11.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #091 / Wejdą, nie wejdą. Tragifarsa jednoaktowa

Osoby:
Jeden,
Drugi,
Trzeci.

Czas zdarzeń: wrzesień 1981 r.

(Pokój biurowy. Ustawione na ścisk trzy biurka. Na każdym blacie popielniczka gabinetówka, na jednym tomik wierszy, kartki, teczki, na podłodze przewrócony kosz na śmieci itp. W dowolnym miejscu stoją drewniane krzesła w stylu epoki. Między widownią a sceną wisi sfatygowana rama okienna. Jeden z Drugim siedzą przy biurkach. Jeden – typowy urzędnik – czyta gazetę. Drugi – widać, że urzędnik z przypadku – ma dłuższe włosy, czyta książkę. Trzeci stoi przy oknie, ale nie patrzy przez nie. Jest nie tylko z pozoru „normalnym człowiekiem”).

Jeden
Piszą, że wejdą.

Drugi
(nie odrywając wzroku od książki)
Kto może wejść
 Bieda wokół?

Jeden
Idą i na pewno wejdą.

Drugi
(znad książki, z ironią)
Nie mam nic przeciwko temu. Ludzie przestaną się nudzić.

Trzeci
Do pana nie wejdą. Pan się nie nudzi.

Drugi
(znad książki)
Mam co robić.

Jeden
(nadal czyta gazetę)
„Obywatele, ludu pracujący miast i wsi, oni wejdą
 w radosnej atmosferze od strony słonecznej. Przywitamy ich kwiatami i chlebem, jak w 1944 i 1945”.

Trzeci
Nic nie rozumiem.

Drugi
Podziwiam inteligencję autora metafory. Nie jest trudna. Oznacza, że oni wejdą, jeśli wejdą, albo od wschodu, albo od południa, albo od zachodu, zgodnie z kierunkiem padania promieni słonecznych.

Jeden
Błyskotliwe.

Trzeci
Wierzę mocno, że wreszcie zrobią u nas porządek. Bo my sami oczywiście nie potrafimy. Ludzie, jak już pan powiedział, przestaną się nudzić. Świat nasz, który nie należy do nas, wydobędzie się z chaosu i nie będzie potrzebna żadna sztuka, by trzon bytu każdego z nas był zdrowy, wyrazisty, moralny. Nasze żony będą z nami szczęśliwe. Dzieci wyrosną na mądrych obywateli i obrotnych działaczy. Wszystko załatwią. Staniemy na wysokości zadania.

Jeden
(z dumą patrzy na Trzeciego)
Wspaniałe! Po trzykroć wspaniałe! Z pana zdolny i mądry człowiek, choć taki młody. Dobrze, że nosi pan wąsy, bo nikt by nie uwierzył, że z pana taki mózg. Pan może wysoko w górę, przez płot i w ogóle

Drugi
Rozgadali się panowie jak wtedy, gdy mieli coś rzucić.

Trzeci
Myli się pan. Wtedy przeprowadzono generalną próbę naszej cierpliwości. Przetrzymaliśmy ją.

Drugi
Rzucali słowa, które ani wtedy, ani dziś nic nie znaczą? Padły od kul. Powiem więcej: same zapowiedziały swój upadek, jak te wszystkie slogany na pieniążkach z okresu upadku starożytnego Rzymu. Im gorzej się dzieje, tym bardziej pokrzepiające slogany idą z ust mówców, którzy za wszelką cenę pragną utrzymać swój upadek w tajemnicy. A jak bliski upadek, niedługo będzie spadek. Każdy kto będzie mógł, wyrwie jak najwięcej dla siebie.

Trzeci
Zastanawiam się nad naszym położeniem. Może rzeczywiście nie ma sensu rozmawiać. Po co gadać? Róbmy to, co do nas należy, czyli nic. Wystarczy się dostosować.

Jeden
Święta racja. Co ma być, to będzie. Co ma wejść, to wejdzie. Co ma upaść, to upadnie. Róbmy swoje. Dzisiaj i tak nikt nie wierzy, że przeznaczenie można zmienić.

Trzeci
(zwraca się do Jednego)
Wrabia mnie pan, kolego. Ma pan błędne myślenie. Jeśli mówię – róbmy swoje, to znaczy, że ufam tym, którzy bezpośrednioodpowiadają za warunki życia społeczeństwa, do którego należymy. Zresztą, czy istnieje przeznaczenie?

Drugi
Wytłumaczę panu, że istnieje. Otóż, staję w kolejce… Najlepiej jeśli to pokażę.
(Drugi wstaje zza biurka i staje z jego drugiej strony, gorączkuje się. W końcu staje na środku sceny, patrzy w górę, wskazuje palcem)
Tam jest niebo i stoję. Panowie, stoję w kolejce!

(Jeden i Trzeci doczepiają się już wcześniej pleców Drugiego, chodzą za nim krok w krok.)

Jeden i Trzeci
(razem)
My też stoimy!

(wszyscy razem)
Stoimy w kolejce! Zwyciężyliśmy!

Drugi
I co? Czy panowie lepiej się czują? W ten oto sposób dowiodłem, że istnieje wiara w przeznaczenie. Obaj podzielacie ją z jednakową siłą.

Jeden
Przepraszam, nie zdążyłem zapytać, za czym stoimy…

Drugi
Jak to „za czym”? Za kim. Za mną. Za przeznaczeniem.

Jeden
Pan się wygłupia, a ja naprawdę chcę kupić.

Drugi
Kupił pan właśnie przeznaczenie. Kto idzie w ciemno.... musi wierzyć w przeznaczenie.

Jeden
Sprytne.

Trzeci
Nudzicie mnie
(przesadnie spokojnym głosem).
Proszę bez wygłupów. Proszę o ciszę. Nicnierobienie wymaga spokoju.

(wszyscy siadają za biurkami. Trzeci patrzy zamglonymi oczyma w dal, Jeden i Drugi momentalnie skupiają się na zachowaniu Trzeciego. Mówią szeptem, koniecznie scenicznym).

Drugi
On jest zahipnotyzowany.

Jeden
Skąd pan wie?

Drugi
Widziałem kiedyś w telewizji.

Jeden
Co mamy robić?

Drugi
W tej chwili, jak i zawsze, nic.

Jeden
Co się panu stało?

Drugi
Martwię się.

Jeden
Czym?

Drugi
Obawiam się, że ma zdolności do lewitacji albo gorzej, do teleportacji.

Jeden
Co to takiego?

Drugi
Jak on zechce, to przeniesie pana i mnie na… Mont Blanc… Staniemy się Kordianami…

Jeden
(rozmarzony)
To na Zachodzie?

Drugi
Albo przeniesie nas za Ural, hen, hen.

Jeden
Nie strasz pan.

(Trzeci traci posągowość, widocznie, ale nieznacznie porusza się)

Drugi
Uwaga! Pod biurko! Bo nas przeteleportuje

(obaj chowają się pod biurka)  

Jeden
Potrafi pan odhipno…tego… przete… coś tam…

Drugi
Nie ręczę za wynik. Spróbuję
(podchodzi do Trzeciego i mówi łagodnym głosem)
Proszę mi zaufać i zgodzić się ze mną. Mamy piękny dzień i nic nie mąci naszego spokoju. Pary młodych ko­chanków przechadzają się po parku. Zefirek trąca liście. Pan też idzie z wymarzoną dziewczyną. Trzymacie się za ręce. Czeka na was radosny świt życia. Proszę mi zaufać i zgodzić się ze mną. Życie jest piękne.

Trzeci
(trzeźwieje)
Przestań kłamać i klepać, głupi wieszczu.

(W tym samym momencie z zewnątrz – od strony widowni – dobiega ludzki hałas. Jeden tak samo przerażony, jak rozradowany podbiega do okna)

Jeden
Coś przywieźli, coś rzucili, coś przyszło.

(Trzeci i Drugi podbiegają do okna także. Drugi bezceremonialnie zatrzymuje Jednego, nie przestając patrzeć z podziwem i uznaniem na Trzeciego, podaje mu dłoń)

Drugi
Gratuluję panu serdecznie, z całego serca. Niestety, nikt nie obdarzył mnie prawem przypinania orderów, ale u pana, ja i całe społeczeństwo, zaciągnęliśmy olbrzymi dług wdzięczności. Dzięki temu właśnie, że panu zechciało się przyteleportować „coś” do sklepu, mieszkańcy naszego miasta mają wyznaczony kierunek, a przede wszystkim postawił pan każdemu z nas widoczny cel. W epoce zanikania wszelakich autorytetów pan ma nieograniczone szanse na to, by nim się stać. Od pański­ej osoby i dzisiejszego wydarzenia zacznie się nowa epoka. Będzie o czym pisać i mówić. Półki się zapełnią. Jeszcze raz dziękuję panu w imieniu własnym i społeczeństwa, a także wszystkich organizacji społecznych.  

Jeden
(pośpiesznie dołącza do gratulacji)
Od początku i zawsze wierzyłem w pańskie uzdolnienia i nie zawiodłem się, co sprawia mi ogromną satysfakcję. Niech pan popatrzy na tych ludzi.
(wskazuje na widownię)
Czyż nie są oni szczęśliwi? Pan jest cudotwórcą.

Drugi
Przeznaczenie zmaterializowało się. Mamy „coś”. Wreszcie. To niewiarygodne.

Jeden
(rezygnuje z zamiaru zejścia do sklepu)
Wierzę, że tak jak jest, już będzie zawsze. Tradycja, którą pan otwiera, musi być udokumentowana. Zatroszczą się o to dziennikarze, artyści.

Trzeci
Nie cierpię ani jednych, ani drugich.

Jeden
Poza tym podziwiam pana... Proszę o autograf dla przyszłych moich dzieci i przyszłej żony.

Trzeci
(zaskoczony i niedopuszczany do głosu)
Nie jestem marionetką. Po co te fanaberie i przewroty. Nic mi nie wmówicie. W nic nie wrobicie. Ja chcę do sklepu.

Drugi
Proszę zamilknąć. Usiądzie pan w bardzo wygodnym fotelu. Zaraz podamy herbatkę gruzińską. Kawa, słone paluszki, ciasteczka będą później. Kupi się. Nie należy się dąsać, gdy historia wkłada do rąk sposobność do zaprowadzania powszechnej szczęśliwości. Teraz wystarczy, że będzie pan tylko istniał. To niewiarygodne: wystarczy być. Jednostka zerem, jest zbyt wątła, aby podołać wielu sprawom za jednym zamachem, a tu taka nieprawdopodobna odmiana porządku rzeczy.

Jeden
Nie mogę się napatrzeć na wielkiego człowieka.

Trzeci
Ja grzecznie prosiłem, a obecnie nalegam o zostawienie mnie w spokoju. Mam do tego prawo. Zobaczcie we mnie człowieka ze swoją pospolitością i słabościami. Pozwólcie mi żyć. Ja muszę do sklepu.

Jeden
Ja naprawdę nie mogę się napatrzeć na wielkiego człowieka, który tworzy nową epokę.

Trzeci
Lichy żart. Mam metr sześćdziesiąt dwa wzrostu.

Jeden
Ależ ja nie żartuję.

Drugi
(zwraca się do Jednego)
Niech pan tyle nie mówi i zagotuje wodę na herbatę dla naszego bohatera. Dzisiaj zasłużył na zwiększoną porcję cukru. Przed wojną już mówili: „cukier krzepi”. Nasz bohater musi mieć krzepę, bo jest stworzony do…, bo się urodził do wielkich czynów.
(przybiera pozę mówcy)
Oto przed nami zjawisko, istota ludzka, która cuda czyni, ale to nie są, oczywiście,  żadne cuda. Cudów nie ma. Mówię „cud”, gdyż mój słownik nie ujął jeszcze słowa, które by w całej rozciągłości określało to, czego przed chwilą byliśmy świadkami. Oto przed nami ten, który został nam dany przez społeczeństwo dla społeczeństwa jako Odnowiciel na większą miarę niż Kazimierz Odnowiciel, który raz wygnany – wracał. I tak będzie zawsze.

Trzeci
Przestanie pan pleść brednie. Nie widziałem i nie słyszałem nigdy takiego samozwańczego filozofa i retora (próbuje podnieść się z fotela, jest zatrzymywany przez kolegów)

Jeden
Pan jest już nasz.

Drugi
Ktoś tutaj czyha na kogoś i liczy na ludzką naiwność. Wielkim trzeba pozostawić wielką swobodę działania.
(zwraca się do Trzeciego)
Jeśli pan z tym się nie zgadza, cóż, należy się z tym pogodzić.

Jeden
(zwraca się do Drugiego)
Łatwo się pan poddaje. Dla sprawy trzeba walczyć o ludzi.

Drugi
Ale jeśli nie chcą sprawy, to znaczy, że z niej rezygnują. Jest ona im obojętna. Może im tak nakazuje instynkt samozachowawczy?

Trzeci
(rozpaczliwie)
Zaraz ludzie wejdą do sklepu i nic dla mnie nie pozostanie. Mam kartki na wszystkie podstawowe produkty.
(z żalem w głosie)
Jeszcze ich nie zrealizowałem. Do nikogo nie należę. Tymczasowo nie potrafię się samofinansować. Ale jestem niezależny, samorządny.

Jeden
Był pan.

Trzeci
Nie zgadzam się… Ja protestuję.

Jeden
Po co? Dlaczego?

Trzeci
Jak to dlaczego?

Jeden
Zasłużył się pan. Pańskie zdolności są i będą doceniane. Nie wolno protestować, gdy jest tak dobrze. Niech pan tylko posłucha dziennika telewizyjnego. Więcej nic nie powiem.
(nie zatrzymuje Trzeciego)

Trzeci
Herbatką możecie pluć beze mnie. Nie ma ludzi niezastąpionych. Zbyt i kupno określa świadomość. Wychodzę.
(Trzeci opuszcza scenę)  

Drugi
On chce się ukryć.

Jeden
Szkoda takiego… Woda sodowa uderzyła mu do głowy?
(przez zęby)
Bolesław Wstydliwy się znalazł.

Drugi
Podnieś pan rękę.

(Jeden wykonuje wszystkie polecenia)

Wysunie wskazujący palec. Wskaże nim na siebie i wyceluje w czoło jak dzięcioł dziobem w drzewo.

(Jeden puka się w czoło)

Drugi
Lepiej?

Jeden
Przepraszam.

Drugi
Bardzo proszę.

Jeden
Będziemy czekać aż wróci? Czy to możliwe...

Drugi
Że co?

Jeden
Że on wróci?

Drugi
On ma ideały, zasady. Jest niezależny. Gdybym je miał, nie siedziałbym tu.

Jeden
A jeśli wróci?

Drugi
Jeśli wróci, to bez ideałów.

(Jeden i Drugi siadają przy swoich biurkach. Nudzą się, czegoś im brakuje)

Jeden
Woda się na pewno wygotowała.

Drugi
Nie zdążyła, przerwa w dostawach prądu.

Jeden
Oni jeszcze nie weszli, a Trzeci wychodzi im naprzeciw? A co mi tam. Herbaty bym się napił, zasiadł przy ciepłej żonie, objął ją, pocałował, a tu muszę czekać, aż wejdą. Nie ma czasu żyć.

Drugi
A co, w domu pan nie może?

Jeden
Czekam na przydział. Chyba że znajdę jakąś z mieszkankiem.

Drugi
Przeraża mnie cynizm. Lepiej niech pan niczego i nikogo nie szuka. Kobietę łatwo oszukać. Niech pan lepiej postępuje jak człowiek odpowiedzialny za swoje czyny.

Jeden
Gdyby pan mnie lepiej znał, nie mówiłby tak.

Drugi
Czy mówiłem, że któryś z nas się maskuje?

Jeden
Czy nie ten, który przed chwilą opuścił nas?

Drugi
Według mnie on przestał się liczyć.

Jeden
(naiwnie)
Skąd pan wie? Może powróci i będzie silniejszy niż teraz. Przecież jego możliwości są naprawdę cudowne. Kiedy tamci wejdą, on ich grzecznie przetele… coś tam… zawróci wzrokiem.

Drugi
Jesteś pan dziecinny.

Jeden
Może taki muszę być.

Drugi
Nic pan nie musi. Musi to na Rusi.

Jeden
Wydawało mi się, że nasza nadzieja jest wspólna.

Drugi
To mrzonka.

Jeden
Dotychczas myśleliśmy, jak jedna głowa całego społeczeństwa.

Drugi
Zgadzam się, ale…

Jeden
No…

Drugi
Pan tylko przytakuje i poklepuje. Jakie jest pana zdanie?

Jeden
Noooo…

Drugi
Zgadzam się z tamtym z jednym wyjątkiem. Głowa jest moją głową. Pan jesteś, co najwyżej ręką.

Jeden
Dobrze. Ale prawą czy lewą?

Drugi
Obojętnie.

Jeden
(dedukuje)
Po prawicy staną błogosławieni. Wolę być prawą. Opłaca się. W aktualnej sytuacji, wiadomo, będę lewą.

Drugi
Ale on przestał się liczyć. Po pierwsze: nie ma go, po drugie: on nie jest cudotwórcą.

Jeden
Jak to?

Drugi
Skończ pan z udawaniem naiwniaka. Przecież ja tylko tak sobie powiedziałem o teleportacji i hipnozie.

Jeden
(skrzekliwie i nerwowo)
Jestem niewinny.

Drugi
Niewiedzą każdy głupi się broni.

Jeden
Wiem, stało się coś złego.

Drugi
Ludzie wreszcie stracą niepotrzebne złudzenia.

Jeden
Najwyżej trochę poszemrają.

Drugi
Pan mówi?

Jeden
Może jest w tym racja, że nie trzeba prowokować społeczeństwa do rojenia złudzeń. Są niezbędne.

Drugi
Ja nikogo nie prowokuję. W żadnym politycznym bajorku się nie kąpię. Chcę pomóc rodakom i sobie.

Jeden
(do siebie)
Czcze słowa.

Drugi
Pan mówił?

Jeden
(wyjmujekieszeni małych rozmiarów magnetofon, wciela się w reportera, a przynajmniej zachowuje się tak, jakby nim był)
Przejdźmy do meritum sprawy. My nie działamy skrycie, nagrywamy jawnie.

Drugi
Słucham?

Jeden
Usłyszą pana miliony.

Drugi
(skrywa swoje emocje)

Jeden
Czy chce pan zbawić świat?

Drugi
Chcę pomagać ulepszać go na miarę swoich skromnych możliwości.

Jeden
Uwaga, nagrywam.
(do Drugiego)
Czy chce pan zbawić świat?

Drugi
Chcę pomóc, przysłużyć się.

Jeden
Czy robi to pan bezinteresownie?

Drugi
Jeszcze nie zacząłem.

Jeden
Damy zaliczkę na początek, sprzęt, talony… Nie ma co ukrywać, że wszystko doręczone będzie w terminie. Dzięki naszej pomocy uda się panu dokonać przeobrażenia, będzie odnowa?

Drugi
Postaram się, żeby było od nowa…

Jeden
Wielcy indywidualiści działają w pojedynkę.

Drugi
Pytanie rozumiem. Zamierzam polegać na sobie…

Jeden
(troskliwie)
Niech pan nie zapomina o swoich cichych sojusznikach, „niewidzialnej ręce”, służbach i drużbach.

Drugi
Ale ja miałem sam…

Jeden
Czy istnieje już plan działania? Od czego zaczniemy?

Drugi
Ale ja...

Jeden
Proszę pana, żadnych „ale”. Ustalmy, że „ale” nie istnieje. Ten spójnik jest dobry dla tych, którzy chcą pokazać, że myślą. A co ludzie mogą myśleć? Plan działania zostaw pan mądrzejszym. Mów pan coś!

Drugi
Nie wiem.

Jeden
Wpuszcza mnie pan w maliny.

Drugi
Nie wpuszczam, nie oszukuję. Kiedy myślę o przyszłości, o tym planie, to widzę ogromny plac, na którym tłumy oczekują w napięciu. Sypią się iskry jak na słupach wysokiego napięcia. Tamci ludzie są pewni tego, co ma się stać. Nagle naprawdę dzieje się coś przełomowego. Nie potrafię określić… Coś barwnego, mocnego, harmonijnego. Widzę starożytne posągi Greków. Taki wybuch na Słońcu w zwolnionym tempie.
(otrząsa się)
Oczywiście, nikomu nic złego się nie stanie. Ten wspaniały wybuch wystrzeli w górę jak kiełek cudownej rośliny, fasola będzie do nieba jak w baśni. To nic, że naruszy ziemię. Wszyscy przedzieramy się ku światłu, ku górze. Widzę plac zapełniony ludźmi, którzy zalani…
(urywa)

Jeden
No, czym, czym?

Drugi
…światłem.

Jeden
(trochę przerażony)
No nie, to się nie nadaje…, to katastrofa.

Drugi
Katastrofiści byli przed wojną. Proszę posłuchać.
(sięga po tomik wierszy leżący na biurku i czyta wiersz Józefa Czechowicza „Sam”)

Słowami czerwonymi

strunami czerwonymi

za rozpalonym czołem

ciemny tors mostu nad ciszą

wszędzie czerwienie kołem

płomienie wisząc

w mętnym strumieniu sekund

grożą

powodzią wieków

straszniej niż noc

straszniej niż burza

niż sen

(Jeden w czasie recytacji wychodzi, czego Drugi nie dostrzega. Przeżywa młodzieńcze uniesienie. Kończy. Przez chwilę jeszcze jest w ekstazie. Wraca Jeden, który stoi z gotowym zarzutem, w ręku trzyma dokument)

Jeden
Pan proponuje totalny chaos. Pragnie powrotu obozów koncentracyjnych.

Drugi
Chaos to wojna. Wojna już była. W tym wierszu, który pan usłyszał, jaki kolor dominuje?

Jeden
No, właśnie...

Drugi
Czerwony.

Jeden
Czerwony.

Drugi
Kolor krwi, ognia i diabelskich spraw.

Jeden
Taaak?

Drugi
A mój obraz przyszłości przesłania zielona poświata i żółta – ten kolor symbolizuje słońce i intuicję. Będziemy żyli pod słońcem, posługując się intuicją. Będziemy się żywili prawdą najgłębszą, praprawdą, która eksploduje.

Jeden
Deklaruje pan bezpodstawne złudzenia.

Drugi
One nie są bezpodstawne. To wszystko we mnie siedzi. Ja to wiem. Niczego nie deklaruję, tylko mówię, jak będzie.

Jeden
Jak będzie? Będzie to samo, co przedtem i teraz. Przyznaję – dobrze jest posłuchać od czasu do czasu, że nastąpią zmiany na lepsze. Doznaję wtedy szczególnego uczucia, czuję się lekki i oczyszczony, zwolniony z tego, że muszę zrobić coś takiego, co by mnie z powrotem na ziemię sprowadziło, przygnębiło.

Drugi
(ze skrywanym przerażeniem)
Proponuję byśmy zostali przy swoich racjach.

Jeden
Świetnie powiedziane: „Zostajemy przy swoich racjach”. Dzięki temu nic się nie zmieni.

(obaj siedzą za biurkami, częstują się niedopalonymi papierosami. Jeden czyta gazetę, Drugi książkę)

Jeden
W gazecie napisali, że oni wejdą, nic nam nie zrobią, jedynie uratują ustrój.

Drugi
Kim są oni? Pan coś wie.

Jeden
W gazecie nie napisali. Na plotkach trudno polegać, są reakcyjne, wyssane z palca.

Drugi
To według pana na kim i na czym można polegać?

Jeden
Można na wyczucie... W zależności od okoliczności.
(mówi jakby coś ukrywał)
Czuję, że oni krzywdy mi nie zrobią. Za co? Nikomu się nie naraziłem.
(zaciąga się niedopałkiem i petuje w popielniczce)

Drugi
Myśli pan tylko o sobie, drży tylko o siebie. Gdyby tak wiedzieć, kim oni są. A może ich nie ma.
(z odrazą gniecie niedopałek papierosa w popielniczce)

Jeden
Albo-albo. Są albo nie są. 

Drugi
Są, bo wierzymy w ich realność. Nie ma ich, bo nie ma­my dowodów na ich wejście. Chyba że weszli już dawno temu, a my o tym zapomnieliśmy. Zapanowała społeczna amnezja.

Jeden
Łebski z pana facet.

Drugi
Na co to się zda?…

Jeden
Co?

Drugi
Mówienie o wejściu. Nic nie będziemy mogli, kiedy wejdą. Wejdą i zrobią swoje. Nam pozostają znowu słowa, puste, ślepe, chore, bezpłodne. Pozostaje nic.

Jeden
Ano...

Drugi
Jak to „ano”? Zna pan czeski?
(mówi do kogoś, kogo nie widać)
Kiedy ludzie słyszą słowa pełne treści, prawdy i nadziei, napływają im łzy do oczu, oczyszczają się duchowo. Przeżywają katharsis.

Jeden
(usłużnie się wtrąca)
Zgadzamy się najzupełniej, choć nie wiem, co to katar coś tam.  

Drugi
Od kiedy?
(wstaje przerażony)

Jeden
Robił pan dokładnie wszystko, o co nam chodziło. Musi być jedność. Zrozum człowieku, że tak być musiało i tak być musi.

Drugi
(przez zęby)
Chcecie być przeznaczeniem, wyrocznią, koryfeuszem ludzkości. Nabraliście mnie. Pana cynizm to kał, który nie śmierdzi, ale niewidzialnie zohydza życie.

Jeden
Spóźniony refluks. Spójrz przez okno, akurat świeci przez nie słońce. Na pewno już idą.
(uśmiecha się sztucznie i podchodzi do okna, nucąc: „Zawsze niech będzie słońce. / Zawsze niech będzie niebo. / Zawsze niech będzie mama. / Zawsze niech będę ja”)

Drugi
Dzieje się tak, że przegrywamy za każdym razem, tylko nie wiemy, w którym momencie. Grasz ze mną tym „wejdą, nie wejdą”.

Jeden
Oni już tu od dawna byli, nadal są, na zawsze będą.

(obaj wymownie patrzą przez okno na widownię)

Drugi
Gdzie?

(tymczasem wchodzi Trzeci objuczony zakupami: na szyi wisi mu wieniec z rolek szarego papieru toaletowego, z obu siatek wystaje mięso, zapakowane w gazetę, kiełbasa, boczek, flaszka wódki, paczki papierosów itp.,  idzie w stronę okna.

Trzeci
(staje za plecami kolegów, podnosi siatki i woła w geście triumfu)
A kuku!

opadają kurtyny (z) powietrza

 

Dramat opublikowany został dzięki programowi Tarcza dla literatów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, Wejdą, nie wejdą. Tragifarsa jednoaktowa, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 91

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...