Nowy Napis Co Tydzień #035 / Strony Ludwiki Amber
I. SKĄD JESTEM?
Skąd jestem? Ze stron dalekich podróży.
Z domowych listów do bliskich. Za morzami i w Australii.
Ze stron książek. Z modlitwy znanej tylko Bogu.
Z miłości do Andrzeja, do syna.
Z pamięci i z niepamięci. Z ludzkiej wspólnoty. Z mojej osobności.Wszystkie cytaty pochodzą z: L. Amber, „Szybujące krajobrazy Australii: opowieść autobiograficzna”, Lublin 2018. [1]
Taką wielowymiarową tożsamość objawia w swojej opowieści Szybujące krajobrazy Australii polska poetka, mieszkająca od wielu lat na antypodach – Ludwika Amber.
Wszystkie wymienione strony obecne na kartach jej opowieści przemieszane są sylwicznie i przenikają się wzajemnie. A do tego dochodzi… zawsze jeszcze jedna, nierozpoznana do końca strona, czyli „Nieskończoność w każdą stronę. W jakie niepoznane wymiary Kosmosu”, „Perspektywa nieskończonej przestrzeni mężczyzny i kobiety zespolonych w pierwszym odwiecznym Oddechu i wpisanych «w rytm Ziemi i Nieba», «w jedno życie wspólnej rodziny ludzkiej»”.
Ta ogromna przestrzeń pra-czasów, na tle których istniejemy zanurzeni w „tu i teraz” towarzyszy autorce nawet, gdy dzieli się z czytelnikiem pozornie błahymi zdarzeniami z życia codziennego, spostrzeżeniami z bliskich i dalekich podróży: nad rzekę, do lasu czy do ogrodu botanicznego w Sydney, jak i do Nowej Zelandii, Ziemi Świętej, Olsztyna, Florencji, buszu czy na czerwoną pustynię w głębi australijskiego kontynentu, gdzie odwiedza polskich przyjaciół.
Także kiedy pisze o grillowaniu przy ognisku pod Krzyżem Południa, o gotowaniu zupy i bigosu dla zaproszonych gości, o domowej krzątaninie… Nigdy nie traci poczucia swojego miejsca we Wszechświecie, rzutując swoje powszednie bytowanie na tło kosmiczne planety Ziemi, szybującej w korowodzie innych planet, mgławic i gwiazd.
Podobnie zresztą czyni to w wielu wierszach dedykowanych mężowi. Na przykład kiedy spaceruje z Andrzejem po Krakowie, pisze o obojgu: „mali pod gwiazdami pod niebem / kościoła Mariackiego”. W liryku Mężczyzna nad oceanemstwierdza metaforycznie: „Ziemia przechyla się z nami w stronę nocy / za chwilę odwrócisz się Twoje oczy szare / pełne światła i morskiego spokoju”. W wierszu W pustynnym krajobrazie:
i znowu my – bezradnie oparci
o świętą skałę aborygeńskich klanów
dźwigający u podnóża Uluru niebo
wysokie spadające tu w przepaść.
Poetka i pisarka zawsze postrzega siebie w dookolnej przestrzeni, przez co mały świat ludzki przestaje być ciasny i powiększa się o wielki świat Natury, Przyrody. W konsekwencji i człowiek – rezygnujący z antropocentrycznego ograniczenia – staje się większy, więc i ta opowieść o ludzkim życiu nabiera zupełnie innych wymiarów.
*
Szybujące krajobrazy Australii Ludwiki Amber to jednorodna stylistycznie autobiografia wybitnej poetki. Jej książka jest złożona z różnych form: ze wspomnień, obrazków, portretów bliskich ludzi, refleksji, małych i dużych reportaży podróżnych, fragmentów dzienników, impresji, aforyzmów, pytań o sprawy ostateczne, listów do ludzi zaprzyjaźnionych i wybitnych osobistości życia artystycznego czy naukowego (na przykład do Wandy Wiłkomirskiej, Anny Świderkówny, Jerzego Zubrzyckiego, Dorothei Muller-Ott, Tadeusza Wyrwy), a także – jakże mogło być inaczej – z wierszy.
W tej opowieści autobiograficznej – jak na długim stole z rozmaitościami – każdy znajdzie coś dla siebie: może zachwycić się urodą opisu przyrody, dowcipną grą słów włącznie z neologizmami poetki („pszczołowanie wokół wierszy”, „pociągowanie”, „natasmanienie się” – po podróży na Tasmanię). Czytając kolejne rozdziały może się wzruszyć i wznieść wraz z poetką i popatrzeć na siebie ot… z wysokiego lotu do Melbourne czy z małego samolotu lecącego w głąb lądu Australii do „outbacku”. A można nawet ujrzeć siebie z bardzo wysoka, z perspektywy historiozoficznej, metafizycznej; zastanowić się nad dziejami gatunku homo sapiens w Czasie i Przestrzeni, na przykład gdy człowiek znajdzie się, wędrując z autorką, w prastarych lasach tropikalnych Daintree – tym żywym muzeum roślin na Ziemi, gdzie niektóre ich gatunki liczą tu, bagatela, 130 milionów lat!
Czujemy się w gąszczu tych różnorodnych form zapisu jak w lesie deszczowym, gdzie egzystuje obok siebie tak wiele zespolonych ze sobą roślin, korzeni, gałęzi, starych pni opisanych przez autorkę w bardzo sugestywny sposób.
Używając innego pola skojarzeniowego, można powiedzieć, że jej opowieść to fragmenty form składające się na ruchomą całość, które nakładają się i wsuwają w siebie niczym elementy dobrze obmyślonej kolorowej konstrukcji, instalacji tworzącej wielowymiarowy autoportret poetki oraz historię jej niekiedy dramatycznego życia. Ludwika Amber ukazuje to życie jednak w miarę pogodnie, bez uskarżania się na los, ba, dość często z urwisowskim uśmiechem, z poczuciem humoru i… puszczanym do nas okiem!
Z drugiej zaś strony, misterna kompozycja całej tej opowieści układa się w bardzo bogaty obraz jej drugiej ojczyzny. Nie jest to rzecz jasna Australia znana z przewodników turystycznych, lecz osobista, prywatna Australia widziana oczami Polki, osoby, która w 1982 roku na skutek bardzo dramatycznych, politycznych zawirowań wyemigrowała z kraju nad Wisłą i osiedliła się z rodziną na stałe w Sydney.
Wiele miejsca w omawianej tu książce autorka poświęca Aborygenom – pierwszym mieszkańcom olbrzymiego lądu australijskiego, których poznawała podczas swoich wielu wędrówek z nieodłączną laską.
Los Aborygenów stał się polskiej poetce na tyle bliski, że przetłumaczyła (z języka angielskiego, w którym wielu z nich pisze) ich wiersze i opublikowała w antologii poezji australijskiej Billabong wydanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy w 2001 roku.
W tej autobiograficznej opowieści o życiu Ludwiki na piątym kontynencie nie zabrakło licznych nawiązań do wybitnych postaci polskich Australijczyków: profesora Jerzego Zubrzyckiego – socjologa z Canberry; Lecha Paszkowskiego – pisarza i historyka z Melbourne; Mateusza Wolnickiego – ekologa; Andrzeja Basińskiego – redaktora „Kuriera Zachodniego” z Perth czy Eli Chylewskiej – bibliotekarki i sydnejskiej poetki, a także mieszkającej przez wiele lat w Sydney Wandy Wiłkomirskiej – skrzypaczki i pedagoga.
*
Najpiękniejsze strony książki Ludwiki Amber są związane z egzotyczną, bujną fauną i florą Australii, z opisami krajobrazów – z eukaliptusami, jeziorkami-billabongami, z oceanem, pustynią, lasami, buszem, wysokim, otwartym niebem i świetlistym powietrzem, dzikimi rzekami w „outbacku”. Są to niezwykle obrazowe opisy pełne australijskich zapachów, głosów, nawet smaków i dotyku, szczególnie gdy autorka posiłkuje się metaforyką zabarwioną poetyckim nastrojem, znakomitym warsztatem literackim. Przy lekturze tej książki często towarzyszyć nam będzie poczucie obcowania z poetką. Na przykład, kiedy na terenach pustynnych widzi nieruchomego, wielkiego orła na uschniętym drzewie, nie waha się zapytać: „Kim jesteśmy – Andrzej i ja – w jego czujnym oku? Intruzami w tym pustynnym, bezludnym krajobrazie? Nie liczącymi się jako pokarm?”. Gdzie indziej pisze: „My w beżowej kropce mazdy z głowami w otwartych oknach pod bezkresnym kolorem płynącego wysoko nieba”. Zauważamy to ponownie, gdy pisze: „Oceanu przybywa nam w oczach” lub kiedy patrzy z niedużej odległości na gniazdo jabiroo, wielkiego ptaka z młodymi: „[…] ich ufność, ich spokój. Czy taki był Początek?” Kiedy obserwuje w tropikalnym lesie jaskrawoniebieskiego motyla w locie zadaje pytanie:
Czy on wie po motylemu, że jest tak zdumiewająco PIĘKNY? i bardzo zauważalny? Coś wie, bo kiedy siada na liściu natychmiast zamyka lśniąco-niebieskie skrzydła i… nie widać go!
Kiedy indziej autorka nie stroni od faktografii geograficznej czy historycznej, adresując swoją książkę głównie do czytelnika w Polsce, który niekiedy o Australii wie tyle, co Australijczycy o nas, czyli niewiele.
II. EPOKA LASKI
W kwietniu 1989 roku Ludwika Amber miała wypadek w swojej pracy, w szkole specjalnej, gdzie była nauczycielką – uszkodzenie kręgosłupa. Wspomina:
Podnoszę chore dziecko i w tej samej chwili moje ciało od pasa w dół zamienia się… w szmacianą lalkę. To był […] szok. Zdumienie mojego ciała. Zdumienie zatrzymanej w locie osoby.
To już jest nowy, niesłychanie ważny wątek tej autobiografii. Nowa epoka w jej życiu, do której musi przez długie lata przyzwyczajać się i przystosowywać. Nazywa ten czas „epoką laski”. Ten nowy okres otworzył poetce czas wolny w „cichym domu”; czas na życie bliskie z poezją, czas na książki, książki…
W wywiadzie, którego mi udzieliła, zatytułowanym Poetka w krainie kangurów (opublikowanym w krakowskim „Dzienniku Polskim” w 2000 roku), powiedziała otwarcie, że poezja stała się dla niej wielkim szczęściem w tym nieszczęściu. Inaczej, pracując codziennie w szkole nie miałaby tyle czasu, żeby zajmować się pisaniem wierszy. W zaistniałej sytuacji została poniekąd zmuszona – jak sama powiedziała – do wejścia głębiej w siebie, do pełnego skupienia się na pisaniu. W 1990 roku ukazał się w Sydney jej pierwszy tomik wierszy Tamten brzeg, a potem wiele innych. W autobiografii Amber znajduje się przejmująco żartobliwy wiersz, który najlepiej opowiada historię jej życia z laską. Cytuję tu cały utwór:
LASKA
laska w ogień skacze
i gasi niedopałek na chodniku
na plaży pozostawia tajemnicze ślady
potrafi złowić w każdym sklepie
spojrzenia dzieci
laska nie chodzi na bale
lodu zazdrości łyżwiarzom
i nie pcha się w góry
za wysoko
laska nieśmiało uśmiecha się do ludzi
na inwalidzkich wózkach
i nie wstydzi się że nie umie
biegać ani przyśpieszać kroku
w księgarni laska nudzi się w dziale poezji
i z hałasem upada BĘC! w sam środek ciszy
potem trzyma się kurczowo mojej ręki
kiedy idziemy dalej
w domu laska nie lubi stać
ciągle w kącie! i piszczy łasi się
żeby ją zabrać na spacer
zanim wyruszymy w upatrzonym kierunku
laska rozgląda się uważnie
i na ulicach Australii i Europynie gubi mnie
III. DZIELNOŚĆ I CELEBRACJA
Laska laską, ale Andrzej Andrzejem. Poznałem go podczas mojego pobytu w Sydney w 2001 roku i wiem, że jest dla Ludwiki jak opoka. Autorka wielokrotnie podkreśla cierpliwość i oddanie męża, który był jej opiekunem i przyjacielem, który pomagał jej po operacji kręgosłupa powoli powracać do aktywniejszego życia i stworzył odpowiednie warunki do tego, żeby jej pospolita laska przeistoczyła się z czasem – jak żartują przyjaciele – w „czarodziejską laskę poezji Ludwiki Amber”.
Szybujące krajobrazy Australii są więc również opowieścią o dzielności i sztuce celebracji chwil, umiejętności cieszenia się z tego, co życie nam podarowało. W jednym z listów wspólnych na Boże Narodzenie pisze: „Znów minął rok i człowiek cieszy się z daru czasu – kiedy jeszcze można zrobić coś dobrego na Ziemi pod Betlejemską Gwiazdą.”
Ta celebracja chwil ma różne twarze i odmiany. Celebracja bycia z samą sobą i nienazywania tego samotnością. Celebrowanie chwil domowych z Andrzejem i synem Tomkiem, gdy oglądają wspólnie piękny film przyrodniczy o Parku Yellowstone. Celebrowanie chwil z przyjaciółmi przy ognisku w ogrodzie za domkiem, a także wizyt w galeriach sztuki, spacerów z przyjaciółką w sydnejskim ogrodzie botanicznym. Celebracja chodzenia do katedry, zapalania tam świeczek dla bliskich zmarłych. Celebrowanie chodzenia na koncerty muzyki klasycznej. Cieszenie się rozmowami. Celebrowanie tych chwil, kiedy pisze się wiersze, kiedy czyta się książki. Celebrowanie czasu podróży. Ale także celebrowanie ciszy – domowej, dookolnej, morskiej, pustynnej, wieczornej… I celebracja nieśpiesznego (dla wielu ludzi w obecnych czasach spragnionych natychmiastowej komunikacji może staroświeckiego już), pisania listów. Niektóre są bardzo piękne. Poetka opowiada w nich o swoich zainteresowaniach i pasjach.
Kiedy koresponduje z Wandą Wiłkomirską, rozmawia o muzyce, gdy wymienia listy z franciszkanką, siostrą Hieronimą z Lasek, pisze o swojej głębokiej wierze, w listach do przyjaciółki z dzieciństwa wspomina dawne, wspólne lata w Olsztynie na Zatorzu. Po powrocie do Sydney wspomina swoje podróże do Polski, pisząc o spotkaniach z matką męża i rodziną w Warszawie. Do przyjaciół pisze także o malarstwie, książkach, o dobrych filmach australijskich. W listach do poetów w Polsce – Julii Hartwig i piszącego te słowa – dzieli się rozmyślaniami o literaturze.
Każda z osób-adresatów odgrywa indywidualną rolę w życiu Amber i daje jej (osobie mieszkającej od wielu lat „za morzami”) możliwość właśnie nieśpiesznej rozmowy z bliskimi ludźmi, daje szansę do podzielenia się barwnym światem jej rozległych zainteresowań.
Ludwika Amber traktuje epistolografię poważnie, jak to było przez wiele pokoleń między pisarzami, artystami, między ludźmi bliskimi a oddalonymi od siebie – nie wymienia więc tylko informacji, wymienia myśli, poglądy, obserwacje i głębsze refleksje. Słowem, te liczne listy pisane prze długie lata stają się w jej dorobku jeszcze jedną formą literatury.
Omawiając publikację Szybujące krajobrazy Australii, warto też podkreślić, że owa opowieść autobiograficzna została wydana w lubelskim „Norbertinum” w starannej szacie graficznej. Piękne i prawdziwie australijskie są żywe kolory fotografii na okładkach i te zamieszczone w środku. To bardzo wzbogaci czytelnikom lekturę książki, o zamorskiej i – ciągle dla ludzi w Europie – egzotycznej „Terra Australis”.
*
Nowa książka Ludwiki Amber nie jest wprawdzie zbiorem poezji (jak około dwadzieścia wydanych poprzednio), jednak pewne niezwykłe fragmenty pisane są prozą poetycką. Inne, a tych jest w tej autobiografii najwięcej, przypominają rodzaj swobodnej gawędy. Pisarka pozwala nam poznać swoje życie z bliska i choć bywa dyskretna w sprawach osobistych, jednocześnie otwiera przed nami ważne wydarzenia z tych długich lat zamieszkania w Australii, traktując czytelnika z pewnym zaufaniem, ciepło i przyjaźnie. Podarowane nam jest w tej książce ważne, bardzo ludzkie przesłanie, nie wypowiadane wprost przez autorkę, zawarte raczej w opisanych tu dziejach jej życia: afirmacja życia oraz RADOŚĆ.
W jednym ze „wspólnych listów” do rodziny i przyjaciół, które poetka od wielu lat wysyła na Boże Narodzenie, wzruszająco i skromnie napomyka o sobie i swoim bogatym dorobku literackim:
Człowiek myśli, że mało robi przez cały rok, stęka i kwęka po drodze. Ale jak się obejrzy, to udaje się zauważyć, że coś tam się zrobiło, coś tam nie przepadło. Trochę się „podrosło” (życiowo i duchowo). I nie ma co panikować, że starość goni nas, gdzie pieprz rośnie…
A oto ostatnie chwile z tą książką:
Palimy z Andrzejem ognisko w ogrodzie.
Noc jest cicha pod Krzyżem Południa.|
Aborygeni tańczą i śpiewają przy ogniskach – na dalekiej pustyni i nad oceanem.|
Śnieg pada na Syberii. Lodowce kurczą się i pękają w górach Nowej Zelandii.
Nad naszym domem samoloty lecą wysoko, wysoko jeden za drugim,
w stronę lotniska nad brzegiem Pacyfiku.
Ludwika Amber, Szybujące krajobrazy Australii: opowieść autobiograficzna (1982–2012), Lublin 2018.