26.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #187 / Interdyscyplinarnie o żałobie

Umieranie to część życia – oto banalna prawda, z którą od wieków próbowała oswoić nas kultura. Chrześcijanie dodają, że to zaledwie fragment drogi, która prowadzi jeszcze dalej – do prawdy, do istoty życia. Śmierć i żałoba to tematyka, którą eksplorują wszystkie dziedziny sztuki. Teoretycznie powinniśmy więc być z nią oswojeni, w jakiś sposób przygotowani. Tak się jednak nie dzieje, dlatego też wydanie naukowej książki o żałobie przyjąłem z dużą nadzieją.

W 1977 roku Roland Barthes wydał Fragmenty dyskursu miłosnego, a w 2021 roku Fundacja Terytoria Książki przygotowała wieloautorską monografię – Fragmenty dyskursu żałobnego. Pozycja ta spełnia – wynikające z obecnego w tytule nawiązania – aspiracje, ponieważ śmierć – tak jak miłość – składa się z fragmentów, z cząstek, z którymi przychodzi ludziom mierzyć się na różnych etapach życia. Tom został podzielony na pięć części: Powtórzenia i różnice, Utraty czasu dzieciństwa, Estetyka żałoby, Pismo żałoby oraz Gniew i utrata. Monografia – oprócz wstępu – zawiera osiemnaście artykułów naukowych poświęconych różnym wymiarom żałoby w rozmaitych tekstach kultury, nie tylko tych literackich, lecz także – audiowizualnych, na przykład adaptacjach Niekończącej się opowieści czy Good-bye, My Lady.

We wstępie zatytułowanym Choroba współistniejąca? (planctus zamiast wstępu) Monika Ładoń i Grzegorz Olszański sygnalizują umiejscowienie czasowe tej książki, co wyznają w słowach: „Skazani na pandemiczną samotność, zwróciliśmy się zatem – trochę z nakazu czasu i okoliczności – ku doświadczeniu żałoby, przeżywanemu w podobnej izolacji. Odosobnienie tego rodzaju bywa z pewnością bolesne, ale bywa też nadzwyczaj twórcze”M. Ładoń, G. Olszański, Choroba współistniejąca? (planctus zamiast wstępu) [w:] Fragmenty dyskursu żałobnego, red. M. Ganczar, M. Ładoń, G. Olszański, Gdańsk 2021, s. 8. [1]. Wydaje się, że nie mogło być odpowiedniejszego czasu na tę pozycję niż epidemia koronawirusa. Każdy z nas stracił kogoś, kogo mógłby – co najmniej – nazwać znajomym. A jednocześnie – oprócz tych osobistych wymiarów tragedii – z covidową żałobą musiało poradzić sobie całe społeczeństwo. Najpełniej odczuwaliśmy zbiorową żałobę, obserwując rosnącą w tempie astronomicznym liczbę dziennych zgonów. Jednocześnie autorzy przytaczają cytat z Justyny Wincenty, który pozwolę sobie podać za nimi: „Mało który wydawca – może poza oficynami wyznaniowymi – drukuje podręczniki o sztuce dobrego umierania. Ars bene moriendi dawno wyszło z mody”J. Wincenty, Kołysanka z huraganem, Warszawa 2020, s. 269, cyt. za: tamże, s. 9. [2]. Istotnie autorka trafnie diagnozuje problem współczesności – równocześnie nieradzącej sobie ze śmiercią i spychającą ją do sfery milczenia; w tym sensie średniowiecze góruje nad naszą epoką. Autorzy sygnalizują ponadto, że: „żałoba staje się towarem, produktem oferowanym publiczności, choć motywacje są tu dalece odmienne od cynicznej rachuby zysków rynkowych”M. Ładoń, G. Olszański, Choroba… [w:] Fragmenty dyskursu żałobnego, red. M. Ganczar, M. Ładoń, G. Olszański, Gdańsk 2021, s. 9.[3]. Sporo w tym racji. Wydaje się, że wynika to w dużej mierze z dwóch czynników: po pierwsze powszechności żałoby, po drugie z potrzeby radzenia sobie z nią w czasach, gdy depresja jest chorobą cywilizacyjną. Sam zresztą aż nadto dotkliwie odczułem skutki przeżywania żałoby i to – niestety – niejeden raz. 

***

Jako że cały tom uważam za bezsprzecznie wartościowy, pozwolę sobie na przedstawienie kilku luźnych refleksji i uwag dotyczących dalszej części publikacji. Z osobistych względów ważnym dla mnie jest tekst Anny Spólnej Ojciec patrzy. O cyklu żałobnym Marcina Świetlickiego. Marcin Świetlicki to jeden z tych poetów, od których wziąłem się ja – jako człowiek i jako polonista. Spólna zauważa:

Cykl [Pięć wierszy, Ojciec – D.Ż.] rozpisany na pięć dni to pięć medytacji Świetlickiego nad splotem życia, śmierci i pamięci. Nieczęsto autor Schizmy dopuszcza nas tak blisko swojej prywatności, rozumianej nie jako operowanie biograficznymi szczegółami (bo tych, nieco zaszyfrowanych, ale wyraźnych, w poezji Świetlickiego nie brakuje), lecz jako wprowadzenie do wierszy tonu bezpośredniego wyznania, nieobarczonego mocnym gestem autoironiiA. Spólna, Ojciec patrzy. O cyklu żałobnym Marcina Świetlickiego [w:] Fragmenty dyskursu żałobnego…, s. 47[4]. 

To właśnie brak tej autoironii, brak krytycznego dystansu zdaje się być niezwykle ważnym – i jakże innym od dotychczasowej poetyki – wymiarem tego cyklu. Świetlicki – pod wpływem śmierci ojca – zrzuca maskę cynika, aby przez chwilę mówić wprost, bez ekwilibristycznego żonglowania splotem prawd i zmyśleń. Śmierć ujawnia swoje oblicze, to jej instytucjonalna nieuchronność nadaje sens życiu człowieka. Żałoby nie można oszukać, tak jak nie można oszukać śmierci. Wszak Syzyf nie mógł długo więzić Tanatosa, analogicznie więc poezja żałobna musi być szczera. Dopuszczenie nas do przeżywania cierpienia po stracie ojca sprawia, że obcujemy z głęboką, intymną poezją.

W eseju Opłakiwanie Chopina Magdalena Dziadek przywołuje między innymi mocno zakorzeniony w społeczeństwie mit śmierci w młodym wieku jako dotknięcia przez geniusz, naznaczenia przez siłę wyższą. „Zaprzyjaźniony z Chopinem – czytamy – pianista Ferdynand Hiller uznał jego odejście w młodym wieku za znak przynależności do grona wybrańców”M. Dziadek, Opłakiwanie Chopina [w:] Fragmenty dyskursu żałobnego…, s. 175.[5]. Przyznam, że ten mit to także sposób na obchodzenie żałoby, na radzenie sobie z nią, na traktowanie jej jako sprawę „woli bogów”, którzy chcą, żeby ich wybrańcy byli blisko. Jednak powoduje on we mnie wewnętrzną niezgodę. To nadmierne uproszczenie może mieć autodestrukcyjny wymiar. Kultura powinna ten mit nadpisać, zagospodarować, zreinterpretować. Takie przedstawienie sprawy – mające swoje apogeum w romantyzmie – budzi moją daleko idącą niezgodę, tym bardziej że jest to wzorzec niejako „wpychany” nam przez kulturę. Nie tylko w Polsce śmierć w młodym wieku jest mitologizowana, współcześnie na Zachodzie nośny jest mit „klubu 27”, oznaczającego twórców, którzy zmarli w okolicy swojego dwudziestego siódmego roku życia.

Książka przynosi także inne ciekawe odczytania, na przykład rozważania na temat śmierci zwierząt. Za interesującą uważam tezę Karoliny Kostyry, która mówi: 

Choć przyjaźń chłopca z psem czy dziewczynki z koniem może być początkowo odczytywana jako obietnica wyłamania się z kręgu relacji ograniczonych do antropocentrycznie rozumianej rodziny, postaram się dowieść, że dalszy rozwój wypadków potwierdza triumf więzów krwi. Nierzadko zwierzę zostaje po czasie włączone do rodziny, ale pożądane jest tylko wtedy, gdy wykonuje jakąś pracę na rzecz gospodarstwa domowego, przynosząc korzyść ekonomiczną bądź emocjonalną. Psotne i leniwe czworonogi umierają lub zostają oddaneK. Kostyra, Pochować zwierzę, zachować rodzinę. Krótka żałoba dorastających chłopców w amerykańskim filmie familijnym [w:] Fragmenty dyskursu żałobnego…, s. 105.[6]. 

Badaczka, aby dowieść sformułowanego stanowiska, analizuje amerykańskie filmy fabularne, co samo w sobie stanowi ciekawą przestrzeń eksploracji. Co więcej dochodzi do interesujących wniosków i – z całą pewnością – udowadnia, że: „chwilowa lub trwała utrata zwierzęcia pomaga wzmocnić więzy dzieci i rodziców”Tamże.[7]. W tym aspekcie to interesujące studium antropologiczne, które dostarcza wielu ciekawych wniosków na temat wzorców kultury niesionych przez amerykańskie filmy familijne. Ponadto wpisuje się w nowoczesny nurt badań nad związkami między ludźmi a zwierzętami.

Warto wspomnieć o stylu książki, który – dopasowany do rygorów naukowości – czasem jawi się jako nazbyt suchy, co sporadycznie spowalnia lekturę. Pomimo tego książkę czyta się dość szybko, przede wszystkim dzięki wielości interesujących refleksji w niej zawartych. Nie określiłbym jednak tej lektury mianem przyjemnej, czego przyczyny upatruję raczej w ciężarze tematycznym niż w nużącym stylu czy niedostatkach jakości. Jej potencjał merytoryczny – obfitujący w częste odwołania i gęsto zaopatrzone przypisy – niesie czytelnika od rozdziału do rozdziału. Trzeba także oddać, że dzięki zgrupowaniu w monografii wielu autorów z różnych dziedzin tematyka kolejnych części jest najzwyczajniej w świecie ciekawa – dzięki temu studium ma interdyscyplinarny charakter. 

Podsumowując, należy uznać, że powstała ciekawa, choć pewnie niszowa, pozycja na rynku wydawniczym. Fragmenty dyskursu żałobnego to synteza trudnych tematów obecnych w sztuce, a zarazem – pod względem naukowym – dzieło ze wszech miar interesujące i potrzebne. Muszę przyznać, że lektura tej książki skłoniła mnie do refleksji, ale jednocześnie zaniepokoiła z uwagi na trudną tematykę. Uznaję tę książkę za pozycję ważną, nie tylko ze względu na jej potencjał naukowy, lecz także, a może przede wszystkim, z powodu skłonienia mnie do przemyśleń. Przeżywanie żałoby to nadal sztuka, z którą – i nie boję się tego powiedzieć – nie potrafimy sobie poradzić. Sztuka, która zawsze nas zaskakuje. Niezależnie od tego, w jakim wieku ani w jakich okolicznościach zmarła bliska nam osoba. I to się pewnie nigdy nie zmieni.

 

Fragmenty dyskursu żałobnego, red. M. Ganczar, M. Ładoń, G. Olszański, Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Interdyscyplinarnie o żałobie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 187

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...