Nowy Napis Co Tydzień #059 / Zły ma się dobrze
Sensacja w Warszawie
A było tak.
Styczeń 1956 roku. Ogonek na Marszałkowskiej w Warszawie. Tyrmand przystaje w kolejce, sądząc, że to po szynkę lub masło.
– Co dają? – pyta.
Odwraca się facet.
– Złego dają. Jeden egzemplarz na ryło!
Na przełomie roku 1955 i 1956 wybucha w Warszawie sensacja. W księgarniach pojawia się książka o superbohaterze, co łoi skórę zbirom i chuliganom. Nie wiadomo, kim jest. Wiadomo tylko, że ma białe oczy. Książka schodzi na pniu.
Fragment Złego:
– Widzi pan – rzekł Halski – ja cały tydzień jeżdżę na nocnym dyżurze. Za chorego kolegę. I jeżdżę. Po raz pierwszy do Rembertowa, przed trzema dniami Grochów, przed dwoma do kina Ochota, przedwczoraj na dworzec w Podkowie Leśnej, wczoraj do domu towarowego na Służewcu. Za każdym razem zastaję kogoś powalonego piorunującym uppercutem w szczękę, ze zmasakrowanym podbródkiem, skopanego bezlitośnie. […] Za każdym razem nikt ze świadków zajścia nie potrafi wytłumaczyć, co się stało, kiedy i jak, kto był sprawcą. Wszyscy bredzą o jakimś cieniu, szybkim, jak błyskawica, nieuchwytnym jak mgnienie oka. […] Student Politechniki mówił o kimś małego wzrostu, pan Kalodont – o kimś ogromnym. Ponadto, że ma grzywę lwa. No i oczy. Świetliste, jarzące się, przerażające oczy – oczy mordercy lub świętego…
L. Tyrmand, „Zły”, Kraków 2011, s. 25. [1]
Stalówka na Warszawę
Po wstrząsającej wojnie, która wyciosała Tyrmandowi charakter, po doświadczeniu Holokaustu, w którym zginęła niemal cała jego rodzina, chce pracować w skandynawskich placówkach dyplomatycznych. Ale Norwegia zrywa kontakty z rządem londyńskim, z którym Tyrmand wiąże nadzieje, a uznaje rząd Bieruta. I Lolek zostaje na lodzie.
Wraca więc do Polski, niesiony życiowym marzeniem pracy w zawodzie dziennikarza. Otrzaskany podczas wojny ma lekkie pióro i niebywałą zdolność wynajdywania spod ziemi kontaktów i tematów.
Wydaje zbiór opowiadań Hotel Ansgar – okładkę zdobi rysunek walizki z przyczepionym bilecikiem. Na jego blankiecie widnieje symbol Polski Walczącej. I może dlatego na tym pisarskie losy Tyrmanda na razie się kończą.
Lolek nie uznaje wprowadzonej w 1949 roku doktryny socrealizmu, więc nie ma też miejsca w świecie literatury. Chyba, że można za nie uznać przydział na zupy w stołówce Związku Literatów Polskich. Na szczęście jest jeszcze dziennikarstwo.
Zajmuje się felietonistyką, reportażami, recenzjami sportowymi – podobnie jak Konwicki – i teatralnymi. Pisze o jedzeniu, o modzie, o zdrowiu, o architekturze. Już wtedy daje się w jego piórze poznać lekko moralizatorski ton, trochę w stylu przedwojennych kalendarzy „Iskier”, a trochę w stylu starszego kolegi. W 1950 roku pisze w tekście o Warszawie „[…] gdzie jest film na cześć tego miasta, gdzie wielki epos o odbudowującej się z gruzów stolicy?”. Jego zdaniem Warszawą rządzą komuniści, ale puls miasta należy do warszawiaków. I ci warszawiacy znów mają swoje miasto złożone z domów, tramwajów, stadionów, zajezdni, jadłodajni, parków, ślizgawek. Ta Warszawa się jednak jednocześnie zmienia. Przedwojenne Śródmieście przestaje istnieć. Pracujący w Biurze Odbudowy Stolicy moderniści, przy aprobacie Bieruta wyburzają przedwojenną zabudowę, by postawić tam MDM i Pałac Kultury i Nauki. Odpadają od budynków urocze sztukaterie, wszystko robi się szare i gładkie, zgodnie z nową wizją ładu. Ktoś musi powstrzymać to szaleństwo, opisać je…
Na początku lat 50. Tyrmand ma opinię diablo inteligentnego asa reportażu, a przy okazji człowieka często pakującego się w kłopoty. A to klaskał w loży prasowej na przywitanie Mikołajczyka, a to pochwalił rzucających w sowieckich pięściarzy polskich kibiców. Teraz ma ogon i sprawy założone przez Urząd Bezpieczeństwa, ale ma też poważanie kolejno u Rafała Pragi, Mariana Eile, Jerzego Turowicza. Gdy po śmierci Stalina „Tygodnik Powszechny” nie wydrukuje nekrologu wodza, redakcja zostanie rozpędzona, a jej biuro zajmą ludzie Bolesława Piaseckiego.
Tyrmand jak Winston Smith
W 1953 roku Tyrmand jest już bez pracy. UB skutecznie wybijało z głowy pomysły tym, którzy Tyrmanda chcieli gdzieś zatrudnić. Jego szuflady pełne były opowiadań, listów, niedokończonych scenariuszy czy dwóch części Siedmiu dalekich rejsów. Pozostają mu drobne robótki translatorskie, korekty, korepetycje udzielane słynnej Bognie, która nie była Bogną (do tego jeszcze dojdziemy) i marzenia o literaturze. W ręce trafia mu też wydany w Paryżu polski przekład Roku 1984Orwella.
Styczeń 1954. Leopold Tyrmand zapisuje pierwsze strony zeszytowe czymś na kształt diariusza, który po latach ukaże się jako Dziennik 1954. Sam jeszcze nie wie, na co mu to pisanie do szczęścia, ale wie jedno – komuniści nigdy nie zniewolą jego umysłu, a zachodzące w nim procesy Tyrmand chce przenosić na papier. To mu przecież wychodzi najlepiej.
Z zapisków w dzienniku dowiadujemy się, że Stefan Kisielewski namawia Lolka, by pisał coś w zgodzie ze sobą, co da się wydrukować. Wkrótce podczas podróży przez Śląsk Tyrmand słucha w przedziale pociągu o jakimś współczesnym Janosiku, który rabuje bogatych i daje biednym. Gdzie indziej Lolek relacjonuje bezskuteczne pertraktacje w centrali filmowej, gdzie miał nadzieję otrzymać zlecenie na scenariusz filmu o chuliganach. A ich występki są wtedy wielką plagą w całej Polsce.
O pomyśle w dzienniku nie napisze, nie chcąc zapeszyć, ale jest tak, że Tyrmandowi chodzi po głowie komiks.
„Powstało wtedy takie pismo «Dookoła świata», w którym ja byłem konsultantem redaktora naczelnego” – powie w 1992 roku w filmie dokumentalnym Zły
W Dzienniku 1954 sporo mowi o tym, jak się od siebie różnią. Koźniewski pisze po linii partii – książki i scenariusze do filmów, na których pokazy lata do Cannes czy Moskwy. Lubi Lolka, zaprasza go często do domu na kolacje. To właśnie Kazik jako jeden z pierwszych dostaje egzemplarz świeżo wydrukowanej książki. Data na dedykacji to 27 grudnia 1955 roku.
„W styczniu (1956 – przyp. M.W.) była już w księgarniach” – napisze we wspomnieniach Kazik – „Sukces niebywały!
Warszawa mówi
Podczas odwilży zaczynają dziać się cuda. Chruszczow wygłasza w lutym 1956 roku referat potępiający Stalina. Podczas tego samego plenum w Moskwie umiera na zawał serca Bolesław Bierut. Za chwilę w prasie pojawią się pierwsze teksty upominające się o żołnierzy Armii Krajowej, w Poznaniu wybuchną strajki czerwcowe, latem odbędzie się obmyślony przez Tyrmanda festiwal Jazz ‘56 w Sopocie, a jesienią do władzy wróci towarzysz Gomułka (jeszcze niedawno oskarżany o szpiegostwo).
Ale najpierw jest Zły. Powieść-pocisk, powieść-legenda. Nieuchwytny bohater o białych oczach, nieprzypadkowo kojarzący się z Zorro i jego skrytymi za maską białkami. Zachwycają się nią czytelnicy, kupujący książkę na bazarach i w bramach (bo w księgarniach nakładu dawno już nie ma, pomimo dwóch wydań). Krytyka grzmi, że to grafomania, ale nikt krytyków nie słucha, skoro lekturze Złego oddają się Witold Gombrowicz, Maria Dąbrowska, a nawet Tadeusz Konwicki. Łotrzykowska powieść o Warszawie i jej bohaterach, z fikcyjną – ale jakże magnetyczną – siatką zbirów, co zaludniają Warszawę, jak parszywe typy z opowieści o Batmanie. Jest w tym kryminał i jest romans, jest akcja i topografia, jak z najlepszych przewodników free walking tour po alternatywnej wersji stolicy. Między wierszami w książce warszawiacy odnajdują tropy prowadzące do świata sprzed wojny i świat bez komuny. Tyrmand koduje tekst, a kto umie czytać, ten rozumie, co podczas wojny robił Kalodont albo dlaczego niektórzy bohaterowie pozmieniali nazwiska. No i wreszcie Zły to hołd na cześć Warszawy. Pomnik miasta i jego mieszkańców, wyposażonych w cechy i atrybuty rodem z mitologii. Kierowca autobusu, lekarz, kioskarz, mechanik, taryfiarz, kucharz, kelnerka – wszyscy stanowią tu panteon herosów. Herosów na miarę Warszawy.
I dlatego Warszawa mówi Złym, tak jak wcześniej mówiła Wiechem czy Kubusiem Puchatkiem.
Sława w 5 minut
13 kwietnia 1956 roku. Wypełniona po brzegi sala, nie idzie wcisnąć nawet szpilki. Nie ma silnych, żeby się wbić na zorganizowane przez Wydawnictwo Czytelnik spotkanie. Nawet reporter Polskiego Radia cudem się wcisnął z mikrofonem. Powód: wielkie zainteresowanie tematem i gościem, Leopoldem Tyrmandem.
„Książka nie oddaje prawdziwego obrazu rzeczywistości!” – krzyczy z sali kobieta. „U nas nie jest tak źle, jak opisuje Tyrmand! W naszej instytucji pracuje 100 osób, a jeszcze nikogo nie napadnięto”.
„Należy spalić książki” – repetuje ktoś inny. „Bo jeszcze bardziej zdeprawuje młodzież”.
Do głosu dochodzą po chwili jednak fani Złego. Bo o nim mowa.
„Ukazał groźne zjawisko chuligaństwa jako pierwszy. W jego książce chuligan może się przejrzeć, takie zwierciadło mu się przyda!” – dodaje jeden widz.
Inny przytakuje:
„I można posłuchać języka chuliganów, by lepiej w przyszłości dotrzeć do ich środowiska”.
Głos zabierają Remigiusz Szczęsnowicz, Edward Dziewoński, a nawet oficer Milicji Obywatelskiej. Gdy sala wystrzela się z pocisków, odezwie się w końcu Lolek.
Wstanie, w lekkim rozkroku jak marynarz i zacznie:
„Zamiarem mym było pokazać grozę zjawiska” – zaczyna, nie wymawiając w słowach litery „r”. „Wskazać zdeprawowaną młodzież i fakt, że jest wykorzystywana przez groźnych przestępców”.
„Książka zachęca do naśladowania chuliganów!” – odzywa się głos z sali.
Tyrmand czeka, aż niosące się echo ucichnie i odpowiada:
„Zarzut ten można porównać do kowbojskich filmów. Westerny jeszcze nikogo nie zdemoralizowały! Młodzież zawsze jest po stronie dobrego szeryfa, a nie podłego bandyty. W zabawach chłopców każdy chce grać rolę szlachetnego zwycięzcy, a nie łajdaka. Pierwiastek bohaterstwa, drodzy państwo, zawsze jest bardziej pociągający, niż zło”. Zawiesza głos i spogląda po sali pełnej warszawiaków. Uśmiecha się, głos grzęźnie mu w gardle ze wzruszenia: „Chciałem… Chciałem ocalić Warszawę. Ocalić jej obraz z pierwszych lat powojennych, nim zginie pod ciosami odbudowy”.
Spotkanie zostanie nagrane przez Polskie Radio, które wyemituje audycję tydzień później.
„Liryczny element książki – powie reporter – zapewne najskuteczniej oprze się czasowi i ocali książkę od zapomnienia”.
Pisarz na indeksie
Choć książka sprzedaje się na pniu, a nazwisko Tyrmanda rozpala warszawiakom oczy do białości, wracający z zaświatów w październiku 1956 roku Gomułka powoli zaczyna przykręcać śrubę. Cenzura powoli odnajduje się w rzeczywistości postalinowskiej, a bezpieka zaczyna coraz baczniej przyglądać się kontaktom rodaków z Zachodem. Na celownik biorą Tyrmanda, pytlującego na komunistów w każdym języku, jaki zna.
Rozpoczyna się ciężki i niebezpieczny okres dla autora Hotelu Ansgar – choć ma pieniądze z zagranicznych przekładów Złego, mógłby mieć ich o wiele więcej, gdyby komuniści pozwalali mu wyjeżdżać z Polski oraz negocjować umowy na przedruki i filmowe adaptacje. Choć dostaje umowy na Filipa, Siedem dalekich rejsów oraz Życie towarzyskie i uczuciowe, wyda – w śmiesznym nakładzie – tylko ten pierwszy tytuł. O czarny PR dla książki zadba osobiście Jarosław Iwaszkiewicz, zlecając napisanie recenzji Filipa dla magazynu „Twórczość”. To tam, spod pióra Andrzeja Kijowskiego, padną słynne słowa, że Tyrmand jest Balzakiem… dla gówniarzy.
Kiedy dochodzi w 1957 roku do porwania syna lidera PAX, Bolesława Piaseckiego, Tyrmand zostaje automatycznie włączony do grupy podżegaczy, a być może nawet inicjatorów wydarzenia. Przez tekst Sprawa Piaseckiego, w którym opisał ciemną kartę z życiorysu „Bola”, przedwojennego przywódcy ONR.
Niespełna rok później znalezione zostaje ciało chłopca – został brutalnie zamordowany: wbito mu sztylet w klatkę piersiową, roztrzaskano czaszkę. Będzie to jedna z najgłośniejszych i nigdy nierozwiązanych spraw kryminalnych w PRL. Tyrmand zacznie być ciągany na przesłuchania, dostanie pozwolenie na broń. Zaczną się anonimowe telefony.
„Już nie żyjesz” – powie ktoś w nocy i szybko się rozłączy.
Jak w Złym.
W Czytelniku zniszczyć Tyrmanda postanowi Teofila Wichowa, zwana Tetką, o której Lolek napisze, że ma „wygląd dobrze odżywionej nauczycielki”. Jej mąż, Władysław, jest ministrem spraw wewnętrznych. Chociaż w 1957 roku do wydawnictwa Czytelnik minimum raz dziennie nadchodzi list z pytaniem, gdzie można dostać Złego, Wichowa odmawia wznowienia powieści, motywując to brakiem papieru:
„Pani Wichowa, czy pani wie – próbuje ją przekonywać Lolek – że dostałem list od czytelnika z Żarowa pod Świdnicą z prośbą o przepisanie na maszynie brakujących kartek, które zniszczyli pożyczający odeń nieustannie jedyny w Żarowie egzemplarz Złego?”
Jego wysiłki są próżne.
Gdy wychodzi ze spotkania, jeden znajomy z Czytelnika mówi mu na stronie: „Czy ty dziecko? Nie rozumiesz, że nie chodzi o Złego, tylko o ciebie? Gdyby Złego napisał ktoś inny, wychodziłby co roku po 30 000 egzemplarzy. Ale ty? Ocknij się…”.
„Ocknąłem się, a raczej mnie ocknięto”, napisze Tyrmand.
Poczucie klęski
Gnojony i szykanowany najpierw przez reżim i cenzurę, a potem także przez środowiska warszawskie za swoją nieprzejednaną postawę, Tyrmand ostatecznie wyjedzie z Polski w 1965 roku.
Wkrótce w liście pisanym z USA do Stefana Kisielewskiego zamartwia się:
Widzisz (pisałem Ci już z resztą o tym), ja mam tutaj wcale niemniej śliczne poczucie klęski i całkowitej przegranej, który Ty tak zwalczałeś w domu, z drugiej jednak strony poczucie to nabiera tu dziwacznych refleksów, o których za długo byłoby pisać. […] Napisz mi, jak Zły został po 10 latach przyjęty (chodzi o wznowienie w 1966 roku – przyp. M.W.), czy go kupują, czytają?
Listy Tyrmanda do Stefana Kisielewskiego znajdują się w Ośrodku KARTA w Warszawie. [4]
Gdy Kisiel wkrótce odpisze, że najnowsze wydanie znów się rozeszło, Tyrmand odpowie:
Cieszy mnie, że tak dobrze myślisz o Złym. Może rzeczywiście książka ta przejdzie pomyślnie próbę czasu. […] ja w swój dorobek (poza Złym) zupełnie nie wierzę i po prawdzie to go zupełnie nie ma. Książki są kompletnie wyczerpane, nie istnieją fizycznie, a ich wartość też jest podejrzana, co mi wytłumaczyli moi krytycy. Moja pozycja ideowa jest żadna (to Ty mi z resztą zawsze wykładałeś). Wrogość krytyków i brak ideowego oparcia eliminują szanse wznowień wyczerpanych książek, zaś pokolenia przesuwają się do tyłu i w bok, a nowe generacje nie wiedzą o kimś, kogo nie ma w księgarniach, ani na łamach gazet.
Wkrótce potem Tyrmand zaczyna nowe życie w USA, o czym przyjdzie jeszcze kiedyś opowiedzieć. W Polsce objęty zostaje cenzorskim zapisem. Iwaszkiewicz skreśla go zaocznie ze Związku Literatów Polskich, wyrzucają Lolka z Pen Clubu. Książki znikają z bibliotek oraz księgarń. Zostaje tylko legenda „króla bikiniarzy” i legenda o Złym.
Świat po komunie
Tyrmand wraca do łask po 1989 roku, jednym z pierwszych, który zabiega o wydanie Złego jest… Janusz Korwin-Mikke.
Książkę w 1990 roku wznawia Wydawnictwo Czytelnik, potem prawa przejmuje Prószyński i S-ka. Tyrmand znów jest modny, ale tylko w pewnych kręgach. Dla propagatorów ahistoryzmu miejsce Lolka jest w lamusie, razem z całą epoką komuny. Niektórzy widzą w Tyrmandzie wciąż kontestatora komunizmu, animatora jazzu. Akt bezpieki nikt jednak wtedy nie zna, podobnie jak amerykańskich losów Tyrmanda.
Zły, Dziennik 1954 i inne książki wracają na bazary, ale nigdy nie trafiają do kanonu, pozostając rozrywką inteligencji oraz ludzi, którzy lubią szukać na straganach rzeczy niezwykłych.
W 1990 roku, kiedy po ponad trzydziestu latach wydano Złego, na rynku pojawia się także… Dobry. To pierwsza część trylogii heroiczno-łotrzykowskiej, którą Łysiak pisze językiem świata warszawskich gangów.
Machiavellego nie warto było cytować, ale teraz wezmę podręcznik. Tyrmand, niezgorszy psycholog, bezbłędnie zaprezentował ów stan opisując szefa warszawskiego gangu. […] Otwarł Złego i zasunął ten cytat, wolno, z powagą. […] Położył knigę na stole otwartą, jakby chciał rzec: do sprawdzenia! […] – Czytałem to arcydzieło i pozostałem zdrowy, przynajmniej na tyle, by nie marzyć o zostaniu „tytanem przestępstwa”, i jeszcze na tyle, by rozumieć, jak wytyczyło bieg pańskich marzeń. – Że co, że kicz? Daj nam Boże więcej takich kiczów! – obruszył się „Petro”. – Niech pan nie prosi w moim imieniu, i nie Boga, lecz Tyrmanda. Raz wysłuchał modlitw o warszawski płaszcz ze szpadą, to może machnie jeszcze jeden taki epos, w stylu ortalion z kastetem, i z panem w głównej roli
W. Łysiak, „Dobry”, Łódź 1990. [5].
Po prostu Tyrmand
Mogłoby się wydawać, że miejscem Złego będzie demobil. Skład książek tracących myszką. Biblioteka minionych wyobrażeń.
Stało się jednak tak, że mimo upływu czasu i epok, Tyrmand jest dziś jak emblemat. Jego nazwisko znaczy tyle samo, co tytuły jego dwóch najważniejszych książek. Wszystkie są synonimem legendy, kolorów, odwagi.
Lolek i Zły pozostają przez kolejne dekady ciekawostką, mieniąc się wieloma barwami. I może dlatego, mimo że autor i powieść wypadli z kanonu książek do znudzenia czytanych w oficjalnym obiegu przez minione dekady, Zły ciągle przyciąga i wciąż jest – tak jak jego autor – świetną historią do opowiadania? Są w niej kolorowe skarpetki, szemrana Warszawa, UB, jazz. Są też walory językowe. Dawną „grafomanię” współcześni czytelnicy kupują od razu:
Słownictwo magiczne. Buchalter, hochsztapler, etażerka, szofer, rynsztunek, chuligan, sawantka, sufrażystka. I setki innych. Okraszone pięknie przymiotnikami i przysłówkami – znanymi nam nawet lepiej, ale tak rzadko przez nas używanymi
M. Górecki, „Zły. Leopold Tyrmand. Wow. Wow. Wow”, www.michal-gorecki.pl/2015/05/zly-leopold-tyrmand-wow-wow-wow/ [dostęp: 15.05.2020]. [6].
Odkryta na nowo topograficzna dokładność opisów w Złym zachęca wielu śmiałków do podążania tropami bohaterów jego powieści. Od kilkunastu lat Paweł Kozdrowicz, mieszkaniec Warszawy, tworzy mapę, na której nanosi miejsca akcji ze Złego. Zaczynał na mapach drukowanych, które skanował, dziś możemy podążać za Merynosem i spółką z GoogleMaps, i jeśli miejsca wciąż istnieją i nie zburzono ich (jak zajezdnię autobusową na Inflanckiej), można po prostu pójść i sprawdzić
Po Tyrmanda sięgają graficy, filmowcy, reżyserzy teatralni. Na kanwie Złego powstają komiksy, sztukę sceniczną wystawił Teatr Powszechny, a musical – Teatr Muzyczny w Gdyni. Wizerunek Tyrmanda prezentuje mural obok przystanku autobusowego GUS w Warszawie. A tytułowego Złego – grafika w alejce odchodzącej od Placu Trzech Krzyży. Przedstawia ona człowieka o białych oczach. Jest też klub piłkarski AKS ZŁY. Niezależny, demokratyczny, wierzący w zasady fair play. W jednej z przyśpiewek kibice krzyczą „z Tyrmanda wzięli nazwę, pomalowali sny, na barwy biało-czarne, bo to AKS ZŁY”. Książka ożywa w audiobookach – tego nagranego w 2014 roku czyta znakomity Adam Ferency, jego wersję dziennikarz Tomasz Sekielski odsłucha w samochodzie cztery razy. Pisarz Jakub Żulczyk zacznie swoje Ślepnąc od świateł słowami Tyrmanda ze Złego: „jesteśmy w Warszawie”. A twórcy filmu Stacja Warszawa w końcowej scenie umieszczą wielkie, białe oczy, spoglądające ze szczytu wieżowca na zdyszane miasto.
Zły przyjaciel
XXI-wieczni czytelnicy bezbłędnie odczytują stylistykę powieści, która pierwotnie miała być przecież powieścią graficzną. Gdyby Kazimierz Koźniewski nie powiedział, że największą siłą Lolka są opisy?…
Gdy w 2005 roku Koźniewski umiera, wkrótce na jaw wychodzą zaskakujące fakty. Wiadomo było, że miał zacną kartę życiorysu z okresu wojny. Działał w konspiracji, został wysłany z tajną misją z Londynu do Warszawy w 1941 roku. Rzeczą znaną było również, że w 1955 roku wstąpił do partii i, zgodnie z dyrektywą państwową, podpisał się pod listem wzywającym pozostających na emigracji twórców do powrotu. Jednak nie wszystkie archiwa po 1989 roku spłoną. A wtedy z teczek agenta o pseudonimie „33” wychodzi ponura prawda o Kazimierzu Koźniewskim. Półtora roku więzienia na Węgrzech podczas wojny zmieniło tego powstańca na tyle, że po wojnie zgłosił się do słynnej Luny Brystygierowej. Pierwszy raport dla służb sporządził już w 1947 roku. Jednym ze zleconych mu zadań była obserwacja Leopolda Tyrmanda. To Koźniewski donosił służbom o zagranicznych perypetiach Tyrmanda, gdy ten próbował wydać Siedem dalekich rejsów. To Koźniewski opisywał ze szczegółami, ile Tyrmand wydał na swojego opla, gdzie go kupił i za ile.
Nie mnie oceniać, kto pamięta Piątkę z ulicy Barskiej i jej autora, więc zakończmy Złym.
Po 60 latach to ten przykład literatury, która będzie się zawsze objawiać i emanować na czytelnika przez sam fakt powołania jej do życia. Czy przystaje do epoki, tempa, objętości, rozmiaru czcionki, światła między wierszami? Pewnie nie. Ale istotniejsze jest jedno. W trzech literach z tytułu zaklęty jest bowiem cały mit Tyrmanda, cała epoka i cały świat, do którego im bardziej byśmy dziś chcieli wrócić, tym bardziej nam się oddali. To właśnie tu do akcji wkracza literatura, najlepsze narzędzie do rozpalania oczu do białości.
Każdy czas potrzebuje bohaterów, którzy zrobią coś w naszym imieniu. Scena potrzebuje też bandziorów, których bohaterowie pokonają. Z jakiegoś powodu w głębi serca chcemy być tymi Dobrymi. Dobrymi jak Zły. Nawet jeśli konsumpcyjny świat i nowe modele narracyjne próbowałyby mówić nam coś innego.
Zapraszamy do obejrzenia nagrania Marcela Woźniaka opowiadającego o Tyrmandzie.
Film powstał z okazji roku Leopolda Tyrmanda na zlecenie Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim