08.06.2023

Nowy Napis Co Tydzień #206 / Zakochany diabeł

Wśród ludu polskiego panowało przekonanie, że diabeł jest nadzwyczaj łasy na płeć piękną. Do naszych czasów przetrwało niemało opowiastek o czarcich zalotach. Owe konkury niejedną pannę doprowadziły do zguby, ale wiele sprytnych i przebiegłych kobiet – w opowieściach ludowych były to z reguły wdowy – potrafiło wywieść zakochanego diabła w pole. W tych powiastkach wizerunek biesa tracił na drapieżności. Przedstawiciel piekieł jawił się jako nieokrzesany wiejski chłopak, nieporadny gbur, gamoń obdarzony nieludzką krzepą. Nie miał w sobie już żadnych cech demonicznych.

Nikt już nie pamięta imienia jakie nosił słupiański diablik. Sąsiedzi z Łagowa, Rudek, Jeleniowa źle wyrażają się o mieszkańcach Słupi Nowej leżącej u podnóża Gór Świętokrzyskich, powiadają o nich „łyki”. Pewnie diabeł, co zamieszkał wśród takich, musiał być i „łykowaty”. Ale potrafił na świat po swojemu patrzyć, wiedział, kto we wnyki złapał zająca lub sarnę, a kto podkrada dziedzicowi owies, siano czy ziemniaki. Miał też swoje zadania, najstarsi zapewniają, że pilnował skarbów. Nie tylko na stróżowaniu czas mu jednak upływał.

W diabelskie oko wpadła pewna wdówka. Niebrzydka, niestara i przystępna. Zjawiał się więc czart w jej obejściu, najczęściej wieczorem, zdarzało się, że podejmowała go wieczerzą. Zwykły bies, a jak człek spragniony rozmów i ciepła, bywał też głodny niczym wilk. Potrafił kilka tuzinów pierogów z kapustą przełknąć i popić trzema kwaterkami kwasu chlebowego. A jakże, wiedziała z kim ma do czynienia. Gość przecież nie ukrywał swego pochodzenia. Nie krył też celu swych wizyt. Chciał się żenić. I to bezzwłocznie. Wyciągał więc zza pazuchy podarki: korale, kolczyki, złotego dukacika, a czasem i dwa. Hojny był, owszem, lecz nie do przesady. – Prawdziwe bogactwo dopiero po ślubie! – zapewniał.

W okolicy Gór Świętokrzyskich nigdy nie brakowało sprytnych kobiet. Ale wybranka diabła należała do najsprytniejszych. A choć była również zachłanna, nie zamierzała wiązać się z diabłem. Nawet z najbogatszym. Wybadała szybko, gdzie jej zalotnik skrywa kosztowności i zagrabiła je w chwili, gdy diablisko powędrowało do... kościoła!

W Słupi Nowej, jak też Słupi Starej, jeszcze dzisiaj niektórzy sądzą, iż diabły mają obowiązek wysłuchiwać niedzielnej ewangelii. A przed laty wszyscy byli o tym przekonani. Taki fakt odnotował w roku 1906 Mikołaj Rybowski w swym artykule Dyabeł w wierzeniachludowych, opublikowanym w czasopiśmie etnograficznym „Lud”.

Wykraść złoto – żadna sztuka – nawet jeśli było ono czartowskie. Należało jednak znaleźć sposób zabezpieczenia się przed zemstą. Wdowa zdążyła poznać piekielne obyczaje, miała ku temu czas i sposobność, niejeden wieczór przecież przegadali. Zorientowała się, że nie jest mściwy, okrucieństwo zaś mu równie obce, jak i przebiegłość. Był naiwny, ckliwy, łatwowierny. Ot, łyk słupiański!

Którejś niedzieli nieznacznie wrzuciła mu karalucha do kapuśniaku. Nie zawinął go łyżką, nie zjadł, poprosił jedynie gospodynię o sól, czy też pieprz. Nie odmówiła, odwróciła się w stronę kredensu, a on wtedy robala w paluchy pochwycił, pod stół cisnął i stopą rozkwasił.

Może powinien talerzem o podłogę rzucić, fuknąć grubiańsko, jak pijany bogacz w gospodzie, a ten zachowywał się, bez mała, niczym salonowiec.

Sól czy pieprz podsunęła, dostrzegła jak strzepywał kapuśniak z paluchów, nic nie powiedział o karaluchu, więc pogardliwie wydęła wargi.

– Do Francyi bym pojechała albo do Baden–Baden! – mawiała.

Wiele mógł zdziałać, lecz stanowiska przy skarbach opuścić nie mógł. Obrzydzał więc obce kraje, powiadał, że tam nawet wiejskie baby na fortepianach grają! Nie zbił jej z pantałyku, wprost przeciwnie, wzbudził jeszcze większe zainteresowanie rozkapryszonym i ekscentrycznym światem. Zadeklarował więc, że jeśli muzykę lubi, to on bez ociągania fortepian kupi, a może także nabyć bęben, skrzypce lub organy. Nie potrafiła się cieszyć. Kupił skrzypce i sam się na nich grać wyuczył. Zdolne, muzykalne, a nawet sentymentalne diablisko.

Poszedł w niedzielę wielkanocną do kościoła, a ksiądz czytał fragment Dziejów Apostolskich: „Gdy Piotr przybył do domu centuriona w Cezarei, przemówił: »Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który ogłosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego, że Bóg był z Nim przeszedł on dobrze czyniąc i uzdrawiając, którzy byli pod władzą diabła«”.

Zadumany wracał. Myśli o mocy Boga, kruchości ludzkiego żywota i diablej nędzy zdejmowały go trwogą. A ona wtedy – jak już się rzekło – wyrwała złoto z kryjówki i ruszyła w świat. Tylko po drodze zgubiła podobno sznur korali. Znalazła je sąsiadka, związała i do kościoła zaniosła Świętej Panience.

Jak daleko wyruszyła? Do Francyi? Nie ma zgody wśród ludowych gawędziarzy, co do miejsca ucieczki. Jedni prawili, że do dalekiej Ameryki, drudzy, że ledwie do nieodległej wsi, gdzie krewniacy mieszkali.

Mógł gonić za nią w świat i próbować ukarać, mścić się, ale pozostał samotny i ośmieszony. Może był przypisany do tego miejsca, a może mu paszportu odmówiono? Wszak piekielna administracja przejrzała kartoteki i nie miała wątpliwości, iż słupiański łyk do zemsty się nie nadaje. Ukaranie zlecono innym. I tamci wywiązali się z zadania. Udusili złodziejkę i powiesili na suchej gałęzi przy trakcie z Kielc do Bodzentyna. Korale z powieszonej spadły i zaczepiły się o krzak dzikiej róży. Ktoś je podniósł i do kościoła w Słupi przyniósł. Właśnie do Słupi, choć do świątyni w Bodzentynie miał bliżej.

Znów się więc pojawia motyw korali. W słupiańskim kościele pod wezwaniem świętego Wawrzyńca, w bocznej nawie, wiszą takie krwistoczerwone sznury. Czyżby to te, które wykradziono diabłu? Pewnie te, a może i inne.

Szymon Michnio, gawędziarz ludowy, co niejedno widział i niejeden zdumiewający fakt skomentował, powiada, że ludziska próbują swej osobistej siły, fantazji, pozornej władzy i przebiegłości. I ona więc spróbowała, bo naszła ją grzeszna ochota.

Kto wie, w jakich czasach żyła. Może nie tak dawno; gazety już mogła prenumerować, w nich wyczytała o Baden–Baden i wieży Eiffla, stąd i pragnienia niewieście, by zobaczyć te cuda. A może przechadzka po badeńskim kurorcie, jak też pod słynną wieżą, to jedynie pragnienia gawędziarza? Przywoływał je w swoim opowiadaniu, jako nieziszczalne chwile cudowności i pożądania. Relacja zabrzmiała dramatycznie i nostalgicznie zarazem, zapisałem ją pospiesznie w nadziei ocalenia klimatu tamtego wieczoru, kiedy wilgotna i chłodna mgła spowijała jodły i modrzewie, a Puszcza Świętokrzyska traciła swe kontury, stawała się groźna, mroczna i tajemnicza. Można było nawet odnieść wrażenie, że kamienny posąg pielgrzyma – według legendy zdążający w stronę szczytu Łysej Góry – zakołysał się, drgnął i jakby w tamtym momencie przesunął się o owe ziarnko maku, którego grubość zmniejsza co roku drogę skamieniałego wędrowca do celu.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Włodzimierz Fronczek, Zakochany diabeł, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 206

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...