02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / W gąszczu niewypowiedzianego. Recenzja tomu poetyckiego „Tańczę smutek” Andrzeja Wojciechowskiego

Najnowszy tomik olsztyńskiego poety Andrzeja Wojciechowskiego poprzez pozorną oksymoroniczność tytułu Tańczę smutek zdaje się odsyłać czytelnika do średniowiecznego toposu, doskonale rozpoznawalnego i narzucającego określony kontekst interpretacyjny. Jednak wielowarstwowość problematyki poruszanej w składających się nań utworów jest znacznie szersza. Czy też, należałoby powiedzieć, głębsza. Bo niemal każdy wiersz jest poetyckim schodzeniem w głąb autonamysłu, wędrówką do jądra ciemności własnych emocji, dążeniem do ostatecznego uchwycenia sensu słowa o sobie. Bo „ja” liryczne w tomiku Tańczę smutek uparcie opukuje litery i sylaby, które mają nie tylko pomóc w wypowiedzeniu siebie, lecz także zmienić się w ratunkową linkę, linijkę wiersza, utrzymującą ciągłość pomiędzy życiem a śmiercią:

Słowa przydźwigałem
jak worek ciężki na plecach
związany sznurem
do powieszenia się […]
śladem liter patrzę
w zaspy mózgu
tam tusz lęku
prowadzi moją dłoń
do wiersza
co odbiera mi przepaść
szubienicy

Warto zwrócić uwagę na końcową metaforę przytoczonego utworu, która koresponduje z przybosiową pointą w Notre-Dame („kto pomyślał tę przepaść i odrzucił ją w górę!”), zmieniając zarazem wektor przesłania. A przesłanie większości wierszy z tomiku Tańczę smutek jest zarazem spójne i niepokojące, choć trudno je nazwać wyrażeniem tytułowego smutku.

Jako czytelnik (i tak zwany „zawodowy czytelnik” również) lubię zaglądać do notek biograficznych zamieszczonych na obwolutach tomów poetyckich. Niezależnie od tego, jak dobrze zna się dorobek konkretnego autora, w lakoniczności biogramów można odnaleźć tak zwany „przedłużony zapis” poetycki. Konieczność selektywności treści siłą rzeczy uwypukla najistotniejsze z punktu widzenia samego twórcy obszary zawodowe, najważniejsze publikacje, najbardziej liczące się nagrody. W odniesieniu do Andrzeja Wojciechowskiego można powiedzieć, że mamy do czynienia z autorem tyleż doświadczonym i poważnym, co nierozpoznanym przez szersze grono czytelników. Jako autor dziesięciu tomów poetyckich obecny jest w przestrzeni wydawniczej od roku 1979, kiedy to ukazał się pierwszy zbiór jego wierszy. Ważną cezurą w aktywności wydawniczej Wojciechowskiego stał się rok 2020. Można domniemywać, że powszechne lockdowny po wybuchu pandemii Covid-19 pozwoliły poecie poświęcić więcej czasu twórczości literackiej.

Jest to, rzecz jasna, przypuszczenie. Faktem jest natomiast to, że całość dorobku od chwili debiutu można podzielić na dwa okresy: 1979–2020 i 2020–2022. W ostatnich dwóch latach Wojciechowski opublikował tyle samo tomików, ile przez poprzednie czterdzieści jeden lat. Czy wzmożona aktywność poetycka przełożyła się na popularność autora? Do pewnego stopnia tak. Dostępne w Internecie recenzje jego dorobku dotyczą publikacji najnowszych. Nie trafił jednak ani do mainstreamu, ani do bibliotek w takim stopniu, w jakim zasługiwałaby na to jego twórczość. Zarówno w zasobach bibliotecznych rodzimego Olsztyna, jak i stołecznej Warszawy, na wybrane tomiki Wojciechowskiego można natrafić, ale nie sposób liczyć na zapoznanie się ze wszystkimi. A utwory z najnowszego zbioru poetyckiego zachęcają do tego, by sięgnąć po więcej. Patrząc na 41 utworów z tomiku Tańczę smutek całościowo, da się zauważyć kilka lejtmotywów, na podstawie których można grupować poszczególne wiersze w cykle. Zaryzykowałabym jednak stwierdzenie, że występują one jak osnowa w płótnie – jako podglebie całości dorobku, o czym świadczyłyby przynajmniej tytuły wcześniejszych tomów.

Transcendencja sugerowana jest wprost jako lejtmotyw przez tytuły poszczególnych wierszy, które sygnalizują ciągłość (Modlitwa XVI, Modlitwa XX i tak dalej), a także nawiązują do tematyki pierwszego z trzech tomów poetyckich wydanych przez Autora w bieżącym roku (Z obłoków i krwi. Modlitwy wybrane 1982–2022). Cykl modlitw jest tyleż reprezentacyjny dla dominującej problematyki tomiku Tańczę smutek, co trudny w recepcji. Trudność polega na bardzo swoistym potraktowaniu modlitwy, która z założenia stawia w centrum zainteresowania Byt Transcendentny. Natomiast akty modlitewne Wojciechowskiego są pełnym uważnego namysłu schodzeniem w głąb własnych lęków i braków, przypominającym lament psalmisty nad opuszczeniem, jak na przykład w Modlitwie XX:

[…] mądry Bóg mnie opuścił
już się nie schyli
po czarne jagody
łzy tańczące na kwiatach ust
w lesie słów pogubił
kości liter
moich modlitw.

Podobny motyw opuszczenia – nie tyle osamotnienia, co niedosytu Obecnością, pobrzmiewa w Modlitwie XVI:

Znam głód Twojego dobra
który ćwiczę od dziecka
na skakance wiatru
każdego dnia zabijam
kolejne zwierzęta bólu
nie słuchasz skarg na życie
które zabrały mi stół
zastawiony porcelaną
moich szklanych oczu […]

Boski adresat tych wierszy (często wprost niewymieniany) nie przynosi ukojenia podmiotowi lirycznemu. Może nawet nie tyle jest nieobecny, co niezaangażowany, przesuwający całą trudną sprawczość życia na zbolałego człowieka („Modlitwy odłożę / jak ciężar spocony / co nie pomaga / gwiazdom dłoni moich / dźwigać deski życia”). Jednocześnie w wypowiedziach lirycznych nie brakuje eschatologicznej świadomości, że wszelkie poznanie, sam proces zmagań człowieka z własną egzystencją, jak i skutki tych poczynań, będące szlaczkiem osobistej historii, ma swoje źródło w predestynacji, w boskim przyzwoleniu czy też dopuście:

Jesteś wszystkim
co w głowie wywołasz
w kropli serca zobaczysz
pod gałęzią twarzy
[…]
na kartce białej
wszystkie litery chowasz
jak w szufladzie
śpiącą śmierć.

W zacytowanym fragmencie Modlitwy XVIII można odnaleźć klucz do spójnego odczytania całości tomiku Tańczę smutek. Bo, jak już wspominałam, tytułowy smutek nie jest wiodącym motywem tego zbioru wierszy. Gdyby pokusić się o określenie syntetyczne, najnowszy tom Wojciechowskiego jest poetycką próbą wypowiedzenia lęku. To właśnie lęk jest niewątpliwym, prymarnym bohaterem tomu Tańczę smutek. Nazywanym wprost w niemal połowie wierszy. Podskórnie tętniącym w prawie każdym akapicie. Wypowiadanym, ale niepokonanym i nieoswojonym. Osadzonym w ciele, słowie i milczeniu. W kontekście tego, że Autor jest zawodowym psychoterapeutą, pojawia się pokusa potraktowania rzeczonej problematyki jako powidoków pracy z pacjentem. I nawet jeśli nie jest to bezzasadne, głębszy sens szamotania się z lękiem, w którym Bóg nazwany czy nienazwany wprost brany jest na świadka (pamiętajmy o nikłej sprawczości Absolutu w cytowanych wyżej modlitwach) ukazuje nam pewną prawidłowość. Lęk męczy i wysysa siły witalne („toczące mnie lęki / pod koślawym / chodnikiem / mózgu”). Lęk jak oścień Pawłowy niza na siebie przeszłość i teraźniejszość („Kołyską lęku bujam / żeby uśpić / starości dłonie”). Lęk jest czujnym stróżem codzienności („zwierzęcia bezsennego / skobel lęku pilnuje”). Jest, bo jest. Dlaczego zatem po wielokroć wypowiedziany nie pozwala zamknąć się w terapeutycznym, uwalniającym słowie, tylko stale zyskuje jakąś pożywkę, jak w wierszu Lęk?

Zawsze mam coś
dla ciebie
łzy które lubisz
ból miłosierny
moje sny […].

Odpowiedź jest oczywista i sprzężona z problematyką eschatologiczną. Bo ta najgłębsza emocja jest w tej samej mierze poezjotwórcza, co życiodajna. W dalszym ciągu Lęku czytamy:

od kiedy jestem z tobą
wierszem karmisz
jak zielskiem wytchnienia
potem
bijesz swoje dziecko
kością matki

Lęk karmi wierszem i chce być karmiony wierszem, który zamienia się w modlitwę. Jednocześnie nie potrafi się nasycić. W tymczasowych stroikach słów odrasta jak głowa hydry i stale zmusza podmiot liryczny do stawiania pytań o sens przeżyć. I eschatologiczna oś tych pytań jest tu o tyle ważna, że czytelnikowi stale towarzyszy świadomość pewnej ułomności ludzkiego rozumienia. Świadomość, że nawet liryka, którą cechuje szczególna zdolność pojmowania absolutu, jest jedynie przedsmakiem zrozumienia, które zostanie nam dane po drugiej stronie życia. Lęki zatem stają się symbolami, czy też próbami wyrażenia tego, co niewyrażalne. A ich wybitne natężenie demonstruje świadomą dążność do zapisu wszystkiego, co pozwala uchwycić istotę ludzkiego trwania.

Z mgły słowa zabiorę
zaparowane lękiem
ciężki oddech
jeden z ostatnich
ciepły jak myśl
co powstaje w ustach
spragnionego gardła
w którym stoję patrząc
jak zmieniam
swoją głowę
w czarną łzę
mieszkanie
mojej śmierci

Poezja Andrzeja Wojciechowskiego jest dojrzała i esencjonalna. Autor fantastycznie operuje nieoczywistą metaforyką, którą przeplata z oswojonymi motywami, nadając im nowy wydźwięk. Liryka z tomu Tańczę smutek jest zaproszeniem do nieśpiesznego i pełnego rozumienia towarzyszenia trudnym emocjom, które – póki człowiek żyje – zmuszają do wypowiedzenia niewypowiedzianego. Bo reszta wcześniej czy później stanie się milczeniem: „Już nikt nie pożyczy / oczu światła / kiedy powiedzą / że to już koniec […] usłyszę ostatni raz / jak pies mojej duszy / zawyje noc zadudni / giętą blachą żalu / ubrany w rzekę snu / w jej rękawie / tańczę smutek”.

A. Wojciechowski, Tańczę smutek, Warszawa 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Halina Surowiec, W gąszczu niewypowiedzianego. Recenzja tomu poetyckiego „Tańczę smutek” Andrzeja Wojciechowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...