Nowy Napis Co Tydzień #097 / Święty grzech
Osoby:
ON
ONA
MATKA
MATKA II
KSIĄDZ
KOLEGA
INNI
Schody
Wysokie schody. U ich zwieńczenia otwarte drzwi kościoła, w których stoją ludzie. Głos księdza: – „Idźcie w pokoju Chrystusa”. Dźwięk organów. Ludzie wychodzą. Wśród wychodzących jest Ona i Matka. Obie spoglądają w stronę otwartych drzwi – wyraźnie na kogoś czekają. On wychodzi jako jeden z ostatnich. Zamyślony, ze spuszczoną głową, powoli schodzi po schodach.
MATKA
A cóż tak długo (filuternie z domieszką ironii), syneczku? Kto się długo modli, ten podejrzany. Najlepiej jest tak: wszyscy klękamy, wszyscy wstajemy, wszyscy wychodzimy. Po co się narażać na podejrzenie, że chce się coś na przykład z kościoła wynieść.
On patrzy na Matkę zdziwiony.
MATKA
Mówił ksiądz w zeszłą niedzielę, że brakuje pieniędzy za prasę. Średnio stówę tygodniowo. (zmieniając ton) No powiedz do mnie: – mamo.
ONA
Mamo…
MATKA
No co? Zabierasz mi córkę i będziesz do mnie mówił: – proszę pani? Syneczku?
On uśmiecha się, ale nie odpowiada. Ona bierze go pod rękę. Matka przechodzi na drugą stronę i też bierze go pod rękę.
MATKA
To i ja się uczepię.
Matka podskokami małej dziewczynki wyrównuje krok z ich krokiem.
MATKA(głośno)
Prosto trójkami z kościoła szli…
ONA
Mamo…
MATKA
Syneczku, żyjemy dla poezji, nieprawdaż?! Ładna byłaby z nas para… (szarpie nim pieszczotliwie, jakby pozowali przed niewidzialnym lustrem).
ON
Prawdaż, mamo… Kasi.
Śmieją się.
Ślub
Muzyka. Rozświetlenie sceny. Mieszkanie w remoncie. Z prawej drzwi wejściowe; z lewej do drugiego pokoju i kuchni. Taboret. Drabina. Czajnik elektryczny. Dwie szklanki. Na podłodze kilka gazet. On wychodzi z drugiego pokoju, staje na drabinie i zaczyna malować sufit. Ona wchodzi.
ONA
Kochanie, puk–puk… Można cię ukraść.
ON (zaskoczony)
Jesteś… Myślałem o tobie.
ONA
Nie zamykasz drzwi. Jeszcze tu jakaś listonoszka przyjdzie… (śmieje się) Nie mogę cię samego zostawiać.
On schodzi z drabiny. Witają się w długim, czułym uścisku.
ON
Pobrudzę cię.
ONA
Brudź. A później… wykąpiemy się… razem.
ON
Najpierw muszę to skończyć.
ONA
Musisz mnie kochać. Tylko tyle musisz.
ON
Kocham cię.
Ona przytula się do niego.
ON
Kocham cię. (krzyczy) Echo! Powtórz, bo nikt nie odpowiada…
ONA
Przecież wiesz.
ON
Nie wiem.
ONA
Wiesz. Kocham cię.
ON
I zawsze będziesz?
ONA
Zawsze. (rozgląda się po mieszkaniu) Biorę (pokazuje) ten pędzel na świadka.
ON
To marny świadek. Remont się skończy i co?
ONA
Biorę ten pędzel na świadka (wchodzi na drabinę, bierze pędzel i zanurza go w wiadrze z farbą) i ślubuję ci (zaczyna go kropić) miłość, (On zasłania się i ucieka. Ona schodzi z drabiny i goni go) wierność (krzyczy) i uczciwość… (wyrywają sobie pędzel i tańczą jak małe dzieci)
ON
…oraz że cię nie opuszczę. Nigdy. Niiigdyyy!
Zatrzymują się. Pryska wesoły nastrój.
ON
Chyba wzięliśmy ślub?
Ona smutna odwraca się do niego tyłem. Siada na podłodze.
ON
Co się stało?
ONA
Nic.
ON
Przecież widzę.
ONA
Zrobię coś do picia.
ON
Co się stało?
Ona włącza czajnik i rozkłada gazetę na taborecie.
ONA
Serwetka.
ON
Kasiu…?
ONA
Nie zdążymy ze ślubem.
ON(spuszcza głowę)
No nie, już jutro…, pojutrze pójdę. Złożę pozew. To nie będzie długo trwało. Formalność. Dwa–trzy miesiące.
Ona otwiera torebkę i wyjmuje z niej zawiniątko. Trzyma je przez chwilę w dłoniach po czym mu daje. On rozpakowuje podarunek: koszulkę dla niemowlęcia.
ON(krzyczy radośnie)
Naprawdę?! (pada przed nią na kolana) Naprawdę?!
Ona kiwa głową i uśmiecha się lekko. Płacze.
ON
Kocham cię! Kocham was obie!
ONA(śmieje się przez łzy)
Skąd wiesz?
ON
Bo zawsze chciałem mieć córkę. Chciałem, żeby pierwsza była dziewczynka. Córka taty. Kasiu! (składa jej muzułmański pokłon i próbuje pocałować jej stopy)
ONA(wyrywając się)
Daj spokój.
On podnosi się. Siada obok niej i przytula ją mocno. Kołysze ją. (muzyka)
ON
Wiesz, kiedy cię poznałem, zakochałem się w twoich… stopach… i łydkach…
ONA(zdziwiona)
…?
ON
No bo tylko tyle widziałem. Pamiętasz, jak siedzieliśmy na materacach? (pokazuje na migi) Zasłaniali mi ciebie. Już dziś nie wiem kto, ale chyba jeszcze dwie osoby siedziały między nami i widziałem tylko twoje stopy i łydki. W takich ciemnoszarych pończochach.
ONA
To były rajstopy. (śmieje się)
ON
Co za różnica. Nawet nie marzyłem, żeby je zdjąć. Wystarczałaś mi ubrana. Zacząłem cię kochać od stóp…
ONA(śmieje się)
…od podstawy. (przytula się do niego jeszcze mocniej) To dopiero teraz się o tym dowiaduję?
ON (jakby nie słysząc pytania)
A tak się bałem tej psychoterapii… Nigdy byśmy się nie spotkali? (radośnie) Dwoje dyplomowanych neurotyków zakłada szczęśliwą rodzinę. To zgodne z zasadami sztuki czy wyjątek w regule?
ONA
Nie wiem. Wiem, że chcę mieć szczęśliwą rodzinę.
ON
Nigdy byśmy się nie spotkali i nigdy by jej (dotyka jej brzucha) nie było. Jaka ona jest duża?
ONA
Maleńka. Taka jak paznokieć.
On gładząc jej brzuch zaczyna ją rozbierać.
ONA
Nie teraz.
ON
Kobiety w ciąży powinny się dużo kochać. Dzieci to lubią.
ONA(śmieje się)
Dzieci?
ON
Tak czytałem. Jest lepsze ukrwienie i płód lepiej się rozwija. Więcej tlenu i witamin.
ONA(kokieteryjnie)
Nie.
ON
Mam dla pani świeżą porcję witamin. Gratis.
Róża
Mieszkanie bardziej uprzątnięte. Są już fotele i ława. Na ławie pusty wazon. On staje na drabinie i zawiesza krzyż nad drzwiami. Wynosi drabinę i wraca. Patrzy na zegarek. Ona wchodzi zmęczona. Kładzie na podłodze dużą reklamówkę.
ONA
Ale korki. Uff. (siada z ulgą w fotelu) Czterdzieści minut.
On siada na brzegu fotela i przytula ją.
ON
Czterdzieści minut? (próbuje rozpiąć jej bluzkę)
ONA
Nic z tego. Padam.
ON
Chcę, żeby moje dziecko dobrze się rozwijało.
ONA
Ja też. Wiesz kogo dzisiaj spotkałam?
ON
Za czterdzieści minut będę bardzo ciekawy. Nie teraz.
ONA
No właśnie. Nie teraz.
ON (odsuwa się)
Co cię znowu ugryzło?
ONA
Co ty jakieś afrodyzjaki łykasz, czy co?
ON
Ciebie chcę połknąć. Kocham cię.
ONA
Dobrze, wieczorem.
ON
Wieczorem też.
ONA(serdecznie)
No zwariował ten mój chłop. Muszę o tym powiedzieć mamie.
ON
Nic mnie to nie obchodzi.
ONA
Właśnie. Mógłbyś być dla niej milszy.
ON
Jestem. Ale trudno mi do niej mówić: mamo, bo… sama wiesz – musiałaby mnie urodzić w siódmej klasie, może w ósmej… Nie moja wina, że zakochałaś się w starym facecie. (śmieje się) Nasza córka będzie miała bardzo młodą babcię. (po chwili) Prababcię, dwie babcie i ani jednego dziadka.
ONA
Co zrobić. (po chwili) Będziesz milszy?
ON
Ależ z ciebie baba interesu. No będę, będę.
ONA
Spotkałam Grażynkę.
ON
Jaką?
ONA
Z kliniki.
ON
I co?
ONA
Nie zdziwiła się wcale, że jesteśmy razem. Mówiła, że dla wszystkich było to więcej niż pewne. Pytała, kiedy ślub.
ON
I co jej powiedziałaś?
ONA
Że nieprędko.
Milczą dłuższą chwilę obydwoje.
ON
Zaraz wracam. Nastaw wodę.
ONA(zdziwiona)
Gdzie idziesz?
ON
Pięć minut.
ONA
Kupiłam gazetę.
ON
Dobrze. Dwie minuty. (wybiega z mieszkania)
Ona krząta się po mieszkaniu. Rozpakowuje reklamówkę z zakupami. Przygotowuje herbatę. On wchodzi z rękami założonymi do tyłu.
ON
Zamknij oczy. I daj mi rękę.
On ujmuje jej dłoń i ostrożnie daje jej długą, purpurową różę.
ONA
Jaka piękna. (po chwili) Zasuszę ją.
ON
Najpierw włóż ją do wazonu. Niech choć trochę ucieszy nas jej śmierć kliniczna…
ONA
Wstręciuch.
ON
…zanim będzie mumią.
ONA
Fe.
On ustawia wazon na ławie, Ona wkłada do niego różę.
ON
Maleńki pąk.
ONA
To dojrzała kobieta. Rozkwitła róża.
ON
Tu jest (dotyka jej brzucha i przytula ją do siebie) nasz, maleńki pąk. To co, do wieczora?
ONA
No nie mam siły, ten znowu swoje. (przytula się do niego) Nie. Nie do wieczora. Teraz. Tutaj. Długo i mocno. (zaczyna się rozbierać) Zamknąłeś drzwi?
ON
Yhm.
ONA
To, dotlenimy małą. Poczekaj. Ja sama…
Mamusia
Mieszkanie prawie urządzone. Doszedł jeszcze regał z książkami. Zasuszona róża wisi na ścianie. Ona z widoczną ciążą sprząta. Przesuwa fotele. On wchodzi.
ON
Kasiu, przecież ja to zrobię. Musisz uważać.
ONA
Nic się nie stanie. Nie bój się.
Przytulają się do siebie.
ONA
Stęskniłam się. A ty?
ON
Też.
ONA
Mocno?
ON
Tak.
ONA
A pokaż jak mocno?
ON
Chcesz urodzić za chwilę?
Ona odwraca się do niego tyłem.
ONA
To tak mnie przytul. Mocno.
Dłuższą chwilę stoją przytuleni i wpatrują się w różę na ścianie.
ONA
Wypuściła dwa pędy. To magiczny kwiat.
ON
Naprawdę?
ONA
Zobacz. (podchodzą do róży) Z martwego pędu wyrosły dwa żywe.
ON
Musiała mieć dużo soków.
ONA
To znak. Będę miała z tobą dwoje dzieci.
ON
A nie ze mną?
ONA
Co?
ON
Powiedziałaś – będę miała „z tobą”…, więc pytam, ile będziesz miała nie ze mną…
ONA
Och, głuptasie. Jak zwykle czepiasz się słów. Nie z tobą będę miała (myśli przez chwilę) – nic. (przytula się do niego) Chodź, usiądziemy. (po chwili) I co dobrego?
ON
E… (macha ręką) Nie chcę cię martwić.
ONA
O, kopnęła.
ON
Straciłem pracę.
ONA
O, kurczę.
ON
Yhm.
ONA
Ale jak to…?
ON
To proste. Ciągnęło się za mną odium – człowieka poprzedniego naczelnego. Jego już nie ma, więc… Odchodzi premier, umierają ministrowie… Ale i tak uchowałem się do końca kontraktu. Pół roku dłużej niż zemsta przewidywała. Ciekawy jestem, czy się bali, czy dali mi święty spokój, wiedząc, że tak czy siak kiedyś nadejdzie trzydziesty września i koniec.
ONA
I co teraz?
ON
Znowu od dna. Nie wiem. Ja nie umiem dwóch rzeczy w życiu robić: zdobywać kobiet i znajdywać sobie pracy.
ONA(wybucha śmiechem)
No a mnie?
ON (poważnie)
To ty mnie zdobyłaś. „Napisałaś” mi drukowanymi: – Zielone. Możesz iść. Rozejrzałem się i poszedłem. I z pracą jest tak samo. Wiadomo, że z twórczości nie można się utrzymać, więc trzeba robić cokolwiek, najlepiej coś usługowego. I gdyby nie koledzy, którzy coś tam zawsze znaleźli, to nie wiem, co by było?
ONA
Ale to jest normalne, że inni nam pomagają.
ON
W moim przypadku to jest choroba. Ja jestem urodzonym, wychowanym i wyuczonym nieuda… – (waha się) chciałem powiedzieć: nieudacznikiem, ale powiem: nieudolnikiem. Obarczam innych ludzi obowiązkiem troszczenia się o mnie, nie wiem… (po chwili) Zobacz, nikt już u nas nie bywa.
ONA
To nie dlatego.
ON
Yhm…?
ONA
Każdy ma swoje sprawy. Ty do nikogo nie chodzisz, to i oni do ciebie nie przychodzą. (po chwili) A zresztą, o czym niby mieliby ze mną rozmawiać, gdyby ciebie nie zastali?
ON
Krzywdzisz ich. Wszyscy cię lubią. Podziwiają twoją zaradność, gospodarność.
ONA
Podziwiają kucharkę…
ON
Dajmy temu spokój albo i dwa, jak mawiała moja babcia.
ONA
Dajmy, bo znowu jesteś na nich skazany.
ON
Jestem skazany. Jestem nikim. Nic nie potrafię.
ONA
A jakbyś poszedł do szkoły?
ON
Szkoła mnie zarżnie. Wolę sprzedawać w sklepie. Gdyby nie kręgosłup, to za tydzień znowu byłbym w Londynie. Tam sobie znakomicie dawałem radę. Byłem nikim, ale jak mrówa zarabiałem funta za funtem, przeliczałem na złotówki i stawałem się innym człowiekiem. – Widzicie? – krzyczałem w myślach do wszystkich. – Widzicie?! Dałem sobie radę. Oddam wam pieniądze i jeszcze zostanie trochę dla mnie. (pantomimuje obsługę klientów) Całkiem spore „trochę”. Ale kręgosłup strzelił. I koniec. Ciekawe kto teraz pod meczetem sprzedaje lody? Nienawidzę siebie za to niepozbieranie. Nienawidzę. Cieszę się jak chłopczyk z nowej zabawki – będę miał dziecko, będę miał dziecko! Jak dalej żyć?!
ONA
Chodź, chłopczyku. Mamusia cię przytuli (głaszcze jego głowę) i nie da cię skrzywdzić podłemu, bezwzględnemu światu. (przytula jego głowę do swojego brzucha) Czujesz? (po chwili) Ona też czuje. Uspokoiła się. (po chwili) Pozbierasz się. Damy sobie radę. Nie na jednej gazecie świat się kończy… Jeszcze zobaczą…
Życie
On w fotelu pisze na kolanie. Ona wychodzi z drugiego pokoju.
ONA
Córeczka śpi. Odpocznij mamusiu.
ON(nie przerywając pisania)
Yhm.
ONA
A mówiłeś, że nie potrafisz pisać, jak ktoś jest w domu.
ON
To nie twórczość. To nasze śniadanie. Muszę skończyć. Poczekaj.
ONA
Nobla dla wynalazcy pamper–sików… Nie pochwalisz mnie? Mogłabym pracować w reklamie. Posłuchaj. (z emfazą) Im więcej twoje dziecko sika, tym bardziej ma… sucho.
ON(znad notatek)
Za długie.
ONA
Za długie? No to tak: Pampers. Nieprzemakalny spokój nocy. – Super, nie? (sama do siebie) Jesteś Kasiu bardzo zdolna. (śmieje się)
ON
Jesteś, jesteś…
ONA
Ile się mama przy nas naprała. Opowiadała mi kiedyś… Wychodzisz gdzieś jeszcze? (patrzy na niego) Trzy kromki?
On nie odpowiada, Ona wzruszając ramionami wychodzi do kuchni.
Pójdę
Ona wychodzi z kuchni. Rozgląda się po mieszkaniu. Zatrzymuje wzrok na krzyżu nad drzwiami. On wychodzi z drugiego pokoju. Przygląda się jej.
ONA
Sylwia ma już cztery lata, a ty nie poszedłeś.
ON
Pójdę.
ONA
Kiedy?
ON (milczy)
…
ONA
Ty nie chcesz tam pójść. Powiedz wprost.
ON
Powiedziałem ci, że chcę i pójdę. Muszę się w sobie pozbierać. To nie jest kupowanie kilograma cukru. Byłem już dwa razy i wiesz… Jak nie zostanę wysłuchany, to znowu minie parę lat…
ONA
Ale przecież ten ksiądz ci mówił: – Niech pan tu jeszcze do mnie przyjdzie.
ON
No mówił, ale nie przyjął mojego pozwu. Zrozum – gdybym się zmieścił w tych punktach, które mi czytał, że, że, że (zdenerwowany) rodzice mnie zmusili, że ona zataiła chorobę psychiczną, że coś tam, chyba z dziesięć tych punktów było – nie wiem; korzyści majątkowe – no to by było proste. Paragraf – pozew – wyrok.
ONA
Ale przecież ona nie chciała mieć dzieci.
ON
Ale ja nie wiem, czy ona to powtórzy?! Najprościej by było, gdyby to ona złożyła pozew. – Nie uznaję instytucji Kościoła. Wierzę we własnego Pana Boga. Ten ślub nie był mi do niczego potrzebny. Zawarłam go, ot tak sobie. Jakby jeszcze powiedziała, że nie chciała mieć dzieci. Ale przecież ona może kręcić – że chciała, tylko później i tak dalej. Gubię się w tym.
ONA
Oszukałeś mnie.
ON
Nie.
ONA
Mówiłeś, że usunęła ciążę.
ON
Ale mówiła, że to było zakażenie i że tak jej doradziła lekarka.
ONA
Uwierzyłeś w to?
ON
Tak. (po chwili) Mówiła, że dziecko urodziłoby się nienormalne. Dowiedziałem się o wszystkim już po…
ONA(po chwili)
Wiesz, czułam, że nigdy nie będę mieć sukni z welonem. (płacze)
On podchodzi do niej. Chce ją przytulić.
ONA
Zostaw. (odtrąca go)
ON(po chwili)
Nie oszukałem cię. Mówiłem temu księdzu, że nie chciała mieć dzieci, a on mi na to: – Dzieci? Na studiach? Pan był niedojrzały. Nie przygotowany do małżeństwa. To mnie tak zdołowało, że nie wiedziałem, co powiedzieć. Zapytałem tylko: – To co teraz robić jak jest dziecko? – Nic. Żyć. Wychowywać dziecko. (chodzi nerwowo po pokoju) Pójdę. Pójdę. Daj mi jeszcze trochę czasu.
Pogrzeb
On w fotelu ubrany w czarną koszulę zakrywa twarz dłońmi. Ona stoi pod ścianą i patrzy na niego.
ONA
Tak nagle. Chociaż to trwało pół roku – to nagle.
ON(milczy)
…
ONA
Bardzo ją szanowałam. Nie miała łatwego życia, a jednak zawsze potrafiła…
ON
Bałem się tej chwili. Wiedziałem, że musi nadejść, ale nie teraz. Nie teraz. Myślałem, że kłopoty zaczną się po osiemdziesiątce.
ONA
Mama miała siedemdziesiąt pięć?
ON
Siedemdziesiąt cztery. (po chwili) O, jak źle być dzieckiem starych rodziców. Gdyby mnie urodziła dziesięć lat wcześniej… Chociaż pięć… Za młody jestem do tej śmierci. Niektórzy sześćdziesięciolatkowie mają jeszcze matki… Runął cały mój świat…
ONA
No a my?
ON
Wiem. Ale przez chwilę muszę powyć jak jedynak. Przecież ja zawsze miałem dla niej pięć lat. Nawet ojcu wszystko potrafiła wybaczyć… mną. Mówiła: – Nie miałabym ciebie. – To miałabyś inne dziecko – żartowałem. – Nie. Nie miałabym ciebie. A ja jej nie uratowałem.
ONA
Nic się nie dało zrobić.
ON
Gdybym osiągnął jakąś pozycję, gdyby były pieniądze i lepszy szpital…
ONA
…Tak miało być. Ale – za wcześnie. (po chwili) Przynajmniej już nie cierpi. Wiesz, taki spokój bił od trumny, coś jakby ciepło, że pomyślałam sobie – mama daje nam znać, że już nie cierpi… I żebyśmy się o nią nie martwili…
Ona podchodzi i siada na poręczy fotela. Przytula go.
Książka
On podchodzi do półki z książkami. Patrzy na swoją książkę opartą o inne. Siada w fotelu i nadal wpatruje się w książkę. Ona wychodzi z kuchni.
ONA
A cóż to, wystawa?
ON
Yhm.
ONA
Trzeci dzień już na to patrzysz.
ON
To moje życie. Pięć lat czekałem. Ale jeżeli ci przeszkadza to zaraz schowam.
Ona nic nie odpowiada. Sprząta.
ON
Wiesz, przykro mi. Potrafisz czasem przyłożyć. W najczulszy punkt. (po chwili) Jak się poznaliśmy mówiłaś: – Jak będziesz pisał, to ja będę cichutko podchodziła z tyłu i podawała ci kawę. Pamiętasz?
Ona udaje jeszcze większe zaaferowanie sprzątaniem.
ON
Ja wtedy mówiłem: – Jak będę pisał, to muszę być sam. A ty: – Ale ja chcę być z tobą. Zawsze i wszędzie.
On podchodzi do półki i chowa książkę.
ON
Nikomu nie przeszkadza. W porządku?
Dziesięć
Ona siedzi w fotelu. Przegląda maszynopis. Kolejne strony układa w papierowej teczce. On wchodzi do mieszkania. Wręcza jej mały bukiecik kwiatów.
ONA
A cóż to za okazja?
ON
Dziesięć lat.
ONA
Chyba ci się miesiące pomyliły?
ON
Według znawców sztuki miłości – powinniśmy mieć teraz poważny małżeński kryzys. Dziesięć lat, to bardzo niebezpieczny czas dla wielu par.
ONA
Dlaczego akurat dzisiaj? Przecież to było w październiku. Szczęśliwie jest luty.
ON
Tak rzadko przynosiłem ci kwiaty.
ONA
No po tamtej róży jakoś nie mogę sobie przypomnieć… A cóż ty takie podsumowania robisz?
ON
Ale ja ci je przynosiłem w myślach.
ONA
W myślach… (na jej twarzy pojawia się ironiczny grymas)
ON
Nie czułaś?
ONA
Może i czułam? Wazonu zapytaj. Jakbym sobie sama nie kupowała, to biedny nie wiedziałby, po co przyszedł na ten świat.
ON
Co robisz?
ONA
Nic. Poprawiam pracę semestralną Robertowi.
On patrzy na nią badawczo. Chwila milczenia.
ONA
Niektóre strony trzeba jeszcze raz wydrukować. Chciałam, żeby tu wpadli z Piotrkiem i zawiesili nam prysznic w łazience – i wieszak.
ON
Powiedz, w którym miejscu trzeba te dziury wywiercić, to ja to zrobię.
ONA
Ale oni mają wiertarkę. Poza tym robią to u nas w przedszkolu.
ON
No jeszcze wywiercić dwie dziury pod kołki rozporowe, to potrafię.
ONA
Znowu – nie. Przecież ty mi nie pozwalasz mieć żadnych znajomych. A już mężczyzn to w ogóle.
ON
No nie – ale robisz ze mnie taką ofermę; żeby jakichś dwóch młodych chłopców przychodziło tu wywiercić dwie, czy tam, cztery dziury, to już wstyd. A ja będę stał obok i podziwiał, dziękował, uśmiechał się. Był prysznic, tak jak był i jakoś ci to nie przeszkadzało.
ONA
Ale teraz może wisieć tak jak powinien.
ON
Jutro pożyczę wiertarkę i sam to zrobię.
ONA
W sobotę jest bal karnawałowy w przedszkolu. Pójdziesz?
ON
Wiesz, że nie lubię takich imprez.
ONA
Czy my byliśmy gdziekolwiek razem? Raz. Na sylwestrze… Dziesięć lat temu. Nikt nas nie odwiedza. Znajomi są tylko (akcentuje) twoi. Tylko ty możesz mieć znajomych. Ja jestem do dzieci, do gotowania, prasowania i do sprzątania. Tobie się nawet na wspólny spacer nie chce wyjść, bo musisz coś (głośno) – napisać! Pisać! Pisać!
ON
Czy gdybym był hydraulikiem też byś miała pretensje, że idę zamontować baterię i sedes?
ONA
Daj mi święty spokój.
ON
No przecież z tego (naśladuje ją) pisania – żyjemy.
ONA
Nie z tego, tylko z telewizji.
ON
Ale nigdy bym w tej telewizji nie pracował, gdybym nie był tym kim jestem.
ONA
Hydraulicy też pracują w telewizji. (macha ręką) Telewizja!
ON(patrzy na kwiaty)
Chciałem, żeby było miło.
ONA
A ja chcę żebyś poszedł ze mną na bal. (po chwili) Idę na moment do przedszkola. Muszę to oddać. (bierze teczkę z maszynopisem)
ON
Przecież nie skończyłaś.
ONA
Tam skończę.
ON
To ten moment będzie dość długi…
Ona wzruszając ramionami wychodzi z mieszkania.
Wieża
On ustawia kolumny mini–wieży. Ona wychodząc z kuchni nie patrzy na niego.
ON
Tak narzekasz na telewizję, a ona kupiła ci prezent.
ONA
Sobie kupiłeś.
ON
Słuchaj. Teraz wreszcie zamawiam u ciebie intensywny kurs tańca. Nauczysz mnie tańczyć i w przyszłym roku pójdę już z tobą na bal. (włącza muzykę) Nic nie będziemy robić tylko chodzić na bale.
On przez chwilę sam wiruje po mieszkaniu, po czym chce ją prosić do tańca.
ONA
Wypchaj się. Ty wiesz, jak mi było przykro? Połowę balu spędziłam w kuchni. Jeszcze dwie dziewczyny były same, ale one nie mają mężów…
ON
Przecież był Robert.
ONA
Był. (po chwili) Tak cię prosiłam – przyjdź chociaż na godzinę. Pokaż się. Później powiemy, że jutro rano pracujesz, że musisz się wyspać. Ale – przyjdź. Pokaż się ze mną. Nie!
ON
Wróciłaś o siódmej, a ja dziesięć po – wyjeżdżałem na zdjęcia.
ONA
Ale nikt nie mówił żebyś tam spędził całą noc. Chciałam żebyś był – godzinę. (krzyczy) Nie!
Zły
Kawiarnia. Matka i On siedzą przy stoliku. Dość pusto.
ON
Uratuj mi to małżeństwo!
Matka milczy. Odwraca głowę.
ON
Jesteś przecież jej matką.
MATKA
Nic nie mogę.
ON
Jesteś jej matką. Ja wiem, że popełniłem wiele błędów, ale – jak to, nie możesz?
MATKA
Nie pasujecie do siebie. Od razu jej to powiedziałam, jak cię tylko zobaczyłam. Ale można jej było mówić… Groszkiem o ścianę płaczu…, syneczku…
ON(wzburzony)
Nie mów do mnie: syneczku!
Poruszenie w kawiarni. On zakłopotany kuli się przy stoliku. Matka obserwuje go z tryumfem.
ON
Jak to – nie możesz?
MATKA
Nie chcę. Dlatego że jest moją córką. Artyści nie powinni…
ON
Przepraszam cię, ale nie interesuje co było z twoim mężem. Dość się nasłuchałem i niepotrzebnie go znielubiłem, póki był. On mógł mieć trzy córki. A ja nie?!
MATKA
Tyle kobiet… (macha ręką do znajomej przy dalszym stoliku)
ON
Porozmawiaj ze mną, proszę cię.
MATKA
Tyle kobiet chodzi po tym Bożym świecie…
ON
Mamy dwoje dzieci. Jesteś ich babcią. Nie wyobrażam sobie, że ktoś może mi je zabrać.
MATKA
Sylwia się ciebie boi.
ON
Jak to – Sylwia się mnie boi?!
MATKA
Mówiła mi niedawno – tata nieładnie się ubiera i krzyczy.
ON
Nie rób ze mnie idioty. Co jeszcze wymyślisz, mamusiu?
MATKA
Nie muszę wymyślać. Po raz drugi czytam tę samą książkę. Ty rzeczywiście jesteś z papieru…
ON
…toaletowego.
Chwila milczenia.
ON
Ja krzyczę na Sylwię?! To już ojcu nie wolno zwrócić uwagi dziecku? Teraz dopiero będzie dobrze, kiedy ty zastąpisz im mnie, dziadka… będziesz babcią i mamą…
MATKA
…Mamą?
ON
A kto się dziećmi zajmie? (z ironią) Świeża miłość potrzebuje czasu, braku zobowiązań… Osiągnęłaś co chciałaś… (po chwili) Wiesz co? Ty jesteś po prostu głupia. I dziwisz się, że przez te dziesięć lat tak mało rozmawialiśmy?! Bo ja nie. Kasia była (poprawia się) – jest, największą miłością mojego życia. Śmiej się… Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się dzieje? Albo odkuwasz się na mnie za swojego męża, który cię parę razy rzucił, raz umarł, a ty go jeszcze kochasz…
MATKA
Tak. Dlatego chciałam żebyśmy się spotkali tutaj.
ON
Nigdy tu nie byłem. No może raz, sto lat temu.
MATKA(pokazuje obraz pod którym usiedli)
To jego.
On zaskoczony wstaje od stolika i powstrzymany przez Matkę natychmiast siada z powrotem.
MATKA
Obejrzysz sobie kiedy indziej. Nie mów źle o umarłych.
ON
Masz rację. To ja niczego nie rozumiem. Tak. Byłem zły. Cały czas byłem zły. Wiesz, co mi Kaśka powiedziała? Że ona chciała się ze mną rozwieść, jak tylko urodziła się Sylwia. Wyobrażasz sobie?! Ja jej się pytam: – To dlaczego zdecydowałaś się na Kamila? – Nie chciałam, żeby Sylwia była sama. Słuchaj, może ona powinna iść do psychiatry? Obojętnie jak go nazwiemy. Niech mu będzie psychoanalityk, psychoterapeuta, terapeuta, psycholog… No niechżesz jej ktoś wytłumaczy, że rujnuje wszystko. (po chwili) Proszę cię. Przepraszam za ostre słowa. Wali mi się świat. Pomóż mi… (po chwili)
MATKA(spoglądając na obraz)
Często tutaj płakałam.
On wstaje od stolika, podchodzi do kelnerki, szybkim ruchem zostawia banknot i wychodzi bez
pożegnania.
Pęknięcie
On w fotelu w zamyśleniu słucha muzyki. W pewnym momencie pilotem wyłącza wieżę. Patrzy na zegarek. Pochylony podpiera głowę rękami. Myśli. Czeka. Ona otwiera kluczem drzwi. Ostentacyjnie nerwowym krokiem przechodzi obok niego i znika w drugim pokoju.
Rozmowa
On siedzi w fotelu. Pali papierosa. Słucha tej samej muzyki. Ona wchodzi. On podnosi się. Chce do niej podejść.
ONA
Nie dotykaj mnie!
On przez chwilę stoi, po czym ciężko siada w fotelu. Włącza muzykę.
ONA
Wyłącz to! Chciałeś przecież rozmawiać.
ON
Chciałem cię zapytać – co powiesz dzieciom?
ONA
Nic. (po chwili) Dzieciom! Dzieciom! Tobie się wydaje, że dzieciom trzeba powiedzieć – wszystko. Od razu. Rozłupać im głowy i wtłoczyć tam, ile się da. Obojętnie czy do tego dorosły, czy ich to interesuje, czy nie. Zmiażdżyć. Zasypać. Znokautować. Byle powiedzieć. (po chwili) Dzieci przytulę. Pogłaszczę. Chcę, żeby się śmiały. Żeby miały dzieciństwo. Najpierw piaskownica, później to. (pokazuje na książki) Ty zawsze tylko: słowa, słowa, słowa. Taki wiecznie papierowy. Ale mnie nie potrafiłeś powiedzieć, że mnie kochasz…
ON
…To ty od dwóch lat ani razu, nie powiedziałaś mi tego. I jakoś żyłem. I byłaś tylko ty. I ciągle miałem nadzieję, że się zmienisz… Nawet nie tak. Było mi smutno, ale nie robiłem z tego tragedii. Po prostu nie wyobrażałem sobie świata bez ciebie, obojętnie czy mówisz mi – kocham, czy nie…!
ONA
Wiesz, myślę, że my nigdy nie powinniśmy się spotkać…
ON
(przerywa jej) …Ale się spotkaliśmy! I mamy dwoje dzieci! Znowu powiesz, że krzyczę, że nie da się ze mną rozmawiać, ale jak mam nie krzyczeć, skoro…
ONA(przerywa mu)
…Nigdy nie powinieneś być ojcem! Tobie się tylko wydawało, że chcesz, że potrafisz. Dzieci nie są z papieru. (wyciąga rękę w stronę półki z książkami) To są twoje dzieci!
ON
Nie są z papieru i widzę, jaka dzieje im się krzywda.
ONA(ironicznie)
Krzywda?
ON
Wiesz, ze mną rzeczywiście nie da się rozmawiać, ale ty jesteś po prostu podła! Po–dła!
Obydwoje milczą przez dłuższą chwilę.
ONA
Chyba już pójdę.
ON
Masz 31 lat. On 22. Czy ty myślisz, że ten szczyl rzeczywiście zastąpi im ojca?! I jakim prawem?! Przecież ja żyję! Zastanów się, co robisz?! (po chwili) Ja wiem, że najlepiej by było, gdybym umarł. Nagle. Natychmiast. Po prostu zniknął. Nawet nie musiałabyś o mnie źle mówić. Był. Nie ma go. – Jestem wdową, młodą kobietą, która ma prawo urządzić sobie życie. Ale ja żyję. (po chwili) Wiem, jak ci przeszkadzam. Ludzie nie kupią bajki o niedobrym mężu. Widzieli, kto odprowadzał Kamila do przedszkola. Widzieli, jak z nosem przy szybie machał mi rączką, aż samochód zniknął za rogiem. Czasem miałem ochotę zawrócić i zabrać go ze sobą do pracy. – Tatusiu, pomachasz mi? – za każdym razem tak pytał. – Jasne, Kamilku, przecież tatuś zawsze ci macha. Żadne dziecko tak nie żegnało swojego ojca. Ani matki. Tylko on był z nosem przy szybie. Nie można dziecka nauczyć takich reakcji. Nie można go wytresować. I zabrałaś mi to wszystko! (po chwili) Jak ty mnie nienawidzisz… Ja wiem, że stoję na drodze do tego omuła…
ONA
(przerywa gwałtownie) … I widzisz, jaki jesteś? Nawet go nie znasz…
ON
…I nie chcę znać. Dwudziestodwuletni gówniarz, który dopiero w tym roku zdał maturę, to rekord godny Guinnessa.
ONA
Nic o nim nie wiesz. Umarł mu ojciec…
ON
(przerywa jej) …Kartkówkę można napisać. Zastanów się. Ten facet powinien zdobyć jakiś zawód. Kartkówki właśnie powinien pisać… Cholera, znajdź sobie jakiegoś sześćdziesięciolatka, to jeszcze się z nim zaprzyjaźnię, ale nie tego…
ONA
Nic nie rozumiesz. Nie da się z tobą rozmawiać.
ON
Nie odchodź. Daj mi jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Jeżeli się nie sprawdzę, to sam odejdę.
ONA
Szansę? Ile ja ci tych szans dawałam. Całe te jedenaście lat to była szansa za szansą. I nic. (po chwili) Dlatego już pójdę.
Ona wychodzi bez pożegnania. On krąży po mieszkaniu. Pali papierosa.
Szmata
On przy półce z książkami. Dzwoni telefon.
ON
(do słuchawki) Tak, poznaję. Dzień dobry. Nie, proszę pani. Nic się nie zmieniło. Ja pani powiedziałem, że nie odzyska pani syna. Może pani wybić to sobie z głowy, przepraszam, ale rozmawia pani z człowiekiem, któremu zawalił się świat… Ona była całym moim światem. Dziesięć lat temu umarł mój ojciec; półtora roku temu umarła matka; miałem tylko ją i dzieci. I nikogo więcej nie chciałem mieć. Zrezygnowałem z kolegów… Czemu? No bo, kiedy raz czy dwa dali jej poznać, że z nią świetnie się rozmawia o pieluchach, to ich skreśliłem. Nie chciałem mieć nikogo mądrzejszego, nikogo piękniejszego. Chciałem mieć ją! Chciałem mieć ją! I pani syn mi ją zabrał. (po chwili) Ja wiem, bo ona mi o tym mówiła. Tak. Powiedział: – Będzie jak zechcesz. No to, zechciała jego. Nienawidzę tego gnoja i nawet pani nie przepraszam… (po chwili) Proszę pani, to jest pani syn, i mimo że pani mówi, że już nie, to ja w to nie wierzę. (po chwili) Nie odzyska go pani, dopóki on jej nie rzuci. Musi ją rzucić jak szmatę… (po chwili) Tak jej pani powiedziała? I dobrze. Największa miłość mojego życia jest szmatą. Ścierką. A jakby pani słyszała moją mamę, która chodziła od domu do domu, tam u siebie, i chwaliła się nią: – Moja Kasiunia, moja Kasiunia. A teraz słyszy: – szmata! Ja przepraszam, ale ciężko rozmawiać przez telefon, poza tym licznik bije. Jeżeli pani chce, to proszę przyjechać. W takim razie czekam. Tak, do pracy. O szesnastej trzydzieści. Do widzenia.
On odkłada słuchawkę telefonu. Przez chwilę stoi niezdecydowany, po czym zapala papierosa i wychodzi do kuchni.
Ksiądz
Ona zdecydowanym krokiem pokonuje schody prowadzące do kościoła. Zmierza w kierunku plebanii. Dzwoni. Ksiądz otwiera drzwi.
ONA
(dygając jak uczennica) Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
KSIĄDZ
Na wieki wieków.
ONA
Ja dzwoniłam wczoraj do księdza, miałam przyjść o szesnastej.
KSIĄDZ
W sprawie małżeńskiej?
ONA
Tak.
KSIĄDZ
Proszę.
Siadają przy stole w małym saloniku.
ONA
Wszystko sobie przygotowałam, a teraz nie wiem od czego zacząć.
KSIĄDZ
Od rzeczy najważniejszej. Najlepiej zawsze od najważniejszej.
ONA
Proszę księdza, żyję w związku niesakramentalnym. Od jedenastu lat nie przystępuję do komunii i jest mi z tym bardzo ciężko. W ostatnie święta byłam jedyną osobą w kościele, która nie przystąpiła do komunii. Ja już nie mogę tak dłużej. Wyszłam po tej mszy i przez dwie godziny chodziłam po mieście i płakałam.
KSIĄDZ
Macie państwo dzieci, tak?
ONA
Tak, dwoje. Dwa lata temu córka przystępowała do pierwszej komunii, a my w kościele osobno, pod chórem, jak przyklejeni do muru… (po chwili) Jak był pogrzeb jego matki, też byliśmy jedynymi z rodziny, którzy nie mogli przystąpić… Cały kościół ludzi, wszyscy do ołtarza, a my schowani za trumną… Do dzisiaj aż mnie kolą w plecy spojrzenia ludzi. – Jak to? Syn z synową nie byli u spowiedzi?
KSIĄDZ
Rozumiem, że jest przeszkoda?
ONA
Tak, bo on, to znaczy ojciec moich dzieci, ożenił się jeszcze na studiach – tak w ogóle, to on jest dziesięć lat ode mnie starszy; no i ożenił się, ale to małżeństwo według mnie jest nieważne, bo jego żona nie chciała mieć dzieci. Nie chciała mieć domu. Usunęła ciążę.
KSIĄDZ
Jeżeli rzeczywiście jest tak jak pani mówi, to należałoby iść do kurii i złożyć wniosek. Wykluczenie posiadania potomstwa przez jedną ze stron jest powodem dla którego można orzec o nieważności zawartego sakramentu.
ONA
Ja mu to samo mówiłam.
KSIĄDZ
I co?
ONA
Nawet mówiłam, że pójdę… za niego do kurii. I jego mama, kiedy jeszcze żyła chciała być świadkiem.
KSIĄDZ(jakby do siebie)
Ile lat minęło? Jedenaście mówi pani?
ONA
To znaczy on był dwa lub trzy razy, ale jakoś nie został wysłuchany… No, ja nie wiem, proszę księdza, jak to naprawdę było… I w końcu mi powiedział: – Jak mnie nie chcesz zabić, to nie zmuszaj mnie żebym tam poszedł. Pójdę jak okrzepnę. Teraz jestem wrakiem człowieka. (po chwili) I, proszę księdza, największe awantury wybuchały zawsze w czasie świąt, bo mnie wtedy było najbardziej smutno. Krzyczał, że pójdzie, ale, że musi się w sobie pozbierać… A później nie szedł… (po chwili) Ja już nie mogę tak dłużej żyć. Chciałabym spokoju. Miłości. Czułości. Chciałabym czuć, że jestem kochana. Że ten mój mężczyzna jest tylko dla mnie i przy mnie. Cały czas.
KSIĄDZ
Jedenaście lat. Proszę pani, gdyby panią kochał, toby poszedł. Miłość góry przenosi, jak wiara. Mało kochamy, mało wierzymy…
ONA
No, on był, ale…
KSIĄDZ
Toby poszedł! Toby chodził tak długo, ażby wychodził! Ażby wszyscy go tam znali. Jak są podstawy, to nie można nie wszcząć procesu, nie można nie pomóc. Ale też, jeśli ktoś oczekuje, że go tam przyjmą z otwartymi ramionami, to jest w błędzie. (podnosi głos) Powiedzmy to sobie jasno: Kościół stoi na straży nierozerwalności małżeństwa. Kościół nie udziela rozwodów. Nie ma rozwodów w Kościele katolickim! Sakramentalny związek małżeński zawiera się przed Bogiem. I – małżeństwo zawarte przed Bogiem, w obecności księdza, można jedynie u–nie–wa–żnić, jeżeli zostaje spełniona jedna z przyczyn nieważności.
ONA
Ale on był i nawet pozwu mu nie przyjęto.
KSIĄDZ
A, ja w to nie wierzę… I w dodatku przestaję panią rozumieć. Jeszcze raz powtarzam: – trzeba iść do kurii. Ja jestem lekarzem ogólnym – kieruję panią do specjalisty. A nie pójdzie, znowu będzie zwlekał, to odejść od niego.
ONA
Mówi ksiądz, żeby od niego odejść?
Izolda
Portiernia telewizji. Matka II podchodzi do pracownika ochrony. Niemy dialog. Ochroniarz pokazuje jej żeby usiadła przy stoliku. Podnosi słuchawkę telefonu. (po chwili) On podchodzi do stolika.
ON
Dzień dobry. To pani?
MATKA II
Nie tak mnie sobie pan wyobrażał?
ON
Usiądę z tej strony, będzie łatwiej rozmawiać.
Obustronne zakłopotanie. On zapala papierosa.
ON
Czy pani pali?
Matka II przecząco kręci głową.
MATKA II
Czy państwo macie ślub kościelny?
ON
Nie mówił pani, że nie? Nawet gdybyśmy mieli, to nic by to nie zmieniło.
MATKA II
Byłaby inna sytuacja.
ON
Byłaby separacja. Ona nie da go sobie odebrać. Może moglibyśmy mieć ślub za rok, za dwa lata, ale ona powiedziała: – Robisz to już wyłącznie dla siebie.
MATKA II
Czy można napluć na tę podłogę?
ON
Narobi mi pani trochę wstydu, ale można. Żadne plucie i pukanie w niemalowany mózg nie pomoże. Ona nie da go sobie odebrać. Brnie z głową w dół, z klapkami na oczach. Nie ma już wyjścia. Nie może się cofnąć. Jak teraz powiedzieć, że to była pomyłka? Wszyscy już trąbią: – Trzydziestolatka uwiodła licealistę. I: ha–ha–ha! Ci wszyscy współczujący, żałujący dzieci, potępiający, mają niezły ubaw…
MATKA II
Mój ukochany syn. Wie pan, ja mam dwóch synów. Ten starszy od lat już w Nowym Jorku, ale temu dałam wszystko. I może tamten dlatego wyjechał? Temu dałam wszystko. (wyciera oczy chusteczką) Mój syn i zdzira z dwójką dzieci. Inaczej miało być. Inaczej. I musi być inaczej. Ten związek nie może przetrwać! To się rozpadnie! Byłam u wróżki i ona mówiła, że widzi krew, ale, że to się rozpadnie, tylko pan musi wybaczyć. Modliłam się wczoraj do drugiej w nocy. A on, wie pan, że on płakał w swoim pokoju? Co za dziwka bez serca! Pan ją kochał kobiecą miłością. Za dobrze jej było. Ten mały, jak on ma na imię…?
ON
Kamil.
MATKA II
Płacze i chce do taty.
ON
Skąd pani wie?
MATKA II
Robert mi mówił. A ja mu na to: – I co, nie żal ci? A jak tobie za parę lat ktoś tak samo zrobi?
ON
Proszę pani, albo to jest większe od Tristana i Izoldy…
MATKA II
…jak w piosence…
ON
…albo… Niezależnie od tego co będzie i tak najbardziej przegrałem ja i dzieci.
MATKA II
Pan się nie widuje z dziećmi. Pan powinien…
ON
Jak mam się widywać?! Od czasu jak jest u matki, on tam mieszka. Po całych dniach. Do północy. Do ostatniego autobusu.
MATKA II
Zabrałam mu samochód. Nie będzie dupki woziła. Ani on. (po chwili) Wie pan, on nie zawsze tam jest. Czasem mają z kolegą jakąś fuchę. W zeszłym tygodniu dwa popołudnia pracowali, tak że przyszedł od razu do domu. To ja bym do pana zadzwoniła, żeby pan pojechał do dzieci.
ON
Nie–nie. Ja nie będę czmychał jak szczur przed pani synem. Kiedyś tam wpadnę i go po prostu zatłukę. Jak psa.
MATKA II
Nie miałabym do pana żalu.
On śmieje się ironicznie. Zapala kolejnego papierosa.
ON
Nie miałaby pani do mnie żalu? (śmieje się głośniej)
MATKA II
Ale niech mu pan nie robi krzywdy. Trzeba by go tak trochę przestraszyć. Mówiłam mu: – Mężatki ci się zachciało? Doświadczonej? To ja zadzwonię po dziewczynę z agencji i zapłacę za nią, jak się wstydzisz. Nie potrafisz sobie znaleźć koleżanki, to ci zafunduję.
ON
A on co?
MATKA II
Nic się nie odzywał. (po chwili) Ja się z nią widziałam. (On wyraźnie poruszony) Powiedziałam jej, że mogłaby być moją koleżanką, że spodziewałam się zobaczyć ósmy cud świata, a widzę normalną kobietę, w dodatku niezbyt zgrabną.
ON
Naprawdę tak jej pani powiedziała? Przecież ona jest ładna i taka filigranowa – nie wygląda na swoje lata. Długo będzie młoda. Dopiero po pięćdziesiątce przyjdzie taki skok, że zmarszczki ją zetną w ciągu tygodnia? Miesiąca? Nie wiem. To u nich rodzinne, bo tam same baby. Rozwody zresztą też. No, ta najmłodsza jeszcze się nie rozwiodła, bo… nie wyszła za mąż.
MATKA II
Proszę pana, musimy to rozbić. Przecież to jeszcze dziecko. Pan wie, że ja mu jeszcze majtki piorę…? To znaczy prałam, bo teraz nie. Ma mu kto prać.
ON
Wie pani, scenariusz był prosty. – Owszem, byłam mężatką, mam dwoje dzieci, ale miałam tak niedobrego męża, że… No i pani wszystko jej „popsuła”. Nie spodziewała się. Nie–nie.
MATKA II
To się musi rozpaść. On jej jeszcze pokaże. Oj, on jej pokaże. Na początku zawsze jest dobrze. Najbiedniejsze te dzieci. Tych dzieci mi żal.
ON
Chce pani wiedzieć co będzie? Jak tylko dostanie ze mną rozwód, zaciągnie go do ołtarza i dopiero wtedy „odetchnie”, jak sobie życie spartoli, tak jak ja. (po chwili) Nic pani nie poradzi. Dowie się pani po fakcie. Ja już żony nie odzyskam. I niech mnie pani nie zmusza, żebym powiedział, co naprawdę o pani myślę. Do widzenia.
On zdenerwowany odchodzi. Ochroniarz przygląda mu się ironicznie.
Sąd
Korytarz sądowy. On i Ona wchodzą do sali rozpraw. Siadają naprzeciwko siebie, prostopadle do znajdującego się na podwyższeniu stołu sędziowskiego. Za stołem trzy nieruchome postaci kobiet (w starszym wieku). Wrażenie: trzech ogromnych czarnych sów na gałęzi. Ona podchodzi do pulpitu dla stron.
ONA
W naszym małżeństwie od samego początku było źle. Męża interesowała wyłącznie jego praca zawodowa, to znaczy jego twórczość. Nie zajmował się w ogóle domem i dziećmi. Miałam nadzieję, że to się zmieni, że się jakoś dotrze, ale dziesięć, jedenaście lat minęło i nic się nie zmieniło.
Ona siada. On podchodzi do pulpitu.
ON
Wysoki sądzie, absolutnie się z tym nie zgadzam. Moja żona poznała w miejscu pracy mężczyznę, którego obdarzyła ogromnym uczuciem i postanowiła się z nim związać, rujnując nasz dom, naszą rodzinę i szczęście naszych dzieci. Od pół roku mieszkają razem, to znaczy on wraca spać do swojej matki – nie wiem czemu? (po chwili) Razem z kochankiem prowadzą… (chwila konsternacji; oburzenie na twarzy sędziny) Razem z… (waha się) konkubentem, prowadzą wspólne gospodarstwo. Wiem to od matki konkubenta…
Wigilia
On chodzi po mieszkaniu: smutny. Nagle z sąsiedniego mieszkania słychać: śpiew kolędy. Przystaje i ze wzrokiem utkwionym w ścianę „przypatruje się” świątecznym przygotowaniom sąsiadów. Zapala papierosa. Nagłym ruchem gasi go. Wyjmuje z szafy biały obrus: nakrywa stół do Wigilii. Ustawia na stole: mikroskopijną choinkę, świecę, Biblię, mały talerzyk z opłatkiem. Kładzie tylko jeden duży talerz; po chwili namysłu: drugi. Siada przy stole i skrywa twarz w dłoniach. Po chwili podchodzi do telefonu. Patrzy na niego dłuższą chwilę. Śpiew kolęd słychać głośniej, także z innych mieszkań. Zapala świecę. Przełamuje opłatek na talerzyku. Siada przy stole i ponownie skrywa twarz w dłoniach.
W poprzek
On i Kolega siedzą w pubie, na wysokich barowych stołkach. Piją piwo. On zapala papierosa.
ON
…Nie chcesz tego słuchać. Mało kto chce tego słuchać… Każde spotkanie ze mną, to spotkanie z problemem. Ludzie się śmieją (pokazuje głową), cieszą, dorabiają się, skaczą na siebie jak wściekłe psy, ale za chwilę lądują na prześcieradle i wszystko mija… do następnego razu. I znowu. Takie koło, taka spirala, a ze mną – w poprzek.
KOLEGA
Straciłeś Kasię na własne życzenie. Nie przekonasz mnie.
ON
Ja tylko chcę z kimś porozmawiać. Chcę mówić…
KOLEGA
Stało się. Ona jest szczęśliwa. Nie cofniesz tego, bo to się sta–wa–ło i wtedy być może jeszcze można było, ale teraz – nie.
ON
Wiesz, byłem tydzień temu u laryngologa, prywatnie, wieczorem u niego w domu. Nie było pacjentów i tak jakoś mi się wyrwało; opowiedziałem mu w dwóch zdaniach o wszystkim. I on wtedy powiedział – że zna mnie osiem lat, i ile razy się spotkamy, to ja o coś walczę, ciągle walczę, a inni żyją; po prostu: żyją.
KOLEGA
No żyją, bo warto. Tam, w lewo… (ruchem głowy pokazuje atrakcyjną dziewczynę w super mini) Dawno takich nie widziałem. Kosmos jest w tych nogach. Całe macierzyństwo świata i wszystkie grzechy ludzkości. Masz wszystko, co chcesz… w jednym. Za chwilę będzie zmieniać nogę. Patrz…
ON
Porozmawiaj ze mną…
KOLEGA
O.K. Kasia w tej chwili zrozumiała, że zrobiła źle. Bardzo tego żałuje i chce wrócić do ciebie, ale nie wie, jak to zrobić, bo młodzianka też jej żal…
ON
Ciągle myślę o dzieciach. Jak będzie lepiej dla nich? (zapala papierosa) Nie mogę się z tym pogodzić. Ale jeśliby ten omuł okazał się lepszym ojcem ode mnie – dla moich własnych dzieci – no to, jestem skończony. Jestem nikim. Zatrzymałem czas. Zabawki porozrzucane, tak jak je zostawiły. Nawet nie sprzątam. Wszystko na nich czeka…
(po chwili) Zobacz, byliśmy wtedy na pierwszym roku, a on srał w pieluchy. Kurwa mać. Minęło dziewiętnaście lat i zabrał mi żonę. No jeszcze chciał zabrać wszystko. Wiesz, ja ich tam kiedyś zastałem razem. W naszym mieszkaniu. W kuchni. Ona myślała, że jestem w pracy. To było tak około trzynastej. Wiadomo: zarezerwowane studio, montaż; jestem nie do wyjęcia.
A ja tego dnia, to był czwartek – pamiętam, miałem puszkę… to znaczy – gotowy materiał, więc wypisałem tylko kartę, poprosiłem chłopaków z emisji, żeby nie zapomnieli puścić, i fru… – do kurii! Tak! I słuchaj, zostałem… wy–słu–cha–ny. Tyle lat czekałem na ten dzień. Ksiądz mi powiedział, że on widzi podstawy i żebym napisał wniosek o unieważnienie. Przyjął mnie taki… stonowany, ale: słuchał. Wyszedłem stamtąd i poczułem… smak powietrza, jak po rzuceniu palenia. Coś drgnęło w Kościele. Tak.
KOLEGA
Zasady?
ON
Zasady się nie zmieniły, ale pokolenie się zmieniło. Ten ksiądz mógł mieć, nie wiem, trzydzieści lat? Ja chyba chcę rzeczywiście zatrzymać czas? (po chwili) Ktoś mi kiedyś powiedział: – Kościół musi coś zrobić z takimi ludźmi jak ty, bo jest ich za dużo, a nie wszyscy są winni. (patrzy uważnie na Kolegę) Nie powiedział, że ja jestem niewinny, ale – nie wszyscy są winni.
KOLEGA
A księża po kolędzie nie chcieli pomóc?
ON
Chcieli. Jeden na kolędowym obrazku napisał mi nazwisko i mówi: – Wie pan, to jest mój profesor prawa kanonicznego z seminarium. On na pewno pana przyjmie. Poszedłem. Na furcie mówię z kim chcę się spotkać, a furtian daje mi telefon i numer. Kręcę i drżę, żeby nikt nie wszedł. Furtian słucha, trudno, żeby nikt więcej. Gdzie tam. Weszła jakaś kobieta i jeszcze ktoś. Ja się jąkam. Wiem, jakie to dla mnie ważne. Nie mogę uwierzyć, że może nie dojść do tego spotkania, bo przecież „On na pewno pana przyjmie”… I przy tych wszystkich interesantach ściągam spodnie i mówię, że ja w sprawie unieważnienia małżeństwa. Nawet nie wiedziałem, jak to powiedzieć omownie. Zupełnie straciłem fason. I nie obchodzi mnie, że wszyscy na mnie patrzą, że słuchają tego co mówię. Wiem, że przyszedłem rozwiązać najboleśniejszy w moim życiu węzeł, a on mi mówi, że od tego jest kuria po drugiej stronie ulicy. Tak zostałem „na pewno” wysłuchany.
KOLEGA
A teraz? No bo musiało być coś czym go przekonałeś?
ON
Ten ksiądz mnie po prostu wysłuchał w godzinach swojej pracy. Nigdy by tego ślubu nie było, gdyby nie wojsko.
KOLEGA
A wcześniej o tym nie mówiłeś?
ON
Mówiłem, ale tak jakby dla nikogo to nie było ważne. Przecież pamiętasz, że dwa lata, nawet ciut ponad, minęły od cywilnego do kościelnego. I kościelny był załatwiany na łapu–capu, byle zdążyć. Wojna, nie wiem, jakiś stan okupacji wisiał w powietrzu. Teraz można w to nie wierzyć. Można się z tego śmiać. Ale wtedy – na półkach ocet. Ocet. Kartki. Kolejki. I jeszcze może bym się tak nie wystraszył tego wszystkiego, ale szalę przechyliło jedno kazanie nawiedzonego księdza. Gdybym poszedł na inną mszę… Grzmiał spod ołtarza, że: – Wszyscy ci, którzy żyją na kontrakcie na wypadek nagłej śmierci nie mogą mieć pogrzebu katolickiego! Hiperortodoks. Ale potrafił przygnębić. Jednym bezwzględnym kazaniem zlikwidował prawo do błędu. Prawo do odkupienia winy. On nawet Sąd Ostateczny… zlikwidował. I wiesz: ocet na półkach, beznadzieja i powołanie do wojska. Resztę znasz. Dwudziestego ósmego grudnia ślub – a drugiego stycznia (liczy na palcach) już piłem najsmutniejsze piwo w Warsie. Pociągi z poborowymi z południa jechały na północ. Pociągi z poborowymi z północy jechały na południe. Byle dalej od domu. Taka była reguła.
KOLEGA
Nie mów, że nie kochałeś Marty.
ON
Pewnie, że zawsze ma się nadzieję, że się zmieni, że się dotrze, że jak bardzo będziesz chciał, to białe zamieni się w czarne. Ale tu się nie dotarło. Tylko, że ja zakpiłem sobie z Pana Boga. – A jakoś to będzie. A jak nie, to też się jakoś ułoży. (po chwili) To znaczy, nie tak. Nie zakpiłem wprost, ale… nie przejąłem się przysięgą i nie traktowałem jej jak nieodwołalnej, jakby się coś nie ułożyło. Chociaż, gdyby było dziecko, pewnie bym trzymał się jej rękami nogami. Tak jak teraz Kaśki, bo tu jest aż dwoje.
KOLEGA
Można się trzymać tego, kto chce żebyś się go trzymał.
ON
Zmęczyłem cię.
KOLEGA
Szczerze? Tak.
ON
Ja wiem, że nie chcesz tego słuchać. Wiem, że boisz się żeby ciebie to nie spotkało. (zapala kolejnego papierosa) Aha, mówiłem, że ich zastałem w kuchni. Słuchaj, nawet mnie nie przedstawiła. Powiedziałem – dzień dobry; młodzian odpowiedział. I… powietrze. Traktowali mnie jak powietrze. Flirtowali ze sobą w najlepsze. Była dla niego bardziej czuła niż dla mnie na początku. Myślałem, że się zapadnę pod parkiet. Chciałem się zapaść. I wiesz, co ten gnój powiedział? Jego matka mi to mówiła. Zapytała go: – Jak ty byś się czuł, gdyby twoja żona przyprowadziła do domu kochanka?
KOLEGA
A on?
ON
On się roześmiał (przedrzeźniająco): – Mnie to nigdy nie spotka. A gdyby, to ja bym z tym panem – tak mnie nazywają: ten pan – porozmawiał i albo on by został, albo ja. Wyobrażasz sobie? Przychodzi ktoś z ulicy i mówi: – Wynoś się. Nie dotykaj swojej żony, bo już nie jest twoja. Jakie to proste. (po chwili) I pojechali – słuchaj! …po fiszbin do sukienki, bo Sylwia miała rocznicę komunii. Myślałem, że mnie trafi. (po chwili) Przegrałem. Przegrałem…
KOLEGA
Zostałeś ukarany. Nigdy tak nie myślałeś? Żadnej metafizyki? Nie z nim przegrałeś. On też przegra. Nigdy nie myślałeś, że… (podnosi palec do góry)
ON
Boję się.
KOLEGA
Niewiele ci pomogłem.
ON
Ja nie chcę słuchać, chcę mówić… Nigdy bym się po niej czegoś takiego nie spodziewał. I nadal nie wierzę w to, co się stało.
KOLEGA
Stało się.
ON
Wiem. Wiem…
Odeszłam
On i Ona w fotelach. Siedzą naprzeciwko siebie. Patrzą w bok. Milczą.
ONA
Mieliśmy rozmawiać…
ON(milczy)
…
ONA
Jak zawsze. Przecież ty się nigdy nie zmienisz. A nie tak dawno mówiłeś, że wypaliłam „żywym ogniem” wszystko, co w tobie było złe; że jesteś już inny; żebym wróciła… Do kogo? Nie ma do kogo wracać. Przecież tobie nikt nie jest potrzebny. Siądziesz, o… (naśladuje go) i nikt ci nie jest potrzebny. No może żeby (pstryka palcami jak na kelnera) obiad ugotować albo raz na jakiś czas iść do łóżka. Ty sobie doskonale sam wystarczasz.
ON
Muszę się przyzwyczaić, że jesteś. Że przyszłaś. Wszystko jest inaczej niż kiedyś. Taka jesteś… tymczasowa, ulotna… Ktoś na ciebie czeka – i tam chciałabyś być. Z nim, nie ze mną. (patrzy na nią wyczekująco) Nie przyszłaś do mnie, tylko załatwić interes.
ONA(milczy)
…
ON
Widzisz.
ONA
Ty nie potrafisz zrozumieć, że my nie pasowaliśmy do siebie. Nawet ludzie to mówili.
ON
Kto?
ONA
No wszyscy nasi znajomi.
ON
Jacy wszyscy? (akcentuje) Moi znajomi? Z bzdury robisz monument.
ONA
Nie musieli mówić. Dawali do zrozumienia. Rzeczywiście – (akcentuje) twoi znajomi. Cisza krzyczała. (po chwili) Widzisz, nawet ta rozmowa odzwierciedla sprawę. Myśmy wszystko mieli osobno. Ja o twojej mamie mówiłam: mama; ty o mojej: twoja mama. Przecież moja mama starała się być także matką dla ciebie… Moi znajomi. Twoi znajomi.
ON
Wiesz, myślę, że te dziesięć lat, które nas dzieli, to było za dużo, żeby było za mało.
ONA
Mów trochę prościej.
ON
No najlepiej by było, gdybym był twoim rówieśnikiem lub gdybym był trzydzieści lat od ciebie starszy; nie dziesięć.
ONA
Najlepiej by było, gdybyś był inny…
ON
…Ale przecież ty wiedziałaś, jaki jestem. I pamiętam, jak o mnie walczyłaś. Jak chciałaś przywiązać mnie do siebie. A ja się bałem tych dziesięciu lat. Bałem się twojej młodości. Bałem się, że nie będziemy mogli wziąć ślubu kościelnego. Wiedziałem, jak ci na tym zależy. I mnie zależało. Tak sobie myślałem – czemu nie spotkałem ciebie pierwszej? Czemu nie czekałem na ciebie? Wiedziałem, że chcę być z tobą i nie mogę się już pomylić. Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale poszedłem wtedy do kościoła; klęczałem pod krzyżem i pytałem – czy to jest właśnie ta dziewczyna? Nie otrzymałem wtedy żadnej odpowiedzi, bo moją żoną była Marta. Pamiętam, że moje myśli były puste. Nie weszło tam żadne: „tak”. Nie chciałem się fałszywie pocieszać i samemu sobie to „tak” wstawić, że niby spłynęło z krzyża, bo przecież ja tak bardzo chcę, i taki jestem szczery. Wiedziałem, że teraz jestem odpowiedzialny. Tylko, że wtedy miałem już trzydzieści lat. (po chwili) No i złapałaś mnie na ciążę.
ONA
Nie łapałam cię.
ON(milczy)
…
ONA
Ja byłam nie przygotowana do tej miłości. Byłam tobą zafascynowana, ale nie byłam przygotowana. Bardzo się tego bałam. Pamiętasz, że nic nie odpowiedziałam, kiedy mi powiedziałeś, że mnie kochasz? Za młoda byłam. Za szybko to wszystko.
ON
Dobrze, Kasiu, ale po jedenastu latach mówisz… za młoda byłam?
ONA(milczy)
…
ON
Po tym, jak mamy dwoje dzieci? Przecież one widzą to wszystko. Są jeszcze za małe, żeby bronić siebie, mnie, nas – i za duże, żeby nie rozumieć, że stało się coś złego. Czy ten omuł zastąpi im ojca?
ONA
Ojca mają jednego. Nikt cię nie będzie zastępował.
ON
A w tej chwili, kto jest z nimi? Ty przyszłaś ubić ze mną interes, a z nimi kto został? No chyba nie powiesz mi, że twoja mama… Te dzieci powinny być tu. Powinny przeszkadzać nam w rozmowie…
ONA
…Już to widzę. Znowu byś nie mógł… zebrać myśli… Jakbyś był w dobrym humorze, to jakoś byś to zdzierżył. A jak nie, to byłyby – „cholery jasne”… Tak jak było…
ON
No przecież to życie. Słuchaj, gdyby każdemu ojcu można było zarzucić tylko to, że raz na jakiś czas zdenerwował się na dziecko… A zresztą – ja się zacząłem dopiero wtedy denerwować, kiedy czułem, że odchodzisz, że cię tracę… Wtedy rzeczywiście… (po chwili) Przecież pół roku temu taka rozmowa jak dzisiaj byłaby nie do pomyślenia. – „Nie dotykaj mnie”! – pamiętasz?
ONA
Ja ci coś takiego powiedziałam?
On w teatralnym geście podnosi ręce do góry, po czym opuszcza je i chowa twarz w dłoniach.
ONA
To zgadzasz się?
ON
Już idziesz?
ONA
Późno.
ON
Nie zgadzam się, bo wszystko stracę.
ONA
Nic nie stracisz.
ON
Stracę dzieci. Mieszkanie. Może trzeba będzie samochód na pół przekroić…?
ONA
Nic nie stracisz. Tylko będzie mniej kłopotu. Z Martą zgodziłeś się bez problemu.
ON
Z Martą to było studenckie małżeństwo. Nie mieliśmy nic. Na dodatek od dwóch lat nie byliśmy już razem…
ONA
…Wróć do Marty.
ON(jakby nie słysząc)
Nie byliśmy już razem. Miała faceta. Ja miałem ciebie. A ty miałaś w brzuchu Sylwię. Nie-nie. Nie mam siły rozmawiać. Mogę cię odwieźć. (po chwili) Albo nie. Zamówimy taksówkę. Boję się jechać.
ONA
Nie mam pieniędzy na taksówkę.
ON
Ja mam.
ONA
Słuchaj, czy potrzebny ci jest garnek na mleko?
ON
Nie.
ONA
Mogę go zabrać?
ON
Wszystko możesz zabrać. (po chwili) Nie jestem złośliwy. Wszystko co ci jest potrzebne.
On podchodzi do telefonu. Ona wraca z kuchni z garnkiem.
Córka
On krąży po mieszkaniu i mówi patrząc na zdjęcie córki.
ON
Ja wiem, że ty się na tatę gniewasz… i nawet nie mogę się bronić… Jesteś jeszcze za mała… Kiedyś opowiem ci o wszystkim, ale może wtedy już nie będziesz chciała o tym słuchać… Trudno… (po chwili) Widzisz, ja nie mam się nawet do kogo odezwać… Nikt tu nie przychodzi… Rzadko ktoś zadzwoni… (po chwili) Takie rzeczy między dorosłymi się zdarzają… Nic na to nie można poradzić… (po chwili) A może byś zamieszkała z tatą?… (po chwili) Nie-nie. Dobrze. (po chwili) Tak tylko powiedziałem.
Dzwoni telefon.
ON
Sylwia!…
Modlitwa
On chodzi po mieszkaniu. W pewnym momencie spogląda na krzyż nad drzwiami. Lekko porusza wargami. Stoi tak przez dłuższą chwilę, po czym klęka. Pochyla głowę.
Żelazko
On prasuje koszulę.
ON
A właśnie, że dam sobie radę. Gotować się nie nauczę, ale koszule, zobacz; o – jeszcze tu… ciach i rozprasowane… Tego i tak nie będzie widać… Dam sobie radę. (po chwili) Byłaś dobrą żoną. Byłaś dobrą matką. Jesteś rewelacyjną kochanką. Zgadzam się na rozwód bez orzekania o winie. Widzisz, jaki jestem wspaniałomyślny? (po chwili) Węzeł najlepiej przeciąć. Zresztą, co to za węzeł? Już za chwilę będziesz panną… z odzysku. Czystą i niewinną. Skrzywdzoną. Cóż jeszcze mogę…? Pozostań w swoim świętym grzechu. (po chwili) No. Wyprasowane. A teraz żeby było na… dośmiertną pamiątkę. Aaaa! (krzyczy parząc się żelazkiem) Jest. Nawet jak się wygoi, to zostanie. (krzyczy) To jest mój ślub z tobą! To jest mój ślub! Śluuub! (ciszej) Uchchch… (zwija się z bólu)
Zaręczyny
Mieszkanie Matki. Matka siedzi. Matka II stoi.
MATKA II(krzyczy)
Zdzirę pani urodziła… Ona nigdy nie przekroczy progu mojego domu!…
MATKA
…Proszę pani, ja mam sąsiadów…
MATKA II
…I dobrze! Niech wszyscy słyszą! Niech wiedzą, kim pani jest! Ja ją siekierą! Ja mu powiedziałam: – Ty, Robert, mnie znasz. Wiesz, że siekiera jest na balkonie. Ja ją tą siekierą, jak ją tu przyprowadzisz!
MATKA
Ja też nie jestem za tym związkiem…
MATKA II
…Ale ich pani tu wpuściła! (atak histerii) Tu! Tu! Tu! Do mnie nie mogli przyjść, a tutaj tak! I mizdrzyła się pani do mojego syna. (ironicznie) Syneczku, może herbatki? Boże Drogi! Ja go pytałam: – A co na to jej matka, jej matka?! (ironicznie, zmieniając ton) – Mama Kasi jest tolerancyjna, tylko ty masz takie niedzisiejsze poglądy. (histerycznie) Ja mam niedzisiejsze poglądy?! Burdel zrobić w mieszkaniu, a w niedzielę do kościoła. I w pierwszej ławce. I do komunii, do komunii… Zniszczyła mi pani życie! I mojemu synowi…
Matka II odwraca się i wychodzi trzaskając drzwiami.
MATKA II
(bardzo głośno) Burdel!
Opatrunek
On spaceruje po mieszkaniu. Na lewej ręce ma duży opatrunek. Ona siedzi w fotelu.
ONA
Jak mogłeś coś takiego Sylwii powiedzieć?
ON
(wyraźnie zdenerwowany) Ale co?
ONA
Że ją do siebie zabierzesz?!
On siada w fotelu milczy. Usiłuje zapalić papierosa.
ONA
Przecież ona po tym trzy dni wymiotowała. Tak się bała. Mówiła: – Mamo, ale u Kramerów, to w końcu ta pani oddała tego chłopczyka.
On podpiera głowę zdrową ręką. Obydwoje milczą przez chwilę.
ONA
Długo to będziesz miał?
ON
Aż się wygoi. (po chwili) Moje rany goją się długo.
ONA
Poezja?
ON
Lekarka mnie zapytała… nawet trochę jest podobna do ciebie – czemu to zrobiłem? A ja: – Żeby wypalić miłość. Pielęgniarki popatrzyły na mnie, jakbym był pijany. A ona kiwnęła głową i nic się nie odezwała. Dopiero, jak wstawałem powiedziała: – Trochę za głęboko, ale jeżeli pomoże, to trzeba było.
ONA
Masz już jej telefon?
ON(po chwili)
A u ciebie?
ONA
Praca. Dzieci. Dojazdy. Właściwie, gdyby nie dzieci, to już miałam parę takich chwil… A cóż to trudnego? Garść tabletek. Popić. Położyć się.
ON
Zakochana kobieta nie mówi o samobójstwie. (po chwili) Masz taki tik nerwowy pod lewym okiem.
ONA
Tak?
Obydwoje milczą przez chwilę.
ON
Wiesz co? Ja nie jestem dyplomatą… Tak naprawdę, to jestem prostym człowiekiem. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę, bo parę lat temu, to byłoby nie do pomyślenia …
ONA
Ale co?
ON
Wróć.
ONA
Nie. (po chwili) Sprawy zaszły za daleko…
ON (głośno)
Ale przecież widzę, że nie jesteś szczęśliwa! Widzę to!
ONA(milczy)
…
ON
Wybaczę ci te półtora roku. Nie zasłużyłem na coś takiego. Wszyscy o tym wiedzą. Wiedzą, że na kolanach, cztery razy, prosiłem cię, żebyś się opamiętała. Ale ci wybaczę. Jakoś sobie muszę z tym poradzić… (ciszej) Wybaczę ci… Wybaczę ci… Wróć…
Ona przecząco kręci głową.
Schody II
Matka II z ogromnym bukietem kwiatów. Zakłopotana próbuje zasłonić się bukietem. Z samochodu wysiadają: Ona (widoczna ciąża) wraz z młodym człowiekiem i Matka. Ubrani w stroje ślubne. Wchodzą na schody. Dźwięk organów. Obie Matki osobno ze spuszczonymi głowami podążają za nimi. Otwierają się drzwi kościoła. Słychać głośniej muzykę.
On pojawia się przed kościołem i patrzy na znikającą młodą parę w drzwiach. Zaczyna wchodzić po schodach. Schody… „uciekają” przed nim; stają się coraz dłuższe i wyższe. On „idzie” stojąc w miejscu. Chwyta się poręczy schodów, właściwie przytula się do niej i zastyga w takiej pozycji.
Koniec
Tekst został zakupiony w ramach programu „Tarcza dla literatów”.