Nowy Napis Co Tydzień #224 / Łazik na planecie Żałoby
Oniemienie i bezradność ‒ żadne inne słowa nie przychodzą do mnie po lekturze książki Krzysztofa Bieleckiego Zsunęła się z krzesła. Ciennik. W ogóle żadne słowa nie przychodzą. Odczekałem kilka dni, potem dla pewności jeszcze kilka, i jestem w tym samym punkcie. Fascynującym i kłopotliwym zarazem. Zupełnie jakby te dwa stany, przecież nieco się wykluczające, musiały istnieć razem. Razem, zasznurowane w jakiejś relacji. Coś jak życie, które jest przecież promieniste, ale rzuca jednak cień. I tak trwam w oniemieniu, bowiem cokolwiek bym napisał o Zsunęła się z krzesła nie będzie to przecież tym, co tak naprawdę chciałbym napisać. Jestem – no właśnie – oniemiały. Mogę jedynie otwierać usta i próbować łapać słowa, jak ryba powietrze. I to mi wystarcza, i przypuszczam, że każdemu czytelnikowi to jedno będzie wystarczać.
Jestem jednak recenzentem, czyli zaangażowanym czytelnikiem (chociaż nie krytykiem literackim), i chcę podjąć wyzwanie, napisać coś o tej książce. Nadal brakuje mi jednak słów – jest trochę tak, jak z mamą Krzysztofa Bieleckiego, która umarła, ale jednak ożywa w książce, i jak z samym Krzysztofem Bieleckim, który żyje i umiera na jej stronach wielokrotnie i wielorako.
O obrotach dusz niebieskich
Zsunęła się z krzesła. Ciennik jest powieścią o umieraniu mamy i życiu w żałobie. Nie pierwszą i nie ostatnią, a wyliczenie wszystkich albo tylko ciekawszych autorów poruszających ten temat przekracza wszelkie możliwości. Są przecież Tadeusz Różewicz, Marcin Wicha, Anna Augustyniak… Liczba takich autorów będzie także rosła, mnożyła się, jakby na przekór śmierci. Im bardziej odepchnęliśmy od siebie świadomość starości, im bardziej samo umieranie stało się tematem nieporuszanym w przestrzeni publicznej, o tyle bardziej śmierć odżyła w literaturze.
Na tle jednak literatury funeralnej tom Zsunęła się z krzesła jest czymś niezwykłym. Aż chciałoby się napisać: nazbyt żywym. Rozbrykanym, nieujarzmionym, sensualnym, choć przecież jednocześnie zanurzonym w żałobie, w uporczywie przechowywanych w pamięci obrazach, które pulsują kolorami życia i bledną od zapomnienia jednocześnie. Krzysztof Bielecki opisuje odchodzenie i śmierć drogiej osoby, zdając sobie sprawę, że czyniło tak wielu przed nim. Unikając sentymentalizmu, autor wybiera różne formy dystansu. Patrzy na śmierć z głębi swego dzieciństwa, nawet z głębi zrekonstruowanego dzieciństwa swej mamy, wreszcie z kolejnych stopni odległości, gdy staje się mężem, ojcem, a wreszcie dziadkiem. Oddaje głos nawet fikcyjnemu bohaterowi, Tytusowi Emfazemu Cienkiemu, którego powołał do życia specjalnie w tym celu. Ale najbardziej frapujący, najbardziej przykuwający uwagę jest inny dystans. Kosmiczny. Mama Krzysztofa Bieleckiego nie tylko zmarła, ale udała się w galaktyczną podróż. Na Marsie podaje obiad ziemskiemu łazikowi i czeka na przybycie swojego syna.
Nikt tak nie pisał o śmierci. Z dojmującym poczuciem osamotnienia, z namysłem filozoficznym, ale także z szamotaniem, gryzieniem i żuciem wędzidła języka, jak w tym fragmencie:
Moje „O obrotach dusz niebieskich” nie przynosi przełomu na miarę kopernikańskiego, ale łamie przyzwyczajenia. Jakoby obracały się rzeczy i ciała, a dusze nie. I Białoszewski, i Kopernik mieli prawo sądzić, co sądzili, i się obracać, ja zaś do sprawy obracania się wokół osi czy wokół czegoś więcej postanowiłem dorzucić, ot dobrodusznie dorzucić, obrót duszy. Obrót niewidzialności wokół niewidzialnego. Obrót ciszy wokół ciszy. Obrót głuszy wokół głuszy. Więcej: obrót ziemi wokół ziemi. Obrót życia wokół życia. A może najwięcej: obrót człowieka wokół osi. Wokół szczęścia i nieszczęścia. Wokół… Tu się zatrzymam, by spojrzeć na własną oś. Swoją. Człowieka. Czyli ból i żal, obracające człowiekiem, by nie był rzeczą; by nie był ciałem. Po trzy głoski, z czego ostatnia to „l”. W słowie „ból” „l” nie cierpi, jest krótkie, ale już w słowie „żal” „l” brzmi i tęskni. To słowa długie i przeciągłe. W polskiej mowie najdłuższe. Zostawmy je tymczasem.
Bielecki tworzy własną tanatologię, przy czym jest ona prowokująca, ba, wpraszająca się i zapraszająca zarazem. Jeszcze żywy Bielecki już szuka dla siebie miejsca na cmentarzu, a jednocześnie zaprasza do tego innych. W tym celu pisze list do Woody’ego Allena i Giovanniego Antoniniego i zachęca, aby przyjęli jego ofertę:
Panowie, miło było spędzić z Wami ziemski czas. Równie miło, nawet milej by mi było spoczywać między Wami w jednej z alejek Starych Powązek. Rozumiem, że Woody Allen wyklucza możliwość pochówku na Wojskowych, dlatego o nich nie wspominam. Powinniśmy się spieszyć.
Żart, kpina? Ale tylko dla tego, kto nie rozumie, że cmentarze są pełne życia. Nagrobki są przecież kapsułą pamięci, dzięki której można odbyć podróż w czasie i przestrzeni.
Rekwizyty pamięci, mierzenie dystansu
Zatem dystanse. Różne kąty widzenia. Odmienne „ja” patrzące na mamę: dziecko, młodzieniec, dojrzały mężczyzna. Wreszcie syn dla niej, ale także ojciec dla swoich dzieci. Bielecki ustawia się z różnej literackiej pespektywy, dzięki czemu wydobywa cały bagaż obrazów, wspomnień zaklętych w przedmiotach i opisuje ich rodzinną mitologię. Korale mamy, jej zdjęcie w niebieskiej kopercie, figurki żołnierzyków, zabawkowy wóz strażacki ze srebrną drabiną, po której można wdrapać się nocą do gwiazd. Kredens z zielonym szkłem, który przetrwał przeprowadzkę. No i krzesło, z którego zsunęła się Krystyna Bielecka.
W książce występują także powracające tematy-symbole, jak woda czy głaz. Są one jakby w ustawicznym wirowaniu. Każdy z nich jest jednak arcyciekawie opisany, zarówno w samej formie tematycznej, jak i językowej. Dla przykładu woda, archetypiczny temat życia i zagłady, pojawia się w mitologii prywatnej Bieleckich w różnych formach. Nad stawem lubiła przebywać mama autora, to był krajobraz jej dzieciństwa i dojrzewania. Jednocześnie w trakcie jednego z wyjazdów wakacyjnych Krzysztof o mało nie utonął. I wreszcie w tę wodę wieloraką – wspomnień i znaczeń ‒ musi całkiem realnie wejść autor, gdy do grobu wlewa się deszczówka i podmywa trumnę.
Andromeda pamięci
„Ciennik”, czyli co? Najprościej powiedzieć, że „ciennik” to zapis życia w czyimś cieniu. W życiu każdego dziecka są jego rodzice. W cieniu Krzysztofa Bieleckiego jest ukryta Krystyna Bielecka. Podsuwane przez nią książki, zachęty do pisania, smaki potraw, cichość życia, rozmowy i żarty. W jego ciele zostało złożone jej ciało; z jej ciała wyszedł na świat. Zatem w nim jeszcze matka idzie, patrzy, słucha muzyki.
„Ciennik” to jednocześnie dziennik. Zsunęła się z krzesła składa się z licznych wpisów przypominających kartki z prowadzonego dziennika. Odnotowane są rodzinne spotkania, kolejne odejścia bliskich, wreszcie rozliczanie się ze wspomnieniami. Książka Bieleckiego pisana była w czasie pandemii koronawirusa i dużo tu uwag na temat życia zmienionego. I znów: autor nie bawi się w reportaż z codzienności, ale znajduje właściwy dystans do opisu nowej i zaskakującej rzeczywistości. Właściwą perspektywę odnajduje w średniowiecznych florentczykach wziętych w oblężenie przez zarazę oraz w Dekameronie.
Świat się zestarzał. Zestarzał się i skurczył. Żylasta dłoń mojej mamy też się skurczyła. Czasem ani drgnie. Świat też czasem ani drgnie. Świat się skurczył i okazało się, że – taki ciasny – jest głupi. Każdy może napisać do papieża, do prezydenta jednego, drugiego. Dawno temu trzeba było do nich w bólu iść. Średniowiecze było piękne; tamte kamieniste ścieżki. Żaden święty nie pomyślał o asfalcie. Teraz jest asfalt. Czas jest asfaltowy. Człowiek. Świat zgłupiał, tymczasem mama, w Alzheimerowej metodzie milczenia lub opowiadania głupstw radykalnych, bezsprzecznie zmądrzała.
„Ciennik”, czyli dziennik dawnego życia.
Pierścienie Saturna
Przykuwa moją uwagę stworzony przez Bieleckiego zagadkowy Tytus Emfazy Cienki. Człowiek pełen namiętności, których nie uda mu się zrealizować, dopóki nie wyruszy nad morze (jeszcze raz woda). Cienki jest uwięziony w przedziwnej relacji strachu-pożądania-rywalizacji ze swoją nauczycielką języka polskiego, panią Paniką. Śni o niej w każdym możliwym sensie: marzy o relacjach damsko-męskich, ale ona również nawiedza go w koszmarach. Jej przeciwieństwem jest woźna, pani Rozpacz. Tu nie ma żadnych gier, wszystko jest nazbyt jednoznaczne.
Kim jest Tytus Emfazy Cienki? Gdy na jednym ze spotkań autorskich zasugerowano, że to być może alter ego autora, Krzysztof Bielecki oburzył się: „wypraszam sobie”. Zagadka pozostaje, zajrzyjmy więc do nakreślonego przez autora portretu.
Tytus Emfazy Cienki był nikim. Zdawało się, że to starczy na wolność – ale nie. Coś dławiło Tytusa w gardle, ale to na pewno nie była wolność. Dopiero zniknięcie pozwoliło mu poczuć się wolnym. Zatem być nikim to za mało. Dopiero zniknięcie jest arcydziełem! Jeśli życie może być arcydziełem. Dopiero człowiek „zniknięty” może być wolny.
Tytus Emfazy Cienki: człowiek, który pojawia się i znika. Everyman wobec śmierci: ty i ja.
Wypisy z Krzysztofa Bieleckiego
W tkliwości wobec szczegółu, w serdeczności wobec własnej matki, w obnażeniu się przez autora, Krzysztof Bielecki gryzie i wgryza się w słowo. Zupełnie jakby chciał przeżuć język polski. Zsunęła się z krzesła ma także swój wymiar filozoficzny, medytacyjny wręcz, a żeby to uchwycić, proponuję kilka wypisów z Bieleckiego:
Ich [ziemniaków – M.C.] ciało nabierze wigoru, rozochoci się, potem zmięknie i wyjęte z grobu garnka, wyląduje w grobie jamy. W jamie ustnej jednego, drugiego, trzeciego i czwartego człowieka. Bo nasza rodzina składa się z czterech jam.
Gdyby nie śmierć, nic by nie było.
„Teraz” zabija. Nie lubię, jak jest.
Odchodzę od zmysłów. Od siedmiu złotych tomów człowieka: wzroku, słuchu, węchu, smaku, dotyku, cienia, żalu.
Łza jest zła.
Proza Bieleckiego aż prosi się o to, aby podjęli z nią dialog filozofowie – oby taki dialog nastąpił.
I jeszcze jedna uwaga, też do podjęcia przez kogoś mądrzejszego ode mnie: czyż Zsunęła się z krzesła Krzysztofa Bieleckiego nie jest twórczą korespondencją z Eliasem Canettim i jego Księgą przeciwko śmierci?
Z nieba wychynęła ręka
Zsunęła się z krzesła. Ciennik jest książką kompletną, a to znaczy, że kolor okładki, format, a przede wszystkim ilustracje tworzą całość. Książka ma niewielki format, można zabrać ją ze sobą na spacer, swobodnie mieści się w plecaku czy torebce. Ma miękką okładkę, zatem nie rani noszona blisko ciała. Swoistym przedłużeniem lektury (echem, dopowiedzeniem, dialogiem) są prace Mimi Wasilewskiej. Każda ilustracja przedstawia jakieś ciało niebieskie. W książce mamy gwiazdozbiór Kasjopei, Jowisz, Słońce oraz czarna dziurę, co pozwala jeszcze głębiej, na jakimś innym planie (astralnym?), doświadczyć lektury. Ważnym elementem pozostaje pojawiająca się dłoń. Podobny element dostrzegamy na ikonach, gdzie symbolizuje niewidzialną obecność Boga. Od czytelnika będzie zależała interpretacja, czy krzesło z okładki się przewraca, czy jest podtrzymywane.
Oniemienie i bezradność, szamotanie się – dobre i twórcze – z książką Krzysztofa Bieleckiego. Zachwyt, tak. Zamyślenie, że być może Zsunęła się z krzesła. Ciennik jest współczesnym odpowiednikiem średniowiecznych książeczek dotyczących dobrej śmierci, sztuki umierania, ars moriendi. Oniemienie i bezradność, ale też wdzięczność: skoro ten lot w kosmos tak twórczo się udał, to i my zdążymy napisać swoje książki, zbudować własne rakiety, skompletować własne załogi i wyznaczyć nieziemski kurs.
Krzysztof Bielecki, Zsunęła się z krzesła. Ciennik, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023.