07.06.2022

Z wędrówki

Ile było ścieżek w moim życiu?

Dużo. Najpiękniejsza ścieżka wszystkich ścieżek, pramatka ścieżek, pramatka drożyn – to ścieżka mego dzieciństwa. Nie ścieżką się wówczas zwała, lecz stecką. Biegła od rodzinnego domu we wszystkie strony świata, a świat ten miał wymiary Kosmosu. I ja tą stecką chadzałem. Robiłem to z upodobaniem i z pasją, omijając ulice i chodniki ,i nie dlatego, że w mym miasteczku nie było ich za wiele, lecz z tego względu, że na stecce czułem się panem siebie.

Tak zaczyna się ten osobliwy tom.

Powiadam: „osobliwy”, chociaż spowiedź pisarza jest od dawna konwencjonalnym gatunkiem literackim, chciałoby się nawet powiedzieć: nieprzyzwoicie zbanalizowanym.

Powiadam: „osobliwy”, chociaż topos drogi jest chyba tak stary jak sama literatura, i rzecz nie w tym, że tutaj miast jednej drogi pojawiają się właśnie ścieżki, ścieżki pokrętne i zawikłane jak cała historia XX wieku. Ich meandryczne linie (nie mające wiele wspólnego z klasycznym meandrem) chyba częściowo wyjaśnia następujące wyznanie:

Dlaczego wciąż, niczym wahadło zegara, skłaniam się ku skrajnościom: od buntu i anarchii duchowej do poczucia słabości i upadku. I jakże rzadkie bywają chwile równowagi – ów moment, gdy wahadło staje na „0”.

Pozostaje jednak faktem, że moje klęski przybliżały mnie do chrześcijaństwa w jego ciemnym, tragicznym nurcie. Wówczas pojmowałem samotność konania na krzyżu i z całym przekonaniem odbierałem mądrości książek Dostojewskiego i Bernanosa. I tych wielkich mistyków, którzy swym życiem potwierdzili swoje pisma: św. Katarzyna ze Sieny, św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża aż po naszą siostrę Faustynę Kowalską…


Otóż w czasie lektury tego tomu nieustannie przypominały mi się słowa Psalmisty:


Z głębokości wołam do Ciebie, Panie.

Panie, usłysz głos mój! Niech będą uszy Twoje otwarte na głos błagania mego.

Jeżeli pamięć o występkach zachowasz, Panie, któż się ostoi?

Ale z Tobą jest przebaczenie, abyś w bojaźni był czczony.

Nadzieję pokładam w Panu, nadzieję w Panu pokłada dusza moja, i czekam na Jego słowo.

Dusza moja czeka na Pana bardziej niż nocne straże na przyjście poranka.

Oczekuj, Izraelu, Pana, bo w Panu jest łaska i wielka moc odkupienia.

On sam odkupi Izraela ze wszystkich win jego.

Ujrzane, w czasie zatrzymane można potraktować jako ważne uzupełnienie trylogii składającej się na Sagę wileńską, opowieści Wilio, w głębokościach morza czy przesympatycznej Ciotuleńki. Miłośnicy prozy Żakiewicza, a sądzę, że tych jest niemało – niekoniecznie tylko wśród jego „ziemlaków” – sporo tutaj dowiedzieć się mogą o białoruskim Żubrze z Wołków-Wołczackich, a może z Abaczów; w każdym razie z Niżan pochodzącym. Tutaj chociażby znaleźć można rozwinięcie wyznania, otwierającego Ród Abaczów:

Nie od dziś i nie od wczoraj, lecz od zarania życia oddany byłem w pacht mocnych uczuć i czynów gwałtownych, znałem smak zdrady i słodycz wierności, znałem beznadziejność rozpaczy i opilstwo wesela, mogłem więc rzec o sobie, że dorosłem wcześniej, aniżeli zdołałem stać się dorosłym. Jakże więc daleki byłem od przypisywanej dzieciom poczciwości, a jak blisko podeszły do mnie cierpienia, sprawiając, że poczułem swe serce, choć było ono tak małe jak pestka, i że odkryłem swój charakter, o którym wątpili bliscy.

Ale, mój Boże, cóż ma tu do rzeczy charakter, skoro było coś, co stało ponad charakterem, skoro z krwi i z kości, a nade wszystko z ducha byłem Abaczem, a będąc Abaczem, podlegałem przekleństwu, jakie od kilku już pokoleń ciążyło nad rodem.

Otóż Ujrzane, w czasie zatrzymane, zawierające m.in. Kartki z dziennika mojego N.N., nie jest tylko konwencjonalną spowiedzią pisarza. Wileńszczyzna, Kaszuby, Gdańsk i Rosja, przemierzane w poszukiwaniu ludzi i Boga, wyznaczają topografię ścieżek Żakiewicza. Ścieżek pogmatwanych z winy Boga, historii i owego przekleństwa. Przekleństwa, przekraczającego już granice literatury, przekleństwa, którego moc może złagodzić właśnie pisanie:

Ten mus opanował mnie w czasie wojny. Postanowiłem, że to opiszę. Miałem wtedy dziesięć lat. Poza tym cała rodzina matki była bardzo czytająca. I ten straszny dziadek Oganowski też. Moja matka czytała bez przerwy. W czasie wojny co było robić? Byliśmy zamknięci, odcięci od świata. Więc czytałem ogromną ilość książek. Byłem samoukiem. Pamiętam, przeczytałem Dittę Andersena-Nexö. Potem – pamiętam jak dziś – Szołochowa, I tom Cichego Donu, przetłumaczony na polski. Dziwne rzeczy czytałem jak na dziecko. I wtedy postanowiłem zostać pisarzem. Nigdzie nie byłem akceptowany i zarazem miałem poczucie wybraństwa. I nadświadomość od dziecka. Ona polega na tym, że bardzo silnie, jaskrawo widzę siebie. Jakbym stał obok i obserwował. Siebie i ludzi. Moje życie dlatego było udręką. Bo trudno mi było to brzemię utrzymać. Dziś wiem, że to są skłonności schizoidalne. Tak, moje pisarstwo bierze się z nadmiaru świadomości siebie samego. Gdybym ja tego naddatku nie wykorzystał w pisarstwie, tobym oszalał. Piszę, broniąc się przed sobą samym. Zastępcza sprawa – pisanie. Ucieczka. Sposób…

Przyznam się, że odczuwam pewne znużenie nurtem dewocyjno-ekspiacyjnym w piśmiennictwie polskim, nurtem, który dość perfidnie wykorzystuje słowa o „radości z nawróconego grzesznika”. Coraz bardziej nuży mnie także przymus „obrazoburstwa”, który dominuje nie tylko w pisaninie Bratnego (wymieniam to nazwisko tylko jako pewien przykład patologiczny), ale także w twórczości pisarzy, którzy skazali się na status „kontrowersyjności”. Z tej perspektywy Ujrzane, w czasie zatrzymane jest propozycją wyjątkową. Nie ma co ukrywać: poszukiwanie Boga na ścieżkach Żakiewicza spełnia funkcję drogowskazu. Ale jest to Bóg raczej daleki od potocznej refleksji katolickiej, to Bóg, do którego dojść można przez grzech i kolejne upadki. To Bóg rodem z prawosławia, Dostojewski u Żakiewicza nie pojawia się tylko w funkcji ozdobnika, podobnie jak Jan od Krzyża. Na ścieżkach Żakiewicza postacią pojawiającą się najczęściej jest… bies. Niekiedy jest to „miełkij bies”, w innych przypadkach jego potężniejsi pobratymcy – zawsze jednak mają oni na podorędziu pytanie: „A jeśli Boga nie ma?” Tutaj jednak odpowiedź może być tylko taka:

Wszystko, co istnieje, źdźbło trawy, kamień, rośliny, zwierzęta – jest niepowtarzalne, bo jeden raz zaistniałe i nie dające się powielić. Dzisiejsza trawa na tej samej łące będzie jutro już inną trawą, bo gdy łąkę skoszą, wyrosną inne źdźbła. Otacza nas niewyobrażalna mnogość bytów. Ojciec wszystkiego, Stwórca, jakże musi być bogaty w swojej Osobie.

Początkowo podczas lektury irytowało mnie nieomal obsesyjne opisywanie pobożności innych ludzi, niekiedy, moim zdaniem, nie najciekawszych literacko pisarzy. W pewnym momencie uświadomiłem sobie jednak, że to jest także forma obrony przed sobą samym, przed nadświadomością grzechu i zła. Także i tego zła, w którym wcale nie tak dawno wszyscy uczestniczyliśmy, które niejednokrotnie przyjmowało błazeńską postać:

Opowiadał młody człowiek, który uszedł przed strasznym pogromem, jaki urządzili znarkotyzowani zomowcy po Mszy św. u Brygidy na 3 maja 1984 roku. Gdy go tak gonili przez plac obok NOT-u, a wiedział, że jak go dogonią, to zmasakrują jak wieprza, poczuł przypływ niesamowitej energii i jakimś rozpaczliwym sprintem dopadł do oszklonych drzwi prowadzących do wieżowca PROMOR-u. Staruszek portier widząc, co się świeci, szybko uchylił drzwi i wpuścił ściganego.

Ten gdzieś tam się ukrył w holu, szykując się do ewentualnej ucieczki po piętrach. I zobaczył następującą scenę:

Zomowcy walą do drzwi, staruszek portier nie wpuszcza, więc ci, długo się nie namyślając rozbijają pałkami szkło. Staruszek chroni się do oszklonej dyżurki. Chłopcy są już w holu i dobijają się do dyżurki. Staruszek chwyta za telefon i zaczyna gdzieś dzwonić. – Dzwoniłem na pogotowie milicyjne, a te cholery nie przyjechały – tłumaczył później zdumionym ludziom odważny staruszek.

Na tom Ujrzane, w czasie zatrzymane składają się teksty należące do różnych gatunków. Łączy je nie tylko przeświadczenie, że wszystkie drogi prowadzą do Wilna. Żakiewicz chyba nigdy nie opuścił Wilna i okolic, śladów tych ziem poszukiwał wszak na Kaszubach, po kaszubskich stegnach wędrował, w pamięci mając stecki młodeczańskie, ponizkie i leonpolskie. Teksty te łączy nadświadomość obcości, obcości człowieka wobec Boga i wobec innego człowieka, repatrianta na Kaszubach, Polaka w Rosji czy w Związku Radzieckim, obcości wreszcie wobec literatury. Kolejne obrazki, bez względu na to, czy poświęcone są wizycie u Brodskiego w „jego sławetnej kajucie, niedaleko Litiejnowo Praspiekta, dokąd wchodziło się, schyliwszy głowę, jakby nurkowało się w kadłub zatopionego statku”, czy wizji, jaką miała dzieweczka imieniem Halinka ze wsi kaszubskiej Bącz, czy wreszcie widzianym krajobrazom, są relacjami z cudów, z bliskiego spotkania ze sferą sacrum. Tyle że zawsze, gdzieś w tle tych opowieści, dosłyszeć można następujące słowa: „Duszę miałem zbolałą, jak tylko może mieć zbolałą duszę człowiek urodzony w Wilnie, a odkrywający to miasto z perspektywy Moskwy. I to w przelocie do Leningradu.

Powiedziałem, że Ujrzane, w czasie zatrzymane, to tom osobliwy. Dominuje w nim tonacja wołania „de profundis”. Zaś otchłań Zbigniewa Żakiewicza przybiera rozmaite formy. Jedno można o niej powiedzieć na pewno:

uciążliwa jak egzema
przywiązana jak pies
za płytka żeby pochłonęła
głowę ręce i nogi.

I jeszcze jedno: życie bez niej jest niemożliwe.

Warto zapoznać się z relacjami Żakiewicza z jego wędrówki przez życie. Już, niejako z rozpędu, chciałem powiedzieć, że warto mu towarzyszyć w tej wędrówce. Lecz powstrzymałem się w ostatniej chwili. Doprawdy nie wiem, czy na to bym się odważył. Rzecz w tym, iż w odróżnieniu od konwencjonalnych „zapisków pisarzy” tom ten jest przerażająco szczery – po raz ostatni wspomnieć tu trzeba Dostojewskiego. Zabrzmi to może patetycznie, ale trudno. Ujrzane, w czasie zatrzymane nie jest tylko uzupełnieniem powieści Żakiewicza, tom ten wypada odczytać osobno jako współczesną wersję Drogi na Górę Karmel. I tak naprawdę nieprzypadkowo ścieżki pogmatwane zastąpiły tu prostą, choć mozolną drogę; ostatecznie nadal wszystko spowija tu mroczna noc.

Ujrzane, w czasie zatrzymane uświadamia jedno: i dzisiaj można żyć w święcie lęku metafizycznego z nadświadomością tremendum Dei, i można o tym opowiedzieć bez szczególnego namaszczenia, za to z absolutnie irracjonalną wiarą. Podobnie i dzisiaj jeszcze można przeżywać zupełnie poważnie „przeklęte problemy” autora Biesów. Ostatecznie tom ten jest próbą przywrócenia godności literaturze. Zostaje także pytanie: ile jeszcze będzie ścieżek w życiu Zbigniewa Żakiewicza i dokąd one zaprowadzą jego czytelników?

 

Zbigniew Żakiewicz, Ujrzane, w czasie zatrzymane, Gdańsk: Wydawnictwo MARABUT, Biblioteka „Tytułu”, 1996.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Adamiec, Z wędrówki, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...