Nowy Napis Co Tydzień #163 / „Co jest wymówione, wzmacnia się”. „Kamień na kamieniu” Myśliwskiego jako Księga
W czarującej staroświeckim wdziękiem i budzącej szacunek dla swej głębokiej, a nienatrętnej erudycji Alchemii słowa Jan Parandowski rozważa rozmaite aspekty życia i pracy pisarza. Gdy po latach, w czasie bodaj pierwszego covidowego lockdownu, wróciłem, zresztą nie wiem już dlaczego, do lektury tej książki, nie przypuszczałem, że sprawi mi ona tyle przyjemności. Aż w którymś momencie, błądząc niespiesznie po stronicach, natrafiłem na uwagę-przypomnienie, która mnie poraziła. Parandowski, śledząc jakże trudne ludzkie dociekanie początków języka i pierwszych zgłosek, które mogły wyjść z ust człowieka, pisał:
Niektórzy badacze usiłują wydrzeć bodaj strzęp z tych tajemnic i oddają nam, w orszaku ostrożnych twierdzeń i dowodów, parę sylab z epoki kamiennej. Należy do nich: h a m albo k a m, wyraz czy rdzeń wyrazu oznaczającego: k a m i e ń. Jeśli tak jest, ów rdzeń jest najszlachetniejszym klejnotem naszej mowy – podsumowuje autor Dysku olimpijskiego z patosem, który w jego wydaniu nie razi […] – zdaje się nam, że słyszymy, jak uderza o ciemne chodniki świętokrzyskich Kamionek.
J. Parandowski, Alchemia słowa, Warszawa 1976, s. 134 (podkr. moje – A.K.). [1]
Wyznam od razu, że dokładna, z perspektywy historii polszczyzny, weryfikacja chronologii i precyzji owej „anamnezy” Parandowskiego nie interesuje mnie tu w najmniejszym stopniu. Autora Nieba w płomieniach również nie interesowało drążenie tego zagadnienia – bo na tym jednym protowyrazie (protosylabie?) kończą się jego dociekania na temat prasłowa. Jako interpretator Kamienia na kamieniu traktuję wzmiankę twórcy Alchemii słowa jako niezwykle istotną dla egzegezy powieści Myśliwskiego iluminację. I w związku z nią sformułować pragnę pierwszą oczywistą tezę. Tytuł utworu literackiego, „inicjalny metakomunikat” to, jak wiadomo, zwięzła zapowiedź tego, o czym będzie mowa w dziele. Co czytelnika powieści o losach Szymka Pietruszki prowadzić może do oczywistego wniosku, że życie bohatera – czy szerzej: chłopski los sensu largo – jest alegorycznie w tytule utworu wyrażone jako trud polegający na nieustannym piętrzeniu kamiennych ciężarów; naturalnie dozgonne dźwiganie kamieni musi budzić skojarzenia z męką, która z Syzyfa, ulubieńca bogów, uczyniła wiekuistego skazańca. Dalsze, wstępne wnioski, które można wywieść z tytułu powieści, każą owo tytułowe układanie kamienia na kamieniu skojarzyć z oznajmionym w pierwszym jej zdaniu zamiarem podjęcia trudu budowy grobu. Nagrobny pomnik to wszak nic innego jak – w istotnym uproszczeniu – kamień na kamieniu. I oczywiście kamieniem na kamieniu – a na tym kamieniu jeszcze jeden kamień – pomnikiem będzie, nomen omen, powieść en bloc, horacjański monument ze słów. Nie można też zapomnieć o tym, że imię i nazwisko bohatera-narratora – Szymek Pietruszka – i jego w przestrzeni powieści ujawniające się powołanie jest aż nadto czytelnym odwołaniem do Szymona Piotra, wszak greckie pétros i pétra znaczą „kamień” i „skała”. Wreszcie: należy już w tym miejscu przypomnieć, że stanowiąca tytuł fraza „kamień na kamieniu” wyjęta została ze szczególnej pod każdym względem pieśni. Pieśni, której wykonanie zaprojektował bohater powieści w wypadku własnej śmierci jako swoiste miserere czy requiem. „Bo gdyby przyszło ze wszystkich melodii jedną wziąć na tamten świat, tę bym z sobą wziął. Z melodii i z życia”
[…] próbą sprostania tej króciutkiej pieśni, rozpoznania w jej kilkunastu słowach-olbrzymach i tego chłopskiego świata, który ją wydał, i siebie samego, który także z tego świata wyszedłem.
Przemówienie Myśliwskiego w Klubie Kultury Chłopskiej z grudnia 1985. Cyt. za Knk, s. 7. [3]
Powyższe początkowe, banalne w swej oczywistości konkluzje okażą się, rzecz jasna, niezbędne w procesie interpretacji powieści i zresztą nietrudno je będzie udokumentować. Teraz przecież pora odwołać się po raz pierwszy do kategorii Księgi, która pojawia się w tytule niniejszych rozważań.
*
Wszystko, jak to wynika z prozy Schulza
A jeśli nie wszystkie historie pomieścić się mogą w Księdze, to przynajmniej te najważniejsze powinny się w niej znaleźć: te, które przybrały postać mitów, archetypów, legend, baśni. Takich jak opowieść o sławnym na cały świat wielkoludzie i siłaczu, który przyjmował każde wyzwanie. Jak ta o walecznym i szlachetnym rycerzu, co zmierzył się nawet z bestią chcącą pożreć świat. O młodzieńcu, którego urokowi nie mogła się oprzeć żadna panna. O strzelcu, co nie chybiał, i pijaku, który mógł bez szkody wysączyć beczkę okowity. O czarodzieju, co potrafił się przemienić, w kogo chciał, i o złotoustym mówcy, którego głosowi ulega natura, czy o poecie i muzyku, którego sztuka sprawiała, że same zbierały się i układały w rzędy kamienie… Albo o braciach, którzy wyruszali w świat i zdobywali fortuny bądź przepadali, a znów inni gnuśnieli w zagrodzie…
Te wszystkie ruchome wątki i motywy, i wiele jeszcze innych, równie znanych i równie wyeksploatowanych znajdzie czytelnik w powieści, której główną postacią jest Szymon Pietruszka, bohater i świadek tych niezliczonych historii. Jeden bohater, będący bohaterem w s z y s t k i c h o p o w i e ś c i – i sam jest w c i e l o n ą o p o w i e ś c i ą.
W takiej opowieści, w Księdze, pojawić się muszą i odpowiednio wybrzmieć wszystkie najważniejsze słowa. Wśród nich oczywiście to pierwsze. W świetle powyższych ustaleń nietrudno będzie wskazać „pierwsze” słowo powieści Myśliwskiego. Pierwsze – to znaczy najstarsze. Wieczne i niezniszczalne jak jego desygnat. Pochodzi, jak przypomina Parandowski, z prehistorii. To słowo: „kamień”.
Jest ono zresztą, o czym już wspomniałem, z jednej strony szczególną metonimią głównego bohatera, stanowiąc zarazem „semantyczny rym” do Szymka Pietruszki z jego nadzwyczajnym fizycznym i charakterologicznym uposażeniem, biograficznymi doświadczeniami i nabytą w ich trakcie, excusez le mot, życiową mądrością.
Czy można uznać, że mitologia jest Księgą?
Jeśli tak, to Szymek jest herosem w mitologicznym sensie tego słowa. Świadczą o tym jego przymioty i jego czyny.
Zresztą nie tylko one. Oto przykład nie najważniejszy, ale wymowny. Szewc Kurosad, który robi Szymkowi oficerki na obstalunek, ma – w świecie Szymka – status niemal równy temu, który posiadał Hefajstos, bóg rzemieślnik i rzemieślnik wśród bogów oraz herosów. Produktami swych rąk i kunsztu obdarza jedynie nielicznych wybranych, partyzantów, esesmanów i dziedziców
Heros musi mieć znamienitych przodków: to sprawa bezdyskusyjna. Czy przedstawiciel nikomu, zdawałoby się, nieznanego rodu Pietruszków może się wylegitymować odpowiednio obdarzonymi antenatami? Ależ tak! Dziadowie Szymka to osoby wybitne i zasłużone, obdarzone niezwykłymi atrybutami, spełniające nadzwyczajne role, dysponujące niewyobrażalnymi dobrami. I tak jeden z dziadków bohatera, Łukasz, zyskuje najpierw sławę w (swoim) świecie, ścinając głowę „bestii” – okrutnemu i bezwzględnemu karbowemu, który najpierw czynił prostackie awanse jego żonie, osobie – uwaga – nadzwyczajnej, niespotykanej urody, a potem oszukał przy naliczaniu dniówek. Ścigany przez prawo ucieka za ocean, by tam – to kolejna nadzwyczajna okoliczność – zostać… kowbojem. Który – z czego Szymek nieznający kultury popularnej nie zdaje sobie sprawy – nie jest jedynie konnym poganiaczem bydła, a jedną z ikon Ameryki i w końcu nieśmiertelnym bohaterem masowej wyobraźni świata.
Drugi z dziadków Pietruszki to znów utalentowany wynalazca, reformator agrokultury – i zarazem wzięty działacz społeczny, czuły na dobro bliźnich i troszczący się o ich bezpieczeństwo integrator więzi międzyludzkich. Te określenia mają charakter cokolwiek hiperboliczny – jak w istocie wszystko, co dotyczy Szymka, co wiąże się z wszelkimi aspektami jego życia; zresztą hiperbola, o czym była mowa, jest jedną z dominujących figur powieści – ale czy wynalazca kabłąka do kosy i zarazem założyciel lokalnej ochotniczej straży pożarnej nie zasługuje na najwyższe hołdy?
To ten dziadek znany Szymkowi osobiście, ten, przy którym się wychowywał: teraz cokolwiek sklerotyczny maruda. Ów jakże typowy stary chłop okazuje się przecież posiadaczem niezwykłej fortuny. Ma coś, co w świecie stanowi wartość najwyższą, jest skarbem największym, choć dla niego i wszystkich Pietruszków ukrytym i niedostępnym. Ma dokumenty przyznające mu nadział gruntu. Papiery, którymi nagrodził go powstańczy rząd narodowy za pomoc powstańcom, spoczywają wszelako ukryte w ziemi i wszelkie wysiłki zmierzające do ich odnalezienia, z komiczno-groteskowymi próbami rozjaśniania wódką dziadkowej pamięci nie przynoszą rezultatu. Niewyobrażalny skarb pozostaje ukrytym skarbem.
Tak czy owak: powyższy rejestr znakomitych protoplastów, choć zapewne niewyczerpujący – chłopskie ręce niewprawione są do pisania sylw, chłopska pamięć niekształcona do wywodzenia koligacyj i opisywania walorów herbowych klejnotów, sięga przeważnie najgłębiej do trzeciego pokolenia wstecz; wie o tym Myśliwski, zaświadcza o tym opowieść jego bohatera – więc ów zaprezentowany w powieści katalog Szymkowych przodków pokazuje dowodnie, że jego niezwykłe przymioty muszą być, przynajmniej w części, ich zasługą.
Czy zbiór baśni może stanowić Księgę? Ależ tak!
Pewien ubogi chłop miał trzech synów. Dwóch było mądrych, a trzeciego wszyscy uważali za głupiego. Tak zaczyna się wiele baśni. Co prawda w rodzinie Pietruszków synów jest czterech, a Szymek jaśnieje w swoim środowisku jako gwiazda socjometryczna; ale w niczym to nie narusza baśniowego paradygmatu, skoro własny ojciec niezmiennie uważa go za wyrodka i nieudacznika.
W Kamieniu na kamieniu sytuacja znana z niezliczonych baśni zostaje przeorientowana o sto osiemdziesiąt stopni. Nie najgłupszy czy najmniej wartościowy z braci zostaje wypędzony z rodzinnej zagrody – a właśnie ci mądrzejsi uciekają w świat i robią w nim – to jest w mieście – kariery. Baśniowego schematu w niczym to przecież nie zmienia. Punkt zaczepienia jest wciąż ten sam, symetria pozostaje – tyle że odwrócono wektor. By wątku baśniowego w powieści Myśliwskiego nie ciągnąć, wspomnijmy czarodziejskie przedmioty, które w niej występują: nóż Szymka, oficerki i kosę. A cudowny koń, którego dziedzic ofiarowuje bohaterowi, kasztanka, z jakiego porządku się wywodzi? Z historii, z mitologii czy z baśni? A może ze strażackiego kalendarza?
Czy Księga może mieć partie paremiograficzne? Naturalnie!
Kamień na kamieniu jak Księga, jak Mądrość Syracha czy lepiej: jak Księga Przysłów, składa się w znacznej mierze z aforyzmów, z gnom, z sentencji. Mądrościowy wymiar Księgi Myśliwskiego jest nie do pominięcia. Szymek, niczym jakiś chłopski Knapiusz, rozkłada przed słuchaczem/czytelnikiem wachlarz paremii, które, chociaż miejscami wydawać się mogą znajome, przynosząc obiegowe prawdy, w wymiarze językowym są jego autorskimi, potrafiącymi olśnić licencjami. Choć nauki, jakie niesie ta Księga, jakkolwiek dotyczą wszystkich dziedzin życia, mają bardzo zróżnicowany ciężar gatunkowy. Oto kilka przykładów:
[…] grób, mówią, też dom, tylko na tamto życie. Bo wieczność, nie wieczność, a swój kąt powinien człowiek mieć (Knk, 9). Nie ma to jak czysta, przechodzi przez gardło to jak rwący strumień. I otrząśnie człowieka, i mu twarz wykrzywi, i go gdzieś aż bodnie, że od nóg do czubka głowy czuje, że to on. I nikt inny nie ma prawa nim być (Knk, 259).
Albo mądrości, które Szymek przytacza za ojcem, gdy ten, „za dnia ponury, milczący, przy […] pieczonych kartoflach rozgadywał się jak bajarz […]”:
[…] choć mięso daje siłę, to z kartofli cierpliwość się bierze. […] każdego jedzenia można się w kartoflach doszukać, jak się tylko umie jeść. Bo jedzenie to taka sama sztuka jak czytanie i pisanie. Ale poniektórzy jak świnie jedzą i przez to nic nie wie[1]dzą. A tu trzeba i rozumem jeść. […] wszystko z ziemi pochodzi, a ziemia ma jeden smak we wszystkich rzeczach. […] I nawet złość i dobroć pochodzą z kartofli, bo po[1]chodzą z ziemi (Knk, 313).
Albo to:
Bo chłopska dusza jak zawsze, piechotką, konikiem, niespieszący się, żeby broń Boże dnia nie przegonić. Dla niej każda droga do śmierci prowadzi, każde życie krzyż (Knk, 260).
A jak dupa się wścieknie, to gorzej niż głowa. Głowa to najwyżej trzy po trzy się plecie. A dupa zawierucha (Knk, 189).
Od słowa zaczyna się życie i na słowach kończy (Knk, 381).
Albo taka myśl, doprawdy prorocza i boleśnie przylegająca do naszej współczesności:
Tylko patrzeć, a zarazy będą miały swoje zarazy, a zarazy tych zaraz swoje. Bo wszystko się na tym świecie pcha na siebie i będzie się gorzej pchało (Knk, 11).
Nie tylko w swym mądrościowym aspekcie Kamień na kamieniu przypomina Biblię.
Gdy Szymek, kusztykając po cmentarzu, wymienia poległych ze swojego oddziału, gdy przystając nad grobami sąsiadów, wspomina ich – nie sposób się oprzeć wrażeniu, że te zabiegi pozostają w jakimś związku z biblijnymi księgami, na przykład Księgą Liczb czy Księgą Kronik zapełnionych imionami i pokoleniami…
Kamień na kamieniu jak arka Noego unosi wszystkie zwierzęta (Szymkowego) świata. I nie dość, że przywołuje je z imienia (Knk, 143–147 i passim) – czego w Księdze Genesis nie ma – to jeszcze je charakteryzuje. Ocala też przedmioty, które już sprzed oczu porywa nieubłagany potop i lada chwila znikną z języka: choćby te wszystkie części wozu, które najlepsze są z akacjowego drewna: te rozwory, stołki, rycony, podoski, śnice, podełgi, wagi, orczyki, kłonice, luśnie – „bo na dyszel najlepszy młody dębczak, a na latry sosnowe calówki” (Knk, 46).
Kamień na kamieniu jest Księgą również jako amalgamat różnego typu opowieści i epickich gatunków literackich. Baśni, mitu, legendy, podania, paraboli – obok gawędy, eposu, powieści społeczno-obyczajowej – zresztą większości odmian gatunkowych powieści bądź co najmniej czytelnymi do nich nawiązaniami – vide motyw ukrytych skarbów pojawiający się w kilku co najmniej odmianach gatunkowych – przeplatanych fragmentami najczystszej liryki; zresztą ten, kto chciałby uznać utwór Myśliwskiego en bloc za swoisty poemat prozą – też znalazłby argumenty. A wszystko, jak chce autor, wywiedzione z kamienia, z „pieśni niby o kamieniach, a przepastnej jak los” i na niej, jak na granitowym fundamencie wspartej. Niby powszechnie wiadomo, że współczesna powieść miewa hybrydową postać – ale żeby hybrydą okazała się tak określona i zasklepiona w swej strukturze odmiana gatunkowa jak powieść chłopska…
Kamień na kamieniu jest z pozoru mikronarracją: opowieścią mającą lokalny wymiar, pozbawioną, zdawałoby się, uniwersalistycznych ambicji. W istocie okazuje się powieść Myśliwskiego modelową „wielką narracją”: jedną z właściwych naszej kulturze prób całościowego ujęcia znanej rzeczywistości: tyle że trzeba na nią spojrzeć w odpowiedniej optyce. Ma wielkiego bohatera, opisuje wielkie zagrożenia, przedstawia wielkie przedsięwzięcia i wielki cel
Co jest tematem Iliady? Gniew Achillesa. Tak, pomny na inwokację, odpowie historyk literatury. I nabierze tchu w płuca. Bo przecież ów gniew herosa to zaledwie furtka, którą uchyla Homer, by przed czytelnikiem otworzyć świat. Eposu i swój własny.
Co jest tematem Kamienia na kamieniu? Budowa grobu. I znów, choć mówi o niej pierwsze zdanie powieści, to przecież ona jak pieśń – kamień węgielny utworu Myśliwskiego – „niby o kamieniach, przestrzenna jest jak otchłań”. I taka właśnie jest ta pozornie „mała narracja”: niby jedynie rozległa gawęda, historia pojedynczego chłopskiego losu snuta przy okazji kończącego, koronującego życie przedsięwzięcia – w istocie opowieść sięgająca rozmiarów i ciężaru eposu z jego tektonicznymi wstrząsami, pokazująca naród w przełomowych dla niego momentach: wojny z nieznanymi dotąd okrucieństwami, następującą po niej burzliwą transformację ustrojową, wielką migracją ze wsi do miast – więc wędrówkę ludów – kres tradycyjnej kultury chłopskiej, który, choć rozłożony w czasie, jest przejmujący jak upadek Troi.
Wydaje się przecież, że jeśli o Kamieniu na kamieniu można mówić jako o Księdze, to takie ujęcie możliwe jest przede wszystkim za sprawą bohatera-narratora powieści. Mitologia i baśń, literatura i Biblia, historiografia i hagiografia – te obszary naznaczają postać protagonisty, z nich wyrasta. Oczywiście to, że Szymek objawia się jako inkarnacja tego czy owego bohatera, nie zawsze ujawnione zostaje w bezpośredni sposób – choć i takie jednoznaczne epifanie się zdarzają, jak w jednym z epizodów dzieciństwa, gdy chłopiec na chwilę staje się Don Kichotem
Wielki był jak cielę i cały obwiśnięty czerwonymi koralami, jakby gałąź wiśni zamiast szyi niósł. Od tych korali poczerwieniało wkoło jak od czerwonej łuny. Stodoła, chlew, płot, ziemia, wszystko stało się nagle czerwone. Pies wyskoczył z budy, zaczął na indora ujadać i zalał się czerwoną złością. Kot wylazł z chałupy, kici, kici, był bury, a tu raptem czerwony. Z gęsi jakby ktoś obłóczki pozdejmował i w samych wsypach czerwonych chodziły. I nawet z kosy stojącej pod stodołą krew czerwona zaczęła kapać, kap, kap, kap (Knk, 33–34).
Walka Szymka z indykiem to nie zwykła, owszem, ryzykowna szamotanina trzylatka z wyjątkowo wyrośniętym i agresywnym przedstawicielem ptactwa domowego. To zmaganie z przerażającą bestią, której sam wygląd zmienia oblicze świata (wypada w tym porządku przypomnieć, że Myśliwski pisał swą powieść w czasie, kiedy terminy „metanarracja”– w znaczeniu narracji drugiego stopnia – i „intertekstualność” nie gościły tak często jak dziś na ustach badaczy literatury)
Drugą walkę z bestią stoczy już dorosły bohater, gdy zmierzy się samotnie z prawdziwym, śmiertelnie zagrażającym chłopskiej wspólnocie potworem.
Szymek Pietruszka, późniejszy chłopski Szymon Piotr, depozytariusz pamięci, głosiciel słowa, jest za młodu modelowym wcieleniem kategorii homo ludens
Szymek, decydując się rozerwać łańcuch samochodów, który zacisnął się wokół pól i paraliżuje uświęcone żniwne prace, składa w ofierze własne życie i zdrowie. Dla dobra zbiorowości bierze na siebie męczeństwo – choć czytelnik, chcący traktować Kamień na kamieniu jako realistyczną powieść chłopską, uzna wyczyn bohatera za zwykły napad chłopskiej „cholery”, która, wiemy o tym skądinąd, często go ponosi. Symboliczny wymiar zdarzenia – i wielu innych powieściowych motywów i wątków, o czym była już mowa – jest przecież i uchwytny, i niezbywalny.
Pietruszka bywa, i może być – w planie fabuły powieści-Księgi – wszystkimi najważniejszymi bohaterami również dlatego, że ma iście proteuszowe zdolności przemiany. W tym, że wykonuje najrozmaitsze profesje i wchodzi w najrozmaitsze role społeczne, nie ma istotnie nic dziwnego – może poza tym jednym, że wszystko, co robi, robi lepiej od innych. Szymek potrafi przecież przyjmować nie tylko rolę osoby, w którą się wciela – ale także jej osobowość. Ta magiczna właściwość ujawnia się wprost, gdy bohater musi udawać chorego na suchoty dziedzicowego kuzyna.
Czemu nie, mogłem być i kuzynem. Byłem już kominiarzem, kiedy trzeba było wyrok na burmistrzu w Niegolewie wykonać. I zakonnikiem, gdy musiałem się z miasta wydostać, a wszystkie drogi były obstawione. I nawet w trumnie jako umarłego raz mnie przewozili, że niby do rodzinnej parafii na rodzinny cmentarz pochować mnie wiozą. To kuzyn dziedziców żadna sprawa (Knk, 184).
Dwie kwestie w związku z przytoczonym wspomnieniem bohatera i sytuacją, która je wywołała, powinny wzbudzić uwagę czytelnika. Oto po pierwsze Szymek w jednoznaczny sposób nazywa (określa) fakt swoich przeistoczeń. Nie jest w żadnym razie kwestią językowego, upraszczającego sformułowanie pośpiechu fakt, że Orzeł (to jego partyzancki pseudonim) mówi o sobie „byłem kominiarzem, zakonnikiem czy umarłym w trumnie” – a nie, że „byłem przebrany za tego czy owego, i udawałem go, bo tego wymagała sytuacja”. Wydaje się, że Myśliwski jest na to zbyt wytrawnym konstruktorem opowieści i zwłaszcza zbyt świadomym pracownikiem słowa; zresztą Kamień na kamieniu to arcydzieło również jako misterna, przemyślana w każdym detalu budowla, której wszystkie elementy – chciałoby się powiedzieć… kamienie czy bloki… dobrano i ułożono z niezwykłą starannością. Nie o przebraniu więc, a o p r z e m i a n i e mówi Pietruszka.
Druga kwestia wynika z pierwszej, jest jej, po prostu, niesłychanie mocnym zaświadczeniem. Przemiana Szymka w dziedzicowego kuzyna dokonuje się z dnia na dzień i przebiega nie tylko w jego świadomości i cielesności: „do kuzyna robiłem się coraz podobniejszy” – mówi bohater. Całkowicie obiektywny charakter swojej metamorfozy dostrzega w oczach i zachowaniu mającej z nim codzienną styczność pokojówki. Jej początkowa opryskliwość ustępuje miejsca przymilnej usłużności, a gdy Pietruszka, chcąc się upewnić, czy przeobrażenie w pełni się dokonało – „może i jestem jaśnie panem, trzeba się przekonać”, sięga po ciało dziewczyny, ta poddaje mu się z prawdziwie feudalną uległością.
W Szymku w s z y s t k o okazuje się n i e z w y k ł e. Ot, choćby wzrost. „[…] nie jestem ułomek – wspomina po latach – i za kawalerskich czasów byłem we wsi najwyższy” (Knk, 13). Co to znaczy „we wsi” – wiemy. Wieś – to świat
Jest też posiadaczem magicznych przedmiotów. I tak nóż Szymka, niezawodny, budzący respekt i przerażenie oręż, otacza mit niczym obdarzone imionami miecze średniowiecznych rycerzy.
O, słynny był ten mój nóż. Tak to niby sama rączka. I kto nie wiedział, mógł pomyśleć, że na szczęście go tylko noszę, jakby jakąś pamiątkę. Do tego na dewizce, jak zegarek, to prawie niewinny się wydawał. A tu było tylko nacisnąć go z boku i ostrze wyskakiwało jak żądło u osy. Z pałami nieraz na mnie szli, a ja tylko z tym nożem. Całą hurmą i ze wszystkich stron, a ja w środku sam tylko z tym nożem. A i szabla by mu nie dorównała.
A nieraz nie musiałem wcale go wyciągać. Wystarczyło rozpiąć marynarkę i poświecić tą dewizką, a strach załatwiał resztę (Knk, 55).
Nie można mieć wątpliwości, że bohater bez trwogi, urodzony wojownik z nieustanną wolą walki, a jeszcze obdarzony cudowną bronią musiał ze wszelkich zmagań wychodzić zwycięsko. Że był nie do pokonania. Że był – co w powieści okazuje się w wielu miejscach, w wielu momentach Szymkowego żywota – niezniszczalny. Nieśmiertelny. Bo przecież ktoś, kto trzy dni spędza w grobie i wychodzi z niego żywy, ktoś, kto kopie własny grób, ktoś, kogo nazwisko figuruje na pomniku ofiar egzekucji, mimo że żyje – taki ktoś musi wydawać się n i e ś m i e r t e l n y. A na pewno nie może paść z ręki człowieka: nie można go zabić, zadźgać, zarżnąć, zatłuc, zastrzelić, rozjechać samochodem…
Zresztą swoją władzę nad śmiercią okazuje Szymek jeszcze w dzieciństwie. To niby jedynie opowieść o epizodzie z kolędniczych obrzędów.
Tak samo, gdyśmy po kolędzie już jako chłopaki chodzili, nikt nie chciał być królem Herodem, że niby śmierć ścina Herodowi głowę, a każdy wolał być żywy. To zawsze Herodem byłem ja, bo wolałem być królem, niż się śmierci bać. Kosę mieliśmy prawdziwą, taką od żniwa, nie robioną z drzewa. To gdy tą prawdziwą kosą śmierć głowę ścinała, czuło się, jakby i śmierć była prawdziwa, a nie Antek Mączka w białej płachcie przebrany za śmierć. Jeszcze za każdą śmiercią ostrze kosy musiało dotknąć mojego karku, nie tylko mi koronę z głowy zrzucić. Ale ani razu nie zadrżałem. Choć ile chałup obeszliśmy jednego wieczora, tyle razy śmierć mi głowę ścinała i po karku. Gospodarze, u których się kolędowało, nieraz patrzeć nie mogli, baby w pisk i oczy dzieciom zasłaniały. […] Raz mnie tylko Antek Mączka jakoś tak zajechał, że mi krew pociekła, to mu kosę odebrałem, wykopałem po dupie i więcej śmiercią nie był (Knk, 35).
I niczego nie zmienia to, że anegdota z jej cokolwiek groteskowym zakończeniem pozornie prezentuje jedynie wycinek wiejskiego folkloru oraz sprawy między chłopcami przebranymi za króla Heroda i śmierć. Bo wszystko dzieje się równocześnie „na niby” i „naprawdę”. Naprawdę Szymek woli być królem, niż bać się śmierci – i naprawdę się jej nie boi. Prawdziwa jest krew i prawdziwa jest kosa, którą Szymek wydziera z rąk Antka Mączki, by wykopać „śmierć” po dupie. I to zwycięstwo nad śmiercią jest prawdziwe. Zresztą przywołana scena staje się prefiguracją tych śmierci, których Szymek będzie doświadczał – i przeżyje je! – w dorosłym życiu. Bo jest silniejszy.
Z jednej strony powodem fizycznej niezniszczalności Szymka okazuje się jego nadludzki, niezmożony apetyt na życie, „A płacz, płacz, czarna suko, a ja jeszcze pożyję, bo mi się chce” – zwraca się Pietruszka do krążącej wokół niego i płaczącej z bezsilności śmierci. „Nigdy mnie nie weźmiesz, kiedy tobie się będzie chciało, tylko ja sam, gdy się już nażyję, przyjdę i ci powiem, nażyłem się, mogę umrzeć” (Knk, 33).
Z drugiej strony można odbierać bohatera powieści Myśliwskiego jako inkarnację mitycznego Anteusza. Ten gigant (!) libijski, syn Posejdona i Gai, był nie do pokonania, dopóki dotykał Matki-Ziemi. Szymek Pietruszka, choć wielokrotnie deklaruje indyferentyzm – ba, wrogość względem ziemi, która jest okrutna, bo zmusza chłopa do nieustającej, przemieniającej w robocze bydlę pracy, równocześnie stanowiąc palący wyrzut sumienia, czerpie swą niezwykłą moc z ziemi właśnie, choć istotę własnej kondycji uświadamia sobie dopiero u schyłku życia.
Wszelkie nadzwyczajne wyczyny Szymka Pietruszki – zwłaszcza wymagające heroizmu, pozwalające wykazać się odwagą, siłą, wytrzymałością, desperacką fantazją, te, które podejmuje samotnie, stając przeciw wielu czy zgoła przeciw światu, wynikają z tego przede wszystkim, że urodził się wojownikiem, walecznością dorównującym Achillesowi – czy po prostu jest jego wcieleniem (przeto opowieści o kawalerskich – od chevalier – wyczynach bohatera, którymi przeplata się historię życia Szymka, traktować można jako chansons de geste; i ten nobliwy gatunek spostrzeże odpowiednio na[1]stawiony czytelnik w Księdze Myśliwskiego). Znajduje to najdobitniejsze potwierdzenie w słowach starego Bartosza. Gdy Szymek postanawia strzyc – to jest de facto l e c z y ć – chłopów w swojej wsi, wszelkie podejmowane przezeń działania przynoszą skutki nieosiągalne dla z w y k ł y c h ludzi – po zabiegu, który sprawia, że „oko od razu weselsze, i pierś oddechu nabrała, i prościutcy, jakby im odjęło ze dwadzieścia lat” – ostrzyżony mężczyzna wypowiada pod adresem Szymka pochwałę, która staje się zwięzłą charakterystyką jego najgłębszego powołania: „O, zuch żeś, panie dzieju. Nie darmo byłeś w partyzantce. Kto w o j o w a ć p o t r a f i, t o w s z y s t k o p o t r a f i” (Knk, 112). Ponieważ wojaczka, walka sensu largo, jest – poza zabawą – tym, w czym bohater Myśliwskiego się spełnia, przynajmniej do pewnego momentu, najlepiej – nic dziwnego, że w świetle powyższego sformułowania we wszystkim, co robi, góruje nad innymi.
Do pewnego momentu. Bo wojna się kończy. I znikają wyzwania z nią związane. I już nie jest się Orłem, dowódcą partyzanckiego oddziału ani nawet milicjantem, nie nosi się munduru, nie ma się broni. Lecz wtedy los podsuwa mu kolejną okazję do wykazania się nadzwyczajnymi talentami. I wzięty zabijaka, urodzony wojak zostaje… księdzem. Trudno nie zauważyć, że historia i literatura odnotowują i czule pielęgnują takie biograficzne wolty, bo wiążą się one zawsze z niezwykłymi dla świata konsekwencjami – by wspomnieć choćby św. Ignacego Loyolę i ks. Robaka…
Oczywiście czytelnik Kamienia na kamieniu wie, że Szymek nie zostaje „prawdziwym księdzem”, a jedynie „urzędnikiem od dawania ślubów” w gminie, więc świecką osobą wykonującą zaledwie niektóre obowiązki księdza. Jest zatem poniekąd księdzem à rebours czy, jak uważa Pietruszka- -senior, wprost szatańską karykaturą księdza, hańbiącą ród zakałą, co „bez szkoły, bez święceń, bez Boga grzeszne śluby daje”.
To ojcowskie stanowisko można naturalnie zrozumieć. Ale kiedy Szymek udziela ślubu, dzieją się zdumiewające rzeczy. Tak o swoim nowym posłannictwie i niebywałych w świecie – jego świecie – sukcesach mówi sam bohater:
Raz-dwa nauczyłem się te śluby dawać, dać komuś ślub to było dla mnie tyle, co zjeść kromkę chleba. Jakbym te śluby Bóg wie odkąd dawał. Zresztą co takiego wielkiego. Powiedziało się najpierw tych parę urzędowych słów. […] Potem jeszcze coś od siebie się dorzuciło.
A że mówiłem zawsze od serca i słowa mi prawie same z ust płynęły, to kiedy tylko dawałem ślub, wszyscy w gminie rzucali robotę i przylatywali, żeby choć przez półotwarte drzwi popatrzeć, posłuchać. A gdy jeszcze okno było w pokoju otwarte, to i w oknie robiło się ciasno od głów niczym od doniczek. Bo i ci, co przychodzili do gminy coś załatwić, też chcieli popatrzeć, posłuchać (Knk, 176).
Zwykły cywilny ślub dzięki niespodziewanie ujawnionym talentom oratorskim Szymka urasta do rangi spektaklu. To nie urzędnik odbębnia rutynową ceremonię, a przemawia utalentowany i biegły kaznodzieja, który rządzi sercami słuchaczy. Władza, jaką ma nad słowem i przeto ludzkimi reakcjami Pietruszka, najlepiej uwidacznia się bodaj w momencie, gdy żeni się Wojtek Lis z Kryśką Sobieszczanką. Frekwencja „wiernych” – ludzi spragnionych słów i nauk Szymka – dopisała jak zwykle. Słuchajmy i zważmy u siebie.
I taką mowę im wygłosiłem, że prawie wszyscy płakali. Nie mówiąc dziewczyny, ale i niektórym chłopom oczy się porobiły, jakby za długo pod słońce patrzyli. Spłakała się Kryśka, spłakał się Wojtek. I w oknie się spłakali. Choć nic smutnego nie mówiłem. O szczęściu mówiłem. […]
I opowiedziałem im o jednym królu, który miał wszystkiego w bród, ale nigdy mu się nic nie śniło. […] Skąd mi się to wszystko wzięło, sam nie wiem, bo co ja właściwie wiedziałem o szczęściu, a dzisiaj jeszcze mniej wiem (Knk, 186–187).
No właśnie: skąd się to wszystko wzięło Szymkowi, o czym chce przekonać czytelnika Myśliwski, co mu w tym miejscu, po raz kolejny, dobitnie przekazać? Bo że powyższa scena ma ścisły związek z zasadniczym przesłaniem powieści, wątpić nie można.
Pokuśmy się o najkrótszy podsumowujący komentarz. Oto Szymek okazuje się nie tylko uzdolnionym, sprawnym i przeto podziwianym krasomówcą. Bo teraz do zasłuchanych rzesz przemawia wręcz charyzmatyczny prorok, racząc je zaimprowizowanymi przypowieściami, będącymi w istocie świadectwem tego, że spłynęło nań natchnienie, że otrzymał dar mądrości i słowa, które ją niosą.
Księga – jak ją chcę rozumieć, za przedmiot biorąc Kamień na kamieniu – musi być manifestem logocentryzmu, apologią mowy, języka, literatury! I pokazywać, zaświadczać, że natchnienie może być funkcjonalnie dostępne (tak, jak czyni to Beniowski, jeden ze wspanialszych przykładów Księgi w dziejach).
Niesłychanie istotny wydaje się z perspektywy logocentryzmu eksplikowanego w powieści – w powieści, która w każdym swym wymiarze stanowi nieustający hymn na cześć mowy – wątek Michała. Najstarszy z braci Pietruszków traci ją – choć pewnie trzeba stwierdzić, że sam ją sobie odbiera. Przyczyną tej kary – czy też najboleśniejszego samookaleczenia jest – musi być – grzech. Ciężki, najpewniej śmiertelny. Michał staje się w nowej, powojennej rzeczywistości kimś ważnym, zajmuje wysokie stanowisko; świadczą o tym limuzyna z szoferem i brak czasu. Szymek dostrzega jednak w starszym bracie zmianę, która nie daje mu spokoju. „Oczy mu się […] jakieś ostre zrobiły, że trudno mu w te oczy było prosto spojrzeć, bo jakby nimi ś c i n a ł, a dawniej miał łagodne, niebieskie” (Knk, 168) – konstatuje bohater. Czy każdy komunistyczny dygnitarz miał spojrzenie, które odczuwało się jak dotknięcie ostrza? Nie sądzę. Taki zabójczy wzrok kojarzy się zdecydowanie z charakterem pracy w „aparacie”, a ściślej: w „organach” lub prokuraturze. Grzech Michała byłby więc grzechem kainowym, a biblijny bratobójca był wszak rolnikiem… Michał utracił – odebrał sobie? – mowę, bo jego ręce splamiła krew.
Tę karę-pokutę usiłuje przekreślić lub złagodzić jego kaleki brat. Kiedy więc Szymek próbuje skłonić Michała, by przemówił, i jako pierwsze, najbliższe słowo wskazuje słowo „ziemia”, to – jeśliby spojrzeć na sytuację z perspektywy historii biblijnej – chce uzdrowić trędowatego. Najpierw go kąpie, to symboliczna scena, jakby zmywał nieczystości i chorobę z Hioba – i równocześnie pragnie, by Szaweł przemienił się w Pawła, by brat (grzesznik, może kat, prześladowca) doznał łaski: by odzyskał mowę jak tamten wzrok.
Jeśli najpierwszym ze słów ludzkości jest słowo „kamień”, jeśli jako najbliższe sobie bohater Kamienia na kamieniu uznaje słowo „ziemia”, to najważniejszym ze słów powieści jest – „słowo”.
Myśliwski, cokolwiek minoderyjnie, nazywa świadomość literacką „wiedzą rzekomą, nieczystą, przebiegłą i jakże daleką od bezinteresowności”, jako że składa się ona z „różnorakich konwencji i owoców czyjegoś poznania, z różnorakich uzurpacji i gotowych formuł świata” (Knk, 6). Czytelnik oczywiście nie musi (nie może!) podzielać tego stanowiska. Owszem, doceni głębię i maestrię autora Kamienia na kamieniu w posługiwaniu się nią, bo powieść na tych poziomach, w tych elementach konstrukcyjnych, które niniejszym wskazano – ale i w tych, których nie zdążono zasygnalizować – jest tej świadomości literackiej niezwykłym, budzącym zachwyt – przynajmniej w piszącym te słowa – świadectwem.
W Kamieniu na kamieniu nie ma przypadkowych, nieważkich motywów i wątków pozbawionych istotnych, nieraz piętrowych znaczeń. Nie jest w żadnym razie przypadkiem, że stary kościelny, który łowi szpaki, by wypuszczać je na spustoszonym przez wojnę cmentarzu, bo chce, by wróciło tam życie, ma na imię Franciszek. I nieprzypadkowo przecież kamieniarz Chmiel wykuwa, nie wiedząc czyje to słowa, początek Trenu VIII na grobie przedwcześnie zmarłej dziewczynki. „Niby co tam miała, ze dwanaście lat, a czyta się toto, jakby świat umarł” – komentuje w zadziwieniu narrator, składając hołd kunsztowi nieznanego autora.
Pytałem się Chmiela, czy sam z siebie to wymyślił, czy mu ktoś wymyślił.
– A kto by wymyślał – rzekł. – Z grobu na grób się przenosi i tak idzie (Knk, 39).
Mamy więc modelową, wymarzoną przez romantycznych poetów sytuację. Księgi, których autorzy tracą tożsamość, imię, trafiają pod strzechy – choć w tym wypadku trzeba mówić o trafianiu na kamień, na nagrobny pomnik – wielkie teksty stają się własnością wspólnoty. Myśliwski, polonista z wy[1]kształcenia, wychyla twarz zza Chmielowego nagrobka.
Doprawdy, wiadomości o „śmierci autora” wydają się cokolwiek przesadzone…
*
Księga to dzieło, które w centrum stawia słowo. Bo ono było na początku i zostanie po wiek wieków. Logocentryzm Kamienia na kamieniu, apologia czy apologetyka logosu zawarta w powieści to jej dominanta i przesłanie, które daje utworowi Myśliwskiego bodaj największą siłę. „Od słowa zaczyna się życie i na słowach kończy”. To niby świecka parafraza pierwszego wersetu z prologu Janowej Ewangelii – ale traktować ją można jako wyznanie wiary. Wiary w nieśmiertelność i ocalającą moc słowa. Ono, jako jedyne, zostanie po nas wszystkich. Tylko – trzeba je wymówić. Trzeba mówić, tak jak po przebudzeniu, zaraz po otwarciu oczu trzeba na głos opowiedzieć sen – żeby obrazy, ludzie, słowa nie zniknęły na zawsze. Trzeba mówić, „bo słowa śmierci nie znają”; to dopełnienie filologicznego credo, credo Myśliwskiego. Język, mowa, opowieść – to wartości najświętsze. Ich apostołem zostaje „kamień odrzucony przez budowniczych” – Szymon Pietruszka. Bo posiadł wiedzę: widział i pamięta. „Wiedzieć i nie mówić: tak się zapomina” – ostrzega Miłosz w wierszu Czytając japońskiego poetę Issa (1762–1826)