Nowy Napis Co Tydzień #084 / Mój Baczyński
Zacznę od wyznania. Zabranie się za pisanie eseju o Baczyńskim sprawiło mi spory kłopot, nie dlatego, że temat jest niewdzięczny, raczej ponieważ nie wiadomo, jak opisać jego krótkie, acz intensywne życie. Krzysztof Kamil jest poetą paradoksów, wynikających po części z jego życiorysu, po części – z historii, na którą nie miał wpływu, a po części wreszcie z niedopowiedzeń. Postaram się więc z tych ułomków historii wyłuskać „mojego” Baczyńskiego.
Kiedy umierał, miał 23 lata i już wówczas, w tym jednym momencie, stał się geniuszem, najznamienitszym z poetów, jego sława przerosła sławę jego idoli oraz protektorów, on sam stał się bohaterem kulturowym – co sprawia, że ciężko mi myśleć o nim jako o moim rówieśniku.
*
Losy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego nakreślają wielkie wydarzenia historyczne, w obliczu których próbował się odnaleźć. W tej opowieści z prawdą mieszają się mity i wyobrażenia, wreszcie daje o sobie znać romantyczna wyobraźnia Polaków. Spójrzmy na taki obrazek, często przywoływany w mediach przy okazji obchodów powstania warszawskiego. Jest 1 sierpnia, młody poeta po raz ostatni widzi się z ukochaną żoną – Basią, idzie do powstania (chociaż właściwie nie wie, kiedy się ono zacznie). To ich ostatnie spotkanie, oboje zginą. W różnych przekazach nazywa się ich Romeem i Julią, ogłasza krzykliwie „najtragiczniejszą historią miłosną powstania”. A przecież – jeśli spojrzeć na to racjonalnie – to historii takich jak ta, Krzysztofa i Basi, wydarzyło się w trakcie wojny tysiące. Powodem takiej narracji jest marketing, „Jan Bugaj” sprzedaje się bardzo dobrze, o czym niech świadczy fakt, że jego twórczość pojawia się chyba w większości konkursów recytatorskich w Polsce.
Tragicznie zmarły młody poeta, uwikłany w skomplikowane relacje z matką i żoną – brzmi jak początek dobrego dramatu. Żołnierz. Poeta. Student. Ale co z tego wynika? Baczyński patetyczno-romantyczny to rodzaj obrazka, motywu, słowa-klucza. Baczyński – czytaj: wojna, pokolenie Kolumbów, powstanie warszawskie, Elegia o chłopcu polskim. W tej kolejności. Nieważne przecież, że Elegia… powstaje kilka miesięcy przed wybuchem powstania. Chodzi przecież jedynie o sprzedaż, o klikalność. Myślimy schematycznie. Jak inaczej traktować takie oto słowa Lesława Bartelskiego?
Sięgam po jego dzieła i równocześnie widzę tego poważnego chłopca o pięknej twarzy, kolegę harcerzy, którzy – w rejonie Arsenału – odbili swego przyjaciela, Jana Bytnara. Baczyński był jednym z nich, chociaż nie uczestniczył w tej akcji pod kryptonimem Meksyk II. Dołączył do nich trochę później. Musiał dołączyć, gdyż byli to jego koledzy szkolni. Nie mogło go zabraknąć. Było to jego szczęściem, ale również jego tragedią. Mógł był uniknąć tych obowiązków, ale czy to obroniłoby go przed własnym losem? Jego życie było, choć krótkie, jak gdyby z jakiejś powieści: miłość i poezja; walka i wojna; sława i śmierć. Los tak to urządził, jak gdyby chciał udowodnić światu, że może wszystko dać i jednocześnie wszystko zabrać
L. Bartelski, Sylwetki polskich pisarzy współczesnych, Warszawa 1975, s. 25. [1].
Baczyński wydaje się wyrwany prosto z kart Kamieni na szaniec. Piękny harcerzyk biega po Warszawie i szuka okazji, by wykręcić Niemcom numer, żeby Hitler się denerwował, gniewał na tych okropnych Polaków. Baczyński, „Alek”, „Rudy” i „Zośka” wspólnie walczą o Polskę, ramię w ramię malują kotwice. Uśmiechnięci, zwariowani akowcy giną na ołtarzu wielkich idei. Proszę wybaczyć to uproszczenie, ale trochę w tych kategoriach myślimy o jednej z największych katastrof, jakie spotkały Polaków. Potrzebujemy mitu, a więc tkamy go z pojedynczych historii, tragicznych zresztą. Nikomu więc nie przeszkadza, że Baczyński w akcji pod Arsenałem nie mógł brać udziału. I chociaż go tam nie było, to on tam tak naprawdę był. Nie był, ale w gruncie rzeczy być musiał. Jego bytność odnajduje swoje uzasadnienie w pewnego rodzaju wspólnocie pokoleniowej, w której pod rękę idą Baczyński – członek „Spartakusa” i „Rudy” – zależnie od przekazów mniej lub bardziej związany z ONR. Tym, co ich połączyło, była śmierć, spełniająca się Zagłada. Tymczasem tego ciężaru śmierci w opowieści nie czuć. Śpiewamy „Znów wędrujemy ciepłym krajem…” i myślimy o marzycielu, o przedstawicielu dziwnego pokolenia. To piękna historia, ale nazbyt romantyczna, nazbyt odrealniona. Za łatwo przyszło pogodzić się ze śmiercią milionów Polaków, ze zniszczeniem naszej stolicy, wyniszczeniem inteligencji, z utraconym wielkim talentem, bo – nie oszukujmy się – Baczyński choć był twórcą intensywnym, nad wiek dojrzałym, to jednak nie ukazał pełni potencjału, który zapewne rozwinąłby się w pełni, gdyby dane mu było żyć dłużej. Wielkość przypisujemy mu raczej na podstawie ogromu potencjału, jaki w nim drzemał. Trochę jak w Pioseneczce:
[…]
i tak w wodę się chyląc na przemian
popłyniemy nieostrożnie w zapomnienie,
tylko płakać będą na ziemi
zostawione przez nas nasze cienieK.K. Baczyński, Pioseneczka [w:] tegoż, Utwory zebrane, t. 1, opr. A. Kmita-Piorunowa, K. Wyka, Kraków 1979, s. 259. [2].
Jaki jest mój Baczyński? To jeden z poetów zagadek. Siłę dają mu dwa żywioły, może raczej kompleksy: żydowskie pochodzenie oraz marzenie o romantycznym spełnieniu. Mieszają się one, łączą, są nieomal nierozerwalne.
Choć początkowo fakt ten był pomijany, Stefania – matka Baczyńskiego, pochodziła z żydowskiej rodziny Zieleńczyków. Istnieją hipotezy, że także ojciec Baczyńskiego, znany pepeesowiec Stanisław był Żydem. Trzymajmy się jednak faktów. Adam Zieleńczyk (brat matki) miał na tyle semickie rysy, że w czasie wojny starał się nie opuszczać domu, aby nie narazić się na zdekonspirowanie, które oznaczałoby dla niego, w najlepszym razie, obóz koncentracyjny. Samą Stefanię, co znajduje odzwierciedlenie w wielu przekazach, przepełniała dewocja, często będąca udziałem neofitów. Krzysztof jest świadom swojego pochodzenia. Kiedy w Batorym dochodzi do wystąpień antysemickich, młody poeta staje w obronie Żydów i bije się z atakującymi ich Polakami, przez co – wbrew powszechnemu, jak mi się wydaje, przypuszczeniu – nie jest lubiany przez rówieśników. Zresztą jeszcze w młodości ma wyraźne, lewicowe poglądy, które artykułuje dość jasno, co w kraju niedawno jeszcze walczącym z bolszewikami może uchodzić za podejrzane. Dodatkowo jest jedynakiem, pieszczochem matki, która dmucha i chucha na niego, jak tylko może. Od separacji z mężem Krzysztof będzie jedynym mężczyzną w jej życiu, cudownym dzieckiem, geniuszem. Trudno, aby ktoś taki wzbudzał wielki szacunek dojrzewających młodzieńców, wychowywanych na klasycznych wzorcach mos maiorum.
Gdy nadeszła wojna, okazało się, że poeta na szczęście nie odziedziczył po wuju urody. Odziedziczył natomiast coś innego, coś, co dużo bardziej wryło się w jego duszę – świadomość pewnego rodzaju odmienności. Baczyńscy w czasie wojny musieli więc zmagać się z kompleksem własnej żydowskości, potęgowanym dodatkowo przez przemierzające Warszawę raz po raz niemieckie patrole. Jeden donos mógł skończyć się tragicznie. Matka kompensowała ten wyczuwalny brak nadmierną nabożnością, natomiast Krzysztof – manifestacyjną wręcz polskością. Muszę przyznać, że ilekroć myślę o Baczyńskim przypomina mi się cytat z Meira Ezofowicza Orzeszkowej:
Natenczas w piątkowe i sobotnie wieczory panowała w miasteczku głucha cisza i ciemność, karaici bowiem wbrew talmudystom nie spotykali świętego dnia sabatu światłem rzęsistym, gwarnym weselem i obfitymi ucztami, ale witali go ciemnością, milczeniem, smutkiem i rozmyślaniem nad upadkiem świątyni chwały i mocy ojczystej. Wtedy z czarnych wnętrzy domostw, zza małych mętnych okienek, wypływały na zewnątrz przyciszone, przeciągłe, śpiewne i żałośliwe dźwięki, którymi ojcowie opowiadali dzieciom swym o prorokach, którzy nad rzekami Babilonu tłukli harfy swe i ucinali palce u rąk [wyróżnienie – D.Ż.], aby nikt zmusić ich nie mógł do śpiewu w niewoli o błogosławionej krainie Chawili, kędyś na południu Arabii położonej, w której dziesięć pokoleń izraelskich mieszkało w swobodzie, szczęściu i pokoju, nie znając, co to kłótnia albo miecz, o świętej rzece Sabationu, kryjącej izraelskich tułaczy przed oczami ich wrogów
E. Orzeszkowa, Meir Ezofowicz, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/meir-ezofowicz.html [dostęp: 24.12.2020]. [3].
Mój Baczyński jawi się niczym prorok z czasów niewoli babilońskiej, który wprawdzie śpiewa w niewoli, ale śpiewa ku chwale niewolników, nie zwycięzców. Raduje pokonanych. Śpiewa, a równocześnie dąży ku własnemu unicestwieniu. Poeta zdaje się łączyć w sobie polskość i żydowskość, co daje mu zdwojoną żarliwość, co każe mu być jednocześnie poetą romantycznym i prorokiem. Gra w nim kompleks narodzenia „z matki obcej”, choć w gruncie rzeczy skrywa się w nim siła Mickiewiczowskiej przepowiedni. Jego odmienność stanowi źródło siły, tej siły, o której mowa w Meirze Ezofowiczu. Siły walki o świętą sprawę, walki, którą podjąć mogą tylko homo sacer, jak powiada Panas, święci-przeklęci.
Gdy czytam – „Byłeś jak wielkie, stare drzewo, / narodzie mójjak dąb zuchwały”
Dlaczego „Jan Bugaj” zginął? Myślę, że tego pragnął. Powszechnie wiadomym jest, że dowódcy proponowali Baczyńskiemu bezpieczniejsze stanowisko, z dala od frontu, w cieniu wydarzeń. Mógł więc być Krzysztof propagandzistą, uniknąć przypadkowej kuli i przeżyć. Ale poeta odmawia, wybiera śmierć żołnierską, ginie z bronią w ręku 4 sierpnia. Nad ciałem pierwszego zabitego Niemca płacze i powtarza: „Zabiłem człowieka”. Nawet w jego chyba najbardziej znanym wierszu – Elegii o chłopcu polskim – chłopiec umiera w zagadkowy sposób. Trochę jak Chrystus zabity podwójnym ciosem: zabija go kula, a jednocześnie nieogarniona wręcz ilość cierpienia, które jest tak dotkliwe, że chłopiec odczuwa je sensualnie, całym sobą. „Pękające serce” to jedyna właściwa reakcja ludzi wrażliwych na okrucieństwo wojny.
Powtarzam więc pytanie. Dlaczego Baczyński umiera? Z jednej strony wydaje się, że Baczyński chce podzielić los swoich – Żydów, chce spłacić dług, który wobec nich zaciągnął, przebywając po aryjskiej stronie w czasie, gdy oni ginęli za nieodległymi murami getta. Chce podążyć razem ze swoimi braćmi, a jednocześnie umrzeć inaczej niż oni – z bronią w ręku. Umrzeć tak, jak powinien umierać mężczyzna. Z drugiej strony „Jan Bugaj” chciał osiągnąć pełnię romantycznego wieszcza – polec na ołtarzu ojczyzny, co nie udało się ani Mickiewiczowi, ani Słowackiemu, ani tym bardziej Krasińskiemu. Dzięki temu poeta niejako góruje nad wieszczami, osiąga romantyczne spełnienie w postaci bohaterskiej śmierci. Słowacki umiera na gruźlicę, Mickiewicz – podobno otruty, ale właściwie nie wiadomo, Krasiński natomiast zniewolony przez ojca umiera z powodu nie do końca wyjaśnionej choroby. Baczyński jawi się jako człowiek czynu, konsekwentnie zmierzający ku walce zbrojnej. Jak już napisałem, poeta nie rozwija się w pełni, ale dzięki śmierci w młodym wieku mu się to wybacza. Czy pchała go do tego rówieśnicza presja, czy chęć udowodnienia własnej męskości, czy może dwustuprocentowa polskość syna Żydówki, czy może kilkupokoleniowe tradycje walki narodowowyzwoleńczej? Zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Ważne jest to, że cel zostaje osiągnięty. W efekcie tego, jak pisze Stefan Zabierowski:
[w]ystąpiły i inne objawy społecznego kultu. W Pałacu Blanka, gdzie zginął poeta, w gimnazjum im. Stefana Batorego, w którym zdawał maturę, wmurowano tablice pamiątkowe. W Warszawie jest ulica Baczyńskiego. Imię Baczyńskiego nadawano szkołom i zastępom harcerskim. Pisarze nawiązywali w swoich utworach do biografii i twórczości poety. Do wierszy Baczyńskiego komponowano muzykę, a wykonywali je wybitni interpretatorzy, jak na przykład piosenkarka Ewa Demarczyk. W telewizji przedstawiano widowiska o poecie
S. Zabierowski, Legendotwórczy charakter biografii Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, „Prace Polonistyczne” 1987, nr 43, s. 259. [5].
To właśnie z siły uświęconej śmierci czerpie legenda o Baczyńskim, niech świadczy o tym wybitnie polski charakter jego twórczości. Krzysztof doczekał się monografii i wielu opracowań niedługo po własnej śmierci, a mimo tego poza językiem polskim praktycznie nie funkcjonuje w głębszej recepcji. Jego mit jest niezrozumiały poza polskim kontekstem.
Kończąc, można by wreszcie zadać sobie pytanie, jaki byłby Baczyński, gdyby przeżył. Moim zdaniem najlepiej powtórzyć za Jerzym Jarzębskim: „Kogo obchodziłby gruby, stary Baczyński jedzący rosół z makaronem?”