Wszystko jest tu jeszcze możliwe (zapiski o wierszach lat ostatnich)
Tekst pochodzi ze zbioru Notatki do całości.
1.
W Polsce po 1989 roku ludziom rozwiązały się języki. Rozpoczęło się wydawanie wszystkiego, co dusza i ciało zapragną. Zaczęły też swój żywot wartościowe i elitarne czasopisma literackie. Jednakże powszechna dostępność do druku i możliwość upubliczniania jakiejkolwiek twórczości nie przyniesie dobrych owoców, jeśli wolności wydawania nie będzie towarzyszyć samokrytycyzm piszących. Niewątpliwy jest w ostatnich latach przyrost piśmiennictwa. Krytyka literacka jest potrzebna, jak nigdy dotąd. O wielu nowych poetach dowiadujemy się z pośrednich przekazów. Coś tu nie gra, skoro taka sytuacja stworzyła rodzaj giełdy poetyckiej, o której decydują „rekiny” krytyki literackiej bez wychodzenia poza własne „centrum”. Widać wahania ocen, nie widać wierszy, a tym bardziej poezji.
2.
Mam nieodparte wrażenie, że wiele nowych wierszy napisano według podobnej recepty. Napisać utwór podzielony na wersy to znaczy zarejestrować chwilowy fragment lub fragmencik rzeczywistości i w ten rejestr wetknąć trochę buntowniczości (na przykład antyklerykalnej i antypolitycznej: „zwodnicze mowy księży. Niejasne intencje / dyplomatów o jaśniejących twarzach”), sentencjonalności („łatwo się zabić”), narracyjności, surrealności, publicystyki, pieprzności („poranne kurwiszony”), subkultury młodzieżowej.
Wybitnym przedstawicielem powyższego typu wiersza jest Jacek Podsiadło. Co on wypowiada tą nową „mową wiązaną”? Mniej więcej tyle: oto rzeczywistość, kilka migawek z autopsji, naprawdę, ale to naprawdę prawdziwych; zobaczcie, nie ma przedziału między mną i społeczeństwem; jestem z wami. W tekstach wypowiadających te przekonania nie odkrywam wysiłku wewnętrznego. Słowa i zdania rodzą się nie jakby, lecz faktycznie od niechcenia. Krytyczne uwagi nie odnoszą się do całego Podsiadły, który pisze przecież nadzwyczaj dużo i w pośpiechu. Kto chce poczytać udanego Podsiadłę, może sięgnąć do „Czasu Kultury” (1995, nr 3).
3.
W najnowszym wierszopisarstwie odciska się „warsztatorstwo”. Wynika ono z rynkowego traktowania poezji. Piszącym marzy się produkowanie tekstów, o których nabywcy powiedzą: „to się czyta!”, a może tylko: „to warto mieć!”. Żeby uprawiać poezję, trzeba mieć mecenasa.
Przypominam sobie swoją konsternację sprzed kilku lat, kiedy spacerowałem po zatłoczonym deptaku w Sopocie. Było lato, sezon. W lesie przemieszczających się ciał dojrzałem stolik. Na jego blacie stała wizytówka: „wiersze na zamówienie”. Czekający na klientów wierszopis-producent siedział za stolikiem. A żeby było ciekawiej, jedną rękę (może prawą) więził brudny gips.
4.
Poprawny przeciętny wiersz ostatnich lat jest rezerwuarem neurastenii, agresji, młodzieńczej apatii i niedowartościowanej codzienności autorów. Takie poezjowanie co najmniej graniczy z grafomanią. Ignacy Krasicki definiował ją tak: „niepomiarkowana chęć pisania”. Grafomanem nazywam nie tego, kto ma łatwość (a nawet trudność) pisania, lecz nie ma nic do powiedzenia i – co gorsza, jest pozbawiony wyczucia „mądrości języka”.
5.
Kto mnie zna, ten wie, że lubię i cenię poezję kontemplacyjną, która konkretne i rzeczywiste miejsce i chwilę rozciąga w wieczność i uniwersalny sens. Taka moja natura. Kłóci się ona z wierszami, rządzonymi przez poetykę przepływu błyskotliwych spostrzeżeń. Niekiedy odnoszę wrażenie, że poetom programowo chodzi o to, aby w każdym wersie „napakować” (czytaj: zarejestrować) jak najwięcej realistycznych szczegółów i szczególików. Rozumiem: rwący strumień imponderabiliów oddaje sposób istnienia współczesnego człowieka, który w schemacie komunikacyjnym przyjmuje rolę już nie nadawcy lub odbiorcy, lecz kanału, czyli przewodu informacyjnego.
6.
Wiersze ostatnich lat przeobraził (między innymi) żywioł opisowości i narracyjności. Poeci opowiadają i opisują swój świat najbliższy, aktualny i wspomnieniowy, wewnętrzny i zewnętrzny, dotykalny i powszedni. Jest to rozsądne i mądre, bo człowieka określa i kształtuje przede wszystkim to, z kim i z czym się spotyka.
Według mojego rozeznania umarła bądź zapadła w letarg poezja jako marzenie. Wiersze manifestują silny zmysłowo-emocjonalny związek z dotkliwą realnością; wypełnia ją kształt, barwa, konkretność, materialność napotkanej osoby, zwierzęcia, rośliny, krajobrazu czy przedmiotu. Poezja lat dziewięćdziesiątych nie posługuje się ogólnikami ani abstrakcyjnym dziwactwem językowym. Przychodzi mi do głowy nazwa tej orientacji: poezja namacalna. Wcale na miejscu jest warsztatowa tęsknota Jacka Podsiadły: „Chciałbym pisać wiersze bez metafor”.
7.
Wiadomo, choć poezję ocenia się jako dobrą lub złą, to zazwyczaj jest dzielona na różne nurty: klasycystyczną i barbarzyńską, hałaśliwą i cichą, ładną (śliczną) i brzydką, kulturową i egzystencjalną, retoryczną i nieretoryczną, poezję gry i poezję doświadczenia, wrażliwą na historię i wrażliwą na geografię. Mnie najbardziej interesują te wiersze, w których poszukiwanie sensu oraz idei obejmuje możliwie szeroką skalę uczuć i maksymalną liczbę warstw rzeczywistości. Kiedy język poetycki wydobywa z „niebytu”, „niewidzenia” i obojętności błysk duchowych, wewnętrznych poruszeń – dramatyczne rozdarcie człowieka. Bycie „pomiędzy” – pomiędzy ludźmi, czasami, pamięcią i niepamięcią, prawdą i kłamstwem, duchowością i cielesnością – jest naszym sposobem istnienia.
To ważne, jaki człowiek odsłania się w słowie: czy jest ułomny prawdziwie czy z lenistwa lub na pokaz, czy zamyka się we własnej agresji, czy jest wyczulony na ból, czy niezłomnie składa to, czego złożyć nie może, czy walczy o oddech, czy aktualizuje wieczne idiomy życia, czy zanurzony jest w swojej prywatności. Bez względu na to, jaki człowiek wyłoni się ze słowa, powinien nosić swoją twarz i mieć osobowość, którą przepełnia pasja oraz przekonanie o niezbywalnej wartości życia. Nieustanne krzywienie się na Kościół, partie, społeczeństwo, tradycję, idee jest wygłupem bez przyszłości. Krzywienie się na to i owo nie ma (może nigdy nie miało) siły ekspresji, co więcej – siły poezjotwórczej.
Dużym osiągnięciem poezji lat dziewięćdziesiątych jest przestawianie się z bycia przeciw czemuś na bycie za czymś. Przejmuje mnie metafizyczny dreszcz, gdy poeta z naszych czasów – jak na przykład laureat Nagrody im. K. Iłłakowiczówny za najlepszy debiut w 1995 roku, Wojciech Wencel – śledzi „porządek przedmiotów w holenderskich wnętrzach”.
8.
Nie wierzę w ferowanie ostatecznych wyroków. Może się mylę, twierdząc, że poezja najnowsza wydaje się nie posiadać wyraźnych, silnych i skrystalizowanych osobowości. Autorzy piszą raczej „pod siebie” niż pod kogoś czy w związku z żywotnymi dramatami ludzi. Istotne jest to, że nie ma stagnacji. A poza tym wszystko jest tu jeszcze możliwe.
12 lutego 1996