Nowe osiedle. Tyk tyk tyk
Z wysuszonego płaskowzgórza
te asfaltowe wstążki na pustyni
wyglądają jak geoglify z Nazca:
dziesięć czarnych nóg
wyrasta z odwłoka
dwugłowego stawonoga;
zęby jednego z kolistych zaułków na końcach
wgryzają się w jałowce na pogórzu;
drugi łeb wtula się w autostradę.
Walców parowych już nie ma,
ani równiarek, co spłaszczyły ambrozje.
Na razie grzechotnik może się ogrzać w słońcu
w błogim spokoju,
i kojot polować
na królika ukryty za kotarą
żaru falującą ze smoły, pod którą suseł
i heloderma są pogrzebane.
Co dziwne, pierwsza budowla,
która stoi, to kościół, aczkolwiek boga
jeszcze nie zainstalowali.
Smukła iglica
jeszcze nie nosi ani Krzyża
ani Moronego:
nadal, taki bezwyznaniowy asepses.
Może i tak właśnie zostanie, zignorowany
przez wszystkich, przez samego Pana też.
Nic się jeszcze nie zdarzyło:
stłuczka w podjeździe ukrytym w jadłoszynach,
zdrady małżeńskie podczas godzin szkolnych,
guzy złośliwe,
imprezy dla dzieci
z piniatami wypchanymi badziewiem
dizajnerskim; jeszcze nie ma śmieciarek
z Armii Zbawienia co odholują graty zamożnych;
nadal nie ma tych mrocznych pytań
bez odpowiedzi.