23.04.2020

Nowy Napis Co Tydzień #046 / Mowa roślin

Główną oś kompozycyjną w Dramacie botanicznym Agaty M. Skrzypek wyznaczają dwie bardzo nietypowe rozmowy. Jedną z nich prowadzi dziennikarka w radiowym studiu z uznanymi i… nieżywymi profesorami botaniki. Druga natomiast toczy się pomiędzy reporterem Frankiem, patyczakiem oraz innymi zwierzętami, a także roślinami. Obie dyskusje dotyczą tego samego tematu, to znaczy akcji, która jest sponsorowana przez tajemniczego Prezydenta Świata, a za jej merytoryczne zaplecze odpowiadają Karol Linneusz, Teofrast z Eresos i Władysław Szafer – botaniczna śmietanka.

Dramat…, chociaż zakończenie ma tragiczne, pełen jest komizmu. Autorka miesza języki i konwencje, wprowadzając, mniej lub bardziej zabawne, żarty sytuacyjne, a także, jak sama podpowiada w końcowym przypisie, „półprawdy, postprawdę i teorie spiskowe”. Na moment pojawia się w tekście nawet zakatarzona Marsjanka. Całości kolorytu dodają groteskowe odwrócenia hierarchii, prześmiewcze opisy nobliwych profesorów oraz obecność elementów fantastycznych w świecie, który mógłby na pierwszy rzut oka wydać się podobny do naszego.

Akcja toczy się wokół jednego, dość niesamowitego projektu, który zakłada przesadzenie roślin na Marsa. Działanie to ma zapewnić przetrwanie wybranym gatunkom na Czerwonej Planecie, w czystym środowisku, niezdewastowanym przez człowieka i wolnym od zmian klimatycznych przez niego spowodowanych.

Kwestie globalnego ocieplenia, zanieczyszczenia Ziemi plastikiem na kolosalną skalę i wynikających z nich zagrożeń dla flory i fauny w ciągu ostatnich lat przemieściły się z peryferii naukowych rozpraw do nagłówków pierwszych stron gazet i w końcu zaistniały w debacie publicznej – chociaż nie wiadomo, czy aby nie za późno. Te palące problemy zajmują coraz więcej miejsca nie tylko w publicystyce, ale również w sztuce. Jednak artystyczna wypowiedź w sprawach bieżących grozić może wpadnięciem w patetyczną moralistykę, złowróżbnie wymachującą paluszkiem. Dramat botaniczny ukazuje problem degradacji środowiska naturalnego w krzywym zwierciadle, przez co jest daleki od banalności górnolotnego apelu wygłaszanego dla świętego spokoju.

Ogrody zdrowia

Projekt „wywózki”, „exodusu” czy „przesiedlenia” (to określenia zaczerpnięte z utworu Skrzypek) roślin na Marsa poprzedzi operacja „Na do widzenia”, podczas której przeprowadzona zostanie swoista kwarantanna, mająca na celu oczyszczenie gatunków opuszczających Ziemię. Odbywać się to będzie w ośrodku „Hortus Sanitatis”, którego nazwa nawiązuje do tytułu pierwszej encyklopedii historii naturalnejTak („the first natural history encyclopaedia”) dzieło to nazywa David Attenborough. Zob. Ortus sanitatis, „cudl.lib.cam.ac.uk”, [online], [dostęp: 10.02.2020], <https://cudl.lib.cam.ac.uk/view/PR-INC-00003-A-00001-00008-00037/1>.[1], wydanej w 1485 roku po niemiecku, a sześć lat później przetłumaczonej na łacinę i zredagowanej przez Jacoba von Meydenbacha.

Treść, a także sam tytuł woluminu, oznaczający „ogród zdrowia”, można potraktować jako świadectwo szczególnego światopoglądu epoki, którego założenia stanowią interesujący kontekst dla dramatu Skrzypek. Zamieszczone w piętnastowiecznej księdze opisy roślin są powiązane z wiarą w absolutną sensowność boskiego dzieła stworzenia. Nie zostałoby przecież powołane do istnienia przez Logos coś, co nie ma rozumnego zastosowania. Jest więc – w jakiś sposób – każdy element świata użyteczny człowiekowi, bo to jego dotyczy najważniejsza część planu Stwórcy – zbawienie. Zastosowanie roślin miało w Hortus sanitatis charakter medyczny i to właściwości lecznicze, przydatne dla ludzi, stanowiły o wartości poszczególnych gatunków. W kontekście takiego poglądu utwór Skrzypek, w którym człowieka traktuje się jak intruza w przestrzeni zarezerwowanej tylko dla roślin („plant only”), dokonuje groteskowego odwrócenia. Dramat botaniczny dosłownie oddaje głos roślinom, a te zdają się mieć inne niż autorzy opasłych Ogrodów zdrowia poglądy na temat swojego miejsca w świecie.

Projekt przesiedlenia roślin na Marsa można zinterpretować także jako transpozycję biblijnej opowieści o arce Noego. W Dramacie botanicznym pojawiają się takie określenia, jak „szalupa” czy właśnie „arka”, które odnoszą się do ośrodka „Hortus Sanitatis”. „Na do widzenia” to misja ratunkowa, której celem nie jest jednak ocalenie sprawiedliwego mężczyzny i pary zwierząt z każdego gatunku, ale zapewnienie przetrwania roślinom żyjącym na zdewastowanej przez ludzkość planecie. Biblijna hierarchia zostaje odwrócona. Człowiek nie stoi już na jej szczycie, mogąc „czynić sobie ziemię poddaną”. To rośliny, a z nimi zwierzęta, które w drugiej turze polecą na Marsa, są chronione i stają się podmiotami dramatu. Jednak pomimo tego odwrócenia występuje pomiędzy dwoma tekstami analogia: człowiek w utworze Skrzypek, tak jak w Biblii, jest źródłem brudu na ziemi. W pierwszym wypadku – metafizycznego, a w perspektywie Dramatu… ściśle materialnego: emituje gazy cieplarniane, wyrzuca tony plastikowych śmieci i niszczy ekosystemy.

Stary, niedobry dualizm

Mimo wszystko biblijna opowieść o arce stanowi jedynie kontekst – i to wcale nie najważniejszy – dla tekstu Skrzypek. Na plan pierwszy w tym ironiczno-groteskowym utworze wysuwa się bowiem relacja pomiędzy kulturą a naturą. Bohaterowie dramatu, którzy goszczą w radiowym studiu, reprezentują nauki przyrodnicze. Linneusz stworzył system klasyfikacji świata ożywionego, którego korzenie sięgają myśli Teofrasta. Szafer był zaś botanikiem, który angażował się w różnorodne działania mające na celu ochronę przyrody. Wszyscy oni porządkowali świat natury, systematyzowali go, adaptowali na gruncie naukowym. Wolumin Hortus sanitatis, którego tytuł pojawia się wielokrotnie w Dramacie…, jest natomiast świadectwem wysiłku poczynionego właśnie w celu opisania roślin oraz ich pragmatycznych zastosowań.

Ernst Jünger, który w swojej powieści Na marmurowych skałach uczynił zielnik symbolem najbardziej szlachetnych starań ludzkiego rozumu – dążeń do opanowania chaosu, przemocy i barbarzyństwa, napisał:

Słowo jest zarówno królem, jak i czarodziejem. Kierowaliśmy się wzniosłym przykładem Linnaeusa, który z marszałkowską buławą słowa wstępował w chaos świata roślin i zwierząt. I cudowniej niż państwa zdobyte siłą miecza trwa jego władza nad kwietnymi łąkami i legionami żyjątek.

 

Idąc jego śladem kierowaliśmy się przeczuciem, że wśród żywiołów panuje ład, człowiek bowiem, podobnie jak ptak ulegający instynktowi budowania gniazd, odczuwa głęboką potrzebę naśladowania dzieła stworzenia z pomocą swego słabego duchaE. Jünger, Na marmurowych skałach, tłum. W. Kunicki, „Literatura na Świecie” 1986, nr 9 (182), s. 23.[2].

Logos – słowo, które wprowadza harmonię w chaos przyrody, pozwala człowiekowi nad nim zapanować. W przytoczonym fragmencie Linneuszowski gest klasyfikacji jest właściwie odtworzeniem gestu uczynionego in illo tempore, u zarania dziejów przez Boga, który uporządkował bezład, nazywając poszczególne fragmenty swojego dzieła. W powieści Jüngera przyznanie nazwy gatunkowej nadaje stałość i nieśmiertelność bytom zmiennym i kruchym – umierającym roślinom. To, co nietrwałe w swej materialności, co przynależy do „dzikiej”, bo nienazwanej natury, zostaje uwiecznione w zielniku, ale jako pewne ogólne pojęcie, idea pozbawiona konkretu.

Proces tworzenia herbarium jest ważnym wątkiem w utworze Skrzypek, która przypisuje mu znaczenie alegoryczne. Jedna z bohaterek, Patyczak, w następujący sposób tłumaczy motywację roślin do opuszczenia swojego dotychczasowego miejsca zamieszkania – planety Ziemi:

PATYCZAK

[uciekają – M.C.] Ze strachu. Zewsząd słyszą, że jeśli zostaną, przerobi się ich na herbatę albo na zielnik – zielnik jest dla nich jak maska pośmiertna – albo gorzej jeszcze, na papierosy, na papier, na wióry i trociny.

Dramacie botanicznym przeniesienie rośliny do zielnika jest oznaką zagrożenia, porównane zostaje nawet do sporządzenia „maski pośmiertnej”. Przypomina pierwsze stadium choroby, która kończy się groźnym dla globalnego ekosystemu antropocenem. Opis dokonany przez przyrodnika można traktować jako symboliczne zapanowanie rozumu nad naturą, ducha nad materią. W cytowanej powieści Jüngera Linneusz wstępuje „z marszałkowską buławą słowa” w dziewiczą przyrodę, zdobywając nad nią władzę. W tekście Skrzypek szwedzki naukowiec traci swój ulubiony zimoziół północny (Linnaea borealis – którego łacińska nazwa wywodzi się od nazwiska uczonego), zachowuje go jedynie w zielniku i szklarni.

REDAKTORKA

[…] profesorze Linneuszu – gdzie zniknęła pańska Linnaea borealis?

 

WYRAK

Niech no się rozejrzę… Linnaea borealis!

 

LINNEUSZ

O! Gdzie? Ano, jest nadal z nami, tu, na moim herbie!

 

REDAKTORKA

A ta prawdziwa, którą przyniósł pan ze sobą?

 

WYRAK

Tam się odprawiała, chwilę temu ją widziałem. Halo!?

 

TEOFRAST

Na pewno nie w drodze na Marsa!

 

LINNEUSZ

Jest absolutnie bezpieczna. Okaz z XVIII wieku drzemie w zielniku. A kilka trzymam jeszcze w szklarni.

 

WYRAK

Czyli jednak w drodze na Marsa. Przedostała się, skubana.

Roślina fizycznie znika, pozostaje tylko jej portret w książce. Właściwie nie tyle jej, ile samego gatunku – abstrakcyjnej kategorii wyprowadzonej przez rozumowanie, przez porządkujący Logos.

Kilkakrotnie pojawia się w Dramacie botanicznym groźba przekształcenia żywych roślin w herbaria. Tkwi w tym jakaś ironiczna zasada – jakby poznanie niosło ze sobą nieuchronne widmo zniszczenia. Musimy zabić, unieruchomić, okiełznać, żeby poznać. Przywodzi mi to na myśl wiersz Davida Wagonera Autor ornitologii amerykańskiej rysuje ptaka dziś wymarłego gatunku (Alexander Wilson, Wilmington, N.C., 1809), który opisuje, jak tytułowy ornitolog zabija dzięcioła w celu sporządzenia jego dokładnego rysunku do tworzonego atlasu. Czesław Miłosz, tłumacz tego utworu, opatruje go takim komentarzem:

Przygoda ornitologa w wierszu Wagonera przejmuje niejednego z nas wyrzutem sumienia. Zabijać dlatego, że potrzebne nam mięso, to jedno, natomiast inne powody mogą maskować mniejszą czy większą dozę sadyzmu. Łącznie z powodami „naukowymi”, jak krajanie żab. W tym wierszu badacz-rysownik i dzięcioł przebywają w dwóch tak różnych światach, że nie może być żadnej nadziei porozumienia, skoro nawet dla ludzi postępowanie badacza jest trudno zrozumiałe. Tłumaczy im, że dzięcioł musi być zabity, żeby zaczął istnieć w książkach, czyli, niby w przewrotnej teorii estetycznej, co ma żyć w sztuce, musi najpierw umrzeć w rzeczywistości. Nie spotkałoby się to z życzliwym przyjęciem ze strony ptaka. Mógłby nawet odpowiedzieć, że zabierane jest mu jego własne, jedyne życie, po to żeby na papierze pojawił się portret nie jego, ale jego gatunkuC. Miłosz, Przekłady poetyckie wszystkie, Kraków 2015, s. 489.[3].

Konsekwencją stworzenia rysunku do atlasu ornitologicznego jest śmierć ptaka. Tak jak pisze Miłosz – możemy domyślać się, że zwierzę, gdyby użyczyć mu głosu, wyraziłoby swój sprzeciw wobec praktyki, która pozbawia go życia z powodu ludzkiej chęci uzupełnienia zasobów wiedzy naukowej. W Dramacie botanicznym już nie tylko zwierzęta, ale i rośliny wypowiadają swoją niezgodę na poświęcenie się dla celów badawczych człowieka.

Wiedza i władza

Zastanawia mnie występujący w tekście Skrzypek wyraźny ton sarkazmu w portretowaniu profesorów – to dość chaotyczni panowie, którzy sypią frazesami i popełniają rażące gafy. Z jednej strony chcą oni chronić przyrodę, ale z drugiej – skłonni są tego dokonać nawet kosztem człowieka. Taka postawa jest zupełnie sprzeczna z tradycyjnym, zachodnim systemem wartości, który „ojcowie botaniki” przedstawiają niejako pars pro toto. Pomysł gości audycji Scholarium orangutarium na przesiedlenie roślin wydaje się oparty na fantazmacie porządkowania, a jego cel to pozamykanie przedstawicieli poszczególnych gatunków w odległych szklarniach na Marsie. Terraformacja Czerwonej Planety ma stworzyć miejsce, gdzie pojęcia gatunków będą reprezentowane przez udoskonalone w ośrodku „Hortus Sanitatis” wzory. Zabieg taki jest w pewnym stopniu analogiczny do pracy przyrodnika, który różnorodność w obrębie gatunku stara się przedstawić w jednej, jak najpiękniejszej ilustracji. Cały projekt „Na do widzenia” nabiera kontrowersyjnego wydźwięku, który powstaje z kontaminacji szlachetnych założeń ekologii i antropocentrycznego pragnienia porządku.

Kontrowersyjność w Dramacie botanicznym wynika również z tego, że działalność naukowa, mająca na celu poznanie świata ożywionego, powiązana została tu z dewastacją przyrody, którą Szafer ostro krytykuje w następujących, dość niepokojących słowach:

SZAFER

[…] Wycięli państwo w pień, że tak się nieoględnie wyrażę, większość terenów zielonych, zaprzepaścili państwo, nie przebierając w słowach, mój życiowy wysiłek, który podjąłem w Państwowej Komisji Ochrony Przyrody, pozwolę sobie bez nazwisk, wobec czego ja czuję się teraz zobowiązany, żeby do dalszych szkód nie dopuścić. No, a nie ukrywam, głupio państwo postąpili, no głupio, ale widocznie to wszystko ma czemuś służyć, ale w takim razie ja, ha, ha, biorę swoje zabawki i wychodzę, ha, ha, z tymi moimi zabawkami, no.

Jadwiga Dyakowska, zmarła w 1992 botaniczka, w Dramacie… telefonuje do studia radiowego, w którym zasiadają profesorowie, i krytykuje ich plan. Wykazuje ona, że rośliny na Czerwonej Planecie nie przetrwają bez ingerencji człowieka. Poza tym oskarża „ojców botaniki” o to, że kierują się w swoim działaniu „chorą miłością”. Dyakowska uświadamia swoim rozmówcom, że projekt „Na do widzenia” nie dowodzi jedynie szlachetnych chęci ratowania natury przed zniszczeniem grożącym jej ze strony cywilizacji. To raczej kolejny, wysublimowany przejaw klasyfikującego Logosu i wyraz pragnienia posiadania „dziewiczej” przyrody na Marsie.

Dramacie botanicznym wyrażany pośrednio przez niektórych bohaterów pogląd, że współistnienie natury i kultury jest niemożliwe, staje się przyczynkiem do krytyki bezmyślnego niszczenia środowiska przez człowieka, ale również do ironicznego zakwestionowania opozycyjności tych dwóch wartości. Utwór Skrzypek zdaje się pod tym względem inspirować ekofeminizmem. Badaczki i badacze związani z tym nurtem podają w wątpliwość zasadność przeciwstawiania natury kulturze. Ten dualizm stanowi bowiem część tradycyjnego, zachodniego światopoglądu, który dzieli świat i przyznaje jego „męskiej” części – uznawanej za racjonalną i bliższą duchowi – władzę oraz prawo do przedmiotowego korzystania z tego, co określane jako kobiece i/czy związane z naturą. Fantazmat „matki natury” albo – szerzej – „natury kobiet” wyrasta z takiego sposobu postrzegania rzeczywistości i rodzi patriarchalną przemoc. Zarzucana profesorom przez Dyakowską „chora miłość” zapewne opiera się właśnie na takich wyobrażeniach.

To nie przypadek, że ekspertami z radiowego studia są sami mężczyźni, a przeciwstawia się im profesor Dyakowska. Jednak sytuacja w Dramacie… jest skomplikowana. Chociaż „ojcowie botaniki” opierają swoje tezy na krytykowanej przez ekofeminizm binarnej opozycji, to jednak w pewnym momencie odwracają jej tradycyjne wartościowanie.

LINNEUSZ

Proszę pani, dochodzimy do wielkiego sedna sprawy – ludzkość jest za słaba, by przetrwać gdziekolwiek, czy to na Ziemi, czy na Marsie. Gdziekolwiek się nie znajdzie, wszczyna wojny. Roślina nie musi tego robić. Na okrągło mówimy o tym, że musi przetrwać życie, a więc przetrwa. Ale nie w formie człowieka, tylko w formie Linnaea borealis albo Primula elatior. Ludzkość jest pogrążona w depresji. Odpuściła sobie. Jej czasy muszą minąć.

Natura zostaje postawiona wyżej niż kultura czy cywilizacja. Botanicy nie dostrzegają jednak tego, że przeciwstawiana para pojęć tworzy nierozdzielną całość, której części wzajemnie się uzupełniają. Krytykuje ich Dyakowska, wskazując na absurdalność takiego myślenia, które musi doprowadzić do katastrofy. Człowieka nie postrzega się tu bowiem jako ogniwo natury, lecz kreśli między nim a przyrodą nieprzekraczalną granicę. Kategoryczne oddzielenie kultury i cywilizacji od środowiska naturalnego w rzeczywistości nie jest możliwe, co dość wyraźnie zostaje wyrażone w poniższej wymianie zdań między radiowym reporterem Frankiem a Patyczakiem:

REPORTER

[…] Bo przecież widzę, że to już nie ta ziemia, ale wielki dramat – botaniczny. Moje rośliny umrą szybciej niż ja.

 

PATYCZAK

I jak się czujesz z tą perspektywą? Że najpierw twoje rośliny, a potem twoje zwierzęta… i człowiek zostanie sam, i umrze na końcu, widząc to wszystko?

Wielu zachodnich myślicieli starało się fundamentalnie odróżnić ludzi od zwierząt. Przykładem może być tak często krytykowana Kartezjańska koncepcja zwierząt jako mechanizmów nieodczuwających bólu. Budowanie tego typu podziałów miało wpływ, oczywiście w sposób bardzo pośredni, na bezrefleksyjne niszczenie ekosystemu Ziemi. Skrzypek w swoim dramacie przedstawia skutki tej dewastacji za pomocą hiperboli: rabunkowa eksploatacja środowiska doprowadza do tego, że rośliny, aby przetrwać, muszą się ewakuować na Marsa.

Problem antropocentryzmu

Innym ważnym wątkiem w Dramacie botanicznym jest antropocentryzm. W pewnym miejscu Redaktorka wprost artykułuje sceptycyzm związany z możliwością zawieszenia perspektywy antropocentrycznej. To oczywista wątpliwość, wyrażająca się w pytaniu: czy da się chociaż w ograniczonym stopniu zrozumieć świat innych gatunków? W scenie trzeciej padają następujące słowa:

SZAFER

O, i otóż to! Czy możemy już zakończyć rozmowę o człowieku?

 

REDAKTORKA

Czy możemy kiedykolwiek?

Człowiek może mówić o roślinach i zwierzętach tylko z własnej perspektywy, projektując na zewnętrzną rzeczywistość swoje cechy. W utworze Skrzypek zwierzęta i rośliny ulegają wręcz groteskowej antropomorfizacji. Oprócz tego, że mówią, mają wręcz takie same potrzeby jak człowiek, co w przypadku sadzonek objętych pomocą psychologiczną nabiera komicznego wydźwięku. Ów antropomorfizujący zabieg można interpretować jako negatywną odpowiedź na przytoczone powyżej pytanie redaktorki radiowej.

Charakterystyczny jest dobór gatunków zwierząt – bohaterów Dramatu botanicznego. Swoje kwestie wypowiadają między innymi wyrak upiorny, dzięcioł wielkodzioby czy nietoperz wielkouchy, których nazwy wskazują na zjawisko skalarnego antropocentryzmu. Pojęcie to zaczerpnąłem z artykułu Moniki Żółkoś zatytułowanego Teatr owadów. Autorka wyjaśnia, że oznacza ono głównie: „postrzeganie i wartościowanie zwierząt pozaludzkich w relacji do rozmiarów dorosłego człowieka. Ciało ludzkie staje się rodzajem milcząco przyjętej normy”M. Żółkoś, Teatr owadów, „Didaskalia” 2019, nr 153, s. 75.[4].

Epitety dookreślające wszystkie z wymienionych powyżej zwierząt wskazują na pewną nienormatywność ich wyglądu; norma wyznaczana jest zaś w oparciu o proporcje ludzkiego ciała. Ono bowiem uznane zostało za uniwersalny wzorzec, chociaż jest w istocie relatywnym punktem odniesienia. To, że człowiek uczynił z siebie probierz wszystkich gatunków, świadczy o tym, jak trudno będzie mu wyplątać się z antropocentrycznej perspektywy.

Gorzki śmiech

Od Hortus sanitatis, przez klasyfikację Linneusza, aż do najnowszych odkryć naukowych towarzyszy człowiekowi chęć opisania i uporządkowania świata ożywionego. Jednak redukowanie ludzkiej relacji z przyrodą do chęci zapanowania nad nią wydaje się pozorne. Aby to udowodnić, przywołam raz jeszcze powieść Jüngera, która reprezentuje tradycyjną apoteozę słowa i wyznaczanego przez rozum porządku:

Od dawna czciłem państwo roślin, tropiąc jego cuda w czasie długich lat wędrówek. Znane mi były chwile, gdy serce zamiera przeczuwając w rozkwicie tajemnice, jakie kryje w sobie każde nasiono. Lecz przepych roślinnego wzrostu nigdzie nie był mi bliższy niż na tym poddaszu, przesiąkniętym wonią dawno zwiędłej zieleniE. Jünger, dz. cyt., s. 16.[5].

Zachwyt naturą niemający wiele wspólnego z wolą zapanowania nad nią zdaje się odczuciem często towarzyszącym człowiekowi, jak w powyższym fragmencie. W Dramacie botanicznym motywacja profesorów do ochrony roślin też pewnie ma źródło w tego rodzaju doświadczeniu. Jednak tajemnica, którą tak poetycko opisuje Jünger, zawsze pozostanie niedostępna dla nas, uwięzionych we własnym języku, swojej ludzkiej, partykularnej perspektywie. To, jak sądzę, z powodu tej bariery bohater powieści Na marmurowych skałach najlepiej czuje się wśród zwiędłej zieleni herbarium, wśród zaprowadzonego porządku klasyfikacji i łacińskich nazw wyuczonych na pamięć. Rzeczywistość bywa zbyt złożona i zmienna, abyśmy mogli poczuć ukojenie w jej chaotycznie pięknej naoczności. Może wynika to ze szczególnego ludzkiego ograniczenia – musimy upraszczać i zasłaniać się platońskimi ideami gatunku, aby żyć bez trwogi przed wielością konkretu? Albo to poczucie spokoju w herbarium powstaje z uporczywej schedy tradycyjnego podziału, który naturę, materialność i ciało deprecjonuje na rzecz ducha i idei właśnie? Nie umiem rozstrzygnąć.

Dramat botaniczny Agaty M. Skrzypek również nie udziela jednoznacznych odpowiedzi – trudno tego zresztą wymagać od utworu, który operuje stylistyką ironii i groteski. Niewątpliwie w tym tekście silnie wybrzmiewa zarzut wobec człowieka jako niszczyciela przyrody. Bohaterem, który wyraża wprost tę krytykę, jest Władysław Szafer, co nie dziwi ze względu na jego dokonania w dziedzinie ekologii:

SZAFER

[…] Ja nie będę się krygował tak jak pan profesor z kartki, sprawa jest chyba jasna: ta ziemia, ta planeta Ziemia, nie nadaje się już do niczego. Nie ma na niej świeżego powietrza, żyznej gleby ani czystej wody. Co więcej, w ciągu najbliższych pięciu lat każde, podkreślam, każde źródło wody będzie skażone plastikiem i poprzemysłowymi odpadami […].

Interpretację powyższych słów komplikuje to, że naukowcy zaangażowani w poznanie i ochronę przyrody okazują się ludźmi niegodnymi zaufania, o niejasnej motywacji, którzy – tocząc chaotyczną rozmowę – wygłaszają niekiedy sprzeczne twierdzenia. Dramat botaniczny ma niewątpliwie pesymistyczny wydźwięk. Postaciom, które mogą wzbudzić sympatię odbiorcy (czyli zwierzętom rozmawiającym z Reporterem w „Hortus Sanitatis”, a także samemu Frankowi) nie towarzyszy radosny nastrój, jaki panuje wśród profesorów. Etyczna postawa wobec świata ożywionego wydaje się bohaterom przebywającym nielegalnie w ośrodku „Hortus Sanitatis” niemożliwa – albo raczej możliwa tylko w perspektywie bliskiej śmierci, gdyż jedynym pożywieniem, którego zdobycie nie spowoduje cierpienia innych istot, okazuje się uboga w kalorie „zupa na gwoździu”.

REPORTER

To w sumie racja. Rośliny mają system nerwowy, emocje, problemy migracyjne i co, skończą teraz na patelni albo w młynie? Lipa, ja też umrę z głodu, nawet jak pójdę do domu. Już nigdy nic nie zjem. Ni zwierzątka, ni roślinki. Kamienie gryźć będę do końca życia, które w takiej sytuacji chyba za długo już nie potrwa.

Oczywiście duża w tym dawka ironii, ale postawiony problem jest całkiem poważny. Specyficzna wrażliwość potrafi skłonić do wegetarianizmu, weganizmu i różnych innych spożywczych -izmów. W Dramacie… taka logika, doprowadzona do skrajności, wydawać się może kuriozalna, jednak światopogląd uznający spożywanie roślin za nieetyczne nie jest nowym konceptem (podobne w swych założeniach były choćby niektóre aspekty wiary członków średniowiecznej sekty katarów).

Z powodu groteskowo-humorystycznego stylu Dramatu botanicznego wydobywanie z tekstu twierdzeń „na serio” jest utrudnione, zwłaszcza że dużo w utworze sprzeczności, zabawy i chaosu. Co można o przekazie Skrzypek powiedzieć z pewnością: to drwina z przesądów, kalek myślowych i prostodusznych, nowoczesnych wierzeń, a także krytyka bezmyślnego i agresywnego eksploatowania zasobów naturalnych.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Cierzniak, Mowa roślin, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 46

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...