09.04.2020

Nowy Napis Co Tydzień #044 / Demony sławnego psychiatry

Kim był Antoni Kępiński? Pytanie (pozornie) banalne dla kogoś, kto w czwartej ćwierci ubiegłego wieku był studentem jakiegoś kierunku humanistycznego. Takie dzieła jak Psychopatologia nerwic (1972), Schizofrenia (1972) czy Melancholia (1979) były niemal lekturami obowiązkowymi dla adeptów psychologii, socjologii, filozofii, a nawet polonistyki. O problematach z tych książek dyskutowało się na zajęciach akademickich, seminariach, kołach naukowych, ale też w domach, w kawiarniach, w podróży. Ponoć w krakowskim środowisku młodych psychologów i psychiatrów docent Kępiński (już za życia) funkcjonował jako wielki guru. W 1981 roku Jakubik i Masłowski opublikowali swoistą monografię pod tytułem Antoni Kępiński – człowiek i dzieło, mieszczącą między innymi jego prywatną korespondencję. To wszystko przyczyniło się do powstania legendy, więc dzisiaj śmiało można powiedzieć, że prof. Antoni Kępiński jest najsławniejszym polskim psychiatrą. Jego spiżowe popiersie, autorstwa prof. Karola Badyny, stoi na marmurowym cokoliku w tak zwanym zaułku Estreichera w Krakowie (vis-à-vis kościoła św. Anny).

O dorobku naukowym i osobie Profesora, w ciągu kilku dekad, ukazało się mnóstwo szkiców i artykułów, zawierających nie tylko eksplikacje poglądów psychiatryczno-filozoficznych, ale też polemiczne komentarze oraz przeróżne anegdoty. Co i rusz powstawały nowe, przyczynkarskie rozprawki i uczone eseje; brakowało tylko monografii sensu stricto. Pojawienie się takowej było kwestią czasu. I rzeczywiście, w listopadzie 2018 roku Krystyna Rożnowska opublikowała książkę Antoni Kępiński. Gra z czasem, firmowaną przez WAM. Co było do przewidzenia. Natomiast pełnym zaskoczeniem (na zasadzie deus ex machina) było pojawienie się – już w następnym roku – opasłej księgi Psychiatra i demony, z podtytułem Powieść biograficzna o profesorze Antonim Kępińskim. Jej autorami są Wojciech Wiercioch i Jolanta Szymska-Wiercioch, małżeństwo literatów, pisarski tandem. On o sobie mówi „niewolnik medycyny i gladiator idei, smutny satyryk i wesoły bałaganiarz” (vide okładka), ona zaś to „nieobliczalna absolwentka rachunkowości, wampirzyca słowa” (ibidem). Ona i on dobrze znani są w krakowskim środowisku pisarskim.

W długim erudycyjnym wprowadzeniu Wojciech Wiercioch tłumaczy laikom, czym powieść biograficzna różni się od zwykłej biografii (pierwsza może zawierać domieszkę fikcji, druga nie powinna). Explicite wyjaśnia również: „Naszym celem było ożywić najsłynniejszego polskiego psychiatrę i zainteresować jego osobą (i jego metodologią) tych, którzy o nim nie słyszeli (powieść nadaje się do tego lepiej niż esej czy rozprawa naukowa)”W. Wiercioch, J. Szymska-Wiercioch, Psychiatra i demony. Powieść biograficzna o profesorze Antonim Kępińskim, Kraków 2019, s. 19.[1]. Zatem wiemy już, co autorom (jakie światło przewodnie) przyświecało podczas codziennego (lub conocnego) ślęczenia nad mnożonymi rozdziałami ponad sześciusetstronicowej księgi. Wybrali układ chronologiczny, ale jego klasyczną formułę wzbogacili konceptem podpatrzonym u Michała Bułhakowa (Mistrz i Małgorzata). Mianowicie sekwencje współczesne (od jesieni 1968 roku do wiosny 1972 roku) postanowili naprzemiennie przeplatać sekwencjami retrospektywnymi (od jesieni 1918 roku do jesieni 1968 roku), co pozwoliło sprytnie domknąć curriculum vitae głównego bohatera. W celu animacji jego nietuzinkowej postaci Wierciochowie serwują nam domniemane monologi wewnętrzne i podmiotowe komentarze (nieraz posiłkując się cytatami z autentycznych listów) tudzież „kinowe” dialogi ze sławnymi ludźmi (Julian Aleksandrowicz, Jan Sztaudynger, Karol Wojtyła, Wanda Półtawska, Halina Poświatowska, Józef Tischner i tak dalej). Często-gęsto kreują wirtualne sytuacje, w których intelekt i behawior Antoniego Kępińskiego konfrontują z postawami i poglądami spotykanych osób. Nierzadko są to inni psychiatrzy, jego autentyczni uczniowie lub współpracownicy (na przykład Jerzy Aleksandrowicz, Maria Orwid, Jerzy Zadęcki, Zdzisław Ryn, Jan Masłowski), ale oczywiście nie tylko. Nad wszystkim niejako unosi się duch prof. Kazimierza Dąbrowskiego – słynnego psychiatry, mistrza i mentora twórcy Rytmu życia. Tytuł Dezintegracja pozytywna przewija się w narracji omawianej książki po wielekroć (passim), w przeróżnych konstrukcjach i konfiguracjach frazeologicznych, jako ulubiona parafraza Wierciocha.

Profesor Kępiński to dziś sztandarowa postać tak zwanej psychiatrii humanistycznej vel aksjologicznej, czyli nurtu badawczego odwołującego się do preferowanej aksjologii („Jak wspaniałym byłoby społeczeństwo kierujące się wartościami chrześcijańskimi”Tamże, s. 517.[2]). Niektórzy jego następcy mają go za geniusza, bo umiał skorelować naukowość z artyzmem („Psychiatria jest nauką, ale i sztuką”Tamże, s. 565.[3]). Ponadto widzą w nim cichego sympatyka antypsychiatrii, czyli modnego na Zachodzie ruchu umysłowego, który może się poszczycić tak inspirującymi dziełami, jak Mit choroby psychicznej czy Śmierć psychiatrii. Wierciochowie też relacjonują to zagadnieniePor. tamże, s. 565–567.[4], choć niczego jednoznacznie nie rozstrzygają. Wiadomo bowiem, że Profesor jawnie i zdecydowanie sprzeciwiał się stereotypowej tendencji wykluczania schizofreników ze społeczeństwa, głosząc, iż wariaci (łac. varius – inny) są diametralnie inni, ale nie wyklęci. Po opublikowaniu w 1981 roku listów Kępińskiego, jego lapidarna uwaga „Każdy trochę wariat” odbiła się głośnym echem wśród humanistów. Aż dziw bierze, iż do dzieła Wierciochów nie trafiła, chociaż wspaniale koresponduje z jego tytułem. Otóż w ich ujęciu luminarz krajowej psychiatrii miał swoje demony: jakieś tajemnicze epizody psychotyczne, związane z traumatycznymi przeżyciami dziecka lub jeńca obozu koncentracyjnego (Hiszpania, Miranda de Ebro). Koszmarne wspomnienia powracały niczym bumerang uruchomiony wprawną ręką aborygena. Ich symboliczna wizualizacja to wilki – żarłoczne, krwiożercze, demoniczne zwierzęta. „Nawet psychiatra potrzebuje niekiedy dobrego psychiatry”Tamże, s. 173.[5]. Kim zatem jest psychiatra? To czaruś – czarownik – czartopłoch, który przegania ludzkie demony, aby ulżyć cierpiącym (vide: E.F. Torrey, Czarownicy i psychiatrzy, 1972).

We wspomnianej przedmowie autor Iluzjonisty uświadamia czytelnika, że powieść biograficzna to gatunek uprzywilejowany, łączący fakty z fikcją. Ale niezwłocznie dodaje, że piszący „jest zobowiązany do możliwie ścisłej wierności wobec faktów w przedstawianiu miejsca wydarzeń oraz specyfiki czasu, w których rozgrywa się akcja utworu”Tamże, s. 9.[6]. Niestety, postulat ten to pobożne życzenie. Narracja (w tym mowa zależna, jaką małżonkowie oddają myśli, odczucia, wrażenia przedstawionych postaci) nierzadko posiłkuje się anachronizmami leksykalnymi. Przykład: jest rok 1943, nasz emigrant rozmyśla o memachTamże, s. 301.[7], chociaż de facto memy zostały zwerbalizowane dopiero pół wieku później! Mamy też komizm sytuacyjny, kiedy to na przykład gimnazjalista Wojtyła (przyszły kardynał), podczas przypadkowego spotkania z gimnazjalistą Kępińskim (późniejszym lekarzem), rzuca hasło „To widać, słychać i czuć”Tamże, s. 104.[8]. Jeszcze zabawniejszy jest lapsus historyczny: oto autorzy wysyłają Kępińskiego, gnanego potrzebą nabycia prezentu gwiazdkowego (zima 1948!) dla żony, do bukinistów koczujących w przejściu podziemnym przy Dworcu Głównym w Krakowie, tyle że tunel ten zbudowano dużo później (w latach 70.). No cóż, demon ukrywa się w detalach.

Wątpliwej urody „rumieńcem” na obliczu narracji jest nadmiar formalnych zapożyczeń („bojaźń i drżenie”, „pamięć i tożsamość”, „podróż za jeden uśmiech”, „mniej niż zero”, „oczywista oczywistość”, „mechaniczna pomarańcza” i tym podobne), które mnożą się od pierwszej do ostatniej strony. Autorzy nie podają źródeł tych kryptocytatów, założywszy, iż oczytani czytelnicy połapią się w czym rzecz. Niemniej jest to zwodnicza przesłanka. Sprawdziłem ją na przykładzie „ogrodu koncentracyjnego”Tamże, s. 537.[9] – nikt z moich znajomych nie wiedział, kto jest faktycznym autorem tej genialnej formuły (Marcin Świetlicki). Więc co o tym myśleć?…

Mimo wszystko muszę oddać gawędziarskiemu duetowi tę sprawiedliwość, że Psychiatrę i demony czyta się gładko i wartko. Sprawy trudne i zawiłe zreferowano przystępnie – przejrzyście – profesjonalnie. Różne koncepcje psychiatryczne i modele terapeutyczne zostały zaprezentowane z dużym znawstwem przedmiotu. Narracja jest bardzo atrakcyjna: plastyczna i dynamiczna. Autorzy sieją hojnie i gęsto zdaniami „złotymi”, błyskotliwymi, wykoncypowanymi (na przykład „Udała się w stronę Kleparza, klepiąc po drodze zdrowaśki za zdrowie męża”Tamże, s. 41.[10]). Nierzadko są to aforyzmy („Wiedza to wszystko, mądrość to coś więcej”Tamże, s. 222.[11]) lub dowcipne paradoksy („Im bliżej nieba, tym większe piekło”Tamże, s. 198.[12]). Zdarzają się też autocytaty („pamięć i fantazja”), ale nie zamierzam się nad tym rozczulać. Natomiast trzeba przyznać, że pisarskie małżeństwo odmalowało postać wielkiego autora Lęku naprawdę odważnie i z rozmachem. Wprawdzie można deliberować nad zawartością autentycznego Kępińskiego w Kępińskim Wierciochów, lecz jedno nie ulega wątpliwości: oto Profesor, przekroczywszy wysoki próg literatury pięknej, stanął na szczycie sławy.

W. Wiercioch, J. Szymska-Wiercioch, Psychiatra i demony. Powieść biograficzna o profesorze Antonim Kępińskim, Kraków 2019.

Okładka książki "Psychiatra i demony"

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Stanisław Chyczyński, Demony sławnego psychiatry, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 44

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...