Zaduszki w Xochicoatlan
O zmarłych być może mówi mi najwięcej
tamten wieczór w Xochicoatlán.
Na uliczkach ludzie krążyli wśród duchów,
z gór opadała mgła
Umarli tutaj żyją; świetlista ścieżynka
usypana z żółtych kwiatów cempanxuchitl
prowadziła do wnętrza otwartego domu,
by dusze, zwłaszcza młodo zmarłych,
trafiły między swoich, weszły w ramki
zastygłych fotografii pośród świec i wieńców
Członkowie rodziny i ja, gość z daleka,
modliliśmy się stopami w ciągłym tam i z powrotem
między cmentarzem na górce a zastawionym stołem
My, wszyscy rodzeni – bracia, siostry – przez Tamtą,
co wyszczerza zęby z kolorowej bibułki, ruchliwej na wietrze,
podczas gdy my wbijamy nasze w ciepły chlebek zmarłych.
(Zjadając śmierć, smak jej poznajemy,
zanim ona się do nas dobierze)
Xochitl – znaczy kwiat
Coa – wąż, lub żmija
Tlán – miejsce, w języku nahuatl, którego korzenie –
drzewa życia tej ziemi – przebijają warstwy
naniesionej wiary, nazw, kilku stuleci,
jakby Konkwista nigdy się nie zdarzyła
Sama nazwa Xochicoatlán triumfowała pośmiertnie
nad zwycięzcami.
Śmiertelni, byliśmy w zażyłości
z wszechobecną Panią tego domu,
użyczaliśmy jej nawet naszych rysów.
W siedzibie żmijowego kwiatu
nie spuszczamy się z oka,
Niekochana
Meksyk–Warszawa, 2005