Nowy Napis Co Tydzień #086 / Ballada o Wschodzie i Zachodzie
Rudyard Kipling
(The Ballad of East and West)
Wschód to jest Wschód, a Zachód – Zachód i nigdy nie zejdą się razem,
Dopóki Ziemi i Nieba na sąd Bóg swoim nie wezwie rozkazem.
Lecz furda Zachód albo Wschód, kraj, rasa, urodzenie,
Gdy zejdzie się siłaczy dwóch, choćby i z krańców Ziemi.
Kamal dwudziestkę swoich zuchów skrzyknął, by zamęt siać na granicy,
Ukradł spod stajni chlubę pułkownika, klacz droższą od oka źrenicy.
Wywiódł ją, ledwie nastał świt, bez żadnych ceregieli,
Odwrócił jej podkowy w mig, i tyle go widzieli.
Wtedy wystąpił pułkownika syn, dowódca Hindusów oddziału:
– Czy żaden z was, żołnierzy mych, nie słyszał nic o Kamalu?
Wtedy wystąpił Mohammed Chan, syn ressaldara: – Niestety!
Sprawdź, gdzie się kryje poranna mgła, a znajdziesz jego pikiety.
O zmroku nęka on Abazai, o świcie pod Bonair się skrada,
Lecz będzie mijał Fort Bukloh, tamtędy mu droga wypada.
Staraj się ptaka wyścignąć w locie i konia w galopie nie żałuj,
A z łaski Boga złapiesz go w Forcie, nim minie przełęcz Jagai.
Lecz jeśli przełęcz Jagai minie, to lepiej zawróć już z dala,
Bo na równinie tej wzdłuż i wszerz czają się ludzie Kamala.
Skały tam z prawej, skały z lewej strony, a między nimi cierń lichy;
Nagle trzask słyszysz odwiedzionej broni, choć ludzi ni widu, ni słychu.
Syn pułkownika zaraz konia dosiadł, a diabeł to był narowisty,
I łbem zarzucał, pianę z pyska toczył, jak potępieniec ognisty.
Syn pułkownika do Fortu dotarł, do stołu go tam prosili,
Lecz kto złodziejom po piętach depcze, nie lubi tracić ni chwili.
Gnał w skok przed siebie, gniadosza nie szczędził, Fort dawno w tyle zostawił,
Gnał, zanim wreszcie klacz ojca dopędził pod samą przełęczą Jagai.
Dopędził klacz ojca i widząc, że Kamal wciąż się nie rusza z jej grzbietu,
Do strzału się złożył i wziął go na cel i szarpnął za spust pistoletu.
Wypalił raz jeden, wypalił raz drugi, świsnęła kula chybiona.
– Strzelasz jak żołnierz – powiedział Kamal – lecz co wyciśniesz z konia?
I znów pod górę, przez przełęcz Jagai, gdzie diabeł wichry w tan goni,
Śmiga jak rogacz rozjuszony gniadosz, lecz klacz niczym młoda łani.
Gniadosz się na wędzidle zaparł, ociąga się i boczy,
a dla kasztanki to jest fraszka; jak panna się z nim droczy.
Skały tam z prawej, skały z lewej strony, a między nimi cierń lichy;
trzykroć trzask słychać odwiedzionej broni, człowieka ni widu, ni słychu.
Wyścignęli już w pędzie sierp księżyca blady, tętent się niósł aż do ranka;
Niczym byk wściekły rwał do przodu gniady, jak sarna sadziła kasztanka.
Wtem pada rumak, z nim jeździec upada, runęli nad brzegiem strugi;
Kamal zawraca kasztankę i zsiada, pomaga mu stanąć na nogi.
I wytrąciwszy mu z dłoni pistolet – a miejsca było tam mało –
powiada: – Tylko z łaski mojej tak długo żywy jechałeś.
Przez mil dwadzieścia nie było ni krzaków, ni skały, aby się schować,
a jednak mój człowiek ze strzelbą przy oku gdzieś musiał w kucki warować.
I gdybym tylko dał mu ręką znak, a przecież trzymałem ją nisko,
stado szakali zbiegłoby się w mig, ucztować na pobojowisku.
I gdybym głowę opuścił na chwilę, a przeciem wysoko ją trzymał,
kani, co teraz pod chmurami kwili, brzuch z żarcia by się uginał.
I odparł lekko pułkownika syn: – Pofolguj zwierzętom i ptakom,
lecz zważ, kto zgłosi się po moje szczątki, nim fetę wyprawisz kamratom.
Bo gdy się tysiąc żołnierzy tu stawi, by moje kości stąd uwieźć,
zapewne ceny tej uczty szakali koniokrad nie będzie mógł unieść.
Nakarmią konie waszym zbożem z pola, do cna spichlerze spustoszą,
Ze strzech waszych obór ogniska rozpalą i bydło na mieczach rozniosą.
I jeśli uznasz tę cenę za godną, bo twoi na ochłap czyhają,
wszak pies szakala jest dalekim dalekim krewnym, więc wyj, psie, niech się
zbiegają!
Ale jeżeli cena ci nie w smak – w ludziach i sprzęcie, i ziarnie –
to oddaj klacz, a o powrót mój bić mi się z tobą wypadnie.
Kamal za rękę młodzieńca pochwycił i patrząc mu w oczy, powiada:
– Nie godzi się wspominać psy, gdy stary wilk z młodym gada.
Niech gryzę ziemię, gdybyś z ręki mej na mieniu ucierpiał czy gardle!
Lecz czemu tak ze śmierci kpisz, co ci pomogły te szable?
I odparł lekko pułkownika syn: – Powinność dla krwi mej zwycięża.
Zaś klacz ojcowską przyjmij w darze mym; na Boga, nosiła dziś męża!
Wtem do młodzieńca podbiega kasztanka, o pierś mu się pyskiem ociera.
– Dwa my siłacze są – rzecze Kamel – lecz ona młodego wybiera.
Niech zatem idzie, lecz wyposażona w wodze turkusem nabite,
dodam jej także dwa srebrne strzemiona i siodło haftem okryte.
Wyjął pistolet pułkownika syn i lufą do tyłu obrócił.
– Jeden zabrałeś jeńcowi – rzekł mu – od przyjaciela przyjm drugi.
– Więc dar za dar – odpowie Kamal – ramię za ramię stawiam.
Ojciec twój syna za mną słał, ja swego mu dziś oddawam.
Gwizdnął przeciągle, zaś jedynak jego, ni chwili nie mitrężąc,
w skok runął spod szczytu i zastygł jak lanca, przed ojca obliczem się prężąc.
– Odtąd do śmierci lub mego rozkazu – w kantynie, w stanicy, w obozie –
Twoje życie jest jego, a twym przeznaczeniem jest strzec go, bo głową odpowiesz.
Odtąd na wikcie ty Białej Królowej, na wrogów jej masz polować
I nawet ojca swego musisz nękać, by pokój graniczny zachować.
A jako żołnierz bądź mężny i hardy, to się do szarży przebijesz,
Pewnie mianują cię ressaldarem, gdy mnie stryczek włożą na szyję.
Spojrzeli sobie młodzieńcy w oczy i fałszu się nie dopatrzyli;
Przysięgli sobie braterstwo krwi, na chleb i sól śluby złożyli.
Przysięgli sobie braterstwo krwi na ogień, darń świeżo wyciętą,
przysięgli na chajberski nóż, na bogów imiona święte.
Dosiadł syn pułkownika klaczy, zaś chłopak Kamala gniadego,
wrócili obaj do Forth Bukloh, lecz wjazd był tam dla jednego.
A gdy dotarli razem do strażnicy, dwudziestka mieczy rozbłysła,
z oczu zbrojnego oddziału Hindusów nienawiść plemienna wytrysła.
– Stać! Stać! – zakrzyknął syn pułkownika – I broń opuścić do nogi!
Wczoraj ścigaliście w nim rozbójnika, dziś to towarzysz nasz drogi.
Wschód to jest Wschód, a Zachód – Zachód i nigdy nie zejdą się razem,
Dopóki Ziemi i Nieba na sąd Bóg swoim nie wezwie rozkazem.
Lecz furda Zachód albo Wschód, kraj, rasa, urodzenie,
Gdy zejdzie się siłaczy dwóch, choćby i z krańców Ziemi.
Tekst oryginalny można znaleźć na stronie: http://www.kiplingsociety.co.uk/poems_eastwest.htm
Tłumaczenia poetki pozyskane zostały w ramach Tarczy dla Literatów.
Książkę z tłumaczeniami Anny Bańkowskiej można zakupić w e-sklepie Instytutu Literatury.