19.03.2020

Nowy Napis Co Tydzień #041 / Dlaczego piszę?

Zobacz całe wystąpienie i debatę o twórczości

1. Dlaczego piszę tak w ogóle?

Jeśli rację ma Heidegger, pisząc, że powołaniem Dasein jest rozumienie swojego życia i jest to sposób, by transcendować poza własny byt, to zarówno opisywanie własnych doświadczeń, a więc narracja, jak i narracyjne doświadczanie jest właściwe ludziom jako bytom odmiennym od innych bytów. Dasein tworzy ich tożsamość, potrafi w odróżnieniu od innych form bycia „czasować”, tj. postrzegać świat w trzech planach czasowych, jak pisze Heidegger, „trzech ekstazach”: teraźniejszość jest percypowana w związku z przeszłością jako jej następstwo i jako projekt przyszłości, w związku z przyszłością. Tożsamość tak pojmowanego bytu ludzkiego nie jest czymś danym, lecz za-danym: konstruowanym w procesie samorozumienia. Opowiadanie siebie, czyli autonarracja oraz narracyjna tożsamość zakładają zmienność w czasie tego, kim jestem, za kogo siebie uważam, jakiego siebie tworzę we własnej opowieści. Jeśli pisanie jest jedną z form opowiadania, to w takiej perspektywie można nie pisać, lecz nie można nie opowiadać siebie: inaczej nie ma się tożsamości.

To oczywiście nie jest do końca prawda: ludzie są jacyś, nawet gdy nic nie mówią. Ale pytanie, jaka jest ich tożsamość: za kogo są uważani, czy za tego, za kogo mają ich inni, czy za tego, za kogo uważają samych siebie, czy za kogo chcieliby być uważani? 

Można nie opowiadać, ale wtedy trzeba zgodzić się na to, że jest się przedmiotem: kimś opowiadanym przez innych. Podmiotowość wymaga tworzenia własnej narracji, konstruowania siebie takiego, jakim kto chce być. Nie gwarantuje to sukcesu, własna opowieść może się nie przebić, można być mimo prób tylko przedmiotem cudzej narracji, tym sobą jakiego opowiadają inni (jak pokazuje Max Frisch w Powiedzmy, Gantenbein…). Ale trzeba przynajmniej próbować, a nuż się uda.   

W imię podmiotowości, w imię bycia tym, kim się chce być, trzeba opowiadać, pozostaje jednak pytanie, dlaczego akurat pisać. Przecież można opowiadać inaczej: mówić albo pokazywać siebie w obrazach. Trwałość nie jest żadnym argumentem. Dziś obrazy i zarejestrowane żywe słowa (np. na YouTubie) mogą być tak samo trwałe jak pismo, a może i trwalsze, z pewnością mogą mieć większą widownię (a więc można w ten sposób być kim się chce wobec większej ilości ludzi, czyli jakby bardziej).

Mimo wszystko wolę jednak pismo: jest bardziej plastyczne. Pisemną narrację można niemal bez końca wygładzać, zmieniać; ona poddaje się woli autora bardziej, niż wypowiedź, nie ma w niej dla mnie ograniczeń, uzależnienia od czynników zewnętrznych jakie występują w opowieści ustnej (a jeśli seplenię? jeśli o czymś zapomnę? jeśli powie mi się słowo czy zdanie nie takie jak chciałem?) lub obrazowej (tu znów problem panowania nad światłem, aparatem, przestrzenią – programy do obróbki zdjęć dają niemal nieograniczone możliwości, ale trzeba je umieć obsługiwać; osobiście sprawniej niż tymi programami posługuję się zwykłą klawiaturą, co nie znaczy że jest to absolutna biegłość, czasem verbum flat ubi vult).

Pisząc, można myśleć, przemyśliwać, przepracowywać. Słowo żywe jest pochopne, gwałtowne, niemądre, czasem się go żałuje, gdy już pójdzie w świat. Autorzy tweetów czy postów na Facebooku piszą szybko, ale to przecież nie jest najlepszy sposób używania pisma.

Tak, nie tylko muszę pisać, by opowiedzieć siebie, jakim chciałbym być, ale też wolę pisać. Mam większą kontrolę nad tym, jakiego siebie pokazuję. Pełną nie, ale większą – tak.

Pismo jest też trwałe, dokumentuje. Jeśli jako Dasein zmieniam się w czasie (w każdej teraźniejszości kalkulując to, co było, jaki byłem i ku czemu jestem), to wcześniejsze zapiski pozwalają lepiej rozpoznać, kim jestem dzięki możliwości dokładnej analizy tego, kim byłem.

I tak kółko się zamyka. Piszę, bo jestem. Pisanie pozwala zrozumieć kim jestem, a rozumienie jest niezbędne, aby być. Piszę więc, aby być.

Wreszcie piszę, bo czuję, że mam obwiązek zostawić gdzieś ślad, powidok świata, w którym żyję, żyłem. Ten świat trwa we mnie, jeśli go nie opiszę, zniknie. Jest w tym też potrzeba jakiejś transcendencji, przekroczenia skończonego życia. I ja, i mój świat będziemy trwali w piśmie, dla hipotetycznych potomnych, którzy być może będą chcieli ten świat zobaczyć, by przez badanie przeszłości lepiej zrozumieć samych siebie przyszłych. 

2. Pisać aby zmieniać rzeczywistość?

 Niekoniecznie. Raczej opisać, zrozumieć, nadać sens. Jak powiedział Conrad: „oddać najwyższą sprawiedliwość widzianemu światu”. Jeśli to coś przy okazji zmieni, to proszę bardzo. Ale nie taki jest cel. 

Czasem robię od tego wyjątki, ale rzadko. Dotąd tylko raz. 

3. Dlaczego piszę prozę?

To przecież nie jest wybór oczywisty. Można być dziennikarzem (próbowałem tego przez jakiś czas, na studiach – zrezygnowałem, o powodach mógłbym długo opowiadać), można pisać autobiografie, jak sportowcy czy gwiazdy estrady. Cóż, do tego drugiego jednak trzeba być sportowcem lub gwiazdą estrady, ja akurat nie jestem.

Proza jest lepsza niż dziennikarstwo czy autobiografia. Życie jest strumieniem nieistotnych, niepowiązanych zdarzeń, które dopiero narracja spaja w sensowną całość. Po co wiązać ulotne epizody życia w struktury sensu, skoro można od razu tworzyć sceny układające się w sensowną, znaczącą całość? Łatwiej wymyślać od zera niż lepić z kawałków tak często nieprzystających do siebie.

Pisanie prozy to marzenie na jawie. Słowa nie są tak oporne jak rzeczywistość, można je osiodłać, poddać woli autora. Jeśli chcę jechać do Afryki, muszę zmagać się z materią, pakować, kupić bilet i tak dalej. Kiedy chcę, by mój bohater tam był, mogę go w jednym zdaniu wsadzić do samolotu bez sprawdzania, czy są wolne miejsca (ja decyduję, że są), albo sprawić, by od razu był tam, na miejscu. Ja mogę pudłować, bo mam słabe oko albo wiatr znosi, mój bohater może trafiać za każdym razem. Proza uwalnia od ograniczeń rzeczywistości. Może tę rzeczywistość niemal dowolnie kształtować, byle to było wiarygodne. Być pisarzem: to najlepsze, co można sobie wyobrazić, bo pisarz może sobie wszystko wyobrazić, a co sobie wyobrazi, to jest.

Proza jest uczciwa: jest zmyśleniem, które być może mówi prawdę. Nie udaje prawdy: przyznaje, że jest fikcją. Jest prawdziwa w tym zmyślaniu. Dokument udaje prawdziwą prawdę, a przecież jest tylko pewna jej wersją, fragmentem, obrazem świata przefiltrowanym przez optykę i wrażliwość reportera, jego możliwości rozumienia, dostęp do danych. Reporter mówi: tak było. A powinien powiedzieć: mi osobiście, zainteresowanemu pewnym wycinkiem rzeczywistości, na podstawie tego co widziałem, co ktoś, kogo spotkałem, zdecydował się mi opowiedzieć (w ramach naszej relacji i innych nie do końca znanych mi uwarunkowań) i co z tego zrozumiałem: wydaje się, że tak mogło być i próbuję to przekazać w miarę swoich umiejętności. To by było uczciwe. Ale który reporter jest tak pokorny i idzie tak daleko w pokazywaniu swoich ograniczeń? To zjawisko bez osłonek pokazał John Coetzee w powieści Lato. 

Tymczasem proza nie rości sobie pretensji do bycia prawdą, obiektywnym obrazem rzeczywistości. Mówi: to wszystko wymyślone, co najwyżej podobne do świata, może ma pewne jego cechy, zawiera jego fragmenty, wyimki. To się nie zdarzyło, ale mogło się zdarzyć. To odbiorca ocenia, czy wierzy i czy odniesie wymyśloną historię do realnego świata, czy lepiej będzie ten świat rozumiał. Czy mu taka fikcyjna opowieść lepiej świat poskłada? Tak często bywa.

W prozie można być bardziej szczerym niż na przykład w autobiografii. W realnym życiu spotyka się ludzi z książek i dlatego czasem w autobiografiach pisze się o nich za dużo lub za mało, za dobrze, lub zbyt krytycznie. Do wymyślonych bohaterów ma zaś autor stosunek taki jak lekarz do pacjenta. Życzliwy, lecz jednak z dystansem. Można odsłonić prawdę o bohaterze nie obawiając się konsekwencji ani nie licząc na nagrodę z jego strony.

A przecież i tak w wymyślonych tekstach autor prozy pisze zazwyczaj o sobie i swoim świecie. Tyle, że nie wprost, nie dosłownie. Dzięki temu można odrzucić to co zbędne, nieistotne i skupić się na tym, co naprawdę zasługuje na uwagę. Można opisać własne doświadczenia i emocje w kostiumie, który odbierze im jednostkowe uwikłania, sproblematyzuje, uczyni bardziej zrozumiałymi i użytecznymi dla czytelników. 

Wreszcie czynnik bardziej przyziemny. Lubię czytać prozę. Od dziecka czytałem bardzo dużo i obcowanie z książkami jest dla mnie czymś naturalnym. Lubię twarde płócienne okładki, zapach zadrukowanego papieru, stan nieobecności wynikający z tego, że nie jest się tu, tylko gdzieś tam. Pisanie daje podobne przyjemności co czytanie, z tym, że ma się jeszcze kontrolę nad fikcyjnym światem. Można go ukształtować wedle swoich potrzeb. Być tam, gdzie się chce być. 

4. Dlaczego zacząłem kiedyś pisać dramaty?

Pisanie prozy jest czynnością samotniczą. Autor, komputer, tekst. Ktoś to potem czasem czyta, ale zwykle nie można liczyć na prawdziwą rozmowę. Wysyła się książkę w świat i trudno się spotkać z realnym czytelnikiem, dowiedzieć się, co też on naprawdę myśli. Krytyk bywa skrzywiony w swoich sądach (pisze tak, jak pisze, bo być może lubi albo nie lubi autora, czasem zazdrości mu tego, że jest autorem a nie krytykiem jak on; zdarzają się mądrzy krytycy, ale rzadko). Komentarze pod recenzjami są zwykle krótkie i powierzchowne. Na spotkania autorskie na ogół przychodzą ludzie, którzy jeszcze tej akurat książki nie czytali, a o innej, wcześniej wydanej, nie zawsze chcą mówić.

Oczywiście od tego są wyjątki. Czasem spotyka się kogoś, kto mówi, że jakaś konkretna książka zrobiła na nim wrażenie, była dla niego ważna, coś w nim zmieniła, pozwoliła coś zrozumieć. Tak się zdarza. Ale to tylko wyjątki.

A przecież autor jest też człowiekiem i potrzebuje innego człowieka, ludzi, by porozmawiać z nimi swoim tekstem, porozmawiać o tekście, dowiedzieć się, co ci inni o nim myślą, o tym co napisał.

W teatrze to możliwe. Sztukę czyta reżyser, dyrektor teatru, aktorzy. Autor scenografii, kostiumów, kompozytor. Każdy czyta i dzieli się swoimi przemyśleniami albo nawet nic nie mówi, ale po tym, co zrobił, widać, jak zareagował, jak tekst odczytał i zinterpretował. 

Czasem sztukę pisze się na scenę i na scenie, przerabia się, doskonali wraz z zespołem. Wyrzuca, wzbogaca. Przerabia i dopisuje. 

Potem słyszy się własne słowa w ciemnej sali i słyszy się jednocześnie, jak widownia na nie reaguje, kiedy się wzrusza, kiedy się śmieje, a kiedy nie. Anonimowy autor może siedzieć wśród widzów i na żywo śledzić ich reakcje. To bezcenne, poruszające doświadczenie. 

Przyszedłem do teatru, by spotkać się z ludźmi.      

Tutaj też czynnik przyjemności. Dramat jest bardziej konceptualny niż proza. Dłużej się myśli, krócej pisze. Wymyśla się sam szkielet, postacie i ich relacje, zmiany, mowę bohaterów. Didaskalia można skrócić do minimum. Nie trzeba szczegółowo opisywać okoliczności, realiów. Te są wariantowe, zmienne. Najważniejsi są ludzie, ich historia. Resztę dorysują inni: reżyser, scenograf, autor kostiumów.

To zdejmuje z autora część obowiązków. Może się on skupić na tym, co najważniejsze.

Jednocześnie traci autor kontrolę. Pozwala innym interpretować historię, osadzać ją w realiach, często także zmieniać, skracać lub wydłużać. Wpływ autora na te sprawy jest jakiś, ale czasem niewielki.

Być może to jest cena za spotkanie z ludźmi.

5. Dlaczego proza jest lepsza niż dramat?

Niestety czasem spotkanie przez dramat z ludźmi nie jest możliwe. O tym, czy dojdzie do skutku decydują inni. Jury konkursu dramatycznego, dyrektor teatru, reżyser, który wybiera sobie teksty jak klient panie do towarzystwa. Może to złe porównanie, ale użyłem go kiedyś i pewien znany reżyser powiedział, że dobrze opisuje sytuację. Autor dramatu idzie przy drodze i macha torebką, a reżyser jedzie samochodem, zwalnia, przygląda się i czasem zaprasza do środka, a czasem naciska gaz i jedzie dalej. Taka zależność jest na dłuższą metę trudna do wytrzymania. Można chodzić przy drodze i machać torebką do upadłego, a nikt się nie zatrzyma. Tak jest w polskich teatrach, za granicą wygląda to inaczej. Tam jest nieco łatwiej. Tekst jest ważniejszy, ocenia się go w sposób bardziej obiektywny. Wiem, co mówię. Miałem więcej premier zagranicznych niż polskich.

Na szczęście jest jeszcze radio i telewizja. Tam pozycja autora jest lepsza. Myśli się o odbiorcy. To wymusza inną lekturę i inny dobór tekstów. Kryteria są bardziej obiektywne. Ceni się sztuki dobrze napisane. Z bohaterami, konfliktem i tak dalej. Jest miejsce na eksperymenty, ale takie które czemuś służą. 

W przypadku prozy obowiązują bardziej czytelne reguły niż w teatrze naziemnym. Między autorem a czytelnikiem jest tylko wydawnictwo i księgarnia. Oczywiście, także recenzenci, ale oni są i w teatrze. Jeśli uda się znaleźć wydawcę i umieścić książkę w księgarni, dalej jest już odbiorca.

Poza tym, autor prozy jest w jednej osobie wszystkim: scenarzystą, reżyserem, sam tworzy kostiumy i scenografię, pisze muzykę, sam ustawia aktorów, oświetla ich. Ma pełną kontrolę. To czasochłonne, ale też i przyjemne.

Proza jest bardziej pojemna i bardziej samodzielna. Dramat można czytać, ale jednak to tekst niekompletny: potrzebuje ukonkretnienia na scenie, dopiero tam zyskuje pełną moc.

A spotkanie, teatr? Teatr przychodzi sam. Czasem łatwiej wystawić na scenie powieść przerobioną na sztukę niż tekst pisany jako tekst dramatyczny.

Autor prozy ma więcej wolności, choćby nawet jej ceną była samotność.

Być może samotność jest pisaniu pisana, naturalna. Trzeba ją oswoić i pogodzić się z nią. Przecież bycie Daseinjest byciem-ku-śmierci. A śmierć jest samotnicza z natury.

Na szczęście pisanie uwalnia od lęku przed śmiercią. Kiedy umiera ciało, autor zaczyna żyć już tylko prawdziwym, wiecznym życiem w swoich tekstach. To krzepiące. Dlatego też piszę.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Kochan, Dlaczego piszę?, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 41

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...