotność, wizje i motyw spokojnej, godnej śmierci. W gruncie rzeczy to opowieści grozy, ale bardzo specyficznej. Od początku wiemy, w jaki sposób zginie bohater każdej z nich, widzimy postacie wrzucone świat jak gdyby znikąd, postawione wobec siły żywiołu. Każda z nich, co najsmutniejsze, posiada marną nadzieję na ratunek. Zapałki dziewczynki, ognisko samotnego wędrowca i samochód z ogrzewaniem bohatera Białości. Każdy z tych motywów fabularnych to tylko marne przebłyski ciepła wśród opisów mrozu. Można mieć nadzieję, że może jednak uda się bohaterowi, że jednak coś go ocali, ale nie ma niczego takiego, wobec czego on sam się poddaje.
Opowieść o schłodzeniu na śmierć staje się metaforą duchowej podróży, podczas której ludzka natura staje w obliczu nie tylko fizycznego zimna, ale także wewnętrznej pustki i poszukiwań. W każdej z tych opowieści spokojne „oddanie się zimnu” ma znamiona zjednoczenia się ze światem, a nawet oddania się pod opiekę Bogu.
*
Istota […] mówi: idźcie za mną – więc idziemy za nią, powoli, krok za krokiem, oddech za oddechem, mężczyzną w czarnym garniturze, ten bez twarzy, moja matka, mój ojciec i ja, idziemy boso w nicość, oddech za oddechem i nagle nie ma już żadnego oddechu, jest jedynie ta świecąca, migocząca istota i to ona swoją b i a ł o ś c i ą [podkreślenie moje] rozświetla oddychającą nicość, którą my teraz oddychamy[7].
tak kończy się Białość. Cała opowieść jest ponowną realizacją znanych już wcześniej opowieści o zamarzaniu. To powtórzenie wykonane w XXI wieku stylem wywodzącym się z lektur chrześcijańskich mistyków.
Ale czym jest tytułowa „białość”? Pierwszy z brzegu trop – to śnieg, ale wydaje mi się, że „białość” nawiązuje do „jedności” Mistrza Eckharta. W powieści Fossegowszystko jest białe i białością rozświetla wszystko migocząca istota. Wykładnia interpretacyjna, do której zmierzam, jest absolutnie chrześcijańska, ale nie zapominajmy, że Jon Fosse to chrześcijański pisarz, dla którego życiowym doświadczeniem była lektura pism średniowiecznego dominikanina. U Mistrza Eckharta jedność trójcy świętej jest warunkiem jej istnienia, wobec czego jest też warunkiem istnienia świata. A jeśli Bóg jest jednością, tak i wszystko jest jednością. A u Fossego „białość” staje naprzeciw nicości. Oddanie się białości jest oddaniem się jedności Boga.