13.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #211 / Z Jamy Michalika: Dekalog podkarmiania weny

Irena Kaczmarczyk: Jak podkarmiać wenę? Jesteś poetą wybitnym, dojrzałym, a twoja wena wciąż młoda, aktywna…

Józef Baran: Tak? Cieszy mnie twoja opinia. A „podkarmianie weny” – to ładne hasło i… trudna sprawa. Organiczna niemal, zależna chyba od żywotności, od niepohamowanej ciekawości poety, bo jak się jest młodym – każdy jest poetą, nawet ten, co nie pisze wierszy, a jak się wchodzi w „wiek męski, wiek klęski” – skrzydła mają ochotę opadać. Jeśli więc na starość poeta pozostał poetą, to chyba naprawdę jest poetą, a nie tylko udaje poetę.

I.K.: Czy pokusiłbyś się o stworzenie DEKALOGU podkarmiania weny? 

J.B.: Po pierwsze – konieczny jest talent, o którym dziś mało się mówi. Talent zastępowany jest dziś erudycją, elokwencją, wyuczoną wiedzą filologiczną czy filozoficzną. Tymczasem talent to talent! Albo się go ma, albo nie! Nic nie pomogą starania, układy, pracowitość i płodność. Talent jest rzeczą niedefiniowalną, tajemniczą, od Boga – jak mówił Brodski. Nie wiadomo z jakich komponentów się składa. Nieraz widzisz, jak bryluje przy stole ktoś, kto jak zasiądzie do pisania – „knoci”.

Po drugie – trzeba pisać sobą, czyli rozwijać bezustannie siebie jako człowieka, twórcę. Nie spoczywać na laurach, przystępować do każdego nowego wiersza z pokorą dla rzemiosła, a równocześnie tak jakby się wcześniej nic nie napisało, z recepcją dziecka. Poeci zadufani tracą tę dziecięcą czy młodzieńczą świeżość i przestają się rozwijać. Znam takich chodzących po Krakowie prawie jak pomniki. Już nic nowego nie wymyślą, bo zastygli w samozachwycie.

Po trzecie – należy trwać wciąż w swoim stylu, obrazowaniu, w formie. Być wciąż sobą, rozpoznawalnym w każdym zdaniu, obrazie, metaforze, a równocześnie zmieniać się – być kapitanem statku, który wyprawia się wciąż po nowe złote runa, odkrywa nowe lądy poetyckie. Pomagają w tym podróże, odmieniające optykę, pomaga zmiana miejsc, pomaga życie, które każdego dnia pisze wciąż nowe scenariusze – tylko trzeba umieć je odczytywać – i należy patrzeć mu prosto w oczy, nawet gdy pojawiają się przykre momenty: choroba, szpital et cetera.

Po czwarte – wierzyć, że to, co ma się do powiedzenia i napisania będzie powiedziane i napisane jakby po raz pierwszy. Nikt tego wcześniej nie zrobił, choć wiadomo, że „nic nowego pod słońcem”. Ten paradoks jest solą twórczości, a także solą życia… Czyli być zadufanym – przy całej pokorze dla warsztatu, rzemiosła, profesji, przy całej dziecięcej naiwności.

Po piąte – utrzymywać w pisaniu wiersza balans między opisem a komentarzem. Jeśli utwór przechyli się w stronę komentarza – przechyli się w rezonerstwo, w moralizowanie, w abstrakcyjne filozofowanie. Jeśli przechyli się w drugą stronę – będzie opisywactwem bez refleksji, bez uogólnienia, bez momentu ponadczasowego wyławianego z chwili bieżącej.

Po szóste – uczyć się od najlepszych, także od najstarszych… Od klasyków, od Kochanowskiego, Mickiewicza, Leśmiana, Rilkego, Eliota, Białoszewskiego, a nie tylko od kolegów pokoleniowych. Sięgać po najlepsze utwory i dzieła nie tylko poetyckie. Krótkowidztwo pokoleniowe jest minimalizmem i prowadzi do uwiądu starczego już w młodym wieku. Młodzi też będą za chwilę starymi.

Po siódme – być w kontrze, mieć przeciwników, nie dać się zagnać do gett, ugrupowań, do towarzystw wzajemnej adoracji; choć oczywiście grupowanie się jest cechą literackiej młodości. Dopóki żyje ostatni przeciwnik, dopóty poeta ma komu udowadniać, że jest dobry, bardzo dobry, znakomity – ma po co pisać. Oczywiście ma po co pisać także, gdy nie zabraknie mu sympatyków, przyjaciół jego pisania. Jednak w salonach wzajemnej adoracji najszybciej umierają poeci zadowalający się małymi pokoleniowymi sukcesikami, wynikającymi często z układów, z układzików… Nie chodzi – jak pisał Norwid – o bieżący sukcesik, sukces, lecz o zwycięstwo.

Po ósme – przeczytać (jeśli się da) wszystkie książki na świecie, a później o nich zapomnieć i przystępować do pisania wierszy, jakby się nic nigdy nie czytało.

Po dziewiąte – może najważniejsze, odnaleźć w sobie nieskażone źródełko, w którym trzeba szukać wody żywej, słowa żywego-własnego. Najtrudniej byś sobą, odnaleźć siebie w sobie.

Po dziesiąte – wiedzieć, że każda treść domaga się innej żywej formy. Bez formy nie istnieje sztuka. Dawniejszy poeta grał na wszystkich klawiszach poetyckiego fortepianu. Dzisiejszy – często gra tylko na kilku klawiszach białego wiersza, rezygnuje z muzyczności, czyli brzemienia, z rymu i rytmu, a rytm jest podstawą wszystkiego, nawet prozy. Każdy człowiek ma swój rytm: oddychania, chodzenia, bicia serca i tak dalej. Grać na wszystkich klawiszach poetyckich to znaczy mieć warsztat w małym paluszku. 

Po jedenaste – być zakochanym w świecie, w bliźnich, w czymkolwiek, czyli mieć pasję i wciąż rozczarowywać się… i znów zakochiwać, czyli być wciąż młodym, reagującym wyobraźnią i wrażliwością… 

Można tak ciągnąć w nieskończoność… Po dwunaste… Po dwudzieste…

I.K.: Nie będziemy dziś w Sali Fryczowskiej interpretować twojej poezji. Została już dogłębnie zbadana, wyśpiewana, nawet przeanalizowana na maturach. Dodałabym tylko, że jest poezją idiomów – co czyni ją tylko twoją, niepowtarzalną, nacechowaną życiową mądrością szybującą wysoko w kosmos. Czy zgadzasz się z moim dopowiedzeniem?

J.B.: Tak. Słusznie wspominasz o idiomach, kolokwializmach, języku codziennym „z witaminami i minerałami”. Bo język poetycki wyczyszczony z tego wszystkiego, wypreparowany, wypasteryzowany i sprowadzony do poprawności staje się sztuczny, napuszony, nieelastyczny. Jestem za poezją metafizyczną, jednak punktem startowym moich wierszy bywają zdarzenia, sytuacje codzienne. Jako że moim językiem codzienności zdążyła być jeszcze razowa, bogata gwara, lubię od czasu do czasu odświeżyć jakiś idiom, porzekadło, przysłowie ludowe, sięgnąć po stare słowo, jeśli jest zgrabne poetycko i pasuje mi do kompozycji danego utworu…

I.K.: Nie mogę pominąć przytoczenia twoich znakomitych definicji wiersza pomieszczonych w zapiśniku, któremu nadałeś rewelacyjny tytuł Stan miłosny… przerywany: 

Wiersz dzieje się jakby w powietrzu, nie musi mieć trwałego zakotwiczenia w realności, choć wynika z realności, nie musi stać nogami na ziemi, na fundamentach, nie chodzi na piechotę, a raczej frunie, przeskakuje albo raczej przefruwa z odległego skojarzenia w odległe skojarzenie – jak iskra, jak małpka kapucynka, jak ptak. Wiersz może dziać się tu i wszędzie, i nigdzie jednocześnie. Odsyła naszą wyobraźnię, naszą wrażliwość do czegoś, czego nie da się właściwie wyrazić słowami prozy, ale co jest ważne, jak nastrój, klimat, uczucie, tęsknota. Oczywiście istnieje też poezja innego rodzaju, bliska prozie, bliska aforyzmowi, dążąca jednak do skrótu, definiująca, zamykająca definiowalną przestrzeń, a nie otwierająca na Tajemnicę (np. Bursa, Różewicz). Bo oczywiście nie ma jednej recepty na poezję. 

 

Nie jest ważne, prostota, długość, krótkość wiersza, tylko z jakiego materiału słownego jest to uszyte, i jak skrojone, czy tandetnie i chaotycznie, czy gustownie, odkrywczo, oryginalnie. Mówi się przecież „szlachetna prostota” i „prostacka prostota”. Poezja nie jest tylko sprawą mózgu (rozumianego potocznie), ale też na pewno, może przede wszystkim sprawą serca i jaj i wrażliwości i wyobraźni.

 

Wiersz ma startować jak samolot, najpierw toczy się po ziemi, trzymając się pasa, potem wzbija się w górę i leci w przestworza, w wysoki styl.

Czy te trzy obszerne definicje wiersza uważasz za domknięte? Jak postrzegasz dzisiejszą poezję, jak jest skrojona? 

J.B.: Poświadczam bardzo istotne stwierdzenie, że ważny jest materiał z jakiego szyjemy, kroimy wiersz. Czy to popelina, czy jedwab, czy aksamit… Od trwałości materiału (jakości metafory, obrazu, myśli) uzależniona jest długość życia wiersza. 

I.K.: wywiadzie, który przeprowadził z tobą pisarz, reportażysta, fotograf i redaktor Jakub Ciećkiewicz, w ten oto sposób zdefiniowałeś poetę: 

Jest normalnym, zwyczajnym człowiekiem, jak ja, jak ty, jak inni. Nie cierpię pozerów, „ufryzowanych artystów”. Wkłada taki na łeb arabski fez, zawiązuje wokół szyi hinduski szalik, nosi koszulę w kwiaty i kolorowe buty. Siada w oknie kawiarni, pali fajkę, ludzie go oglądają i mówią – patrzcie, poeta! […] wiesz, myślę, że ten „wewnętrzny” człowiek, który gdzieś tak ukrywa się w poecie, jest dużo mocniejszy i ważniejszy przy pisaniu od „zewnętrznego”.

 

Poeta nie zaczyna się wtedy, kiedy napisze wiersz czy tomik. Tylko wtedy, gdy ułoży ze słów całe gospodarstwo czy księstwo wyobraźni, gdzie architektura jest doskonale zakomponowana, są ogrody, sąsiedzi…

Czy chciałbyś coś zmienić w twoim poetyckim gospodarstwie, w twoim księstwie wyobraźni? 

J.B.: Wszystko. Czyli zaskoczyć siebie, ale to jest niemożliwe, tak jak nie można przeskoczyć siebie, zresztą po co? Masz jednak rację – ta tęsknota do inności… żeby się obudzić pewnego ranka i zacząć inaczej żyć, pisać, jest chyba w każdym. Jest i nie jest, bo jednak dąży się do ułożenia ze słów własnego świata, gospodarstwa, ale… Właśnie, dodaję „ale” – koniecznie trzeba uważać, żeby się nie dać uwięzić we własnym stylu, który z latami może się przemienić w manierę, w pułapkę… Samonaśladowanie i autoplagiat to zasadzki czyhające na starszych poetów. Nie oparli się mu w starszym wieku nawet bardzo wybitni poeci: Jan Twardowski, Tadeusz Nowak, Jerzy Harasymowicz… a nawet nobliści.

I.K.: Poszybowaliśmy w poetyckich przestworzach, a teraz czas znów wylądować w sanktuarium sztuki młodopolskiej. Wielokrotnie czytałeś w Jamie swoje wiersze. Czy sprawia ci różnicę, gdzie spotykasz się z czytelnikami? 

J.B.: Tak. Wystąpiłem parokrotnie w Jamie Michalikowej Jerzego Kulisia, którego skądinąd bardzo szanuję i cenię ze względu na jego życzliwość dla pisarzy i poetów. Występowałem tutaj raz z Jerzym Trelą, raz z Anną Dymną, jeszcze innym razem z Beatą Paluch i muzykami. Dawaliśmy koncerty poetycko-muzyczne, taką składankę moich wierszy i piosenek, albo na przykład wieczór autorski promujący moją książkę listów ze Sławomirem Mrożkiem. Pełna sala. Jakaś przegryzka, poczęstunek i napitek, bo Jerzy i Ewa bywali bardzo hojni dla poetów i to prze wiele lat. Przyjmowali nas też w swoim pensjonacie Tryumfy w Krynicy. Pamiętam, że w Jamie przeprowadziłem też wywiad na temat jej historii z Bolkiem Faronem, znawcą tej epoki i moim bliskim znajomym, a także profesorem – pisałem u niego jako student pracę licencjacką w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie o erotyzmie w wierszach Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.

A co do spotkań. Kiedyś odbyłem ich setki, a może i doliczyłbym się nawet tysiąca. Szczególnie myślę tu o latach osiemdziesiątych, gdy byłem jakiś czas bez pracy, a miałem na utrzymaniu rodzinę… Czasem wojażowałem sam z plecakiem książek, czasem z Adamem Ziemianinem, parę razy z zespołem Stare Dobre Małżeństwo. Odbywaliśmy wspólnie spotkania i wieczory autorskie na wielkich salach koncertowych i salach gimnastycznych, w domach kultury, klubach. Tomiki szły jak woda. Wiersze podobały się, więc ludzie je kupowali. Muszę powiedzieć, że zawsze miałem za sobą publiczność, nawet wtedy, gdy próbowano mnie przemilczeć czy wykasować z ekstraklasy poetyckiej.

I.K.: Jak sobie radziłeś, kiedy Twoja twórczość nie była obecna w mainstreamie?

J.B.: Oddałem do Biblioteki Narodowej parę paczek listów od sympatyzujących z moją liryką tak zwanych zwyczajnych ludzi obdarzonych wyobraźnią i wrażliwością. Bywali oparciem dla poety w czasach kryzysów, tak jak wielkim oparciem byli: Anna Dymna, Artur Sandauer, trochę też Wiesiek Myśliwski, Sławomir Mrożek, no i oczywiście Tadeusz Zysk, właściciel znakomitego wydawnictwa w Poznaniu. Dzięki niemu mogłem pisać i wydawać dzienniki i tomy wierszy w latach 2005–2020. Mimo iż oficyna wydawnicza ma charakter komercyjny, jej właściciel uwierzył w talent Barana i powiedział, że wyda wszystko, co napiszę. Tym dziwniejsze, że poezji prawie w ogóle nie wydaje. 

I.K.: co powiesz o twojej publiczności? Czy reakcje czytelników różnią się w zależności od miejsca spotkań? Zapamiętałeś może wyjątkowy autorski wieczór? 

J.B.: Tyle tego było… Na pewno najpiękniejsze wspomnienia są związane z piosenkami skomponowanymi do moich wierszy przez Andrzeja Zaryckiego. Śpiewała je aktorka Teatru Starego Beata Paluch. Równocześnie czytała wiersze razem ze mną. Trzykrotnie występowaliśmy w Lublinie, parę razy na zamku w Przemyślu, akompaniowali nam zwykle znamienici muzycy z „Piwnicy pod Baranami”. 

Fantastycznie odbierane są też moje spotkania z Anną Dymną u boku. Też każdorazowo układamy specjalny program. Występowaliśmy na przestrzeni lat i w Sztokholmie, i w Gnojniku, i w Przemyślu, i w Gdańsku, w Jaśle, w Mielcu, w Borzęcinie i oczywiście wiele, wiele razy w Krakowie. Uważam, że wabik w postaci gwiazdy to sposób na publiczność. Jak już przyjdą na taki spektakl czy koncert, to potem nie mogą wyjść. Sam poeta może być nudną figurą, jeśli jeszcze do tego mamrocze pod nosem swoje wiersze. Pamiętam jak pewna pani przyznała się publicznie na spotkaniu: „Jak ja czytam sama wiersze pana Barana, to nie rozumiem, ale jak przeczyta pani Dymna, to niesamowicie mi się podobają i wszystko rozumiem…”. Występując z aktorami, po latach, nauczyłem się czytać własne wiersze i to tak, że nawet niedawno mnie Ania Dymna pochwaliła. 

I.K.: Odbyłeś wiele zagranicznych podróży, które opisałeś w dziennikach. Czy w czasie tych podróży miałeś spotkania autorskie? Co powiesz na temat polonijnych środowisk literackich? 

J.B.: Znam Polonię ze Sztokholmu, z Sydney, z Londynu i z Nowego Jorku. Miałem tam spotkania z publicznością i zauważyłem, że jak wszędzie w kraju – są skłóceni i podzieleni. Najbardziej przypasowywał mi klub prowadzony w Sztokholmie przez Janusza Sławomirskiego, mojego przyjaciela. Był to klub dla młodych, trzymających się z dala od polityki. Joga i takie inne alternatywne sprawy, w tym także poezja.

Jednak abstrahując od polskich waśni, powiem jedno: zawsze bardzo lubiłem rozmawiać z Polakami na emigracji, bo byli to ludzie, którzy znali parę wymiarów życia. Doświadczeni życiem, innymi kulturami, wielowymiarowi i umiejący na siebie spojrzeć z dystansem, w odróżnieniu od naszych często jednowymiarowych krajowców.

I.K.: Wiem, że nie lubisz, jeśli określa się ciebie poetą krakowskim. Dlaczego?

J.B.: Może dlatego, że jestem – jak ktoś gdzieś określił – „dziecięciem borzęckich pól i lasów”? Kraków nie jest łatwy. A ja wchodziłem w ten świat ze swoimi miarami i wagami plebejskimi. Co ciekawe, przyjęła mnie bardzo dobrze Warszawa, Sandauer, chłopi warszawscy z Myśliwskim na czele, piosenkarz Mirek Kaliszewski nagrywający teraz płytę z moimi wierszami, PIW… Oczywiście w Krakowie żyję od pół wieku, mam tu wielu przyjaciół i sprzymierzeńców oraz ludzi serdecznych wobec mnie. Jednak stolicą mojego dzieciństwa – najważniejszą – jest Borzęcin, tamtejsza przyroda, choć w międzyczasie poznałem milion innych krajobrazów, bardzo egzotycznych. Mój stosunek do Krakowa zmieniał się. Pewnie, że sobie teraz nie wyobrażam życia bez Sukiennic, Rynku, a także Jamy… A jednak od prawie dwudziestu lat wydaję książki nie w krakowskim WL czy Znaku, tylko w Poznaniu i Warszawie. O czymś to świadczy, prawda?

I.K.: Wróćmy jeszcze na moment do nastrojowych wnętrz Jamy Michalika. Gdybyśmy cofnęli się o sto lat, z kim z młodopolskiej bohemy chciałbyś się spotkać w ówczesnej Cukierni Lwowskiej?

J.B.: Najbardziej kocham z tamtej epoki twórczość Bolesława Leśmiana. To największy poeta obok Kochanowskiego, Mickiewicza i Norwida. Ale Leśmian nie bywał w Jamie. Maria Pawlikowska pewnie też nie bywała. 

Teraz spotkałem się w Jamie chętnie z Tobą. Może kiedyś z Andrzejem Walterem, którego lubię jako odważnego krytyka; podobnie jak innego krytyka-impresjonistę, postać jakby żywcem wyjętą z Młodej Polski – Michała Piętniewicza. 

I.K.: 2022 roku Kraków uhonorował cię Literacką Ławeczką na Plantach. Znajduje się ona nieopodal Teatru im. Juliusza Słowackiego. Jakie motto umieściłbyś na Ławeczce poety Józefa Barana? 

J.B.: Pewnie wiersz Światy:

Można być
w kropli wody
światów odkrywcą

a można
wędrując
dokoła świata
przeoczyć wszystko 

I.K.: grudniu 2022 roku ukazał się twój tom poezji Pokój i wojna. Czy spodziewałeś się, że kiedykolwiek sięgniesz w swojej twórczości po tę tematykę? 

J.B.: Wojna wkroczyła do mojej liryki i to jest dla mnie samego wielkie zaskoczenie, któremu dałem wyraz w tomiku. Bo wydawało mi się, że jestem reprezentantem szczęśliwego pokolenia urodzonych w czasach pokoju, który umrze też pokojowo. Tymczasem nigdy nic nie wiadomo, dopóki człowiek żyje.

I.K.: Słyszałam w radiu, że wychodzi płyta z Twoimi wierszami Ćmy szalone.

J.B.: Zgadza się, to owoc mojej przyjaźni i współpracy z pieśniarzem Mirkiem Kalisiewiczem – świetnym gościem, człowiekiem o dwu duszach: artysty i biznesmena. Bardzo się cieszę z tej płyty, tym bardziej, że udział w projekcie ma też niezrównana Anna Dymna.

I.K.: Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i ekscytującą rozmowę pod olejnym obrazem Kazimierza Sichulskiego Kto więcej zasłużył się dla sztuki. 

 

Jama Michalika, Sala Fryczowska (Zielona) 

Kraków 13 I 2023

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Baran, Irena Kaczmarczyk, Z Jamy Michalika: Dekalog podkarmiania weny, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 211

Przypisy

  1. B. Faron, Jama Michalika. Przewodnik literacki, Kraków 2013.
  2. Wszystkie wypowiedzi są wzbogacone cytatami lub parafrazami cytatów z przewodnika B. Farona, których ze względu na płynność lektury zdecydowano się nie wyłączać z tekstu [przyp. red.].
  3. Tamże, s. 82.
  4. Towarzystwo Polskiej Sztuki Stosowanej – towarzystwo artystyczne założone w Krakowie w 1901 roku, którego celem było tworzenie i upowszechnianie wzornictwa artystycznego oraz promowanie sztuki stosowanej i nadanie jej rangi analogicznej do tak zwanej sztuki czystej.
  5. Powtórzmy daty przedstawień szopkowych: luty 1906 – I szopka, luty 1907 – II szopka, 28 lutego 1908 roku w Hotelu Pod Różą – III szopka, 28 lutego w Jamie Michalika – bal kostiumowy; 5, 7, 11 i 14 stycznia oraz 10 lutego 1911 roku odbyła się IV szopka.
  6. W latach: 1997, 2002, 2013.

Powiązane artykuły

22.06.2023

Nowy Napis Co Tydzień #208 / Z Jamy Michalika: Sanktuarium Młodej Polski

Irena Kaczmarczyk: Nikt lepiej niż autor literackiego przewodnika po Jamie MichalikaB. Faron, Jama Michalika. Przewodnik literacki, Kraków 2013.[1] nie oprowadzi mnie po najsławniejszej kawiarni artystycznej w Krakowie. Znajdujemy się przy ulicy Floriańskiej 45. To ten lokal w roku 1895 zakupił Jan Apolinary Michalik i…

Bolesław Faron: Przypomnijmy najpierw, kim był Jan Apolinary Michalik. Jaka była jego droga do Krakowa? Urodził się w 1871 roku w Hołobutowicach koło Stryja, to dzisiejsza Ukraina. Zenon Pruszyński – stały bywalec kawiarni, właściciel zakładu litograficznego przy ulicy Pijarskiej, a zarazem numizmatyk i zbieracz staroci – twierdzi, że Michalik jako młodzieniec miał kłopoty w nauce. Podobno ojciec oddał go na praktykę cukierniczą do Lwowa z nadzieją, że zasmakowawszy trudu pracy fizycznej, wróci do nauki. Tak się nie stało. Praca cukiernika tak się spodobała młodzieńcowi, że pozostał w terminie i po paru latach przyjechał do Krakowa, by w zabytkowej kamienicy założyć Cukiernię Lwowską.

Na początku swego istnienia Cukiernia Lwowska była nader skromna. Składała się ona z wynajętego od Józefa Witoszyńskiego sklepu, złożonego z jednej sklepionej sali oraz z położonego za nią pokoiku. W pierwszej sprzedawano ciastka, w drugim zbierała się cyganeria artystyczna. Na to, że cukiernia szybko przemieniła się w kawiarnię artystyczną złożyło się wiele przyczyn, a przede wszystkim duże znaczenie miało jej położenie. Mieściła się ona niedaleko Szkoły Sztuk Pięknych, świeżo otwartego Teatru miejskiego przy ul. Szpitalnej czy redakcji poczytnego dziennika „Czas”. Stąd więc artyści, aktorzy i dziennikarze zaczęli odwiedzać kawiarnię bądź to po drodze na zajęcia plenerowe pod Wawelem, po przedstawieniach teatralnych czy w drodze do redakcji. Tadeusz Żeleński-Boy twierdzi, że malarze zrobili z Michalika postać sławną niejako wbrew jego woli, że początkowo był on bardzo sceptyczny wobec ich prób „ozdabiania” małej sali. Później sam zaopatrywał ich w papier, kolorowe kredki, tusz, farby. Dzięki temu powstała kolekcja dzieł, z których część zdobi do dziś wnętrze kawiarni. Współcześni opowiadają, że nawet Stanisław Wyspiański zaproponował Michalikowi, że wykona dekorację małej sali. Podobno miał się nie zgodzić, czego bardzo żałował po śmierci artysty, kiedy przekonał się, jak wielką był postacią w środowisku krakowskiej bohemyWszystkie wypowiedzi są wzbogacone cytatami lub parafrazami cytatów z przewodnika B. Farona, których ze względu na płynność lektury zdecydowano się nie wyłączać z tekstu [przyp. red.].[2].

I.K.: Co rozsławiło tę Cukiernię Lwowską w Krakowie? Kto tu bywał?

B.F.: Malarze, aktorzy teatru miejskiego, profesorowie uniwersytetu, dziennikarze (zwłaszcza „Czasu”), którzy systematycznie odwiedzali lokal. Sklep sprzedający ciastka stał się szybko kawiarnią artystyczną, w której przy stolikach toczyły się zażarte dyskusje artystyczne. Trudno byłoby wymienić wszystkich, gdyż prawie cała bohema krakowska tam się spotykała. Przypomnę jedynie niektóre nazwiska. Ze środowiska artystów malarzy: Teodor Axentowicz, Józef Mehoffer, Jan Stanisławski, Leon Wyczółkowski, Stanisław Wyspiański, Karol Frycz; dziennikarzy i literatów: Rudolf Starzewski (redaktor „Czasu”), Konrad Rakowski, Witold Noskowski, Stanisław Sierosławski, Jan August Kisielewski, Adolf Nowaczyński, Leon Schiller, Tadeusz Żeleński-Boy, Edward Żuk-Skarnewski, Władysław Prokesch, Edward Leszczyński; aktorów Teatru Miejskiego: Kazimierz Kamiński, Marian Jednowski, Józef Węgrzyn, Stanisława Wysocka i wielu innych.

I.K.: 1919 roku Jan Michalik sprzedał kawiarnię i wyjechał do Poznania, gdzie otwarł ekskluzywny pensjonat. W okresie międzywojennym Jama Michalika zmieniała właścicieli, jednym z nich była Powszechna Spółdzielnia Spożywców „Społem”. Jak wpłynęło to na wizerunek artystyczny lokalu?

B.F.: Powszechna Spółdzielnia „Społem” przejęła ten lokal dopiero po drugiej wojnie światowej. Natomiast Michalik sprzedał kawiarnię 1 marca 1918 roku Romanowi Madejskiemu i Franciszkowi Trzasce. Nowi właściciele nie byli w stanie zapewnić Jamie jej dawnej świetności. Kawiarnia egzystowała jeszcze jako tako przez parę lat, nie pozostało jednak nic z dawniejszej atmosfery. W roku 1920 Franciszek Trzaska zrezygnował ze spółki, przeniósł się do Zakopanego, kupił dom od Wincentego Szymborskiego, tak zwaną „Płonkę” – i założył własną firmę. Madejski zakupił jego udziały i w 1929 roku został jedynym właścicielem kawiarni, którą prowadził wraz z żoną. Nastąpiła jedynie chwilowa poprawa koniunktury. W 1935 roku firma ponownie przekształcona w spółkę, ogłosiła upadłość. Na licytacji sprzedano szereg często bardzo wartościowych rysunków i obrazów. Kolejną właścicielką Jamy została Stefania Maturowa, która zabezpieczyła resztę dzieł sztuki, jakie pozostały w kawiarni. Było ich ponoć niewiele ponad dwadzieścia pięć procent stanu sprzed 1930 roku. Maturowa zdołała jeszcze przed drugą wojną światową dokonać gruntownego remontu. Dzięki niej Jama przetrwała w ówczesnym kształcie do lat pięćdziesiątych, kiedy z nienaruszonymi ścianami i wytartymi kanapami lokal przekazano PSS „Społem”. W 1956 roku krakowskie Przedsiębiorstwo Konserwacji Zabytków na zlecenie władz miasta dokonało kolejnego remontu, przywracając kawiarni – na ile to było możliwe – dawną świetność. Pozyskano wiele obiektów sprzedanych przed wojną, inne uzupełniono analogicznymi dziełami sztuki.

Ma Jama Michalika i swą historię najnowszą, swój epilog. W roku 1986 właścicielem kamienicy przy ulicy Floriańskiej 45 został Stanisław Jerzy Kuliś, który od 1991 roku podjął się również prowadzenia kawiarni. W maju 1992 roku przeprowadzony został remont lokalu. Dzięki zabiegom konserwatorskim odratowano w sali czerwonej polichromię Stanisławski z bocianem, zalaną wcześniej przez lokatorów kamienicy. Pozostałe polichromie odświeżono. Władze miasta, których własnością są dzieła sztuki zgromadzone w Jamie, upoważniły wówczas nowego właściciela do opieki nad nimi, do troski o ich artystyczną kondycję. Kawiarnia jakby nieco przejaśniała, a na stołach pojawiły się bardziej urozmaicone napitki i smakołyki (tort Michalik, tort Ewa i Stanisław, tort czekoladowy, karpatka).

I.K.: Nie sposób, siedząc na zabytkowej sofie i delektując się michalikową kawą, nie przywołać narodzin słynnego kabaretu Zielony Balonik oraz krakowskiej szopki. Spektakle rozpalały i zarazem bulwersowały mieszkańców ówczesnego Krakowa. Urzekło mnie szczególnie zaproszenie Jana Augusta Kisielewskiego na pierwszy wieczór otwierający kabaret, które chciałabym teraz przytoczyć:  

ZIELONY BALONIK, w sobotę dnia 7 bm. odbędzie się hałaśliwe otwarcie pierwszego krakowskiego kabaretu artystów w szlachetnym winie ochrzczonego imieniem Zielony Balonik w Jamie Michalika (Cukiernia Lwowska przy ul. Floriańskiej). Początek po godz. 10½ wieczór. Wstęp bezpłatny, za zaproszeniami.

Zaproszeni goście będą weseli i krzykliwi, namiętnie oklaskujący wszystko i wszystkich. Toaleta bezwzględnie obowiązująca: na tasiemce do guzika uwiązany CAPTIF, nad głową w wysokości 35 cm bujający Zielony Balonik. Wszystkie inne części garderoby zbyteczne. Nieposiadanie tego lekkomyślnego emblematu „członka gapia” w kabarecie, może narazić najgodniejszą czci osobę zaproszoną na nonszalancję i celowe wylanie za wrota jamy Zielonego Balonika. Komitet nie przyjmuje obowiązku płacenia rachunków za wysuszone napoje.

Poetom nie daje się żadnych zniżek. W czasie „numerów” należy wrzeszczeć, a na wezwanie poskramiacza dyrektora klaskać z pasją godną „Zielonego Balonika”.

Improwizatorzy zechcą przed lub w czasie wieczoru objawić życzenie kierownikowi (J.A. Kisielewski), iż ich ogarnął szał twórczy i humorystyczny, że chcą pokazać ludowi swoją nagą duszę, a natychmiast stanie się zadość ich nieskromnej żądzy.

Śmierć szczurom i białoskórnikom!

Zielony Balonik 

Wejście przez bramę domuTamże, s. 82.[3]

Proszę przypomnieć w skrócie dzieje kabaretu…

B.F.: Nie jest to zadanie łatwe, by w kilkunastu zdaniach scharakteryzować działalność Zielonego Balonika. Pomysł powołania kabaretu powstał w małej salce Jamy Michalikowej po powrocie Jana Augusta Kisielewskiego z Paryża – gdzie zetknął się z funkcjonującymi tam scenkami, wprawdzie już po apogeum francuskiego kabaretu. Współcześni wymieniają oprócz Kisielewskiego różnych pomysłodawców, między innymi: Teofila Trzcińskiego, Stanisława Sierosławskiego, Karola Frycza, Witolda Noskowskiego, Zenona Pruszyńskiego… Istnieją różne poglądy na genezę Zielonego Balonika. W szkicach Znaszli ten kraj Tadeusz Boy-Żeleński twierdzi, że francuskie kabarety zainspirowały pomysłodawców, natomiast Tomasz Weiss w książce Legenda i prawda Zielonego Balonika sugeruje, że to doświadczenia niemieckie dominowały, gdyż krakowscy artyści nie tylko podróżowali do Paryża, ale też do Monachium i Wiednia. Prawda zapewne leży pośrodku.

Pozostała kwestia nazwy kabaretu. Zdecydował o tym przypadek. Kiedy pewnego razu wesoła kompania wyszła z kawiarni, na rogu ulicy Floriańskiej i Rynku zauważyła, jak małemu chłopcu wyrwał się z rąk zielony balonik i odleciał. Podobno wtedy wszyscy chórem krzyknęli „zielony balonik! zielony balonik” – i w ten sposób narodziła się nazwa nowego przedsięwzięcia w Jamie Michalika.

Pierwsze przedstawienie kabaretu miało miejsce dziesięć lat po otwarciu Cukierni Lwowskiej, a więc 7 października 1905 roku. Cytowała Pani fragment zaproszenia, jeszcze bardziej obrazoburcza była mowa inauguracyjna Jana Augusta Kisielewskiego. Oba teksty wskazują na charakter zabawy, jaką proponowano przy ulicy Floriańskiej 45 oraz na francuski rodowód kabaretu, niezależnie od ewentualnych późniejszych koligacji ze scenkami niemieckimi czy austriackimi. Rodem z Paryża był styl przemówienia Kisielewskiego: agresywny, zadziorny, czasem wręcz obraźliwy wobec publiczności. Po dwóch tygodniach przygotowano nowy program, który ukazał się 3 grudnia 1905 roku. Jego głównym organizatorem był Stanisław Sierosławski, a tematem sprawa wówczas niezwykle aktualna – restauracja Wawelu. W następnych programach ujawniali się nowi autorzy piosenek. Od trzeciego wieczoru stałą współpracę z Zielonym Balonikiem podjął Boy. Ile było tych kabaretowych przedstawień? Tego nie można z całą pewnością ustalić. Jedno jest pewne, że przez dwa sezony Jama Michalika święciła triumfy. W 1906 roku Jama Michalika proponuje trzy formy zabawy: kabaret, który powoli więdnie, szopkę oraz bal kostiumowy.

Późną jesienią 1905 roku powstał pomysł pierwszej szopki i towarzyszył on akcjom Towarzystwa Polskiej Sztuki StosowanejTowarzystwo Polskiej Sztuki Stosowanej – towarzystwo artystyczne założone w Krakowie w 1901 roku, którego celem było tworzenie i upowszechnianie wzornictwa artystycznego oraz promowanie sztuki stosowanej i nadanie jej rangi analogicznej do tak zwanej sztuki czystej.[4]. Jerzy Warchałowski – prezes stowarzyszenia – sfinansował budowę pierwszej szopki, którą zaprojektował Stanisław Kamocki na wzór architektury kościoła w Modlnicy koło Krakowa. Współpracowali z nim: Frycz, bracia Józef i Stanisław Czajkowscy, Sichulski, Wojtkiewicz, Szczygliński, Rzecki-Szreniawa, Kuczborski, Tadeusz Rychter, kukiełki zaś do pierwszej szopki robili bracia Szczepkowscy i Brudzewski. Pierwsza szopka odbyła się w lutym 1906 roku, a ostatnia w roku 1911Powtórzmy daty przedstawień szopkowych: luty 1906 – I szopka, luty 1907 – II szopka, 28 lutego 1908 roku w Hotelu Pod Różą – III szopka, 28 lutego w Jamie Michalika – bal kostiumowy; 5, 7, 11 i 14 stycznia oraz 10 lutego 1911 roku odbyła się IV szopka.[5]. W latach poprzedzających pierwszą wojnę światową osłabła aktywność Jamy Michalika, a świetlany okres kabaretu minął bezpowrotnie. Miał on charakter elitarny; artyści niejako sami przemawiali do siebie i swoich przyjaciół. To, co wiązało go z zachodnimi scenkami tego typu, to zespolenie sztuk: słowa, rysunku, karykatury i muzyki. Spontaniczny charakter Balonika decydował o jego sile, o tak zwanym „składkowym humorze”. Do końca pozostał imprezą zamkniętą, na którą przychodziło się bezpłatnie, ale za zaproszeniem. Kwestie, jakie poruszał Zielony Balonik, dotyczyły głównie Krakowa, przede wszystkim środowiska artystycznego i intelektualnego.

Bardzo krakowskie były też szopki. W pierwszej – kukiełka Heroda miała posturę potężnego prezydenta Krakowa Juliusza Lea, a Wilhelmowi Feldmanowi oddawali pokłon trzej królowie: Stanisław Tarnowski, Józef Kallenbach i Ferdynand Hoesick – historycy literatury polskiej. Ostatnia Szopka, wystawiona w 1912 roku, nie osiągnęła sukcesu poprzednich. Wygasły źródła humoru. 

I.K.: Czy kolejni właściciele Jamy Michalika usiłowali wskrzesić kabaretową atmosferę? I czy im się to udało?

B.F.: Próby odrodzenia szopki politycznej w Jamie Michalika w okresie międzywojennym spaliły na panewce. Zarówno brak autorów, jak i pomysłu na tego typu kabaret zadecydowały, że tradycja Zielonego Balonika nie została wskrzeszona. Organizowano jedynie zabawy z występami literackimi. Programy tych wieczorów zdobią dzisiaj ściany kawiarni, jak na przykład zaproszenie na zabawę Muf mi wójó z 22 lutego 1930 roku w Sali Fryczowskiej. Dopiero w połowie grudnia 1959 roku Jacek Stwora, pracujący wówczas w krakowskiej rozgłośni Polskiego Radia, zaproponował Brunonowi Miecugowowi i Tadeuszowi Kwiatkowskiemu napisanie sylwestrowej szopki politycznej. Po próbach w radio 30 stycznia 1960 roku odbyła się premiera pierwszego spektaklu kabaretu „Jama Michalika”, który zatytułowano A to ci szopa. Sukces przyniósł dopiero pełen akcentów politycznych spektakl A to ci historia. Ustabilizował się zespół aktorów, który tworzyli: Alicja Kamińska, Halina Kwiatkowska, Marta Stebnicka, Kazimierz Witkiewicz, Wiktor Sadecki i Zbigniew Wójcik, później dołączyli Marian Cebulski i Julian Jabczyński, gdyż Wójcik zmarł śmiercią tragiczną, a Witkiewicz zrezygnował. Pojawił się aktor Marek Walczewski, a przy fortepianie zasiadł Lesław Lic. Trudno byłoby w tej rozmowie wymienić wszystkie tytuły przedstawień, odniosę się zatem do paru charakterystycznych. W grudniu 1978 roku wystawiono rzecz o mediach i manipulowaniu nimi. Program ten szedł do ogłoszenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. Po długich staraniach w 1985 roku otrzymano zezwolenie na wznowienie działalności. Przerobiono to ci wesele, uwzględniając wszystkie zdarzenia współczesne. Znowu pełna sala i uznanie publiczności. W kwietniu 1990 roku zespół wystąpił z nową premierą Odnowa od nowa. I po kilkudziesięciu przedstawieniach kabaret zamknął swoje podwoje.Byłem uczestnikiem prawie wszystkich programów Stwory, Miecugowa i Kwiatkowskiego w Jamie Michalika, pamiętam atmosferę tych przedstawień, odważną – jak na owe czasy – satyrę. Czy powojenny kabaret był prostą kontynuacją Zielonego Balonika? Nie. Trwał znacznie dłużej, dawał widzom możliwość ujrzenia współczesności w krzywym zwierciadle, rozładowywał nastroje.

Trudno dociec, jakie były faktyczne przyczyny zamknięcia kabaretu. rozmowie ze mną nowy właściciel kawiarni, Stanisław Kuliś, kreślił w latach dziewięćdziesiątych ambitne plany ożywienia artystycznego kamienicy. Próbował nawet uruchomić nowy kabaret w Jamie Michalika. Obecnie odbywają się tutaj sporadycznie wieczory autorskie krakowskich poetów, biesiady literackie, okolicznościowe spotkania z ludźmi nauki, wizyty satyryków, recitale solistów, występy kabaretowe, koncerty muzyki kameralnej. 

I.K.: Panie Profesorze, jestem po wnikliwej lekturze przewodnika, ale na potrzeby rozmowy utożsamiam się z turystką, która nie mieszka w Krakowie i pragnie poznać unikatowe wnętrze mekki młodopolskich artystów. Rozpocznijmy, proszę, zwiedzanie od sieni i barku. Czego tutaj nie możemy pominąć?

B.F.: À propos mojej książki Jama Michalika. Przewodnik literacki…, widzę, że dysponuje Pani pierwszym wydaniem z 1995 roku, opublikowanym przez Oficynę Cracovia. Tekst ten był już wielokrotnie wznawiany od drugiego wydania przez Wydawnictwo EdukacyjneW latach: 1997, 2002, 2013.[6]. Zechce Pani przyjąć ode mnie czwarte wydanie, znacznie rozszerzone i poprawione, zwłaszcza że egzemplarz, którym Pani dysponuje, jest już bardzo zużyty.

Przejdźmy zatem do sieni. To – jak Pani widzi – obszerny hall tuż za bramą wejściową do budynku. Nie ma tutaj szczególnych eksponatów, może poza zwisającą spod sufitu lampą z początku XX wieku. Warto zwrócić uwagę na gablotę po lewej stronie od wejścia, w której umieszczono informacje o bieżących imprezach, ekspozycję widokówek, krótką historię Jamy Michalika oraz wystawę okolicznościową. W hallu można też zauważyć menu restauracji. Z sieni przechodzimy do barku. Po lewej stronie od kontuaru umieszczono obraz Karola Frycza Stolik malarski w Jamie Michalikowej, który przedstawia tak zwaną małą salę „starą”. Na ścianie oddzielającej barek od Sali Czerwonej dwie karykatury Kazimierza Sichulskiego, Archanioł z jasełek Rydla oraz Generał Iwaszkiewicz – obraz zakupiony przez Stanisława Kulisia. 

Wracamy do sieni, skąd przechodzimy do szatni i hallu głównego. W szatni na ścianie naprzeciwko kontuaru znajduje się obraz z początku XX wieku pod tytułem Aeroplan. W przewodniku podaję jego szczegółowy opis dokonany przez Zenona Pruszyńskiego w broszurze o Jamie Michalika. W hallu głównym zwraca uwagę zegar szafkowy, nabyty przez obecnego właściciela, a na ścianie ceramika. Urządza się tutaj także ekspozycje malarstwa współczesnego. Z hallu głównego przechodzimy do małej sali „starej”, czyli Sali Czerwonej.

I.K.: Sala Czerwona… Skąd wywodzi się jej nazwa? Salę tę, zwaną „starą” szczegółowo w roku 1930 opisał Zenon Pruszyński. Czy stan obecny różni się od jej wyglądu sprzed prawie stu lat? Na co należy tutaj zwrócić uwagę?

B.F.: Tutaj zatrzymamy się nieco dłużej. Kiedy dzisiaj porównujemy wygląd Sali Czerwonej z opisem dokonanym przez Zenona Pruszyńskiego, to okazuje się, że konserwatorzy w miarę wiernie odtworzyli po latach fakturę ścian. Inaczej stało się z pomieszczonymi tutaj meblami, których obicia miały oryginalnie kolor czerwony. Stąd jedna z nazw tej Sali. Już po ukazaniu się pierwszego wydania mojego przewodnika zostały wymienione sfatygowane meble. Obicia kanap, krzeseł, kotary i wykładzina podłogowa są teraz tutaj, podobnie jak w Sali Fryczowskiej – zielone. Niestety, wielkość, ciężar, solidność nowego umeblowania zdecydowanie kontrastuje z zaświadczoną na ścianach wyobraźnią twórców stylu tej kawiarni.

Oglądanie zgromadzonych w tym pomieszczeniu dzieł proponuję rozpocząć, kierując się od drzwi z dużego hallu na prawo i obchodząc salę dookoła. Dokonamy zatem swoistej lektury, czytania ścian, na których znalazło się sporo dzieł secesyjnych i młodopolskich. W Sali Czerwonej odnotowujemy ich pięćdziesiąt dwa. Pozwoli zatem Pani, że dla potrzeb tego wywiadu omówię tylko wybrane. Tuż przy drzwiach znajduje się Laurka dla Zenona Pruszyńskiego okazji dwudziestopięciolecia jego związków z Jamą Michalika. Na niej dedykacja: „Wujaszkowi Zeniowi, Protektorowi tej Jamy w dniu Imienin… 22 XII 1919”. Jest to autolitografia wykonana przez Iwona Galla, ręcznie kolorowana akwarelą. Po bokach autografy wybitnych ludzi z całej Polski. Na ścianie oddzielającej sień i barek warto zwrócić uwagę na następujące obiekty sztuki: rysunek Karola Frycza Scena z Wesela Figara oraz trójbarwną autolitografię Stanisława Rzeckiego-Szreniawy Helena Sulima w roli Jessyki z Kupca Weneckiego Wiliama Szekspira. Obok autolitografii Witolda Wojtkiewicza Ze Ślubów panieńskich znajduje się Helena Sulima w roli Rachel z Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Tuż obok zdjęcie Zabawa sylwestrowa w Cukierni Michalika z 1903 roku. Powyżej znajduje się zegar skrzynkowy z wahadłem zaprojektowany przez Henryka Szczyglińskiego. Wykonany z blachy według rysunków Karola Frycza, a wagi i wahadło domalowano na ścianie. Po prawej stronie od zegara malowidło ścienne Walka dwóch kogutów, które stoją na dekoracyjnych formach ornamentalnych. Koguty namalował Tadeusz Rychter, ornamentalne wystrzyganki – Stanisław Czajkowski. Po lewej stronie zegara malowidło ścienne Stanisław z Bocianem okalające drzwi do barku. Wykonali je uczniowie profesora Jana Stanisławskiego 6 marca 1905 roku. Ogromna postać profesora, uczniowie maleńcy. Nad drzwiami do barku widzimy rzeźbę gipsową Głowa aktorki Stanisławy Wysockiej, a obok drzwi, w rogu grafika Stanisława Kuczborskiego Żyd-kupiec z wagą. 

Przechodzimy do ściany naprzeciwko wejścia (od prawej do lewej strony). Mamy tu: autolitografię kolorową Karola Frycza Eros i Psyche. Rinascimento dramatu Jerzego Żuławskiego, obok – również Frycza – Apolinary z Anastazjiwedług Elizy Orzeszkowej oraz Taniec z Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Dalej autolitografia Karola Frycza Poseł z Erosa i Psyche Jerzego Żuławskiego. W łuku wnęki widzimy krajobraz malowany olejno na ścianie przez Stanisława Czajkowskiego. Nad nim zawieszona karykatura Kazimierza Sichulskiego Mężczyzna na dwóch krzesłach. Rysunek węglem Karola Frycza przedstawia aktora Leszczyńskiego, a ponad nim obraz Alfonsa Karpińskiego Ludwik Zentgteller. 

Zatrzymajmy się tutaj przez chwilę. Obraz nawiązuje do wyprawy Cooka i Peary’ego do bieguna północnego. Bohaterem jest doktor Ludwik Zengteller, który, porzuciwszy rękawice, prowadzi polarnego niedźwiedzia na autentycznym sznurku. Była to na niego satyra. W Krakowie obiegał wszystkie kawiarnie i roznosił plotki. Z tym malowidłem wiąże się też anegdota. Przybyły na biegun odkrywca zauważa resztki jedzenia i Zengtellera. Wśród namalowanych resztek była przyczepiona prawdziwa skorupka od jajka, którą Michalik kazał zdjąć w myśl zasady: „w moim lokalu nie mogą się walać skorupki od jajka”. Czynił tak podobno kilka razy, bo artyści ponownie ją wstawiali.

Obok, na ścianie w kolejnej lunecie, zawieszona jest autolitografia Karola Frycza, obraz Kazimierza Sichulskiego Stanisławski z uczniami, pod nim również Sichulskiego Wyczół i Manggha lecą do Japonii, zaś obok wiersz Droga rannego czasu. Dalej znajduje się autolitografia Witolda Wojtkiewicza, a nad nią malowidło ścienne Postać kobieca w krynolinie. Na łuku sklepiennym, wykonana z ciemnego drewna, polichromowana Maska fauna autorstwa Jana Szczepkowskiego przypominająca maski indiańskie. Na niej przywieszony jest kij z balonikiem. W samym rogu, koło gabloty z lalkami, po prawej stronie od wejścia do Sali Fryczowskiej, na ścianie namalowana jest karykatura Ferdynanda Hoesicka wykonana przez Karola Frycza. Na ścianie oddzielającej małą Salę Czerwoną od Sali Fryczowskiej mamy dwie gabloty z lalkami z szopek w Jamie Michalika. Pod gablotą po prawej stronie znajduje się pięć karykatur portretowych wykonanych przez Kazimierza Sichulskiego. Przejście do Sali Fryczowskiej obramia portal drewniany wykonany z półmatowego drewna.

Teraz proponuję przyjrzeć się ścianie, w której znajdują się drzwi wejściowe do Sali Czerwonej. Nad nimi zawieszony jest obraz olejny na dykcie przedstawiający rynek małego miasteczka. Na prawo od drzwi znajduje się rysunek Karola Frycza Stańczyk z Wesela Stanisława Wyspiańskiego, a obok Klaudyna, czyli Stanisława Wysocka skarykaturowana przez Karola Frycza oraz karykatura Stanisława Rzeckiego-Szreniawy pod tytułem Frączkowski w mleczarni. Nad nią widzimy karykaturalne malowidło ścienne Całujące się pary wykonane przez Witolda Wojtkiewicza, a nad nim obraz Czaswykonany olejną farbą na papierze. Na ścianie w lunecie są dwa duże obrazy Kazimierza Sichulskiego: Karykatura trzech postaci – Witolda Noskowskiego, Lucjana Rydla i Augusta Kisielewskiego oraz Mężczyzna z pergaminem, a obok maleńkie malowidło ścienne Postać z balonikiem. Na łuku sklepiennym proszę zwrócić uwagę na Pijaną Bramę Floriańską autorstwa Henryka Szczyglińskiego, baloniki domalował Kazimierz Sichulski. Trzeba jeszcze rzucić okiem na znajdujące się na tej ścianie: rysunek Karola Frycza Filomena i Nicefon oraz autolitografię Waśniowska, a także zawieszone na sąsiedniej ścianie, poniżej gabloty z lalkami, rysunkowe karykatury Kazimierza Sichulskiego Teodor Axentowicz, Żyd wieczny tułacz przedstawiający karykaturę doktora Kleena rysunek patykiem i tuszem Fryderyka Pautscha. Godny uwagi jest także dziewięcioramienny świecznik wiszący, wykonany w stylu eklektycznym, dekorowany scenami związanymi z produkcją wina.

Przed przejściem do Sali Fryczowskiej „zielonej” trzeba zerknąć jeszcze na wykonaną z drzewa politurowanego ramę nad witrażem, której ozdobna, górna listwa przypomina haft angielski.

I.K.: Najbardziej podoba mi się Sala Fryczowska, która powstała z potrzeby poszerzenia lokalu. Przejdźmy więc do niej. Komu zawdzięcza swój secesyjny wygląd, piękny wystrój ścian, sufitu, mebli, witraży, luster et cetera?

B.F.: Sala Fryczowska „zielona”, nazywana jest też „nową”, powstała z potrzeby rozszerzenia lokalu. Przebudowano w 1910 roku część dawnej pracowni i podwórko według projektu Franciszka Mączyńskiego. Meble, okna, drzwi, kominek, kandelabry, lampy wymyślił Karol Frycz. Malowanie ścian, fryzy – Kazimierz Sichulski. A zatem swoisty nastrój tej sali stworzyli trzej artyści: architekt, scenograf i malarz. 

Najpierw proponuję zwrócić uwagę na witraż nad portalem, który znajduje się od strony Sali Fryczowskiej nad przejściem do Sali Czerwonej. Jego autorem jest Henryk Uziembło, a wykonawcą Pracownia Witraży inżyniera Stanisława Gabriela Żeleńskiego. Iluminator przedstawia Sztukę (tu Solska) jako centaurkę, z której piersi tryskają perły na biegnącego przed nią Fauna. 

Na lewo od przejścia, na bocznej ścianie umieszczono dwa kolejne: Witraż z ptakami oraz Witraż ptak i żbik obok. Oba zaprojektował Karol Frycz, a wykonała ta sama pracownia. Przy ozdobnych drzwiach wiodących na zaplecze kawiarni znajdują się symetrycznie umieszczone dwa witraże: z lewej  Witraż z pająkiem – krzyżakiem w sieci i wpadającą w nią ważką, a po prawej – Witraż z nietoperzem. 

Na tej samej ścianie zwraca uwagę iluminator w formie tryptyku przedstawiający Pegaza, który stanął przed Jamą Michalika. Z Jamy wychodzi – ubrany w strój cukiernika – właściciel z tacą, na której znajdują się różne trunki i smakołyki. Za Michalikiem widać łuki sklepień i lampki starej sali. Po obu stronach, w bocznych skrzydłach umieszczono dwa wazony z winogronami. 

Sufit Sali Fryczowskiej w centralnej części rozwiera się na świetlik w kształcie dachu namiotowego, dekorowany mozaiką witrażową. W środku świetlika wisi lampa sufitowa wykonana na początku XX wieku. 

Po spojrzeniu na witraże proponuję teraz systematyczne zapoznanie się z dziełami sztuki znajdującymi się w tej sali. W przejściu z Sali Czerwonej do „zielonej” zwracają uwagę dwa lustra ścienne zaprojektowane przez Karola Frycza.

Po prawej stronie od przejścia z Sali Czerwonej, tuż nad kanapą zaprojektowaną w 1911 roku przez Karola Frycza, widzimy Portret Leona Wyczółkowskiego oraz obraz Kazimierza Sichulskiego Kabaret Zielonego Balonika. Do obszernego opisu tego dzieła odsyłam do przewodnika, w którym cytuję Zenona Pruszyńskiego. Zawiera on szczegółową charakterystykę poszczególnych postaci.

Oprócz kanapy proszę zwrócić uwagę na atrapę kominka z okapem z blachy miedzianej projektu Karola Frycza. Po lewej stronie kominka kolejna kanapa dwuosobowa także przez niego zaprojektowana. Nad kanapą rysunek Frycza przedstawiający karykaturę dwóch mężczyzn. Z kolei nad podwójną kanapą wisi zaproszenie na byczy bal literacki, litografia Frycza, powyżej Szopka Krakowska w stylu ludowym według projektu Stanisława Kamockiego, a wykonana przez wielu artystów.

Tuż za kolumną proszę zwrócić uwagę na zaproszenie Muf mi wójó, o którym już wspominałem. Dalej nad trzyczęściową kanapą zwraca uwagę karykatura Mężczyzna karmiący piersią Kazimierza Sichulskiego, a obok gablota z lalkami Szopki Zielonego Balonika, których autorem jest Karol Frycz. Pod gablotą Bilet wstępu „Gra fujara”. Z lewej strony gabloty wisi obraz Kazimierza Sichulskiego Mężczyzna w stroju aktorskim. Poniżej gabloty znajduje się autolitografia Przybyłowicz jako król Ćwioczek z Kopciuszka według braci Grimm i Karla Augusta Görnera, a na samym środku ściany umieszczono cytowane przez Panią Zaproszenie na Szopkę Krakowską Zielonego Balonika.

Z lewej strony od wejścia na Górkę, w ramce pod szkłem umieszczono fragment z książki Zenona Pruszyńskiego o Jamie Michalika, obok duże lustro ścienne, a w rogu zegar szafkowy. Oba obiekty projektowane przez Karola Frycza. U sufitu w tej części sali znajduje się lampa wisząca z początku XX wieku.

Na ścianie oddzielającej zaplecze kawiarni nad witrażem umieszczony jest obraz Bal kostiumowy Zielonego Balonikamalowany również przez Frycza. Poniżej, z lewej strony tryptyku witrażowego, autolitografia Stanisława Rzeckiego-Szreniawy Bronisława Jeremi jako pazik królowej Porcyi w Kupcu Weneckim.

Nad drzwiami, które wiodą na zaplecze kawiarni z lustrem pośrodku, obraz olejny Sąd ostateczny Kazimierza Sichulskiego. Jest to trawestacja Sądu Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. Proponuję zatrzymać się przed nim dłuższą chwilę, bowiem zawiera on bogatą anegdotę. W środku kompozycji jako Bóg Ojciec występuje Boy, z lewej jako Syn – Teofil Trzciński, po prawej jako Duch Święty – Witold Noskowski i inne postaci Zielonego Balonika. Boy przytacza taką anegdotę: nagie, dość obcesowo namalowane postaci, miały zgorszyć stałego gościa kawiarni, emerytowanego austriackiego generała do tego stopnia, że nie dopił porannej kawy i wyszedł. Przerażony Michalik, który o fakcie dowiedział się od kelnera, polecił artystom zasłonięcie obraźliwych szczegółów. Sichulski po oporach domalował muślinowe majtki wszystkim postaciom.

Po lewej stronie drzwi wiszą trzy karykatury portretowe Kazimierza Sichulskiego przedstawiające rektora Kazimierza Weissa, Xawerego Dunikowskiego i Teodora Axentowicza. U sufitu nad witrażem obraz Pochód triumfalny Jana Michalika Karola Frycza. W rogu na ścianie oddzielającej Salę Fryczowską od Sali Czerwonej – trzy karykatury portretowe Kazimierza Sichulskiego przedstawiające: Xawerego Dunikowskiego, Konstantego Laszczkę i Józefa Pieńkowskiego. Pod sufitem nad karykaturami znajduje się obraz Bal 1900 2 marca u Michalika wykonany przez Alfonsa Karpińskiego.

I.K.: Została nam jeszcze Górka, czyli niewielka scena z pianinem, znajdująca się w głębi Sali Fryczowskiej. Kto występował na jej deskach?

B.F.: To specjalna scena zbudowana podczas remontu kawiarni i dobudowywania Sali Fryczowskiej w latach 1910–1911. Występował na niej w schyłkowej fazie kabaret Zielonego Balonika, między wojnami produkowali się tutaj różni artyści, a po drugiej wojnie światowej – kabaret Stwory. Obecnie mają tu miejsce organizowane w Jamie różne imprezy.

Na Górce – jak Pani widzi – mamy też obiekty sztuki secesyjnej. W portalu wisi lampion, a na lewo od wejścia zwraca uwagę przeszklona ściana wykonana według projektu Karola Frycza. Na jej tle czarny fortepian marki Hoffman. 

We wnęce na prawo od fortepianu umieszczono: litografię Stanisława Rzeckiego-Szreniawy przedstawiającą Helenę Łazarewicz – aktorkę związaną z Szopką Balonika, litografię Karola Frycza Król z Eros i Psyche, karykaturę Prezydenta Krakowa Jana Kaniego Federowicza wykonaną w 1914 roku przez Kazimierza Sichulskiego oraz tegoż karykaturę Jan i Tadée. Na całej ścianie naprzeciwko wejścia na Górkę znajduje się olejna karykatura także Kazimierza Sichulskiego pod tytułem Kto więcej zasłużył się dla Sztuki?

Proponuję teraz zwrócić uwagę na ścianę po prawej stronie od wejścia na Górkę i obejść dookoła to małe pomieszczenie. Identyfikacja dzieł sztuki nie będzie przedstawiała trudności, gdyż w większości są one podpisane. Autolitografia Karola Frycza, scena z Erosa i Psyche Jerzego Żuławskiego (Blacs – Sosnowski, Psyche – Mrozowska). Powyżej niej autokarykatura Kazimierza Sichulskiego Kabotyn. Proszę też zwrócić uwagę na dwa portrety męskie we wspólnej ramie wykonane także przez Sichulskiego oraz karykaturę z podpisem „Przyjaciel Zielonego Balonika” autorstwa Kazimierza Sichulskiego.

Oto pozostałe rysunki i karykatury: Trzy główki rysunek Stanisława Rzeckiego-Szreniawy, a powyżej również jego autolitografia przedstawiająca Bronicza i Kotarbińskiego w Kupcu weneckim, dalej Stępowski w roli Hamleta autorstwa „Sobiesława” Bystrzyńskiego, a obok Patron mężczyzn także „Sobiesława”. W następnym przęśle widzimy szafkę w ścianie, a powyżej Siostry bliźnie Karola Frycza. Anastazja – autolitografia Witolda Wojtkiewicza, która w 1930 roku wisiała w Sali Fryczowskiej. Dalej afisz informujący o III szopce, która miała miejsce w Hotelu Pod Różą w lutym 1908 roku, a poniżej laurka dedykowana Stanisławowi Stworze na dwudziestopięciolecie Jamy Michalika, wykonana przez Antoniego Wasilewskiego w 1933 roku.

I.K.: Czy wszystkie dzieła sztuki znajdujące się w Jamie Michalika są arcydziełami?

B.F.: Na pewno nie! Nie o to przecież szło jej restauratorom. Wszystkie jednak są charakterystyczne dla epoki. Większość z nich wyszła spod pędzli i ołówków profesorów Akademii Sztuk Pięknych. Przywołują one postaci znane w świecie artystycznym Krakowa, a czasem też w życiu politycznym kraju. Stanowią swoistą ilustrację do tekstów Zielonego Balonika. Myślę więc, że kontakt z nimi, przyjrzenie się – jak to czynimy dzisiaj – namalowanym na obrazkach scenom i figurom pozwoli lepiej zrozumieć satyrę tamtego kabaretu, atmosferę modernistycznego Krakowa.

I.K.: Finalizując nasz spacer po legendarnym wnętrzu, zapytam: gdyby Jan Michalik zgodził się na pomalowanie ścian kawiarni przez Wyspiańskiego, byłaby ona dziś bardziej czy mniej atrakcyjna? 

B.F.: Myślę, że nazwisko autora Wesela przyciągnęłoby dodatkowych turystów, zwłaszcza uczniów szkół średnich i studentów polonistyki. Trudno mi jednak wyobrazić sobie, jakby wyglądała wówczas Sala Czerwona… Może jakieś wzorki ludowe, kwiaty na ścianach…

I.K.: Osobiście przeszkadza mi przy oglądaniu prac na ścianach brak informacji pod prezentowanymi obrazami. Nie każde dzieło posiada sygnaturę artysty. Byłam świadkiem bezradności pewnego turysty, który szukał obrazów Sichulskiego w Sali Fryczowskiej. Przyszłam mu z pomocą, ale rzeczywiście nawet na dużym malowidle Kabaret Zielonego Balonika podpis autora jest mało czytelny. Jak sobie w związku z tym Pan Profesor poradził, opisując centymetr po centymetrze ściany kawiarni?

B.F.: By ułatwić zwiedzającym identyfikację dzieł sztuki wprowadziłem od II wydania przewodnika Jama Michalikaschematy ścian z ponumerowanymi obiektami. Ja w Jamie Michalika pracowałem parę miesięcy, identyfikując poszczególne dzieła. Nieocenioną dla mnie pomocą była wspomniana już broszura Zenona Pruszyńskiego pod tytułem Jama Michalika. Lokal Zielonego Balonika. Część jego opisów poszczególnych obrazów wprowadziłem do mojego przewodnika. Mimo tych starań nie udało się jednak ustalić wszystkich autorów dzieł.

I.K.: Ma Pan swoje ulubione miejsce w Jamie? Sofę, krzesło, na którym pisał Pan w roku 1995 swój przewodnik? Jak długo powstawała ta książka?

B.F.: Nie mam ulubionego miejsca w kawiarni. Podczas prac nad przewodnikiem przebywałem w kolejnych pomieszczeniach. Preferuję jednak Salę Fryczowską, a w niej kanapę koło kominka. 

I.K.: Jak długo powstawała ta książka?

B.F.: Książka powstawała parę lat. Na jej genezę złożyło się kilka przyczyn, między innymi: moje (jako nauczyciela akademickiego) zainteresowanie epoką Młodej Polski; to, że miałem okazję zapoznać się z obiektami secesyjnymi, z kawiarniami z tej epoki w Europie, z muzeum secesji w Nancy i Płocku; a także chęć ułatwienia zwiedzającym kontaktu ze zgromadzonymi tu dziełami.

I.K.: Panie Profesorze, o Jamie Michalika moglibyśmy rozmawiać godzinami. Zanim jednak zakończymy konwersację, przywołam pewne moje wspomnienie z roku 1996. Otóż rok po ukazaniu się przewodnika Pana autorstwa miałam przyjemność podczas V ogólnopolskiego Forum Bibliotekarzy wysłuchać z ust Pana całej historii Jamy. Oprowadzał Pan naszą grupę po wnętrzu kawiarni. Barwna opowieść wywarła na mnie tak wielkie wrażenie, że opisałam je w wierszu stylizowanym na Słówka Boya. Odnalazłam go w moim przepastnym poetyckim archiwum, przygotowując się do naszej rozmowy. Może zacytuję tylko dwie końcowe strofki:

Spotkanie z Faronem
było przeciekawe
Profesor zaprosił
każdą z pań na kawę

Gdyby słów dotrzymał

cudownie by było
Bo raz by się jeszcze
Jamę odwiedziło 

Obietnica po dwudziestu sześciu latach – spełniona. Michalikowa kawa ma podobny smak jak wtedy, ale proszę jeszcze powiedzieć, czy coś się zmieniło od 1995 roku w wystroju tego magicznego miejsca? 

B.F.: Nie ma tu na szczęście jakichś zmian, prób modernizacji. To zasługa Stanisława Kulisia, który dba o nienaruszanie historycznego wystroju Jamy Michalika. Zawsze tu z sentymentem wracam. 

I.K.: Dziękuję za wyjątkową rozmowę, poświęcony czas i piękną opowieść o unikatowej secesyjnej kawiarni w Krakowie, a nawet – jak Pan twierdzi – w całej Europie.

 

6 II 2023

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Irena Kaczmarczyk, Bolesław Faron, Z Jamy Michalika: Sanktuarium Młodej Polski, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 208

Przypisy

  1. B. Faron, Jama Michalika. Przewodnik literacki, Kraków 2013.
  2. Wszystkie wypowiedzi są wzbogacone cytatami lub parafrazami cytatów z przewodnika B. Farona, których ze względu na płynność lektury zdecydowano się nie wyłączać z tekstu [przyp. red.].
  3. Tamże, s. 82.
  4. Towarzystwo Polskiej Sztuki Stosowanej – towarzystwo artystyczne założone w Krakowie w 1901 roku, którego celem było tworzenie i upowszechnianie wzornictwa artystycznego oraz promowanie sztuki stosowanej i nadanie jej rangi analogicznej do tak zwanej sztuki czystej.
  5. Powtórzmy daty przedstawień szopkowych: luty 1906 – I szopka, luty 1907 – II szopka, 28 lutego 1908 roku w Hotelu Pod Różą – III szopka, 28 lutego w Jamie Michalika – bal kostiumowy; 5, 7, 11 i 14 stycznia oraz 10 lutego 1911 roku odbyła się IV szopka.
  6. W latach: 1997, 2002, 2013.

Powiązane artykuły

Loading...