Nowy Napis Co Tydzień #077 / IX. Uczone rozmowy o dawnej oświacie
Poprzednie części cyklu można zobaczyć tutaj.
IX. Uczone rozmowy o dawnej oświacie
Konferencja o życiu religijnym w Wielkim Księstwie Litewskim i Królestwie Polskim w XVI–XVIII wieku organizowana jest przez Instytut Historii Narodowej Akademii Nauk Białorusi, partnerami są Instytuty Historii Polskiej Akademii Nauk, jego odpowiednik litewski, i oczywiście Instytut Polski w Mińsku. Obradujemy tym razem w siedzibie białoruskiej Narodowej Akademii Nauk. Prelegenci reprezentują uczelnie z Grodna, Homla, Łodzi, Mińska, Połocka, Poznania, Rygi, Warszawy i Wilna – no i ja, taki dziadek z Przerośli… Temat całej konferencji sformułowany został nieco na wyrost: debata nie wykracza poza sprawy Wielkiego Księstwa i w jednym przypadku – Inflant. Wątków i tak jest wiele, zwraca uwagę wielość ujęć z pogranicza historii religii i socjologii. Charakterystyki poszczególnych lokalnych placówek kościelnych i cerkiewnych koncentrują się nie tyle na dziejach samych instytucji, ile na ich wpływie na miejscowe życie społeczne i kulturowe i na przemianach religijności zbiorowej. Uwzględniane są przy tym wszystkie żywe w ówczesnym Wielkim Księstwie wyznania chrześcijańskie.
Mój temat szczegółowy, dotyczący porównania działalności kulturalno-oświatowej różnych wyznań na ziemiach białoruskich do 1772 roku, trzymał się dobrze w całości tego programu. W zestawieniu z innymi wypowiedziami był może bardziej syntetyczny, a zatem mniej zakorzeniony w konkret działania poszczególnych szkół. Pozwalał za to porównać cechy charakterystyczne programów edukacyjnych realizowanych przez szkoły jezuickie, pijarskie i greko-katolickie, bazyliańskie – te trzy modele oświaty były tam wtedy praktycznie najważniejsze, ale także przez szkoły prawosławne i bardzo rzadko rozsiane protestanckie. Zaskakujące może się okazać międzywyznaniowe podobieństwo tych programów nauczania. Szkoły różniły się nie treścią nauki, ale panującą w nich atmosferą. I tu też fundamentem różnic nie było wyznanie, bo konserwatywna surowość, połączona z wymaganiem dużej pracy ucznia, cechowała zarówno jezuitów, jak luteranów i prawosławnych, natomiast uczniowską swobodę i inicjatywę premiowali przede wszystkim pijarzy, a zaraz za nimi – uniccy bazylianie.
Miałem przy tym pomysł, by porównać z tymi typami oświaty także program świeckiego nauczania w żydowskich jesziwach. Byłoby to najzupełniej uzasadnione, skoro judaiści stanowili w tym czasie co najmniej jedną trzecią całości populacji kraju. Na ile zdołałem się dotąd w tym zorientować, szkoły te oferowały – poza judaistyczną teologią i dobrze postawioną historią żydowskiego tułactwa w tysiącsiedemsetletnich dziejach Europy – wysoki poziom matematyki, zupełnie pomijały natomiast nauki przyrodnicze. Planu mówienia o tym nie udało mi się zrealizować, jako że limit czasu na referaty został w ostatniej chwili skrócony – i nie zdążyłem powiedzieć o tym prawie nic. Szkoda, bo byłbym jedynym w czasie tej białoruskiej konferencji, który przypomniałby o żyjących w tym kraju przez kilka wieków Żydach…
*
Czas wracać… Moja tegoroczna osobista Białoruś kończy się. Co w niej było udane, co okazało się porażką? Coś tu nowego zobaczyłem i w sumie był to obraz życia trudnego, męczącego swą szarością i zwykłym zagonieniem, ale jednak jakoś idącego naprzód. Obraz mniej pesymistyczny od tego, jaki napotykam we wspominających o Białorusi polskich mediach. Może ten łut nadziei bierze się z zasięgu ram, jakie wybrałem dla tego szkicu: przyglądałem się miejscom i napotykanym w nich anonimowym ludziom, z założenia omijając polityków, zwłaszcza zaś okolice władzy. Stąd poza polem widzenia pozostał wielki obszar licznych wewnętrznych konfliktów współczesnej Białorusi. Czy to moja ucieczka w Arkadię, przemilczenie, błąd? Raczej chęć pokazania, że poza polityką Łukaszenki i zasięgiem działań jego ekipy toczy się w tym kraju niełatwe, ale duchowo samodzielne życie zwykłych Białorusinów – tych „prostych” i tych „uczonych” – i że to ono jest naprawdę historycznie ważne. Szkoda, że tak rzadko bywa zauważane z daleka, także z sąsiedniej Polski.
Moja Białoruś jest bardzo uwikłana w historię. Więcej w niej widać staroci niż dnia dzisiejszego. Cóż, zboczenie zawodowe – tak patrzę w ogóle na świat i właśnie dlatego zostałem historykiem. I wreszcie – jest to Białoruś, która wbrew wszystkim dramatom swej dwudziestowiecznej historii wierzy w Boga. Problematyka wiary prześladowanej, jej ran, blizn, osłabień i jej upartego trwania poprzez kolejne pokolenia, leży w centrum moich zainteresowań od zawsze. To dlatego w moim opowiadaniu tyle kościołów, cerkwi, poniszczonych bożnic, tyle rozmów z księżmi. Szkoda, że tak rzadko udawało mi się spotkać duchownych prawosławnych – obraz byłby pełniejszy. Z tego względu żal też, że nie dojechałem do najbardziej prawosławnego południowego wschodu Białorusi. Zobaczyłbym może więcej niezawinionego neo-pogaństwa, bo tam i świątyń, i duchownych zostało najmniej. Sądzę natomiast, że nigdzie nie zobaczyłbym Białorusi świadomie ateistycznej. Takiego czegoś po prostu chyba nie ma. I to wspiera nadzieję najmocniej.
A wracając wieczorem po obradach konferencji do hotelu, pieszo, przez rozległy, wielokilometrowy Mińsk, wspominam wcześniejsze lata pracy na białoruskich uczelniach i myślę, że chętnie popracowałbym tak dalej, głęboko ukrywając moją nieco już krępującą – bo przedwojenną przecież – metrykę…
Tymczasem jednak pośpię kilka godzin, a raniutko – w samochód – i do Polski. Do Przerośli, do domu, gdzie czeka na mnie Ktoś…