24.09.2020

Nowy Napis Co Tydzień #068 / „A tak by się chciało powrót w nieskończoność odwlekać…” 

Paulina Subocz-Białek: Nowe wiersze Krzysztofa Czacharowskiego wydane pod intrygującym tytułem Śpiewnik z oka powinny stać się jednym z najważniejszych wydarzeń literackich roku 2020. 

Ireneusz Staroń: Już po pierwszej lekturze całości czytelnik może odnieść wrażenie towarzyszące takim momentom jak chociażby powrót do domu po długiej i dalekiej podróży… 

P.S-B.: Aż chce się rzec: takich wierszy już się dziś nie pisze!

I.S.: Ów fakt odnotował też Maciej Urbanowski we wstępie do niniejszego zbioru: „[…] pamięć przywołuje mi wczesne wiersze Kazimierza Wierzyńskiego, pewne utwory Jarosława Iwaszkiewicza, może Czesława Miłosza, ale to wszystko napisano dawno. Dzisiaj tego rodzaju doświadczenie jest właściwie nieobecne w naszej poezji”M. Urbanowski, „«Urodą rzeczy ziemskich przejęty» – o nowych wierszach Krzysztofa Czacharowskiego” [w:] K. Czacharowski, „Śpiewnik z oka”, Kraków 2020, s. 6.[1].

P.S-B.: Podróż powrotna, o której jeszcze przyjdzie wspomnieć, stanowi nie tylko powrót do jakiejś dawnej jakości lirycznej (w wielu miejscach tomu), ale jest jednocześnie dosłownym powrotem do literackiego obiegu wydawniczego po bardzo długim milczeniu. Od ostatniej książki laureata konkursu poetyckiego imienia księdza Józefa Baki mija bowiem właśnie niemal dwadzieścia lat! 

I.S.: Tak… Olsztyński poeta urodzony w Lubawie 2 lipca 1957 roku opublikował wcześniej tylko dwa tomy: Wiersze (1993) i Papierówkę (2002). Warto nadmienić jeszcze, że z Lubawy pochodził także inny wybitny twórca, będący zapewne nieprzypadkowo bohaterem wielu liryków Czacharowskiego – ksiądz Janusz Stanisław Pasierb.

P.S-B.: Śpiewnik z oka to zbiór obszerny, złożony z kilku części jednocześnie – osobnych i integralnych poniekąd. Układają się one w spójną poetycką narrację, mimo że autor rozdzielił owe części, czy bardziej nawet cykle, nadając każdemu osobny tytuł. Moglibyśmy je określić mianem lirycznych powrotów, czy też poetyckich zapisków z metafizycznych podróży. Są to odpowiednio: Z dzieciństwa, Ze wsi, Z Polski, Ze świata, Zza świata, Z wiary Z różnych stron. Taki konglomerat „miejsc” będących źródłem poszczególnych elementów składowych tomiku wskazuje jasno na pewien rodzaj podsumowania, próbę artystyczną przynależącą raczej do tych kategorii, które zwykło się sytuować w okolicach literackiego opus magnum.

I.S.: Tytuł należy chyba rozumieć programowo, bo przecież pobrzmiewa w nim coś, ale i coś wskazuje na siebie jako na obraz. Synestezyjna wrażliwość Czacharowskiego to zresztą cecha charakterystyczna zbioru. Nie sposób jej w żadnym wypadku przeoczyć, nie można nie wsłuchać się w ciągi obrazów, które nie dość, że narzucają się nam z nieodpartą siłą, to jeszcze pozwalają się posmakować. Można się więc i rozsmakować w kompilacji plastycznych wizji, i wsłuchać w rozmaite gry brzmieniowe. 

P.S-B.: To trzeba podkreślić – odbywa się tu dosłownie Śpiewnik z oka! Czyli takie promieniowanie rytmiczne, o jakim pisał Kazimierz Wyka w kontekście poezji Józefa Czechowicza.    Co ważne, owo rytmizowanie nie idzie w sposób tradycyjny od brzmień fraz do znaczeń, lecz odwrotnie. To obraz daje początek melodii, muzyczności, rytmowi… Odnotował ten fakt także autor przedmowy, pisząc, że „muzyczność jest tu zresztą jakby konsekwencją patrzenia na świat”Tamże.[2]. Mamy więc do czynienia z odwróceniem Leśmianowskiej formuły „widzę poprzez śpiew”B. Leśmian, „Wieczorem” [w:] „Poezje zebrane”¸ oprac. A. Madyda, Toruń 2000, s. 27. Zob. M.P. Markowski, „Leśmian. Poezja i nicość” [w:] tegoż, „Polska literatura nowoczesna. Leśmian, Schulz, Witkacy”, Kraków 2007, s. 88.[3], która pochodzi z wiersza Wieczorem otwierającego Sad rozstajny. Znakomicie ilustruje to, o czym mowa, niezwykle sugestywny utwór Na jabłka prawie rymowanka: 

kosztele
kosztele
kto was jeszcze pamięta
takich dusz jest niewiele
wchodzę z dziadkiem
w zimne przestrzenie domu
gdzie one jak dojrzewające słońca
zapachu pełne
zapachem brzemienne
o smaku mówią usta
gdy je dziadek rozbiera
z was jest wieża dzieciństwa 
źródło wsi zawsze pierwszeK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 24.[4]

Zauważmy, że w zacytowanym utworze – a co znamienne i w innych wierszach ze zbioru – nie ma interpunkcji, brak dużych liter… Zabieg ten właściwie współtworzy wspomnianą wcześniej synestezyjność. I znów jest jak u autora Nuty człowieczej, gdzie wizje „muszą niejako nachodzić na siebie, łączyć się echami, które biegną pomiędzy nimi i jeszcze trwają, chociaż dźwięczy już obraz”K. Wyka, „O Józefie Czechowiczu” [w:] tegoż, „Rzecz wyobraźni”, Warszawa 1977, s. 43.[5].

I.S.: Tak! Znoszenie wielkich liter, redukowanie znaków interpunkcyjnych do minimum jest wyrazem potrzeby kontaktu rytmicznego pomiędzy poszczególnymi elementami.

P.S-B.: Nie sposób naprawdę nie mówić tu o swego rodzaju powinowactwie linii, czy też programów twórczych pomiędzy wierszami ze Śpiewnika… a twórczością Czechowicza. Wystarczy tylko przytoczyć wypowiedź lubelskiego poety, by przekonać się, że tak jest w istocie:

Przeczytawszy tę swoją wypowiedź spostrzegłem, że daje ona nieco fałszywy aspekt rzeczy. Po pierwsze: narzuca przekonanie, jakoby muzyka była tworzywem moich wierszy, ich żywiołem, podczas gdy w rzeczywistości jest tylko akompaniamentem. Wizja i to, co widziane, stanowią zrąb mojej poezji, wsparty zresztą na tym, co jest i niemuzyczne, i niewidzialneJ. Czechowicz, „Mój wiersz” [w:] tamże. [6].

Czacharowski w utworze Kada padne prvi sneg mówi zaś: „[…] wyobrażam – / innego środka nie mam […] wyobrażam – / z wyobrażenia jestem”K. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 98.[7].

I.S.: W zakończeniu wiersza Z punktu widzenia konia pociągowego pojawia się zresztą kapitalny dwuwers: „oko na ekranie / wszystko konie”. Z jednej strony więc poprzednio budowana przestrzeń okazuje się projekcją, wspomnieniem, od którego oddziela nas nieprzekraczalna szyba-ekran. Z drugiej zaś, sam bohater staje się po trosze koniem czekającym na śmierć w ubojni. W ostatnim wersie nie przypadkiem pobrzmiewa więc rozpaczliwe zawołanie „wszystko tonie!”. Konie są wszystkim: poezją, dzieciństwem, natchnieniem, zatem wraz z ich odejściem zalewają nas wody potopu. Jeśli więc wiek dzieciństwa stanowi w tomie wiek koni i krów, których wypas jest sugestywną metaforą pracy pamięci, to czas bez zwierząt oznacza wejście w okres dojrzały, miejski, industrialny. Czas oka na ekranie, nowoczesności zamkniętej w ramach czegoś do oglądania w wyraźnych ramach, na zawsze zamkniętych, oddzielonych od świata wiejskiej przyrody, a więc i kosmosu, bo przecież te pojęcia funkcjonują u Czacharowskiego wymiennie.

P.S-B.: Warto dodać, że metafora „oko na ekranie”, a także sam tytuł wiersza odwołują się do konkretnego obrazu oglądanego na szklanym ekranie właśnie. Chodzi o krótkometrażowy film dokumentalny Mariusza Wojaczka Z punktu widzenia konia pociągowego„Z punktu widzenia konia pociągowego”, Mariusz Wojaczek, Polska 2000.[8]. Obraz jest historią konnego życia, począwszy od źrebięcej beztroski, poprzez trud pracy na roli, aż po ostatnią drogę do rzeźni. Czacharowski w swoim poetyckim komentarzu skupia się na finalnej, tragicznej partii dokumentu. Śmierć jest więc widziana przez podwójny filtr – pierwotnie filmowy, wtórnie zaś – wierszowy, niejako zamknięta w klatce, zatrzymana w kadrze, a przecież ów kadr staje się rzeźniczym boksem. To wizja dosłownie wstrząsająca, bowiem wyraźne, punktowe, męskie rymy niepełne, umieszone w mocnych wersowych wygłosach pełnią rolę onomatopei albo niemal muzycznej metafory. Czytając, czujemy uderzenia, „pistoletu dzwon”. Dudni nam w uszach. 

I.S.: Wiersz staje się skatowanym ciałem konia, a więc i samej poezji. Razem z prowadzonymi na rzeź (Różewicz!) ginie samo człowieczeństwo związane z pierwotną, wiejską harmonią, przyjaźnią rumaka i jeźdźca. 

P.S.-B: A wszystko to wieńczy, na długo pozostająca w pamięci, wizja „oka na ekranie” – najprawdopodobniej nawiązująca do filmowego zbliżenia na oko konającego konia: 

nie tylko krowy
na zabicie są
z targu dłoń
pistoletu dzwon

„skup rzeźnych i hodowlanych”
z ciężarówek wzroku łyk
wód traw zielonych

ubojni boksy
przed wejściem
strach grzyw
podniesiony

oko na ekranie
wszystko konieK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 25.[9]

I.S.: „Wszystko konie”, wszystko tonie, bo przecież wspominamy „wody traw zielonych”. Zresztą synestezja działa w wierszu wspaniale. Słowa „wzroku łyk / wód traw zielonych” odsyłają nas nie tylko do wiejskiej Atlantydy, ale również do Łąk Asfodelowych, do Stepów akermańskich i „fali łąk szumiących”, wreszcie pewnie i do Pana Tadeusza oraz Inwokacji. W wierszu giną zatem także konie literatury, wielkiej tradycji, sylwy narodowej kultury – by sparafrazować określenie Edwarda BalcerzanaE. Balcerzan, „Literackość. Modele, gradacje, eksperymenty”, Toruń 2013, s. 240.[10].

P.S-B.: To prawda. W wierszu Stajnia dzieciństwa czytamy: „i siana czyste welony nad łbami / konie byty niezwyciężone”K. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 27.[11]. Odyseja…

I.S.: Ale też metafora – „stajnia dzieciństwa” wskazuje bardzo mocno na aspekt inicjacyjny. W kolejnym utworze pojawia się wszakże noc wigilijna. W kontekście pewnej narracyjnej logiki tomu stajnia przypomina więc stajenkę, grotę betlejemską, miejsce sakralne.

P.S-B.: Ostatni utwór cyklu Ze wsi nosi tytuł „Czas był wiosenny o świtaniu”K. Czacharowski, „«Czas był wiosenny po świtaniu»” [w:] tamże, s. 92.[12]. I nie przypadkiem jest to cytat z III części Chłopów Władysława Reymonta, a więc z Wiosny. Przypomnijmy tamten prozatorski passus: 

             Czas był wiosenny o świtaniu. 
             Kwietniowy dzień dźwigał się leniwie z legowisk mroków i mgieł jako ten parob, któren legł spracowany, a nie wywczasowawszy się do cna zrywać się ano musi nade dniem, by wnetki imać się pługa i do orki się brać.
             Poczynało dnieć.
             Ale cichość była jeszcze całkiem drętwa, tyle jeno, co rosy kapały rzęsiście z drzew pośpionych w mącie nieprzejrzanymW. Reymont, „Chłopi”, t. 2, Warszawa 1977, s. 7.[13].

I.S.: Tak ważne odwołanie do epopei chłopskiej, do wiejskiego literackiego wzorca jasno świadczy o programie Czacharowskiego, przynajmniej zaś o patronacie w „wiejskiej” części jego tomu. Nie zapominajmy jednak, że pragnienie ujrzenia „Wiosny” sytuuje się nie tylko w kręgu Reymontowskim. W wierszu czytamy przecież:

czekam na wiosnę
by to jedno zdanie
które w przelocie
w błyskawicy
po drodze
poznane
rozpoznaneK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 30.[14]

P.S-B.: Ów „błyskawicowy” przelot jednego zdania kojarzy nam się z inną Wiosną, tą Schulzowską, ze zbioru Sanatorium pod Klepsydrą:

Czy zauważyliście, że między wierszami pewnych książek przelatują tłumnie jaskółki, całe wersety drgających, spiczastych jaskółek? Należy czytać z lotu tych ptaków…B. Schulz, „Wiosna” [w:] tegoż, „Opowiadania. Wybór esejów i listów”, oprac. J. Jarzębski, Wrocław 1989, BN I 264, s. 168.[15] 

I.S.: W zakończeniu wiersza Zawsze chłopiec znajdujemy taki fragment:

to było miejsce spacerów choć nie tylko
trakt miejski nad jeziorem może najpiękniejszy
archipelag ówczesnego świata
przecięliśmy się spojrzeniami
lub może tylko ja
zawisłem na niej okiem cały
tak – mogę mieć nawet pewność
że zostałem niezauważony
po prawie pół wieku
jakież to może mieć znaczenie
(dla niej – która pod jakim teraz obłokiem
ziemskiego koloru czy w wiekuistej purpurze nieba)
jest tylko sylwetka
no może ciemna cera barwna sukienka
pewność że była piękna z kimś dorosłym
za rękę w stronę czerwonego spichlerza
którego nigdy nie zdołałem poznać
a który był jak mroczna warownia
kwiat miał na imię Marta
na pewno było lato
a ona ze światłaK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 15.[16]

Pobrzmiewa tutaj echem Schulzowa fraza z Wiosny „Myślę, że dotknięcie jej dłoni musi przekraczać wszystko wyobrażalne”B. Schulz, „Wiosna…”, s. 166.[17]. Tak więc Marta Czacharowskiego staje się po trosze Bianką, której zawiłe losy śledziliśmy w drohobyckim markowniku. A jednak nie tylko międzytekstowe powinowactwa decydują o sile wspomnianego utworu. Schulzowska koncepcja powtórnego dzieciństwa wyraża się już w tytule – Zawsze chłopiec. A jednak ten powrót, ta re-kreacja mitu sprawia, że zarówno w cynamonowej prozie, jak i u Czacharowskiego odnajdujemy dzieciństwo już na poziomie prawdy głosek, bogatej instrumentacji, dźwiękowych paraleli i kalamburowej gry.

P.S-B.: Szczególna jest u Czacharowskiego ta gra zwłaszcza w miejscach, w których jedno brzmienie zapowiada drugie, antycypuje sensy, które jedynie możemy przeczuwać. Gra luster wielokrotnych, tunelu prowadzącego do krainy wiejskiej dawności. 

I.S.: W przytoczonym fragmencie wers „no może ciemna cera barwna sukienka” zapowiada imię Marta. Do niego zdążają wszakże zbitki głosek „ar”. Później wracają jeszcze w słowie „warownia”. A przecież i wcześniej w wyliczeniu „cera barwna sukienka” pobrzmiewa jakiś rabarbar, smak chłopięcych przygód, pierwszych inicjacji, zmysłowych niczym haust przedziwnego kompotu z rabarbaru, takich – których zapomnieć nie można zupełnie tak, jak pierwszego spotkania z Martą.

P.S.-B.: Jest i w tych grach melicznych pewna interpretacyjna podpowiedź. Mówi się o niej znów nie wprost… Zwróćmy uwagę przeto na wers wyraźnie wydzielony w wierszu, czyli „jest tylko sylwetka”. 

I.S.: Nie przypadkiem wskazany wers okazuje się znacznie krótszy zarówno od linijki poprzedzającej, jak i następującej. Ta różnica długości jest w dwójnasób znacząca. Zupełnie jakby poecie nagle zabrakło słów, które skryły się za edytorską bielą zapomnienia. Dodajmy zresztą, że w utworze możemy doszukiwać się ukrytej kompozycji wizualnej. Wyraźnie krótsze wersy: „lub może tylko ja”, „po prawie pół wieku”, „jest tylko sylwetka”, „na pewno było lato / a ona ze światła” układają się niejako w osobny, „wewnętrzny” epigramat o spełnionej-nie-spełnionej miłości. Ta „dialogiczna” struktura jakoś współgra z tematem spotkania, które było, a może którego nie było wcale. Do tego dochodzi specyfika gramatyczna słowa „sylwetka”. Wiemy, że tutaj też chodzi o Martę, więc należałoby raczej powiedzieć „jest tylko sylwetką”. Jednak ta forma mianownikowa, którą wybiera Czacharowski zastanawia, nęci, zwraca uwagę na swoje jakości brzmieniowe, a przez to staje się już jakoś metaliteracka, głębinowa. Rymuje się dzięki temu ze słowem „sukienka”, a w tym rymie przeczuwamy, że chodzi również o sukienkę wiersza, jego strój, a może na-strój brzmieniowy, o jego architektonikę niepełnych rymów, dźwięków, które podążają za obrazami wsi dziecinnej, wsi często wesołej, przez to jakże smutnej, bo już ostatecznej, a nawet ostatniej. Takiej, której w pełni powtórzyć nie sposób. 

P.S-B.: Zaciera się zatem i postać Marty. Pozostaje tylko sylwetka, sukienka, artefakt, znak, obraz, smak…

I.S.: Dlatego też oprócz formuły „nieśpiewnej muzyczności” łączy olsztyńskiego poetę z Czechowiczem jeszcze jedna zaproponowana przez Wykę kategoria.

P.S-B.: Tak, pośród licznych wątków Śpiewnika… powraca niczym w wielogłosowej fudze temat „rodzimej wiejskości”, anonimowej, a przez to mocno uniwersalnej i zmitologizowanej wsi dzieciństwa… Gdybyśmy powiedzieli jednak, że Czacharowski należy do „nurtu wiejskiego” najnowszej polskiej poezji, popełnilibyśmy pewien interpretacyjny nietakt. 

I.S.: Właściwiej byłoby powiedzieć: należy i nie należy, bo przecież jego liryka jest znacznie bogatsza, daje się sytuować również w innych rejonach recepcji. W naszej rozmowie zajmujemy się w gruncie rzeczy niewielką cząstką większej całości. Omawiamy tylko dwie części zbioru, a jest ich o wiele więcej… 

P.S-B.: Wybrane przez nas cykle zdają się odzwierciedlać źródła całej twórczości Czacharowskiego. A i sama wiejskość jest jakoś szczególna, kosmiczna, w duchu metafizyki Schulzowej prowincji-centrum. Wieś byłaby tutaj najintymniejszą niekiedy cząstką duszy, przestrzenią nad-znaczeń, w której spotykamy się z pierwiastkami złotego wieku, raju… Ale i gorzkiej po nim żałoby.

I.S.: Żałoba, oczywiście… Lecz w trakcie trwania wiersza towarzyszy nam wielka radość „nadkolorów” i „nadaromatów”:

pociąg jak letni grom
otwiera się lustro jeziora
odbija pierwsze niebo
obok wiejska kana lodów
że jeszcze drży podniebienie
potem huśtawka do góry
radość bycia wśród ludzi
nazywanie przyjdzie późniejK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 11.[18]

P.S-B.: O tej szczególnej „jasności” wierszy mowa jest też w przedmowie zbioru. Autor słusznie widzi w tych nutach nastrojową dominantę. Nie ma bowiem w wierszach „ciemnych” takiej mocy, która przebija z „jasnych”. Zdaje się, że tym wyborem kieruje zasada, którą dałoby się sformułować w słowach: w chrześcijańskim odbiorze rzeczywistości źródła radości są większe od największych źródeł smutku… Nie ma wszak nigdzie mowy o rzeczywistości, w której brakuje smutku, a cierpienie zostaje relegowane, jest za to rzeczywistość, w której się go nie neguje. Ale to właśnie źródła radości są większe. I tak też jest w wierszach autora Papierówki. 

I.S.: Właśnie… Powróćmy może jeszcze na moment do „rodzimej wiejskości”K. Wyka, „O Józefie Czechowiczu” [w:] tegoż, „Rzecz wyobraźni”, Warszawa 1977, s. 33.[19], która Czacharowskiego łączy z Czechowiczem. Nie chodzi teraz o ludowy zaśpiew, rolę polskiego krajobrazu, przyrody i cały rezerwuar topiki prowincji-centrum. Zwróćmy uwagę przeto na ową „rodzimość”, a nawet „rodzinność”, która pcha nas w tej liryce często właśnie w objęcia rodzinne, swojskie. 

P.S-B.: Na tylnej stronie okładki Śpiewnika… możemy przeczytać słowa Andrzeja Kotlińskiego, który zauważył, że u Czacharowskiego „wieś jest przede wszystkim wsią dzieciństwa; wszak «przeszłość jest miejscem fantazji»”. I w istocie to właśnie wieś jest źródłem wszystkiego, źródłem wizji, obrazów… Wieś jest też rozumiana co najmniej dwojako. Pierwszy poziom znaczeń jest dosłowny. Bohater wierszy zna wieś z autopsji, z własnego dzieciństwa (niedorosłości czy młodości), z przeszłości, dlatego przypomina ona konkretne miejscem na ziemi. Drugi poziom semantyczny obejmuje przestrzeń nieco bardziej metaforyczną, czy nawet metafizyczną, a już na pewno metaliteracką, bowiem jest owa wieś kosmosem, słynną prowincją-centrum, mitycznym początkiem, staje się wsią emblematyczną, wpisaną w jakieś uniwersum. I w ten sposób staje się wsią każdego, każdy posiada za jej pośrednictwem własną wieś dzieciństwa. Co więcej jeszcze, prowincja nie jest de facto tylko wsią i miejscem poznania, ale poznaniem samym w sobie, swoistym percypowaniem świata, które może dokonać się jedynie poprzez soczewkę dziecięcą. W jednym z wierszy czytamy eliptycznie powtórzone: „wieś co się zowie / wszystko jest tak jak być powinno […] wieś co się zowie / wszystko jest tak jak być powinno”K. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 27.[20].

I.S.: Jest to charakterystyczne także dla „nadbiografii”. Pisałaś o tym w naszej książce Nadkolory i nadaromaty…P. Subocz, „Nadkolory i nadaromaty dzieciństwa. Bruno Schulz, Max Blecher” [w:] P. Subocz, I. Staroń, „Nadkolory i nadaromaty. Schulz, Mueller, Blecher”, Lublin 2017, s. 162.[21]

P.S-B.: Szczególną postacią jest u poety dziadek. Ale chciałoby się powiedzieć Dziadek właśnie, bo przecież w tym słowie słychać echo wielkiego mitu, archetypu. Przed oczyma staje nam naraz cały zastęp patriarchów, co zresztą jest dość charakterystyczne dla motywów wiejskich. Wieś to kosmos, środek świata, kraina szczególnej łaski, dzięki której możemy spotykać się bezpośrednio i ponownie z osobami dawno minionymi.

I.S.: A przynajmniej minionymi na tym łez padole, bo przecież na magicznej wsi wszystko wciąż trwa. Owo wielkie Wszystko, Całość, Dom…

P.S-B.: Dziadek…

I.S.: No właśnie ów Dziadek to postać w tomie Czacharowskiego szczególna. Wspaniały jest wiersz, w którym chłopiec-bohater wznosi się na saniach w zimowe przestworza, otoczony nadnaturalnym światłem, jak w jakimś eterycznym kuligu, który znamy chociażby z utworu Wojciecha Kudyby Sykstyna. KuligZob. W. Kudyba, „Sykstyna. Kulig” [w:] tegoż, „W końcu świat”, Sopot 2014, s. 51.[22]. Oto początek podróży ze Śpiewnika z oka: 

wznosimy się
płyniemy wysoko
a nasze zimowe słońce
blisko ziemi całkiem
na saniach jestem z dziadkiem
a dziadek jak kolumna
zasłaniająca horyzont zimna
kto wie może to najwyższy krąg przeżyć
których dziecko może doświadczyć
albowiem nawet latem w świątyni światła
jednostajna jest harmonia doznań
tymczasem wulkan czystej pary pod niebo
pieniące się zady godne natychmiastowej kontemplacji
oddychamy powietrzem które zewsząd bierze swój początek
i nigdy się nie kończy już agrafka wieczoru w okuK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 22.[23]

P.S-B.: Widzimy – i to nad wyraz ważne stwierdzenie! – że stałą właściwością poezji Czacharowskiego jest jej wzrokocentryzm. Poeta przede wszystkim powołuje do istnienia albo przywołuje obrazy, choć nie zawsze są one proweniencji zupełnie jednoznacznej. Niekiedy wzrok zewnętrzny nakłada się na oczy duszy, na wzrok wewnętrzny, senny, ale w tej swojej fantastycznej senności radosny.

I.S.: Zupełnie jak podróż saniami pod samo niebo. Oto baśniowy Piotruś Pan. A owa baśń dzieje się dosłownie na naszych oczach, ponieważ Czacharowski rezygnuje ze znaków interpunkcyjnych oraz konsekwentnie posługuje się tokiem wyliczeniowym. Co ważne, przybywa doznań, bo wznosimy się coraz wyżej, a zarazem przybywa wiersza, ponieważ linijki stają się coraz dłuższe.

P.S-B.: Wizualność, grafia, zapis stają się w koncepcji twórcy niezmiernie istotne. Wiersz dosłownie topnieje niczym śnieg, o którym w nim mowa, rozlewa się jak woda, z którą razem z wierzchołka spadamy w dół. A przecież fabularnie wciąż się wznosimy. Ten typ poetycki nazwał Witold Sadowski „tekstem graficznym”W. Sadowski, „Wiersz wolny jako tekst graficzny”, Kraków 2004, s. 240.[24]. Jakby tak się dobrze zastanowić, kształt utworu Czacharowskiego przypomina również odwrócone skrzydło, co przecież jasno odnosi się do fabuły, do poetyki lotu.

I.S.: Do lotu w zaświaty, ale też w za-światy, a więc światy inne, poza-światy. Dziadek prowadzi nas niczym Beatrycze tam, gdzie „staniemy w niepojętym źródle światła”, gdzie:  

Z pieca będzie ten cały prosty ciepła wszechświat
wpierw pójdą stopy ustawiczne lody potem dłonie
łączące nas z innymi komunią radości i cierpieniaK. Czacharowski, „Śpiewnik z oka…”, s. 22.[25]

P.S-B.: Pobrzmiewają tu słowa Dantego o Miłości, która „porusza Słońce i inne gwiazdy” (L’amor che move il sole e l'altre stelle). Tym bardziej, że wiersz Czacharowskiego kończy się modlitwą do Boga o konie dla dziadka, „ale już takie świetliste żeby mógł przemierzać raj nad raje”Tamże, s. 23.[26]. 

I.S.: To zresztą wspaniały i jakoś głęboko wzruszający pozatekstową prawdą wiersz… A przy tym głęboko religijny, przepełniony katolicką wiarą w obcowanie świętych (communio sanctorum). Byłaby to horyzontalno-wertykalna wspólnota świętych, „związek trzech społeczności (ludzi na ziemi, dusz w czyśćcu i świętych w niebie), najpierw na płaszczyźnie poziomej, w łonie wspólnot samych w sobie, a potem na płaszczyźnie pionowej, w relacjach: ziemia – niebo, ziemia – czyściec, niebo – czyściec”E. Ozorowski, „Wokół «Communio sanctorum»”, „Studia Theologica Varsaviensia” 1971, nr 2, s. 84–85.[27].

P.S-B.: I to chyba nie przypadek, że wznosząc się ku Niebu, tak naprawdę powracamy do wiejskiej, babcinej kuchni. 

I.S.: Chłopięcy bohater po dziecięcemu ufa, że po tej drugiej stronie to, co rajskie będzie jakoś podobne do tego dziadkowego, swojskiego. 

P.S-B.: A to właśnie jest czyste, pierwsze… Prawdziwe.

I. S.: Bo tutaj rozgrywa się naprawdę Boska Komedia.

P.S-B.: A może jeszcze i inne zaświaty, i światy… jak u Vladimira Holana?

Więc po tym życiu miałyby nas kiedyś obudzić
przeraźliwe jęki trąb i rogów?
Odpuść mi, Boże, ale krzepię się wiarą,
że początek i wskrzeszenie wszystkich nas, nieboszczyków,
obwieści po prostu pianie koguta…
Potem przez chwilę zostaniemy jeszcze w łóżku…
Pierwsza wstanie
mama… Usłyszymy, 
jak cichutko rozpala ogień,
jak cichutko stawia wodę na blasze
i troskliwie wyjmuje z szafki młynek do kawy.
Będziemy znowu w domuV. Holan, „Zmartwychwstanie” [w:] „Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej”, wybór, wstęp, przeł. oprac., posłowie, L. Engelking, Wrocław 2008, s. 119. [28].

K. Czacharowski, Śpiewnik z oka, Kraków 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Ireneusz Staroń, Paulina Subocz-Białek, „A tak by się chciało powrót w nieskończoność odwlekać…” , „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 68

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...