Nowy Napis Co Tydzień #043 / Piszesz mi w liście, że lepsze czasy nadejść muszą…
Joanna Kulmowa, poetka ciszy i spokoju, w 1961 roku wraz z mężem, którego w listach nazywa po prostu Kulmą, wyjeżdża do Strumian, małej miejscowości położonej w samym sercu Puszczy Goleniowskiej. Tam, pośrodku niczego, a jednocześnie blisko świata i prawdy o nim, małżonkowie spędzą kolejne trzydzieści pięć lat. Przez cały ten czas poszukiwaniu sensu towarzyszyła będzie potrzeba budowania więzi artystycznych, które – z powodu fizycznego oddalenia – będą miały przeważnie wymiar duchowy.
W jednym z zebranych w tomie listów Kulmowa przyznaje, że żyje poza światem, a my domyślamy się, że nie ma na myśli jedynie przestrzennego wyobcowania. Stroniąc od ludzi i miastowego zgiełku, poetka ucieka także w głąb siebie – ale żeby zupełnie się w sobie nie zatracić, żeby świadomie krążyć wokół Słońca z całą resztą pogrążonej w szaleństwie życia ludzkości, czuje się zmuszona „budować byt na korespondencji”
*
Jak pisze Urszula Chęcińska, redaktorka omawianej książki, Kulmowa traktowała sztukę epistolarną jako przedłużenie własnej twórczości, a ponieważ samą twórczość zawsze rozumiała jako zabawę, „bo tylko zabawa przystoi człowiekowi moralnemu”, korespondencję z Szymborską – „Wisławą Kochaną, Przecudną i Wspaniałą” – można postrzegać jako rodzaj gry, którą obie poetki prowadziły niemalże nieskrępowanie i bez żadnych ograniczeń czasowo-tematycznych. Za wyjątkiem prostej, choć żelaznej reguły, w myśl której jedna pisała to, o czym nie napisała druga: „Od samego początku obowiązywała zasada wymyślona przez Kulmową: Joanna pisze z potrzeby pisania. Wisława milczy z potrzeby milczenia”.
Kulmowa doskonale rozumie zapracowanie Szymborskiej, tę „głupią, ale konieczną bieganinę”, która nie pozwala poetce odpisywać regularnie na przychodzące ze Strumian listy. Dlatego większość pytań, jakie zadaje w listach wysyłanych do Krakowa, i tak jest retoryczna, a ona sama nie oczekuje Szymborskiej na wyłączność, a jedynie Szymborskiej, która jest lub nie, bo przecież kontakt listowny nigdy nie jest kontaktem w pełni rzeczywistym: „Nawet prowadzenie dialogu z osobą milczącą nie oznacza, że tej osoby NIE MA – nie oznacza też, że ona JEST… Dopiero GŁOS jest rzeczywistością”. W przeciwnym razie, gdyby role się odwróciły i gdyby Kulmowa przestała być dziewiętnastowieczna, a Szymborska wyprzedzać ją o całe stulecie, zabawa w listy nie miałaby sensu. A tak, przez ponad pięćdziesiąt lat obie kobiety napisały o sobie nie więcej, niżby chciały i nie mniej, niżby mogły.
*
Książka opracowana przez Urszulę Chęcińską to nie tylko zbiór listów, które poetki wymieniły między sobą na przestrzeni lat. To także – a może przede wszystkim – pokaźna kolekcja oryginalnych „pocztówek własnego wyrobu”, będących wyrazem ogromnej kreatywności piszących, ale i ciekawym dopełnieniem twórczości epistolarnej poetek, zawierającym „bogactwo filozoficznych cytatów i obrazów nasyconych metaforą”. „Rachityczny baranek” rysowany po ciemku, aniołek o słoniowatych „nożynach” czy duch Kota w Butach to tylko nieliczne przykłady wybitnej pomysłowości. Ponadto, dołączone do listów kartki zdradzają stan emocjonalny poetek, a więc w pewnym sensie dopowiadają to, co w listach zostało ledwo zarysowane. Świadczą także o dużym zaangażowaniu uczuciowym. Takich pocztówek poetki nie wysyłały byle komu. Za każdym razem, kiedy otrzymywały nową kartkę, musiały czuć się tak, jakby trzymały w ręku niepublikowany nigdzie wcześniej wiersz. I to z dedykacją!
Jedną z moich ulubionych kartek jest ta sporządzona przez Kulmów w 20. rocznicę ich ślubu. Opatrzona dopiskiem „zające na święta” przedstawia… dwie foki podbijające piłeczkę. To wyraźny dowód na to, że kartki dołączane do listów proponowały jakąś alternatywę dla rzeczywistości – w krzywym zwierciadle przedstawiały świat jako bardziej znośny niż ten, w którym przyszło obu poetkom żyć. Na uwagę zasługuje również kartka, na której obecność męża Kulmowej jako postaci z krwi i kości, a nie tylko czysto literackiej, zostaje zarysowana najmocniej. Kartka przedstawia – a jakże! – „rozebranego Jasia Kulmę”. To zresztą jedna z najbardziej oryginalnych kartek świątecznych nadanych w Strumianach.
*
Korespondencja, jaką prowadzą ze sobą dwie poetki, pełne dziewczęcej ciekawości świata i dystansu do tego, co przyniosła i co odebrała im dorosłość, przypomina próbę spisania „nieuładzonego” życiorysu. Od pierwszych słów tej epistolarnej powieści z pogranicza faktów i fikcji zwracam uwagę na dobitność i szczerość skreślonych słów, nie obrosłych żadną formą, nikogo i niczego nieudających, a więc najzupełniej naturalnych. Kiedy Szymborska wyznaje „chciałam nawet Panią zabić”, a Kulmowa żacha się na tę pierwszą, stwierdzając: „Ale Ty nie chcesz, NIE CHCESZ, i już”, mam pełną świadomość obcowania z drugim człowiekiem, z dwiema zaprzyjaźnionymi kobietami, a nie z żadnym wymyślonym „ja”, z konstruktem, który mógłby być wszystkim, ale może też być niczym.
O dużej wartości literackiej listów świadczy humor słowny, na jaki mogą sobie pozwolić jedynie osoby zaprzyjaźnione, jednakowo oddzielające powagę od żartu. Najznamienitszym, w mojej ocenie, przykładem dystansu, który pozwolił Kulmowej i Szymborskiej operować żartem bez obawy, że druga strona zrozumie ów żart opacznie, jest list z 28 grudnia 1964 roku, do którego Szymborska dołącza kartkę przedstawiającą postawną kobietę w jesiennej scenerii, w liście zaś pisze: „Na karteczce zobaczysz, jak powinna wyglądać prawdziwa Poetka. Podciągnij się”. To właśnie treść tego listu została przez redaktorkę odzwierciedlona w tytule książki.
Ośmielam się zauważyć, że mistrzynią żartu – jeśli zestawić ze sobą wszystkie listy – pozostaje Szymborska. To właśnie ona rozciąga żart aż po granice „dobrego słowa”, kiedy na przykład prosi Kulmową, by ta, przed wybraniem się do Krakowa, przesłała najpierw „swoje okropne wiersze”. Kulmowa, co prawda, nie pozostaje daleko w tyle, kiedy w jednej z wielkanocnych kartek zażyle pozdrawia Szymborską słowami: „Całuję przez pisankę”. Żart Kulmowej wydaje się jednak ostrożniejszy, bardziej wyważony, o ile oczywiście ma związek z samą Szymborską. W stosunku do osób trzecich, drugoplanowych poetek i poetów, spotykanych na wieczorach poetyckich czy konkursach, Kulmowa obnaża swoją skłonność do uszczypliwości i mało dyplomatycznej krytyki. Zresztą, niejednokrotnie przyznaje i podkreśla, że taką – nikczemną – ma naturę: „Była natomiast jedna ponura Raszka i jedna bardzo nadęta Buczkówna. […] Pardon. Ja mam gorszy charakter!”. Poetki stale się przekomarzają i czynią aluzje do czegoś lub kogoś. Jakby chodziło o zabawę, pojedynek na najbardziej kąśliwy list, który przy całej swojej kąśliwości pozostanie serdeczny. Co więcej, bezustannie się do siebie zapraszają: „A wreszcie kiedy przyjazd do Krakowa?”, „Do licha, czy Ty nie masz w Krakowie nigdy żadnych interesów, co?”, „Czy macie psy i koty, że nie możecie do nas?”, „Zdaje się, że pisane nam jest, żebyśmy się widywały raz na dwadzieścia lat”. W tym słownym „przeciąganiu liny” jest coś uroczego, czego chyba nie potrafię nazwać. A to rzecz właściwa sprawom nieuchwytnym.
*
Przyjaciółki w interesujący sposób wplatają w swoje listy wątki polityczne oraz komentarze – bynajmniej nie pochlebne – na temat zachodzących w Polsce przemian ustrojowych, swoich codziennych zmagań z cenzurą i ogólnej kondycji poezji w Polsce. W korespondencji odbijają się echem najważniejsze wydarzenia z kraju, czkawką zaś to z nich, które miało sprawić, „że wszystko się skończyło” – stan wojenny ogłoszony 13 grudnia 1981 roku. Swoje prawdziwe zdanie najczęściej skrywają pod metonimiami („Jak wiesz, w ramach dynamicznego rozwoju zlikwidowano wagony sypialne”), niekiedy uciekają się też do aluzji, mniej lub bardziej literackich („A tu życie, jak powiadasz, związkowe. Gęby i pupy”).
Polityczny obraz świata zarysowany zostaje bardzo delikatnie i nigdy wprost, pozwalając nam jedynie domyślać się stanowiska osoby piszącej. Wynika to, rzecz jasna, z mocno obecnej w tamtych czasach cenzury, choć jednocześnie z pewnej kultury pisarskiej, umownej zasady, zgodnie z którą „Prawdziwym Poetessom” nie wypada roztrząsać spraw ważnych słowem „gołym” i nazbyt oczywistym. Nietrudno zauważyć, że o niewygodnej rzeczywistości drugiej połowy XX wieku Szymborska pisze dużo bardziej powściągliwie. W jej listach profetyzm ustępuje raczej miejsca satyrze na rzeczywistość. Poetka z rzadka tylko pozwala sobie na dygresje wpisujące się w ciąg samospełniających się przepowiedni (co u Kulmowej zdarza się nagminnie), jakby naprawdę bała się, że „wszystko, co się wymyśli, staje się prawdą”.
Chociaż poetki często dzielą się ze sobą swoją (nie)dolą, każdą przeciwność losu ujmują w nawias, a powagę okoliczności rozbijają humorem i ironią. Relacjonując wydarzenia z marca 1968 roku, kiedy to próbowano wysiedlić Kulmów z domku w Strumianach, poetka pisze: „Nas tutaj pewien pismak ze Szczecina chciał wyrzucić na goły bruk leśny”. W wielu listach skarży się również na swoje pisarskie nieszczęście, na pracę dla pieniędzy, którą nazywa chałturą i stawia w opozycji do prawdziwej sztuki. Ilekroć zdarza się Kulmowej kaprysić, zachowuje się niczym mała dziewczynka pochylona nad zupą, której nie ma zamiaru zjeść. Jakby wiedziała, że jeśli Szymborska spróbuję tej samej co ona zupy, na pewno stwierdzi, że biedne dziecko miało rację.
Poetki nie skrywają przed sobą także największego bólu – bólu istnienia, niewygodnej prawdy o przemijaniu. Kulmowa najbardziej boi się marazmu i zniechęcenia, które przewrotnie nazywa „zwisem intelektualnym”. Dlatego kurczowo czepia się „wszystkiego, co żywe, radosne”. Z kolei Szymborska, po śmierci Kornela Filipowicza, to właśnie w liście do Kulmowej wyznaje: „Bardzo bym się cieszyła, o ile w ogóle umiem się cieszyć”.
*
W wielu listach Szymborska podkreśla, że docenia wiersze Kulmowej, a przy tym niemalże za każdym razem staje się to pretekstem do wyrażenia ogólnego poglądu na temat polskiej poezji oraz próby zdefiniowania dobrych wierszy, które warto drukować. W liście z 12 lutego 1960 roku poetka pisze na przykład, że o nowatorstwie poezji świadczą jej prostota i zrozumiałość, a kiedy siedem lat później wypowiada się przychylnie o najnowszym tomie Kulmowej pod tytułem Cykuta, podkreśla, że ceni w wierszach… osobowość. W jednym z listów wysłanych w 1979 roku uzupełnia swoją definicję o „sprawność języka”, który w dobrej poezji powinien czemuś służyć, powodować i prowokować. Do znanych funkcji języka Szymborska dodaje zatem jeszcze jedną – funkcję sprawczą. To właśnie dzięki niej wiersz może być „arcy”. W liście z 27 października 1986 roku, gdzie wysoko ocenia ostatnie „wierszyki” Kulmowej, zauważa, że cała rzeczywistość się w nich przegląda. Tym samym Szymborska wpisuje swój osobisty pogląd na poezję w znaną maksymę Stendhala. Nie ma wątpliwości, że poetka nigdy do końca nie porzuca roli redaktorki i recenzentki, co bynajmniej nie utrudnia utrzymania ciepłych relacji z przyjaciółką ze Strumian.
Kulmowa, z kolei, zdaje się mieć pełną świadomość pozostawania w cieniu Szymborskiej, choć jednocześnie liczy na to, że znajomość z niekwestionowanie wielką już wtedy poetką otworzy jej drzwi zamknięte przed nosem wielu takich jak ona albo przynajmniej doda powagi jej własnym wywodom, tak tym poetyckim, jak i tym ogólnoliterackim. Dlatego niejednokrotnie powołuje się na autorytet przyszłej noblistki: „a potem napisałam im depeszę, że sama Wisława zamieściła Poezję z tą fatalną dedykacją w swoim Życiu, więc chyba nie uważa sprawy za donos na poetki i podły paszkwil”.
Jednym z najciekawszych artystycznie listów jest ten wysłany do Szymborskiej 24 grudnia 1975 roku. Jego treść wkomponowano w wiersz, w którym jakże wdzięczne poetycko słowo „Wisławo” zostało zrymowane aż trzy razy. W ten sposób przyszła noblistka staje się nie tylko tematem, ale i melodią listu, co świadczy o dużej kreatywności nadawczyni oraz jej z lekka „czołobitnym” stosunku do Szymborskiej. O swoistym kulcie Wisławy i „adoracji przenajświętszego Wisłamentu” pisze Kulmowa w liście nadanym niespełna dwa lata później. Echo do tegoż uwielbienia wybrzmiewa w wiadomości Szymborskiej z 20 grudnia 1984 roku, w której poetka rymuje „Kulmową” w każdym z sześciu wersów swojego wierszo-listu. W prostocie tych rymów, w ich banalnej poniekąd regularności, zawiera się cała głębia wzajemnie żywionej sympatii.
*
W liście z 22 listopada 1977 roku Kulmowa opisuje treść słuchowiska radiowego o tym, jak pewnej dziewczynie umiera matka, dla której ta pierwsza zrezygnowała z własnej wolności. Dopiero śmierć matki przynosić wolność dziecku. Czerpiąc z gatunku absurdalnej fikcji, w której obie postaci na przemian materializują się i unicestwiają, poetka stawia sobie pytanie o to, czy aby obie postaci – matka i córka – przez cały czas nie oszukiwały się nawzajem zupełnie świadomie. Ja natomiast zastanawiam się, czy w sztuce epistolarnej nie jest tak, jak w opisywanym przez Kulmową słuchowisku, czy przyjaźń listowna nie jest przypadkiem jednym wielkim oszustwem, kłamstwem powtarzanym za przyzwoleniem stron…
Zbiór listów pod redakcją Urszuli Chęcińskiej, choć może pozostawiać z niewygodnym poczuciem naruszenia czyjejś prywatności, odsłania przed czytelnikiem obraz dwóch poetek, które połączył ambitny zamiar naprawy świata: „Wierzmy w siebie, zabawmy przynajmniej wycinek świata! I nawet nie wierząc w innych, starajmy się poprawiać go BEZ SENSU, dla samej satysfakcji poprawiania”. Choćby chodziło o tę jego część, która się mieści na kartce papieru.
J. Kulmowa, W. Szymborska, Tak wygląda prawdziwa poetka, podciągnij się!, pod redakcją U. Chęcińskiej, Kraków 2019.