Nowy Napis Co Tydzień #244 / Nicowanie nicości. (Syzyfowe) prace eschatologiczne w poezji Wisławy Szymborskiej
Heroiczny przebieraniec
Poszukując idealnej formuły wyrażenia fenomenu twórczości Witolda Wojtkiewicza, Piotr Paziński, autor niedawno wydanej książki o tym właśnie, jednym z najwybitniejszych artystów młodopolskich, podkreśla zarówno towarzyszące wcześnie zmarłemu malarzowi „przeczucie kruchości i absurdalności istnienia”
Rzeczy najważniejsze mówią o nim jego obrazy. Gdybym w jednym nieudolnym zdaniu chciała to streścić, brzmiałoby to mniej więcej tak: Życie jest krótkotrwałą huczną maskaradą, a ci, którzy biorą w niej udział, są tylko kolorowymi przebierańcami nicości
Tamże, s. 89. [3].
Nic dziwnego, że powyższy fragment wypowiedzi przyszłej noblistki Paziński umieszcza jako myśl przewodnią rozdziału książki zatytułowanego Arlekinada, nie dziwi również, że to właśnie autorka Wrażeń z teatru odczytuje tak trafnie egzystencjalny dramat wpisany w twórczość Wojtkiewicza. Pozorowanie to przecież uniwersalny, ogólnoludzki mechanizm obronny, nieunikniony, bo wynikający z samej istoty bytu człowieka, który chce i musi zapominać o tym, że w każdej chwili umiera – aby móc żyć. Rozpoznaje i ukazuje tę potrzebę rozpaczliwego przebierania nicości Wojtkiewicz, ciężko chory na serce i żyjący w przeczuciu nadchodzącej śmierci. Nie ucieka od prawdy i Szymborska, okrywając ludzką arlekinadę słowami tak bliskimi wypowiedzi mającego zaraz umrzeć Makbeta. Przypomnijmy: „Życie jest krótkotrwałą huczną maskaradą, a ci, którzy biorą w niej udział, są tylko kolorowymi przebierańcami nicości”
Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącąW. Szekspir, Makbet, [w:] tegoż, Romeo i Julia. Hamlet. Makbet, tłum. J. Paszkowski, Kraków 2018, s. 376. [5].
Diagnozy Szymborskiej i Makbeta łączy wiele: rozpoznanie ograniczonego czasu istnienia („krótkotrwała” – „przechodni półcień”, „przez parę godzin”), tragicznej teatralności („maskarada” – „nędzny aktor”, „rola”, „scena”), otaczającej człowieka nicości („przebierańcy nicości” – „w nicość przepada”) oraz dojmującej potrzeby, by płynącą z nicości ciszę stale zagłuszać, czyli maskować („huczna” – „głośna, wrzaskliwa”). Nawiązując w swej wypowiedzi do treści dramatu w przekładzie Paszkowskiego, poetka sięga nie tylko do wersji najbardziej kanonicznej i powszechnie znanej, ale również do tego tłumaczenia, w którym pojawia się nicość – konieczne i nieuniknione zakończenie życiowego spektaklu. Jednak theatrum mundi Szymborskiej różni się od teatru świata, w którym Makbet odgrywa właśnie ostatnie tragiczne sceny. Szkocki tyran dostrzega przede wszystkim nędzę przedstawienia – aktora, a więc i całej sztuki, którą dobitnie nazywa „powieścią idioty”. Absurd pojawia się w najbardziej destrukcyjnej i beznadziejnej postaci. Teatr okazuje się tylko oszustwem, marność – jedynie marnością. Szymborska – przy założeniu, że komentując sztukę Wojtkiewicza, pisze (nie)zamierzenie również o sobie – dotyka nicości, ale nie deprecjonuje życia. Jedyną skazę – winę nieudolności – przypisuje sobie szukającej słów, by uchwycić tajemnicę sztuki unieśmiertelniającej umierające.
Autorka Wołania do Yeti zabiera głos, ponieważ rozpoznaje w Wojtkiewiczu duszę bratnią – artystę w obliczu nieuchronnej katastrofy szukającego, nie bez melancholii czy nawet rozpaczy, ale i z filozoficznym spokojem, recepty na zachowanie istoty człowieczeństwa, która potrafiąc wybiegać myślą ku wieczności, nie może ocalić swojego życia. Skazany na śmierć człowiek nie jest dla niej ani aktorem, ani idiotą. Przysługuje mu status „przebierańca” – kogoś, kto spędza życie jako uczestnik hucznej maskarady nie dlatego, że w karnawałowym zgiełku chce uciec od życia, ale raczej dlatego, że życie samo w sobie okazuje się maską przesłaniającą nicość. Może dziwaczny lub chwilami godny politowania, bezskutecznie przypochlebiając się odchodzącemu z każdą minutą życiu, proszący, by zechciało upływać allegro ma non troppo
Wyodrębniony z nicości tylko kolorowym kostiumem przyszły nieboszczyk w kruchej masce ciała staje się heroicznym w swej istocie arlekinem, tylko w ten sposób mogąc funkcjonować ze świadomością swojego „pochodzenia”:
Nicość przenicowała się także i dla mnie.
Naprawdę wywróciła się na drugą stronę.
Gdzież ja się to znalazłam –
od stóp do głowy wśród planet,
nawet nie pamiętając, jak mi było nie być.(***Nicość przenicowała się..., WW 354)
Wszechobecna wanitatywność (nicość) spleciona z afirmacją życia (przebraniem) to paradoks bliski poetce „jednorazowej aż do szpiku kości” (Próba, WW 189), która w przemowie po otrzymaniu Nagrody Nobla pochyla czoło przed mistrzem i głosicielem marności – Koheletem, jednocześnie zwracając życzliwie uwagę na jakże poważne niedopatrzenie mędrca, zapominającego o niepowtarzalności oraz oryginalności swojego życia – jedynego w swoim rodzaju przebrania nicości
Niesprawiedliwa sprawiedliwość, sprawiedliwa niesprawiedliwość
Robi selekcję. Myślę, że ma świadomość, że to jej ostatnia przeprowadzka i że nie ona będzie likwidować mieszkanie przy Piastowskiej. Listy pakuje do foliowych woreczków, wiąże wstążką. Opisuje zawartość na kartkach, które wrzuca do środka. Wiele listów wyrzuca. Któregoś dnia przychodzę i zastaję ją na przeglądaniu albumów z fotografiami autorstwa Adama Włodka. „Niech pan spojrzy – mówi. – To Halina Poświatowska. Jaka ona była piękna!” Delikatnie odkleja jej zdjęcie i chowa do koperty [...]
M. Rusinek, Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej, Kraków 2016, s. 81. [9].
W krótkim fragmencie wspomnień Michała Rusinka o Szymborskiej wybrzmiewa nie tylko świadomość przemijania, wywołana niejako czynnością porządkowania pamiątek i przeczuciem własnej śmierci, ale również zachwyt, tak zwięźle i dosadnie wyrażony w wykrzyknieniu: „Jaka ona była piękna!”. Zachowanie w pamięci i jednocześnie pełne czułości zachowanie materialnej pamiątki oraz afirmacja piękna dokonana w mieszkaniu, w którym Szymborska umrze kilkanaście lat później, stanowią znaczące elementy postawy przebierańca nicości. Tu warto przywołać w całości wiersz Autotomia poświęcony „pamięci Haliny Poświatowskiej”, pochodzący z tomu Wszelki wypadek (1972):
W niebezpieczeństwie strzykwa dzieli się na dwoje:
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Rozpada się gwałtownie na zgubę i ratunek,
na grzywnę i nagrodę, na co było i będzie.
W połowie ciała strzykwy roztwiera się przepaść
o dwóch natychmiast obcych sobie brzegach.
Na jednym brzegu śmierć, na drugim życie.
Tu rozpacz, tam otucha.
Jeśli istnieje waga, szale się nie chwieją.
Jeśli jest sprawiedliwość, oto ona.
Umrzeć ile konieczne, nie przebrawszy miary.
Odrosnąć ile trzeba z ocalonej reszty.
Potrafimy się dzielić, och prawda, my także.
Ale tylko na ciało i urwany szept.
Na ciało i poezję.
Po jednej stronie gardło, śmiech po drugiej,
lekki, szybko milknący.
Tu ciężkie serce, tam non omnis moriar,
trzy tylko słówka jak trzy piórka wzlotu.
Przepaść nas nie przecina.
Przepaść nas otacza.
(WW 344–345)
Pamięci Haliny Poświatowskiej poświęca więc Szymborska elegię bez skargi, horacjańską bez patosu, przyrodniczą bez biologizmu, barokową bez przepychu i poetycką bez rozpoetyzowania. Namiętną pogoń za wciąż wymykającym się życiem honoruje konceptem, którego nie powstydziłby się autor sonetu Do trupa
Wyliczenie kontrastów powoli urzeczywistnia przemyślny koncept: zguba i ratunek, grzywna i nagroda, co było i co będzie, śmierć i życie, rozpacz i otucha. Szale wagi się nie chwieją – to, co pozostawiono na pożarcie, nie jest ani ważniejsze, ani lepsze niż to, co ocalało. Nie nastąpiła utrata:
Rozpada się gwałtownie na zgubę i ratunek,
na grzywnę i nagrodę, na co było i będzie.
W połowie ciała strzykwy roztwiera się przepaść
o dwóch natychmiast obcych sobie brzegach.
Na jednym brzegu śmierć, na drugim życie.
Tu rozpacz, tam otucha.
Jeśli istnieje waga, szale się nie chwieją.
Jeśli jest sprawiedliwość, oto ona.
(WW 344)
„Oto ona” – oznajmia podmiot liryczny, prezentując proste założenia iście naturalistycznej sprawiedliwości – wobec jednych być ofiarą, wobec innych – drapieżnikiem. Ulec silniejszemu, uciec przed tym, czego nie można pokonać, otruć to, co zagraża. Część należna światu, część konieczna do przetrwania gatunku. Podobnej konsekwencji w dążeniu do przetrwania i rozwoju gatunku trudno się doszukać w cywilizacji ludzkiej, po której przecież można byłoby się spodziewać o wiele wyższego stopnia doskonałości niż ten dostępny morskim bezkręgowcom. Sprawdzianem osiągnięć człowieka staje się w poezji Szymborskiej symboliczna próba namówienia człowieka śniegu, by opuścił mroźną górską krainę i skorzystał z dobrodziejstw nowoczesnego świata stworzonego przez homo sapiens. Okazuje się jednak, że z niepodważalną logiką bytu strzykwy nie mogą się równać nieprzekonujące i – co tu dużo mówić – dość żałosne nawoływania do Yeti w nigdy nieodwiedzonych przez Szymborską Himalajach (Z nieodbytej wyprawy w Himalaje, WW 187–188). Czy rodzenie dzieci na ruinach może dorównywać brutalnej prostocie i skuteczności autotomii? Jakie praktyczne znaczenie mogą mieć cywilizacja i kultura, skoro nie potrafią zachęcić śnieżnego olbrzyma do opuszczenia mroźnych Himalajów? Jak absurdalne w swej istocie poszukiwania Yeti
Jednak gdy tylko odmienność zostanie podkreślona, pojawia się podobieństwo w niepodobieństwie. Również człowiekowi nie odmówiono zdolności podziału, szczególnej autotomii – składa przecież w ofierze ciało, ciężkie serce i gardło, by ocalić delikatny, nietrwały szept, szybko milknący śmiech oraz poezję. Natomiast szale wagi nie wydają się tak niewzruszone jak wcześniej („Jeśli istnieje waga, szale się nie chwieją. / Jeśli jest sprawiedliwość, oto ona”). Grzywna jest niewspółmiernie wysoka względem nagrody. Zysk okazuje się ulotny i nietrwały, a strata – wielka i bolesna. Śmierć zabiera to, co nigdy nie zostanie zregenerowane („Umrzeć ile konieczne, nie przebrawszy miary. / Odrosnąć ile trzeba z ocalonej reszty”). Horacjańska fraza i wyrażona w niej wiara w poetycką nieśmiertelność to raczej marzenia o autotomii niż dowody jej skuteczności. Piękna Poświatowska żyje w poezji i pamięci, ale nie zrekompensuje to straty jej „ciężkiego serca” i wydobywającego się z jej gardła śmiechu. Non omnis moriar – to tylko „trzy słówka jak trzy piórka wzlotu”, nawet nie słowa, trzy piórka – karykatura wspaniałych skrzydeł, na których poeta, „ze dwojej złożony natury”
Niepodobieństwa – co warto podkreślić – dwojakiego rodzaju, bo gdy tylko logika podpowiada, że nieregenerujący się człowiek jest w sytuacji gorszej niż strzykwa, następuje zwrot wpisany właściwie w strukturę wiersza już od samego początku. Z przedzielonych przepaścią dwóch części strzykwy jedna traktowana jest przedmiotowo (oddaje – kogo? co? – „jedną siebie”), druga – instrumentalnie (ucieka – przed kim? czym? – „drugą sobą”). Spoza części ginącej i części ocalałej nie wyłania się podmiot zdolny do refleksji nad dokonanym, brutalnym, ale i genialnym aktem natury. I tu odsłania się drugie niepodobieństwo. Ironia przynosi zamierzony efekt i ukazuje wreszcie porażkę bezkręgowca. Mułożerna strzykwa nie ma pojęcia o zgubie, której uniknęła, i o ratunku, który zapewniła jej natura; nie zdaje sobie sprawy ani z grzywny, którą zapłaciła, ani z nagrody, którą otrzymała. Nie boi się przepaści, która rozdarła ją na pół, nie przeraża jej śmierć, której ledwo co uniknęła. Jest być może w takim samym stopniu obca sobie pozostawionej na pożarcie światu, co i sobie – ocalałej dzięki brawurowej ewisceracji. Zajęta regeneracją nie żałuje tego, co musiała zostawić za sobą; nie potrafi wspominać przeszłości, której nie pamięta i nie pojmuje. Nie rozpacza, a nowo pozyskane życie nie napawa jej otuchą. Triumf człowieka jest jednak gorzki, bo jego fundament stanowi cierpienie płynące z samoświadomości. Gorzki również dlatego, że strzykwa nigdy nie uzna porażki, której nie jest świadoma. Sprawiedliwość autotomii okazuje się niesprawiedliwa – byt w pełni użyteczny okazuje się miałki
Non omnis moriar
Ostatni zwrot w zapasach między podobieństwem i niepodobieństwem zamyka nieodłączna towarzyszka konceptu – puenta wiersza Autotomia: „Przepaść nas nie przecina. / Przepaść nas otacza” (WW 345). Nieświadoma siebie strzykwa rozerwana przepaścią natychmiast się regeneruje. Autotomia następuje nagle i kończy się, gdy jej praktyczny cel zostaje osiągnięty. Jednak człowiek dzieli się inaczej – częściej, boleśniej i na wiele sposobów. Szkarłupnia dokonuje podziału, aby ocalić siebie, człowiek rozdziela siebie w procesie zapadania się w nicość. Taka intuicja każe Szymborskiej bezlitośnie i wyraźnie podkreślać obcość dorosłego względem jego przeszłości:
Dziewczynka, którą byłam –
znam ją, oczywiście.
Mam kilka fotografii
z jej krótkiego życia
(Śmiech, WW 266)
Ja – kilkunastoletnia?
Gdyby nagle, tu, teraz, stanęła przede mną,
czy miałabym ją witać jak osobę bliską,
chociaż jest dla mnie obca i daleka?
[...]
Tak mocno się różnimy,
Tak całkiem o czym innym myślimy, mówimy.
Ona wie mało –
Za to z uporem godnym lepszej sprawy.
Ja wiem o wiele więcej –
Za to nie na pewno.
(Kilkunastoletnia, WW 600–601)
Przepaść, która w życiu strzykwy otwiera się w jednorazowym, rozsądnym i jednocześnie desperackim akcie, w przypadku człowieka stanowi integralną część bytu. Ta przepaść dzieli dorosłego od dziecka, którym był, osobę od jej własnych myśli i uczuć, których nie pojmuje, człowieka mówiącego „ze swego nieznanego serca” (Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, WW 173), wreszcie życie od umierającego w każdej chwili ciała (pod powierzchnią rumianej buzi kryje się przecież czaszka). Nie dziwi, że do siebie samej na fotografii z dzieciństwa Szymborska zwraca się jak do nieboszczyka – części siebie złożonej w ofierze:
Nie patrz tak na nas
tymi swoimi oczami
zanadto otwartymi
jak oczy umarłych.
(Śmiech, WW 268)
Otoczony więc – nieustannie oraz na wiele sposobów – a nie przedzielony przepaścią człowiek to prawdziwy moriturus – płaci światu grzywnę i bezskutecznie czeka na nagrodę. Bezskutecznie, gdyż pomimo doświadczanej na tak wiele sposobów obcości samego siebie nigdy nie może do końca zostawić za sobą tego, co podlega koniecznej autotomii. Jak w takim razie odnaleźć „środek ciężkości”, jak odróżnić wnętrze od zewnętrza, siebie od nie-siebie, „ja” od „nie-ja”, to, co było, od tego, co jest i co będzie, regułę od wyjątku? Mostem między utraconym i ocalonym może być wspomnienie – rzecz niebłaha (Szymborska w czasie przeglądania listów i zdjęć przy Piastowskiej dokonuje przecież starannej selekcji – co zabrać ze sobą, co porzucić). Również poezję traktować można jak pamiątkę, która unieśmiertelnia nie dzięki podziwowi i sławie, ale poprzez uchwycenie obrazu zapisanego w pamięci. Powstanie wiersza dedykowanego pamięci Haliny Poświatowskiej sięga przecież korzeniami do spotkania dwóch kobiet, a więc do życiowego konkretu:
Bardzo lubiła Poświatowską, nie bardzo – jej poetykę. A w każdym razie coś, co nazywała rozpoetyzowaniem. Kiedyś Poświatowska pokazała jej wiersz, w którym pojawiała się fraza „całuję źródło jego szyi”. WS spytała, czy nie lepiej napisać po prostu: obojczyk? „Różnica między nami polegała na tym – mówiła – że Halina całowała źródła szyi, a ja – obojczyki”
M. Rusinek, dz. cyt., s. 109. [24].
Jeszcze jedno niepodobieństwo w podobieństwie, tym razem uwypuklone w pamięci, niepoetyckie, choć oparte na koncepcie zgoła barokowym. W tym poetyckim „pojedynku” – moc wyszukanej metafory przeciwstawiona surowej precyzji medycznego terminu – nie ogłasza się zwycięzcy i nie współczuje się przegranemu. Technika nie podlega ocenie, choć dozwolone są zróżnicowane preferencje – każdy dobiera najlepsze przebranie własnej nicości. Odmienność sposobów ujmowania ludzkiego doświadczenia nie staje się jednak ostatecznie przeszkodą w afirmacji – obie poetki całują, choć jedna pozostaje wierna konkretowi obojczyka
Jak wspomina Rusinek, Szymborska nieufnie podchodziła do tradycyjnych modeli hermeneutycznych, zgodnie z którymi rzeczywistość traktowana jest jak powłoka skrywająca właściwy sens świata:
Mówiła, że my właśnie zbyt łatwo przechodzimy do porządku dziennego nad tą powłoką i za szybko szukamy za nią jakiejś idei. Uważała, że trzeba się najpierw zatrzymać na poziomie owej dosłowności, materialności świata
M. Rusinek, dz. cyt., s. 119. [28].
Poezja nabiera wagi ciężkiego serca i milknącego gardła, ciężaru prześwitującego spoza ciała szkieletu. Nie może być długowieczna
Nie ma takiego życia,
które by choć przez chwilę
nie było nieśmiertelne.
Śmierć
zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.
Na próżno szarpie klamką
Niewidzialnych drzwi.
Kto ile zdążył,
Tego mu cofnąć nie może.
(O śmierci bez przesady, WW 418)
Poświatowska żyje w poświęconym sobie wierszu jako właścicielka zbyt ciężkiego, chorego serca, istota, której śmiech przedwcześnie cichnie, pochłonięta przez przepaść, chciałoby się dopowiedzieć spoza tekstu wiersza – jakże piękna. Bezradne marzenie o horacjańskim non omnis moriar zostaje ożywione, gdy pomiędzy słowem a rzeczywistością rozciąga się most
Most pamięci
Obowiązek pamięci wydaje się w poezji Szymborskiej nieodłączną częścią człowieczeństwa. Być może właśnie ta chwila nieśmiertelności, której śmierć nigdy nie zdoła wyprzedzić, ma z nią bezpośredni związek. Nie chodzi tu oczywiście o mgliste wspomnienie czy zgromadzoną wiedzę, ale żywą pamięć, której utrzymywanie może wymagać trudu i poświęcenia, doświadczenie, w którym intelekt i emocje się dopełniają, współtworząc prawdziwie ludzką i moralną odpowiedź na wszechogarniającą nicość. Oczywiście „kandydaci” na stanowisko stałych lokatorów są selekcjonowani według niezwykle surowych kryteriów
Równie ważna okazuje się pamięć historyczna będąca formą oddania sprawiedliwości ofiarom, o których wszyscy często najchętniej chcieliby zapomnieć – z poczucia winy lub w imię wymagań rzeczywistości czy też praw toczącego się życia. Zadanie poety to wyłowienie z niebytu skrzywdzonych niepamięcią losów – gest będący formą apelu o wierność prawdzie
Poczęta na materacu z ludzkich włosów.
Gerda. Eryka. Może Margareta.
Nie wie, naprawdę nie wie o tym nic.
Ten rodzaj wiadomości nie nadaje się
ani do udzielenia, ani do przyjęcia.
Greckie Erynie są zbyt sprawiedliwe.
Drażniłaby nas dzisiaj ich ptasia przesada.(WW 286)
Wskazanym błędem nie jest powrót do zwyczajnych ludzkich aktywności i społecznego funkcjonowania po najstraszniejszych nawet dziejowych tragediach. Młodemu pokoleniu nie zostaje odmówione prawo do rozwoju, pracy i cieszenia się życiem, jednak jeżeli dzieje się to kosztem pamięci i uszanowania faktów, wówczas zarówno ofiarom z przeszłości, jak i kolejnym pokoleniom wyrządza się krzywdę, a fałszywa niewinność okazuje się prawdziwą winą:
Radośnie bosa na plażach Europy
rozpuszcza jasne włosy, długie aż do kolan.
Nie radzę ścinać – powiedział jej fryzjer –
raz ścięte, już tak bujnie nie odrosną nigdy.
Proszę mi wierzyć.
To jest rzecz sprawdzona
tausend- und tausendmal.(WW 287)
Strzegący w ten sposób pamięci i oczyszczający ją z zakłamania poeta staje się twórcą świata – zgodnie z metaforą Wojciecha Ligęzy – „w stanie korekty”
Jednym z najtrudniejszych zadań okazuje się jednak uzdrawianie i korygowanie pamięci o samym sobie – dowodzą tego niezwykle złożone relacje, jakie łączą podmioty liryczne wspomnianych już tutaj wierszy Kilkunastoletnia oraz Śmiech, z zapisanymi w pamięci wspomnieniami o samej sobie. Oschłość i dystans zdają się zaprzeczać przekonaniu o ciągłości ludzkiej egzystencji, która rozpada się na (co najmniej) dwie obce sobie osoby. Jeżeli autotomiczna przepaść otwiera się także we wnętrzu człowieka, jeżeli znany z utworu Autotomia podział na grzywnę oraz nagrodę dotyczy również pamięci, to spoić tę zdezintegrowaną strukturę może jedynie miłość. Nieudane na poziomie intelektualnym spotkanie z kilkunastoletnią sobą z przeszłości, spotkanie pełne krępujących i niekomfortowych chwil zaowocuje jednak scaleniem doświadczeń. Pomimo niemożliwych do pokonania różnic naiwna dziewczyna i doświadczona kobieta mają ze sobą coś wspólnego – były kochane przez tę samą matkę:
Dopiero kiedy znika
i zostawia w pośpiechu swój szalik.
Szalik z prawdziwej wełny,
w kolorowe paski
przez naszą matkę
zrobiony dla niej szydełkiem.
Przechowuję go jeszcze.(Kilkunastoletnia, WW 602)
Przechowywanie to kolejne remedium na wszechogarniającą nicość, jeszcze jedno przebranie nicości
Pamięć nareszcie ma, czego szukała.
Znalazła mi się matka, ujrzał mi się ojciec.
Wyśniłam dla nich stół, dwa krzesła. Siedli.
Byli mi znowu swoi i znowu mi żyli.
Dwoma lampami twarzy o szarej godzinie
błyśli jak Rembrandtowi.(Pamięć nareszcie, WW 261)
Matka i ojciec nie są tu statycznymi elementami przeszłości, przechowywanymi skrzętnie w bezpiecznym magazynie. Proces interakcji między żywym i umarłymi, przywołanymi skutecznie z nicości, charakteryzują konstrukcje podkreślające ich aktywność („Znalazła mi się matka, ujrzał mi się ojciec”). W pamięci odbywa się spotkanie, a nie przeglądanie albumu z fotografiami (którym zresztą Szymborska nie dowierza, traktując je nad wyraz podejrzliwie
Wycinanie nicości
Artystyczne nicowanie nicości interesuje Szymborską nie tylko jako poetkę, ale również jako ilustratorkę
upiera się przy wyklejance – w korespondencji prywatnej i w publikacjach książkowych. Niecałe pół wieku temu „wyklejanka” nie była synonimem kolażu. Znaczyła rzecz podobną, ale nieidentyczną; określano tym mianem „obrazek powstały z naklejonych na grubszym papierze, kartonie kawałków kolorowego papieru”. Była to kompozycja budowana od zera: kolorowy papier zastępował farbę, nożyczki nadawały kształt przedstawianym przedmiotom. Wyklejanka zbliżała się do wycinanki
E. Balcerzan, Wyklejanki – felietony – wiersze, [w:] Niepojęty przypadek..., s. 97. [42].
Szczególnie ostatnie zdanie przytoczonego fragmentu wywodu Edwarda Balcerzana wydaje się znaczące. Choć powstają podobnie, kolaż i wyklejanka (wycinanka) jednak się różnią. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że istotą kolażu jest łączenie, zaś sens wyklejanki (wycinanki) zawiera się w selekcji? Czy pasja wycinania, tworzenia własnych światów sięga korzeniami dzieciństwa poetki? Słuszność takiej teorii potwierdzałyby dwa wersy wczesnego (1948) i surowo skrytykowanego wiersza Szymborskiej Niedziela w szkole
Nie mam żalu do wiosny,
że znowu nastała.
Nie obwiniam jej o to,
że spełnia jak co roku
swoje obowiązki.
Rozumiem, że mój smutek
nie wstrzyma zieleni.
Źdźbło, jeśli się zawaha,
to tylko na wietrze.
Nie sprawia mi to bólu,
że kępy olch nad wodami
znowu mają czym szumieć.
Przyjmuję do wiadomości,
że – tak jakbyś żył jeszcze –
brzeg pewnego jeziora
pozostał piękny jak był.
Nie mam urazy
do widoku o widok
na olśnioną słońcem zatokę
Potrafię sobie nawet wyobrazić,
że jacyś nie my
siedzą w tej chwili
na obalonym pniu brzozy
(WW 479)
Romantyczna sceneria spotkań ze zmarłym ukochanym zostaje odmalowana – wyklejona z precyzyjnie wyselekcjonowanych elementów: źdźbła trawy, kępy olch nad wodą, jezior. I dalej: zatoka, obalony pień brzozy, szuwary, przybrzeżne fale, toń (jeziora?) pod lasem (WW 479–481). Podmiot liryczny zapewnia wielokrotnie i na wiele sposobów, że rozkwitająca przyroda nie sprawia mu bólu. Zapewnia nieprzekonująco i co więcej – nieprzekonująco zamierzenie. Wyliczenia nie budują, bo nie mają budować wiarygodności wyznania – tworzą raczej koncept zakończony bolesną puentą: godzę się co prawda na to, że życie toczy się dalej, ale odmawiam swojego udziału w celebracji bujności życia. Skoro ciebie zabrakło w znajomym widoku, ja również „wycinam się” z tej wyklejanki („Nie mam urazy / do widoku o widok”). Nie mogę być dłużej częścią ilustracji. Godząc się z nieodwracalnym, jednak się z nim nie godzę.
Ten gest połączenia się z nicością jako forma trwania we wspólnocie ze zmarłym to wybór jakże zgodny ze sposobem pojmowania przez Szymborską lojalności, uwidocznionym również po śmierci jej siostry Nawoi: „Z nią WS spędzała każde święta. Po jej śmierci – w wilię (nigdy nie mówiła »wigilia«, zawsze »wilia«) i sylwestra zawsze już będzie chciała być sama”
Akceptowanie nieuchronności śmierci i bezwzględności przechodzenia do porządku dziennego ponad najboleśniejszą nawet stratą to danina spłacona rzeczywistości z pozornym spokojem. Bezradny wobec nicości przebieraniec ma jednak prawo do bezcelowego i nierozsądnego buntu, który pozwala zachować wierność wobec osoby, której strata również ocalałego częściowo pogrąża w niebycie:
Na tyle Cię przeżyłam
i tylko na tyle,
żeby myśleć z daleka.
(Pożegnanie widoku, WW 481)
Obecność braku
Brak okazuje się ważniejszy od obecności również w jednym z najsłynniejszych wierszy Szymborskiej, wyjątkowym, bo jedynym, którego autorka z zasady nie czytała publicznie (zgodziła się na to tylko raz, wyjątkowo)
Kizia, która przeraziła Filipowicza, dławiąc się ością, ostatecznie nie udusiła się i przeżyła własnego pana. Unieśmiertelniona poetycko zagości również na stałe w tekstach krytycznych oraz interpretacjach jako świadek „niezażegnanego skandalu śmierci”
Wszędzie brakuje „jego”, który był tu wcześniej i który wieczorem zapalał lampę. „On” żyje dalej, w samym fakcie konstatowania jego nieobecności. Ukazana w utworze kocia „psychologia” nie sugeruje bynajmniej, że opuszczone zwierzę broni się przed uświadomieniem sobie oczywistej straty – ono zwyczajnie nie może jej pojąć
Tamże, s. 252–253. [51].
Najważniejsze jednak jest to, o czym nie powiedziano – zabieg zrozumiały w przypadku poezji, w której elipsa i przemilczenie odgrywają tak znaczącą rolę
W poezji Szymborskiej nicowanie nicości to jej zhumanizowanie, nadawanie jej ludzkiego wymiaru. Choć światu najlepiej znany jest utrwalony wizerunek poetki – ironicznie zdystansowanej racjonalistki, autorka Autotomii uczłowiecza niebyt często głęboko ukrytymi, ale bardzo intensywnymi emocjami. Intelektualny dystans idzie w parze z głębokim zaangażowaniem. Przebieraniec nicości nie jest przecież oszustem – prawdziwość jego radości i cierpienia wyklucza udawanie