Nowy Napis Co Tydzień #148 / Diabli na mnie lecą! Czyli w Starym Teatrze za sprawą młodych twórców spektaklu „Słowacki umiera”
Zielone wyspy wystające z morza tekstów, setki ich stron pokrywają scenę. Na jednej z tych wysp leży Słowacki, nagi, bezwładny, a zapraszający na spektakl pracownik domu pogrzebowego mówi grobowym – a jakże! – głosem, że „to już długo nie potrwa…”.Konfuzja licznie zgromadzonej publiczności jest spora. Nie do końca możemy być pewni kondycji ontologicznej tytułowego bohatera, który nagle wstaje, budzi się jakby ze snu.
Że z dawnych czasów spadł jak żaba z chmury…Większość podtytułów pochodzi z Beniowskiego, podaję za: J. Słowacki, Dramaty. Wybór, Warszawa 1972. [1]
Cała wypowiedź Słowackiego i rozmowa z tajemniczym mężczyzną ostrzącym ołówki wprowadza dziwny, oniryczny klimat, zresztą tytułowy bohater sam mówi: „obudziłem się we śnie…”. Jednego wszak pewni być możemy – Paweł Pogorzałek od początku do końca jest w roli Juliusza Słowackiego przejmujący i znakomity, sprawdzają się też gry obrazami, ich autorem jest Natan Berkowicz. Na ekranach, również po bokach sceny, widzimy tytułowego bohatera z różnych perspektyw, na przykład z lotu ptaka, lub w innej scenie jest zwielokrotniony, trochę jak Witkacy na słynnym zdjęciu trikowym zatytułowanym Portret pięciokrotny. Trzeba po prostu przyznać, że Radek Stępień (w Teatrze Ludowym wyreżyserował wcześniej bardzo dobrą Pannę Julię) ma nie tylko duże umiejętności reżyserskie (jest zdolnym uczniem Krystiana Lupy), ale i instynkt, jeśli chodzi o dobór obsady: patrzymy na scenę i widzimy Słowackiego, Mickiewicza, Spitznagla. Szczególnie oni są niezwykle wiarygodni dzięki kreacjom aktorskim. Dzięki nim jest w tym przedstawieniu coś niezwykle ujmującego – ironia i dystans do pomnikowych postaci, odwaga w polemizowaniu z nimi i coś nieuchwytnego w grze aktorów, co ja nazywam „scenicznym luzem”.
Fabuła koncentruje się wokół tematu niepodległości, ale też poezji i jej roli. Jaki jest sposób traktowania tej ostatniej, najlepiej określają słowa głównego bohatera: „Ale tak naprawdę nigdy nie cierpiałem, lubiłem tylko o tym pisać”. Bohaterowie wpadają między innymi na pomysł, aby Juliusz Słowacki cofnął się w czasie o trzysta lat i przeprowadził zamach na cara Iwana Groźnego: „Śmieszne, ja przed chwilą naprawdę myślałem, że Mickiewicz z Towiańskim wyślą mnie w przeszłość i zabiję Iwana Groźnego. […] Przez chwilę wierzyłem, że to się uda, że zrobię coś wielkiego… To byłoby coś, wszystko byłoby Polską. Wyobraź to sobie…”. Tajemniczy mężczyzna mruczy cicho „wolałbym nie…”. Kim on jest? Po pierwsze zapewne wydawcą dzieł Słowackiego, ostrzy ołówki, aby poeta mógł pisać nadal, po drugie swoistym alter ego Jarosława Marka Rymkiewicza, autora książki Juliusz Słowacki pyta o godzinę(stąd też zadawane przez postać graną przez Szymona Czackiego pytanie o godzinę lub polecenie: „zapytaj go o godzinę”). O książce tej Rymkiewicz powiedział, że jest to „dygresyjny poemat czy też naukowy poemat poświęcony tak zwanemu okresowi mistycznemu w życiu i twórczości romantyka”. Znamiennym jest, że autor scenariusza zwrócił uwagę akurat na tę eseistyczną książkę, bo autor nie traktuje w niej poety jako „obiektu badań”, ale jak… bohatera literackiego, który właśnie wybiera się na pojedynek ze swoim absolutnym wrogiem…
Widać więc wyraźnie, że pomysłem na scenariusz i inscenizację było stworzenie alternatywnej historii o Słowackim, Mickiewiczu, chwilami wręcz zastosowanie zasady odwrócenia. Może najbardziej reprezentatywna jest tu scena, w której Julek opisuje swą relację z matką, zaczyna od „uroczego”: „Ona wierzy, że jej drugiego męża zabił piorun kulisty”, a kontynuuje neurotycznym wyrzutem: „Dlaczego w każdym śnie musi być matka?”.
Dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi
Tę grę konwencją widać świetnie w scenach, które pokazują relacje między Mickiewiczem a Słowackim
Wracając zaś do tytułowego „umierania”–ono również w przypadku narodowych wieszczów obrosło w legendy i zostało zmitologizowane, Słowacki w chwili śmierci miał jakoby zdobywać się na patos, pełne oddanie przyjaciołom i ojczyźnie (słynne zrzucanie płaszcza)… W przedstawieniu Radek Stępień odziera ten mit do żywego mięsa. Czy chodzi o unicestwienie Słowackiego i Mickiewicza? Nie. Chodzi o to, aby przestali nam „wieszczyć”. Urządzać świadomość i podświadomość, mentalność indywidualną i zbiorową, „mdleć u drzwi sypialni cara”.
Jak zauważa Bartosz Rosenberg:
Postać Słowackiego (Paweł Pogorzałek) nie służy reżyserowi do tego, aby wieszcza publicznie znieważać, deprecjonować jego twórczą spuściznę. W Słowacki umiera zamiast kpin i szyderstwa jest inteligentna ironia, która zabija – nomen omen – śmiertelną powagę dawnych inscenizacji romantycznego repertuaru. Ironiczne spojrzenie widoczne jest najwyraźniej w momencie, kiedy Słowacki, Mickiewicz (Maciej Charyton) i Towiański (Robert Ciszewski) – jako widmowo-manekinowa postać Ozzy’egoOsbourne’a w obszernym płaszczu, cylindrze i pomarańczowych włosach – odbywają wspólnie podróż pociągiem
B. Rosenberg, Młode głosy. Wolne głosy, „Stan subiektywny”. Online: https://stansubiektywny.wordpress.com/2020/03/04/bartosz-rosenberg-niepodleglosci-wiecor-i-mira-manka-radek-stepien/#more-1096 [dostęp: 19.04.2022]. [4].
Zwróćcie Szanowni Państwo na nią szczególną uwagę!
Słowacki umarł, Mickiewicz, Krasiński też. Ale mit nadal żyje, choć w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Maria Janion z nieukrywaną ulgą ogłaszała „zmierzch paradygmatu romantycznego”, tymczasem on zmartwychwstał, lub okazał się nieśmiertelny i straszy, jak Towiański w przedstawieniu Radka Stępnia (swoją drogą – wielkie brawa, nareszcie Towiański został przedstawiony tak, jak na to zasługuje: w czerwonej peruce, z długimi włosami zakrywającymi twarz, która okazuje się pustym, upiornym obliczem).
Spójne przedstawienie, które nie krzykiem, a subtelnym tonem, ironią (raczej nie romantyczną!) i sarkazmem obala mity, które rosły, kwitły i niestety też owocowały w mentalności naszego społeczeństwa. Szczególnie mocno brzmią tu słowa Juliusza Słowackiego: „Ja wcale nie byłem samotny…”.
To też przyczynek, wyraźnie w spektaklu młodych twórców zaznaczony, do rozprawy z mitem sprawczym poezji, rozprawa z naznaczeniem polskiej poezji tyrtejskim mitem ocalania. Postulat oddzielenia autora od podmiotu lirycznego wyjątkowo zgodnie wypowiadają obaj wielcy polskiego romantyzmu.
Tę książkę kładę tu dla ciebie, o dawny, Abyś nas odtąd nie nawiedzał więcejFragment wiersza: Cz. Miłosz, Przedmowa. [5]
To teatr subtelnej gry, gdzie każde słowo, każdy gest waży, począwszy od… strugania ołówka, a skończywszy na pełnej satysfakcji i iście męskiej dumie na twarzy Mickiewicza-Charytona, kiedy siedzi za stołem w towarzystwie znękanego Julka już jako mąż jego matki. Zresztą sama relacja Słowacki – Mickiewicz jest majstersztykiem odbiegającym od biografii obu (na szczęście!). Spotkanie dwóch poetów świadomych swej wielkości musi zatem zrodzić konflikt. Tylko Słowacki jest w tym zbolały, znękany, wszak kpi z niego starszy kolega po fachu, odwieczny konkurent do sławy i chwały. Natomiast Mickiewicz chłoszcze ironią, jest wymowny – ton głosu, mimika, sposób poruszania, gestykulacja, wszystko to ma ukazywać jego wyższość. A szatański błysk w oku – satysfakcję, gdy żeni się z matką młodszego poety – przybiera formę przysłowiowej „kropki nad i”.
Ja ci o ważnych rzeczach, mój Dzierzasiu, Gadam, a ty mi znów kłamiesz bezczelnie
„Biedny Słowacki! umarł z suchot, z wielkim spokojem. «Niechże już zrzucę ten płaszcz lichy, co mię więził, i pójdę tam» – ostatnie słowa jego” (z listu Krasińskiego do Stanisława Egberta Koźmiana) i jeszcze „Czas już ten łachman zrzucić i pójść tam!” (z listu do Stanisława Małachowskiego); „«Czas już zrzucić ten płaszcz złachmaniony», ostatnie były jego słowa” (list do Augusta Cieszkowskiego). Seweryn Goszczyński rozpowszechniał jeszcze inny ostatni, pełen rozpaczy, rzekomy okrzyk Słowackiego: „Diabli na mnie lecą”
W przedstawieniu Hetela i Stępnia Juliusz Słowacki w ostatnich chwilach ziemskiego żywota nie mówi nic, umiera, ku sporej konsternacji widowni… Mistycyzm przegrał z ciałem, a to – z suchotami. Kto wygrał? Artyści, którzy stworzyli ten spektakl!