06.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #210 / Arystokrata smutku

Co się dzieje, gdy poeta pisze prozę?

Oto przedwojenna Łódź. Jednopiętrowa kamienica przy wybrukowanej kocimi łbami ulicy Wilczej. Kamienica dziadków poety, który pisze prozę. Dziadek Leon w robotniczym zespole teatralnym grał myśliwego w bajce o Czerwonym Kapturku.

W rodzinnym albumie na Wilczej mieszkają fotografie powłóczone sepią. Widać na nich, jak wtedy biesiadowano (prawie w każdą sobotę, pito głównie likiery). Widać obitą tkaniną kanapę, a na niej cztery rozłożyste ciotki, z których jedna miała sopran kryształowej barwy. Poeta piszący prozę zwraca uwagę, że ten głos przypominał „modne w tamtych latach wazony z rżniętego szkła”.

Na robienie zdjęć szło się całą rodziną do atelier przy Piotrkowskiej, gdzie dominowały tła z palm i sztucznych greckich ruin. W pierwszym rzędzie – opowiada piszący prozę poeta – usadowił się wujek Zdzisiek, który po ukończeniu szkoły morskiej w Gdyni będzie brał udział w zatopieniu pancernika Bismarck i ożeni się z Angielką słynącą z tego, że publikowała w lokalnej prasie krótkie wierszyki ze słowem egg, czyli jajko. Umrze, gdy jej ulubiony baran, stęskniony po tygodniowej rozłące, zmiażdży jej miednicę.

Na tej samej fotografii młoda brunetka i jej dwie blond córeczki (wszystkie trzy lekko krzywouste, dostrzega poeta piszący prozę) spoglądają z ciekawością w czarne oko aparatu na parę lat przed tym, jak spłoną w krematorium w Auschwitz. Ocalały mąż i ojciec popadnie w obłęd. W innym miejscu przykuwa wzrok przystojniak w lakierowanym kołnierzyku – wujek Ludwik, finansista, przed wojną łamacz niewieścich serc. Po wojnie powiesi się, prawdopodobnie z miłości.

Jest jeszcze – już poza fotografią, w jadalni kamienicy przy Wilczej – wysoki, nakręcany, stojący zegar. Gdy dziadek umarł, zegar zatrzymano, czyniąc wieczność niemal dotykalną.

Wszystkie te wydarzenia ujęte w rozdziale W Stronę Wilczej i zajmujące w książce zaledwie dwie i pół strony, wywołują napięcie porównywalne z tym, jakie znamy ze słynnych scen z filmów Hitchcocka. Gdy poetą piszącym prozę jest Łukasz Nicpan, napięcie przeradza się w rodzaj magii, zauroczenia (od rzucania uroku).

Na Kawalerkę z witrażem składa się sto krótkich obrazów. Tak właśnie: obrazów, bo teksty te są czymś innym niż opowiadania, innym niż błysk literackich miniatur – i nie ma wśród nich ani jednego, który pozwalałby na oddech, ponieważ brakuje w tym zbiorze, co rzadko spotykane, fragmentów słabszych. Bohaterami książki Nicpana, autora pięciu tomów poetyckich (z których pierwszy, Kwanty, chwalił sam Artur Sandauer) i książki prozatorskiej Fajerwerki nad otuliną (PIW, 2020), tłumacza literatury anglojęzycznej, do stanu wojennego redaktora Nowych Książek, a po wyrzuceniu go stamtąd między innymi roznosiciela mleka – są wspomnienia. Ciche, niespektakularne, intymne, delikatne, jakby otulone ochronnym kokonem, nawet wtedy, gdy wplątuje się w nie wielka historia – a jednak wstrząsające. Sprawia to osobowość autora – człowieka obdarzonego przekleństwem, a zarazem błogosławieństwem NAD – owego tkliwego NADmiaru czucia, widzenia i słyszenia – cechy psychologicznej artystów wszelkich sztuk. Laureat Nagrody Nobla Iwan Bunin, zmagający się z własnym NAD, odnotowywał w dzienniku, że piękno i struktura tego świata wydają mu się czasem nie do zniesienia, gdyż zmysły, którymi je odbiera, nie odgradza najmniejsza warstewka dystansu, narażając nerwy na bezpośrednią kolizję z bodźcami płynącymi ze zdarzeń. Każde NAD ma swoje odrębne poziomy i konsekwencje. Bez wątpienia to Nicpanowe plasuje się w pobliżu najwyższego progu odczuwania. To ono sprawia, że w jego pisarstwie najważniejsze jest nie to, co widzi w rzeczywistości, ale j a k widzi.

Gdy poeta pisze prozę, powstaje książka o miłości

Historie miłosne narratora – alter ego autora, to oryginalne i intrygujące tworzywo fabularne Kawalerki z witrażem. Kto jednak spodziewa się znaleźć tu nagie sceny erotyczne, ten się rozczaruje. A przecież Łukasz Nicpan kocha żarliwie i do głębi!

Kocha Danuśkę z filmowych Krzyżaków, w której, dwunastoletni, zadurzył się po uszy w łódzkim kinie Bałtyk wczesną jesienią 1962 roku. Kocha ją nadal, bo takie miłości nie kończą się wraz ze śmiercią umiłowanych.

Równocześnie kocha aktorkę Kalinę Jędrusik, która 12 kwietnia 1965 roku (nieskażone miłości pielęgnują konkret, zakotwiczają się w nim na dowód, że zaistniały) w czternastym odcinku Kabaretu Starszych Panów śpiewała przez sen spod gęstych, cóż z tego, że sztucznych rzęs: „Nie, nie, nie budźcie mnie, śni mi się tak ciekawie”, a kilkadziesiąt lat później niska, gruba, ruda i wielkooka pojawiła się na pogrzebie pewnego profesora, znajomego autora Kawalerki z witrażem. „To była ona, ta sama, choć zupełnie do tamtej niepodobna” – zapewnia narrator w obrazie Zimne mieszkania, dlatego wciąż warta miłości.

I kocha amerykańską astronautkę w szortach i białych skarpetkach, unoszącą się w powietrzu jak pływaczka w wodzie, sprawczynię wyjątkowego, mistycznego wręcz doznania: „Jakbym obcował – objaśnia nas autor w obrazie Sally – nie mogąc obcować cieleśnie z boginią, nadniewiastą”.

Bujna, wielowarstwowa erotyka tej książki jest bowiem niepokalana spełnieniem, nieskażona procesem przemijania, zatrzymana w stadium najczystszym – świadoma, że w każdej miłości następuje święty moment bezinteresownego oddania, chwila, w której zawiera się sedno tej najbardziej z tajemniczych, dostępnych ludzkiemu doświadczeniu emocji, sedno, na które znalazł słowa święty Paweł w swym znanym Hymnie. Łukasz Nicpan – jak o sobie powiada: „prawdziwy ateista z bliskimi kontaktami z Bogiem” – w Kawalerce z witrażem prezentuje bliski Pawłowemu ideał miłości wiernej, nieustającej, cierpliwej, bezwarunkowej, niezazdrosnej, obdzielając przy tym ukochane postaci darem bezczasowości. Gdyż czas u Nicpana nie rozszczepia się, nie zdobywa władzy, przeciwnie, to narrator kontroluje go i nad nim panuje, jak w obrazie ZASP:

Była połowa lat trzydziestych, międzywojnie. Wybrałem ten czas, bo chciałem, żebyśmy w Zakopanem mogli chodzić na nocne papojki do Witkacego, odwiedzać Makuszyńskiego, bywać w domu Pod Jedlami. Ewa [Szykulska, kolejna wybranka narratora – E.I.] była ode mnie tylko o pięć miesięcy starsza, miała się urodzić w roku 1949. Nasz romans zapowiadał się wspaniale. Zamieszkaliśmy w pensjonacie Astoria przy Drodze do Białego. Miałem nadzieję spotkać tam Brunona Schulza.

Przeszłość i teraźniejszość mają równy status, są linearne. Starsza schludnie ubrana, ciągle ładna pani kupująca zioła w zielarni bonifratrów raptem przeobleka się w dziewczynę z nieprzeżytej miłości, którą autor wydobywa z pustki, nadając jej prawo do zaistnienia wraz z godnością przynależną gorącemu uczuciu.

W sekwencji obrazów – opowieści o ukochanych najsilniej porusza Tańcząca w białym, zwiewnym stroju, w cieniu drzew, ujrzana we wstecznym lusterku samochodu mknącego w wakacyjny dzień szosą na Warmię:

Trzymając w palcach skraj jasnej spódnicy, okręcała się w tanecznym pas na tle falujących wzgórz, nieba z obłokami i betonowych ruin pegeeru. Z uchyloną w zalotnej przeciwwadze głową podbiegała kilka metrów tanecznym krokiem, robiła obrót i znowu podbiegała. Przypominała szczęśliwego bielinka.

Ten kojący sielski opis zderzy się za sekundę z olśnieniem ‒ „a to przecież mogła być ona, moja nienapotkana w życiu miłość” ‒ i malejący w lusterku widok pląsającej dziewczyny nabiera nagle posępności dramatu. Nic już nie będzie takie samo: życie zyskało jakąś wartość dodaną, by smagnął je ból nieodwracalnej utraty.

Wszystkie te niespełnione miłości dzieją się niezależnie od Wielkiej Spełnionej ‒ do żony, towarzyszki ponad półwiecznej wspólnej drogi, wiodącej przez dziuplowate kawalerki (także tę, od której wziął się tytuł książki, z pomalowaną własnoręcznie, przypominającą witraż szybą) Łodzi i Warszawy, świadkującej zdrowiu i chorobie, latom i zimom; do domu w otoczeniu Puszczy Kampinowskiej, gdzie narodziła się pierwsza i od razu znakomita książka prozą Łukasza Nicpana Fajerwerki nad otuliną, gdzie przybłąkują się porzucone psy i koty, gdzie toczą się, przeglądając się w swoich rewersach, noce i dni i gdzie wyobraźnia pisarza jak „precyzyjnie nastawiona antena” wyławia w nieskończonym zbiorze możliwości miłosne fluidy. Bo jeśli cokolwiek w tym migocie zwanym istnieniem warte zachodu, to właśnie ona: wszechogarniająca miłość.

Gdy poeta pisze prozę, powstaje książka o niewinności

Platonizm miłosnych uniesień stanowi ważne ogniwo szerszego zagadnienia. Autora Kawalerki z witrażem fascynuje stan niewinności i okoliczności, w jakich człowiek ją traci. Wydawałoby się, że wystarczy do tego kontekst zewnętrzny, jak w obrazie Glapa (od przezwiska szkolnego kolegi). W rodzinnej Łodzi Nicpana panuje stalinizm, w katowni Anstadta mordują ludzi. Na szkolnych apelach śpiewane są podniosłe, „przejrzyste jak szkło” pieśni.

Nie wiedziałem o tym. W ogóle o niczym jeszcze nie wiedziałem. Dla mnie i kolegów z podwórka epoka była piękna, przypominała okno na radosną przyszłość

– wyznaje narrator. I dalej:

Byłem święcie przekonany, że moi rówieśnicy, wszyscy co do jednego, wyrosną na pięknych, szlachetnych ludzi […]. Byliśmy niewinni. Takie czyste mieliśmy serca.

Zatem nie kontekst zewnętrzny bruka czystość. Przychodzimy na świat z darem niewinności n i e z a l e ż n i e od warunków otoczenia, potrafimy przebywać we własnym raju także w piekle. (Czy to nie tę prawdę odkrył bohater głośnego filmu Życie jest piękne Roberta Benigniego, próbując w niemieckim obozie koncentracyjnym ochronić synka przed utratą niewinności przez zapewnianie go, że dziejące się wokół okropieństwa to tylko gra, zabawa dorosłych?) W dodatku, dopóki mentalnie przebywamy w raju, nawet te spośród naszych uczynków, które noszą znamiona zła, świadomość nie kwalifikuje jako naganne:

Owszem, zdarzyło się, że pewnej śnieżnej i mroźnej zimy nawrzucaliśmy do komina dozorcówki śnieżnych kul. W dozorcówce mieszkał dozorca Krzemiński z żoną […]

– opisuje Nicpan jedno z takich zdarzeń w Glapie. Ale przecież:

Nie wrzucaliśmy tych pacyn złośliwie, jedynie przez ciekawość, a trochę z nudów, bo z powodu śnieżyc zawieszono w szkołach lekcje.

I owszem:

[…] innego razu biliśmy Jasia, którego nazywaliśmy Glapą, bo był jedynakiem, uczył się grać na skrzypcach i w ogóle był fajtłapą, biliśmy go jego własną skórzaną pilotką po głowie. Ale przecież nie, żeby zabić.

Każdy ma własną historię wypędzenia z raju, zakodowaną w DNA indywidualnego losu. Jedna z takich nieodwracalnych chwil granicznych następuje w słoneczne południe, w drugiej lub trzeciej klasie szkoły podstawowej, z udziałem narratora, jego kolegi i śniadej, czarnowłosej Elki:

Zostaliśmy po lekcjach tylko we troje […]. Poprosiliśmy, żeby została. Zgodziła się, zaciekawiona. Nie wiedzieliśmy, jak zacząć. […] Klucząc, […] wypowiedziałem w końcu naszą wspólną, moją i Kuby, prośbę. Elka się zaczerwieniła, zaczęła się śmiać, złapała tornister i chciała odejść, coś ją jednak powstrzymywało […]. Była ciekawa, podobnie jak my. […]. W końcu się zdecydowała. Odłożyła na ławkę tornister, zadarła granatowy fartuszek, opuściła do kolan, a potem równie szybko podciągnęła majteczki.

Trwało to sekundę, lecz to wystarczyło. Byliśmy zgubieni. Obaj, ja i Kubuś, w jednej chwili utraciliśmy niewinność. Dlatego w kilka lat później usunięto nas z raju.

Motyw niewinności, tak wyraziście zaakcentowany w powyższej scenie z obrazu Powrót do raju, pełni szczególną rolę w książce retrospektywnej, pisanej z pozycji, którą ujęliśmy przyimkiem NAD. Bo to właśnie sposób, miejsce i czas pożegnania się z niewinnością rzeźbią naszą duchowość, kształtują postawę wobec rzeczywistości, wpływają na hierarchię wartości, ustalają poziom bolesności NAD, słowem – determinują całe życie.

We wstrząsającym obrazie Śmierć na przystanku mała dziewczynka, w przeciwieństwie do dorosłych, nie może oderwać wzroku od zwłok kota leżącego w rynsztoku w pobliżu autobusowej wiaty. Podjeżdża autobus, dziewczynka z matką wsiadają środkowym wejściem, ale dziecko ciągnie matkę ku tyłowi pojazdu, chce nadal patrzeć na zakrwawione kocie truchło. To w tym momencie, pośród obojętnych, zajętych znojnymi myślami pasażerów, przy akompaniamencie zgrzytliwego warkotu uruchamianego silnika, zapoczątkowuje się kulminacja tragedii:

Co ją [dziewczynkę – przyp. E.I.] ciągnie w przepaść, od której odciąga ją matka?

– podsuwa pytanie narrator i zostawia nas z gęstą, ascetyczną puentą:

Dziewczynka klęczała na siedzeniu w ostatnim rzędzie i wpatrywała się z napięciem w zachlapaną szybę.

I ta puenta, za każdym razem, gdy będziemy wracać do spotkania z dziewczynką, narazi nas na ścisk serca: bo jeśli my, bierni świadkowego tego zdarzenia, zanurzamy się w jego traumie, to jak odbiło się ono w umyśle dziecka? Tak koniec niewinności rozumianej jako inicjacja w dorosłość zyskuje wymiar społeczny. To dlatego autor zaznacza, że wielu jego kolegów ze szkolnych lat, którzy oddychali tym samym powietrzem i biegali po tym samym podwórku, wyrosło na łobuzów, aferzystów, a nawet zbrodniarzy.

W świecie, w którym prędzej czy później we wszystkich zanika niewinność, tylko poeta może zachować stan dziecięcej czystości. „To cecha poetów zatraconych w czasie” – zauważa Łukasz Nicpan w obrazie Orzeł bez nogi. To ważne odkrycie. Oto poeta bierze na swoje twórcze barki zadanie ocalenia tego, co gnieździ się w pojęciu sacrum.

Gdy poeta pisze prozę, powstaje książka o wyobraźni

W tym cichym posłannictwie pierwszoplanową rolę odgrywa wyobraźnia Łukasza Nicpana – zatracona w czasie, tkana z impulsów, czerpiąca ze skarbnicy jego rozgałęzionego NAD, absolutnie wyjątkowa.

Na majowym spotkaniu autorskim w księgarni PIW, zorganizowanym z okazji premiery Kawalerki z witrażem, byliśmy świadkami niecodziennego wyznania:

Widzę żywych, kiedy umrą – rzekł poeta z właściwą sobie bezpretensjonalnością i łagodnym uśmiechem. Szczupły wysoki mężczyzna z białą czupryną i szeroko rozwartymi jasnymi oczami. – Widzę, jak idą ulicą – dodał – prężni, zdrowi, a potem każdego z osobna, gdy zawładnęła nimi śmierć.

I w Kawalerce z witrażem wyobraźnia autora odkrywa swoje osobliwe przymioty. Oto opowieść o pielęgnowanym na starym biurku miniaturowym japońskim drzewku. Jest koniec jesieni, zmierzcha, jedna z tych znanych twórcom chwil zawieszenia między słowem a słowem, spojrzenie pisarza skierowane na drzewko, z którego korony zjeżdża na lśniącej nitce pajączek. Za sekundę drugi. A może to jedynie figiel banieczki powietrza na gałce ocznej?

Wyobraźnia wzięła ją sobie [banieczkę – E.I.] za tworzywo i stworzyła pajączka na nitce – tłumaczy rzeczowo narrator obrazu Bonsai. – Potem wzruszyła się pajączkiem jako współmieszkańcem samotnego biurka pisarza, a potem, na wpół żartobliwą hiperbolą, zahaczyła o kosmos i naszą, ludzkości, w nim samotność.

U Nicpana wyobraźnia wybucha od uderzenia detalu, wokół niego się uwija, pęcznieje, rozkwita. Raz zapalnikiem będzie ucho odwróconej tyłem blondynki w miejskim autobusie, które staje się:

[…] uchem wszystkich pięknych dziewcząt […] uogólnionym, uniwersalnym centralnym punktem całej urody świata.

Uchem bez twarzy, bo opowiadający nie chce jej zobaczyć, by nie narazić ideału na pokalanie, odebranie mu niewinności.

Innym razem (w obrazie Filcowy kapelusz) będzie to dźwięk fortepianowego klawisza, z którego wyłania się

 

[…] ogólne wrażenie, że nasza rzeczywistość nie jest wcale trwała, mocno osadzona, skoro nawet palec pianisty, mały palec jego prawej dłoni, potrafi podrzucać ją w górę jak jabłko.

Albo strącać w dół i ona spada jak po schodach filcowy kapelusz.

Jeszcze kiedy indziej banalna mucha nad kuchennym parapetem, w przedśmiertnym drżeniu, sprowadza metafizyczną refleksję na temat nieprzeniknionej tajemnicy otaczających nas rzeczy.

Łasi się ta wyobraźnia do metafory, która włącza się w tok narracji raptownym błyśnięciem, jak w szybach pociągu jadącym z Warszawy do Skierniewic (Spotkanie z samobójcą), gdy:

Po ośnieżonych świerkach przelatywały widmowe wnętrza wagonów, nasze widmowe palta, kurtki i głowy.

Metafora zamienia wczesnowiosenny puszysty śnieg w chrupki – jak skórka na świeżo wypieczonym chlebie. Metafora wabi, prowokuje język do słowotwórczych akrobacji: w Dziewczynie na krawężniku światło przeistacza w zjawisko „jak pod szklanym kloszem kopulasto w lśnieniach wyoblone”.

A wszystko to, ten kipiący bogactwem, przefiltrowany przez wyobraźnię świat, przenikają, subtelnie i dyskretnie, neutrina smutku.

Gdy poeta pisze prozę, powstaje książka o smutku

Nicpanowy smutek nie chadza pod rękę z rozpaczą, nie zadaje się z histerią, nie sączy jadu czarnowidztwa – to smutek rozumny, współczulny z krążącym w uniwersum utrwalonym smutkiem losu wszechrzeczy, smutkiem, którym patrzą czasami oczy milczącego dziecka i niektórych zwierząt, a także wchodzących z nami w relacje przedmiotów. Smutkiem objętym sacrum. W Skrzypku na szafie narrator wspomina:

Dla mnie [Łódź – E. I.] zamykała się między dwiema bramami, dworcami Fabryczna i Kaliska. Z Fabrycznej jeździliśmy do Radomska, do dziadków, z Kaliskiej nad morze. Obie bramy były smutne tylko jednostronnie – wtedy, kiedy się przez nie wracało do miasta. W odwrotną stronę, gdy się wyjeżdżało, były radosne jak bramy do raju.

Zdolność smucenia się ma przedział pociągu, pogrążony w żałobie po tym, jak opuścił go mężczyzna z przypiętą do klapy płaszcza czarną wstążeczką. Smutek snuje się za stadem gawronów, a zwłaszcza za tym jednym, wypatrzonym przez narratora z okna mieszkania na piątym piętrze osiedlowego bloku, kiedy ptak znika z pola widzenia, by gdzieś tam, w pobliskim lasku, spędzić ze współbraćmi na tajemnym czuwaniu jesienną noc.

W e-mailowej korespondencji ze mną Łukasz Nicpan precyzuje: „Chodzi o smutek fundamentalny, bazowy, u podłoża” i zauważa, że wedle tej kategorii charakterologicznej: twórczość ze smutkiem w tkankach czy też nie, można by układać słowniki pisarzy i ich biografie.

Sam Nicpan niesie smutek z elegancją, z jaką arystokrata nakłada cylinder. Rozumie, że, paradoksalnie, znakiem rozpoznawczym fundamentalnego smutku jest zachowanie zdolności do śmiechu. „My się z żoną dużo śmiejemy” – zwierzył się (z uśmiechem) na wspomnianym spotkaniu autorskim. Twórca Kawalerki z witrażem śmieje się lub uśmiecha niemal w każdym z wypełniających książkę obrazów. To uśmiech nienachalny, lecz wyczuwalny, szczery. W tym potraktowaniu smutku śmiechem objawia się klasa człowieczeństwa zmierzającego się z istnieniem. Co więcej, uśmiech przez smutek jest tu również, o ile nie głównie, wyrazem zachwytu życiem, które „potrafi być piękne. Nawet takie zapoczątkowane przez pomyłkę” – jak to ujmuje w obrazie ZASP. innym, w Wywiadzie z dziadkiem, tak formułuje wartość życia: „Już nie przepadniemy jako nigdy nienarodzeni”.

Kawalerka z witrażem to literacki majstersztyk, w którym z ziarenek wspomnień wykiełkowuje frapująca wielopiętrowa konstrukcja. To wnikliwe studium ludzkiej NADwrażliwości, a zarazem bardzo osobisty przewodnik po ważkich, historycznych wydarzeniach towarzyszących pokoleniu Polaków urodzonych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ale przede wszystkim jest to książka potwierdzająca, że poeta pozostaje nim także wtedy, gdy pisze prozę.

Łukasz Nicpan, Kawalerka z witrażem, PIW, Warszawa 2023.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Elżbieta Isakiewicz, Arystokrata smutku, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 210

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...