Nowy Napis Co Tydzień #119 / Norwid to mistrz, z którym prowadzi się dyskusję
Aleksandra Musiałowicz: Tadeusz Różewicz bardzo często odwoływał się do Cypriana Norwida – cytował go, parafrazował, przywoływał fakty z życia. Jednocześnie autor Białego małżeństwa miał swoje ulubione motywy, do których wciąż powracał i które interpretował często w nieoczywisty sposób. Jego stosunek do Norwida wydaje się szczególny. Jak moglibyśmy scharakteryzować tę recepcję?
Prof. dr hab. Grażyna Halkiewicz-Sojak: W eseju To, co zostało z nienapisanej książki o Norwidzie Różewicz wyznał, że czyta Norwida od sześćdziesięciu lat. Jeżeli przyjąć za dobrą monetę to oświadczenie, a potraktowałabym je zupełnie serio, to ta recepcja miała najpierw swój nurt ukryty, czyli nie całkiem oczywisty. To, że dykcja poetycka Norwida była Różewiczowi bliska, że odwoływał się do jego poetyki, można wyinterpretować z utworów nawet bardzo wczesnych, ale nie znajdziemy tam prawie w ogóle bezpośrednich aluzji, deklaracji literackiego pokrewieństwa, parafraz. Obok nurtu ukrytego ma jednak ta recepcja poetycka także swój nurt bardzo wyraźnie manifestowany, w którym Różewicz nie tylko Norwida cytuje, przywołuje, tworzy o nim utwory, ale także próbuje opowiedzieć, co mu zawdzięcza. Nurt ukryty trwał mniej więcej do lat 80. Natomiast jawne manifestowanie związku z Norwidem przyniósł początek lat 90. Przełomowym tomikiem pod tym względem jest Płaskorzeźba, która ukazała się w 1991 roku, po kilku latach milczenia Różewicza jako poety. Ten zbiór wierszy zawiera liczne nawiązania do Norwida.
Oczywiście wyróżnienie tych dwóch nurtów – ukrytego i manifestacyjnego – jest pewnym uproszczeniem, dlatego że rozmowa Różewicza z Norwidem była coraz bardziej widoczna od mniej więcej połowy lat 60., od zbioru Formy. To był także przełomowy tomik, przygotowujący twórczość Różewicza dramatopisarza; wiele motywów z Form znalazło swój dramatyczny wyraz w Kartotece.
Co sprawiło, że Różewicz zbliżył się do Norwida?
Obydwaj byli w swoich epokach kronikarzami kulturowej, cywilizacyjnej katastrofy. Dzięki temu Różewicz odkrył u Norwida podobną wrażliwość do własnej i chciał się uczyć od niego techniki poetyckiej. Sięgali po zbliżone motywy: braku, ruiny, po symbolikę kolorów – czerni, bieli, ale także szarości. I przede wszystkim – po motywy ciszy i milczenia. To ich bardzo zbliżyło. Ten ostatni motyw był bodaj najbardziej widoczny.
W jaki sposób poeci rozumieli milczenie?
To znamienne, że w późnych esejach obydwu poetów jest to motyw centralny. W szkicu o nienapisanej książce Różewicz wyznaje: „znalazłem ciszę” i to nie tylko jako środek artystycznego wyrazu, ale także jako synonim egzystencjalnego spokoju. Ostatni esej Norwida, pisany na kilka miesięcy przed śmiercią, scalający jego myśl, nosi tytuł Milczenie. Dla jednego i dla drugiego poety są to bardzo ważne kategorie na kilku poziomach. Po pierwsze Norwid traktuje ciszę i milczenie, co widać już w jego wczesnych wierszach warszawskich, jako środki artystyczne. Uważa, że milczący gest może niekiedy symbolicznie wyrazić więcej niż słowo. Traktuje milczenie jako część mowy. Różewicz to dostrzegł i docenił. Nie przypadkiem najobszerniej skomentowanym przez niego wierszem Norwida jest króciutki epigramat Czułość, w którym urzekła go maestria operowania słowem i przemilczeniem, ciszą, która przedłuża jak gdyby pogłos słowa. Bardzo pięknie to wyraził w eseju, o którym między innymi rozmawiamy.
Dlaczego milczenie było tak ważne dla Różewicza?
Między innymi dlatego, że Różewicz szukał artystycznej formy adekwatnej wobec doświadczeń swojej generacji. Uważał, że z pewnych środków artystycznych, które są źródłem piękna w tradycyjnej poezji, trzeba zrezygnować wobec grozy przeżyć, które były udziałem jego pokolenia, że trzeba szukać formy ascetycznej. I tutaj milczenie Norwida spotyka się z milczeniem Różewicza. Chodziło też o to, żeby środki artystyczne, efektowne metafory, śpiewne współbrzmienia, nie przesłaniały prawdy o doświadczeniu, które się odczuwa jako prawdziwe i własne. Taka postawa była bliska Zbigniewowi Herbertowi. Jest taki jego wiersz – Ornamentatorzy – o poezji, która chce pięknem przesłaniać prawdę o indywidualnym i zbiorowym losie. Milczenie może być wyrazem zatrzymywania się poety na granicy tego, co niewyrażalne, na granicy prawdy o egzystencji. W późnej liryce Różewicza milczenie jest też reakcją na kryzys słowa poetyckiego czy też języka w ogóle. Broniąc godności języka, poeta musi czasami przeciwstawić się nadmiarowi słów, które tworzą zgiełk bez znaczenia i są w rezultacie „wielkim milczeniem”, bo nie wyrażają żadnej istotnej prawdy. Do takiej refleksji doszli wszyscy trzej poeci.
Dla Różewicza porażenie traumą wojenną było przyczyną utraty wiary w niepodważalne wartości, fundamenty, do których szukał jednak powrotu. Czy Norwid mógł być dla niego przewodnikiem na tej drodze?
W poetyckim credo Różewicza zawartym w Niepokoju, w wierszach Lament czy Ocalony, pojawia się zapis utraty wiary we wszelkiego rodzaju wartości – estetyczne, moralne, religijne, ale zarazem towarzyszy mu poszukiwanie „nauczyciela i mistrza”. Liryczne „ja” jest ślepcem, inwalidą, który musi odbudować prawdę swojego wnętrza i wiarę w istnienie fundamentalnych wartości. Czy Norwid mógł być na tej drodze przewodnikiem? Różewicz to nieustannie testował, ale był to taki mistrz, który przyciągał i odpychał. „Taki Mistrz co gra, choć odpycha” – to sformułowanie Różewicza nawiązuje dość przewrotnie do Norwidowskiego Fortepianu Szopena. Norwid nie stracił nigdy oparcia w głębokiej wierze odwołującej się do chrześcijańskiego Objawienia i chrześcijańskiej moralności. Jest poetą głęboko religijnym. Ten fundament pozostawał dla niego niezachwiany. Swoją poezję widział też w tej perspektywie. I nie chodzi o to, że jest silnie nasycona motywiką religijną, bo wśród poetów romantycznych można znaleźć takich, u których motywów sakralnych i religijnych jest więcej, na przykład u Stefana Witwickiego czy Józefa Bohdana Zaleskiego – by wymienić tych bliskich Norwidowi, także w wymiarze biograficznym. Ale on głęboko przemyślał koncepcję osoby, która jest zakorzeniona w fundamencie religijnym, człowiek to dla niego: „kapłan bez-wiedny / I niedojrzały”. Nawet jeśli brakuje mu takiej świadomości, to pojawił się po coś, jego egzystencja jest pewnym zadaniem do wykonania, zbliżającym do Bożej myśli o nim samym. Życie jest dla Norwida szukaniem pierwotnej doskonałości. Jest to nawiązanie do idei człowieka jako imago Dei, niedoskonałego i zatartego obrazu Boga. Poza tym człowiek nieustannie pielgrzymuje, więc nigdy nie jest dopełniony i za życia nie osiągnie ideału, ku któremu zmierza. Bardzo pięknie i zwięźle ta koncepcja człowieka została ujęta w Fortepianie Szopena, a także w wierszach: Modlitwa, Pielgrzym, Sfinks.
Dla Różewicza taka pewność wiary była postawą, której nie potrafił przyjąć, chociaż w swojej późnej twórczości szukał drogi powrotu do religijnego fundamentu wartości. Z jednej strony – przywołując wspomnienia pobożności swojej matki w pięknym eseju Matka odchodzi. Chciał zrozumieć fenomen prostej, głębokiej wiary, ale jednocześnie wiedział, że – po wszystkich przygodach artystycznych, intelektualnych, po całym swoim doświadczeniu – powrót do takiej religijności nie jest dla niego możliwy. Być może dlatego drugim przewodnikiem na tej drodze stał się Norwid. Ale tutaj też Różewicz nie mógł przekroczyć pewnych barier. Stanęła temu na przeszkodzie odmienność wyobraźni obu poetów. Różewicz w bardzo przekonujący sposób pokazuje zło, cierpienie, krzywdę, przywołując takie motywy jak niezagojone rany. Natomiast Norwid ma świadomość zła, ale u niego nie ma makabry, eksploatowania zła fizycznego, cielesnego cierpienia, niewiele nawet beznadziejnej psychicznej udręki – on tego nie wyraża do końca, zatrzymuje się na progu tego rodzaju stanów. To też nieco Różewicza odpycha. Drażni go również niekiedy poetyka wzniosłości. Norwid to jest taki mistrz, z którym prowadzi się ustawicznie dyskusję.
Jak odczytywali Norwida rówieśnicy Różewicza – na przykład Baczyński, Gajcy, Herling-Grudziński?
To bardzo szerokie pytanie, ale zarazem dotyka ono pewnego szczególnego zjawiska związanego z wyborem tradycji przez pokolenie urodzone na początku lat 20. XX wieku. Otóż ci polscy artyści, poeci, pisarze – niezależnie od tego, czy ich twórczość zakończyła się przedwcześnie i tragicznie, jak w przypadku Baczyńskiego i Gajcego, czy też Opatrzność obdarzyła ich długim życiem, jak Herlinga-Grudzińskiego czy Różewicza – nawiązywali do tych samych wątków tradycji literackiej. Odrzucali propozycję awangard dwudziestowiecznych, nawet jeżeli wcześniej się nią fascynowali. Odwracali się też od tradycji Skamandra i nawiązywali wprost do romantyków. To w romantyzmie szukali inspiracji, w której mogliby zakorzenić własne słowo. Znajdowali ją zwłaszcza u dwóch mistrzów: Słowackiego i Norwida. Norwid już w latach 30. zdobył sobie sporą popularność, ale wyobraźnia poetycka Baczyńskiego i Gajcego była wychylona ku Słowackiemu. Myślę tutaj o wizyjności, onirycznych wątkach, o takiej wyobraźni, którą Gaston Bachelard określiłby jako wyobraźnię spod znaku żywiołów, zwłaszcza wody i ognia. Natomiast u Norwida szukali czegoś innego. Słowacki, zwłaszcza późny Słowacki, który też bardzo ich interesował, dawał w okresie genezyjskim wyraz temu, że można zrozumieć całą strukturę rzeczywistości. Oni jednak wiedzieli, że to niemożliwe, że są w środku sytuacji, której zrozumieć nie można, a która wymaga postawy heroicznej. I tutaj przewodnikiem okazywał się Norwid. To widać nawet w Elegii o… [chłopcu polskim] Baczyńskiego. Młodzi poeci wiedzieli, że muszą zdobyć się na heroizm nawet wtedy, kiedy nie prowadzi on do zwycięstwa, kiedy nie wiemy, co przyniosą nasze czyny i działania, ale naszym wewnętrznym obowiązkiem jest ich spełnienie. Jesteśmy niedojrzali i dorastamy gwałtownie do zadań, które nas przerastają, ale tak trzeba i to ma sens. Przesłanki takiej postawy dawał im Norwid.
Herling-Grudziński ze względów biograficznych, jak Pani wspomniała, reprezentuje nieco inny model recepcji. W jaki sposób odnosi się do Norwida?
Wspomniałabym w tym kontekście również Józefa Czapskiego. Lektura Norwida pomagała obu tym autorom przetrwać komunistyczne infernum. Biograficzne doświadczenie potwierdzało tezę Norwida, że filozofia i ideologia, która mówi, że rozpoznaje całość historycznych i ludzkich przeznaczeń, jest kłamstwem. We wspomnianym Milczeniu Norwid pisał, że nie przez system, ale przez przybliżenie poznajemy prawdę i gdy jakiś filozof twierdzi, że stworzył uniwersalny system, którego wdrożenie uszczęśliwi ludzkość, to jest to wielkie kłamstwo prowadzące do przemocy i zbrodni. I Herling-Grudziński, i Czapski, między innymi dzięki Norwidowi, rozpoznawali w tej perspektywie swoje doświadczenie.
Ważnym poetą, gdy mówimy o recepcji Norwida, jest także Herbert. I on odnajdywał u swojego poprzednika wzór pewnej postawy.
Herbert stawiał w swojej twórczości podobną do Różewicza diagnozę współczesności po drugiej wojnie światowej. Dostrzegał, że także ci, którzy przeżyli, są wydrążeni. Chciał rozpoznać i opisać tę kształtującą się rzeczywistość, ale był przekonany, że odziedziczona tradycja literacka nie dostarcza adekwatnego języka. Trzeba stworzyć nowe formy, żeby mówić o doświadczeniu własnego pokolenia, a może w ogóle wszystkich pokoleń, które przeżyły to kilkuletnie doświadczenie. Herbert wybrał Norwida za jednego z przewodników, ponieważ, po pierwsze, odnalazł w jego pisarstwie zarys heroicznej etyki. Po drugie, w doświadczeniu jego pokolenia rozpoznał sytuację, nie tak tragiczną, ale analogiczną do losu własnej generacji. Jest taki wczesny wiersz Norwida z okresu warszawskiego, Odpowiedź, skierowany do Kajetana Koźmiana. Koźmian gościł Norwida w Piotrowicach i wtedy wymienili się dedykowanymi sobie wierszami. Wiersz podarowany nestorowi klasyków zaczyna się tak: „Wy – starcze! – szliście po drodze ubitéj, / Nam że jej zbrakło, wzlatujem z manowca […]”. Herbert też miał świadomość, że jego generacja znalazła się na manowcach i aby odtworzyć świat wartości, musi zrekonstruować własną ścieżkę w przestrzeni kultury.
Powiedzmy jeszcze kilka słów o Miłoszu, który odnosił się do Norwida krytycznie, mimo pewnych podobieństw między nimi. Dyskusyjne jest na przykład określenie „Lechita”, którym nazwał dziewiętnastowiecznego poetę.
To określenie Miłosza jest synonimem nacjonalisty, wyznawcy etnocentryzmu, który uważa, że naród konstytuują więzy krwi i plemienne mity – stąd „Lechita”. A Miłosz nacjonalistyczne idee odrzucił już w młodości. To, że już wtedy łączył je z Norwidem, wyniknęło zapewne ze skojarzenia myśli Norwida z poglądami Stanisława Cywińskiego, szkolnego polonisty Miłosza, który był miłośnikiem twórczości Norwida i wydawcą wierszy poety. Powtarzanie ukształtowanej wówczas i niezweryfikowanej później opinii było jednak intelektualnym nadużyciem. Norwid nigdy nie postulował bowiem powrotu do źródeł plemiennych, podkreślał, że naród konstytuuje doświadczenie historyczne i wspólna kultura, a rodzima przestrzeń i więzy krwi są u źródeł, ale dopóki wspólnota nie przekroczy ich granicy, to naród nie zaistnieje w historii. Miłosz nie przyjął tego do wiadomości i na przykład w Roku myśliwego pisał: „Legenda o Piaście-oraczu, niebieskookie lnianowłose anioły, cnoty rycerskie, zdziwienie złem świata. U Norwida jest wiara w niepowtarzalną esencję i zapewne w powołanie każdego narodu jako plemienia […]. Nacjonalizm w sensie formacji historycznej pełniej wyraża się u Norwida niż u Mickiewicza i Słowackiego”. A po obradach w Castel Gandolfo, gdzie gościł w 1987 roku na zaproszenie papieża Jana Pawła II, napisał tak: „Klęska kraju i klęska osobista Norwida – a tu raptem wciela się on w przywódcę światowego chrześcijaństwa występującego do walki z siłami ciemności. Jest nad czym się zastanowić i zadrżeć”. Takich cytatów można znaleźć więcej. Miłosz niekiedy doceniał Norwida jako poetę, ale niektóre cechy tej twórczości go drażniły i nie akceptował postawy Norwida. W Prywatnych obowiązkach wyjaśniał dlaczego: „Ale z Norwidem niespodzianka: podrzucone laickiej inteligencji kukułcze jajo. Kto wie, czy Norwid nie ma się tak do religijno-narodowej prawicy dziewiętnastego wieku, jak Dostojewski do rosyjskich słowianofilów i konserwatystów. To znaczy dokonał transplantacji niepoważnego w poważne”.
Dlaczego Miłosz ubierał Norwida w nacjonalistyczny kostium? Dostrzegał – i to myślę, że dosyć przenikliwie – że po dziś dzień toczy się pod różnymi szerokościami geograficznymi naszego kręgu kulturowego konflikt, rywalizacja między dwoma uniwersalizmami, które ukształtowały nowożytną kulturę europejską: uniwersalizmem oświeceniowym, głęboko racjonalistycznym, dewaluującym myślenie religijne, i uniwersalizmem chrześcijańskim. Miłoszowi bliższy był ten pierwszy, Norwidowi – drugi. To nie znaczy, że Miłosz nie dostrzegał w tradycji pragmatyzmu i skrajnego racjonalizmu zagrożenia dla duchowości. Poszukiwał jednak jej ocalenia w różnych propozycjach heterodoksyjnych na obrzeżach chrześcijaństwa lub w innych religiach, a Norwid przeciwnie – depozyt prawdy i wiary znajdował w Kościele katolickim i nie zamykając oczu na jego historyczne kryzysy, czytał patrystykę, Biblię, Dantego, Tomasza à Kempis. Uważał, że tylko na fundamencie uniwersalizmu chrześcijańskiego można tworzyć kulturę, która ocali godność człowieka i prawdę o jego przeznaczeniu. Wiązał to z transcendentaliami platońskimi, uznając nadrzędność prawdy i dobra nad pięknem. Refleksje Norwida i Miłosza o wartościach uniwersalnych są nie do pogodzenia, ale warto czytać Norwida także poprzez Miłosza, by uświadomić sobie, że wśród różnych wątków tradycji, które odziedziczyliśmy, istnieją konflikty i nie warto ich przesłaniać; kultura może trwać dzięki ich przemyśleniu i wyborom „późnych wnuków”.
Jak Norwid jest czytany przez współczesnych twórców?
Norwid, jak każdy wielki poeta, nie nadaje się na żaden ideologiczny sztandar. Zawsze przekracza ideologiczne ramy, ale historia recepcji jego twórczości dostarcza przykładów, że nie zawsze to rozumiano i miało to pewien wpływ na przypięcie mu etykietki poety trudnego i ciemnego. Zapłacił za to wysoką biograficzną cenę. Był outsiderem i z wyboru, i w wyniku odrzucenia przez współczesnych, bo myślał dalej i głębiej. Dostrzegał niebezpieczeństwa, z których w XIX wieku jeszcze sobie nie zdawano sprawy, a które są dobrze czytelne z perspektywy XX wieku czy naszej współczesności. W związku z tym Norwid powraca w lekturze i interpretacjach w każdym kolejnym pokoleniu, chociaż przypięta mu łatka poety hermetycznego sprawia, że może teraz powraca trudniej niż jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Znalazł też kontynuatorów w poezji współczesnej, na przykład w środowisku poetów skupionych wokół sopockiego „Toposu” – by wskazać choćby Adriana Glenia, Przemysława Dakowicza czy Wojciecha Kudybę. Warto tutaj może dodać, że wymienieni są także interpretatorami Norwidowskiej twórczości. Z drugiej strony należałoby wspomnieć Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego i jego oryginalne poetyckie nawiązania do Norwida. Listę można znacznie rozszerzyć; Anita Jarzyna napisała kilka lat temu książkę „Pójście za Norwidem” (w polskiej poezji współczesnej), w której pokazała, jak szeroki jest nurt poetyckiej recepcji Norwida.
Recepcja akademicka i literacka nie przekłada się jednak na taką popularność Norwida, jakiej ostatnią falę przeżywaliśmy w latach 80. Norwid był wtedy recytowany, czytany na prywatnych spotkaniach, prezentowany na zaimprowizowanych, amatorskich spektaklach teatralnych. Był obecny i często porozumiewano się cytatami z Norwida traktowanymi jako komentarz do tamtej współczesności. To był chyba taki ostatni moment. Stan wojenny zbiegł się wówczas z obchodami setnej rocznicy śmierci Norwida. Wiele Norwidowskich myśli może się jednak okazać nadspodziewanie celnym komentarzem także do naszej rzeczywistości. Na przykład rozróżnienie wolności mówienia i wolności słowa z traktatu poetyckiego Rzecz o wolności słowa. Wolność mówienia czegokolwiek mamy wręcz imponującą, natomiast wolność słowa już niekoniecznie.
Stanisław Barańczak w tekście Norwid: obecność nieobecnego wskazał dwa modele recepcji autora Vade-mecum. Pisał tak: „[…] wpływ Norwida w dzisiejszej poezji okazuje się najpłytszy tam, gdzie ujawnia się najbardziej manifestacyjnie; i na odwrót, pozostawił swój ślad najgłębszy tam, gdzie współcześni poeci z pozoru nie odwołują się wcale do Norwidowskiego wzoru”. Czy zgadza się Pani z tym podziałem? Czy sposób, w jaki Różewicz odwoływał się do Norwida, mieści się w nim?
Esej Barańczaka powstał na początku lat 80. i odzwierciedla klimat intelektualny tamtego czasu; może dlatego milczący wówczas Różewicz w ogóle nie pojawia się w szkicu Barańczaka. Zresztą interpretatorzy autora Niepokoju długo nie dostrzegali śladów Norwida w jego twórczości, między innymi dlatego, że często widzieli w Różewiczu nihilistę, agnostyka. Dlaczego tak identyfikowany poeta miałby sięgać po Norwida? A on sięgał i czytał jego utwory. Barańczak odwołuje się do opozycji w postrzeganiu Norwida, która ukształtowała się wcześniej, w latach 50. w wyniku dyskusji Juliana Przybosia z Mieczysławem Jastrunem. Przyboś dał temu wyraz w Próbie Norwida, a Jastrun w Gwieździstym diamencie. To były dwa radykalnie odmienne odczytania. Przyboś określił Norwida jako poetę zasklepionego w zamkniętej już tradycji. Postrzegał go jako „anachronicznego ucznia autorów Biblii”, który nie może już inspirować niczym poezji drugiej połowy XX wieku, chociaż można znaleźć u niego wiersze, które urzekają pięknością i celnością słowa. Jastrun, podobnie jak Różewicz, uważał, że w Norwidzie można dostrzec prekursora poezji awangardowej XX wieku, istotniejszego niż Przyboś i Awangarda Krakowska, a poeci współcześni mogą kształcić swój warsztat pisarski i kształtować postawy aksjologiczne w zdegradowanym świecie, odwołując się do Norwidowskiej twórczości. Pisząc swój esej o Norwidzie, Jastrun wyrażał opinie, które wybrzmiały później i u Różewicza, i u Barańczaka. W pewnej mierze przygoda Różewicza z Norwidem potwierdza rozpoznanie Barańczaka, chociaż w tym efektownym i ostro zarysowanym podziale Różewicz w pełni się nie mieści. Jak to zresztą często bywa w naszych podziałach, które są takimi siatkami narzucanymi zjawiskom intelektualnym, psychologicznym, duchowym. Gdy je nakładamy, to zawsze zostaje reszta i coś się wymyka.
W jakim sensie możemy mówić o awangardowości dzieł Norwida? W jakim sensie rozumiał ją Różewicz?
Różewicz postrzegał awangardowość Norwida w dążeniu do stworzenia takiego języka poetyckiego, który będzie narzędziem i sposobem wyrażenia prawdy egzystencjalnej, ale nie będzie jej przesłaniał. Miała to być poetycka mowa, która trafia w sedno i znajduje prostą drogę do odbiorcy. W przypadku poezji Norwida, która uchodzi za trudną i wymagającą komentarza, było to spostrzeżenie dosyć oryginalne. Różewicz cenił u Norwida umiejętność rezygnowania z efektownych środków poetyckich, cenił to, o czym na początku rozmawiałyśmy – umiejętność robienia użytku poetyckiego z ciszy, milczenia oraz konsekwentną obronę godności słowa, które ma być słowem prawdy. Widział, że Norwid dążył do tego innymi drogami niż on sam, ale imponowała mu świadomość celu i twórczy wysiłek. Dewizą Różewicza jest fraza wzięta od Norwida z wiersza Ogólniki, chyba najczęściej przez niego przywoływana: „Odpowiednie dać rzeczy słowo!”. Norwid był poetą, który starał się dać odpowiednie rzeczy słowo i często mu się to udawało. Po drugie Różewicz widział awangardowość w tym, co jest fragmentarycznością, niedokończeniem, a wiąże się z kategorią milczenia i wybrzmiewa w refleksji odbiorcy. Uważał, że awangarda początku XX wieku, stawiając na zaskakującą wyobraźnię i grę słów, kładąc nacisk, jakby powiedział Jakobson, na funkcję poetycką i estetyczną, sprzeniewierza się etycznym zadaniom poezji. W związku z tym dla Różewicza Norwid jest bardziej awangardowy niż Przyboś.