Nowy Napis Co Tydzień #217 / Duszne noce
Es hatte mein Haupt die schwarze Frau
Zärtlich ans Herz geschlossen.
Heinrich Heine, Zum „Lazarus”
Pięć minut po północy, kiedy neon za oknem jaśniej
niż w dzień przekonywał, że najtańsze leki dostanę
w aptece tuż za rogiem (ale którym, którym!) siostra
niewiele niższa od Gortata, podała mi do żyły taxofer,
i cicho wyszła, a jej miejsce zajęła równie bezszelestnie
Czarna Pani, siostra wiecznego snu, poczułem
jak nachalnie wciska się do mojej klatki piersiowej,
traciłem oddech, patrząc w jej oczy ni to otwarte,
ni zamknięte, moja prawa ręka po omacku szukała
alarmu, jakbym chciał, właśnie: co bym chciał? –
zaalarmować (kogo? siostrę dyżurną? całą ludzkość?
Pana Boga? że co? że za sekundę, dwie zawali się
cały świat, w pewnym sensie, naturalnie, pod pewnym
kątem, rzecz jasna, z pewnej perspektywy, dość
samolubnej, po prawdzie, Czarna Pani zawisła
nade mną jak czarny ptasior, jak niezbędne
w życiu i w śmierci, czyli w sztukach pięknych
rozpostarcie, ucisk w klatce piersiowej ustąpił,
pomyślałem, że to, co faluje nade mną to jest
moja dusza, i żarliwie zapragnąłem, by spadła
we mnie jak kamień rzucony dla zabawy w górę,
tak się stało, czułem jak mnie wypełnia na
podobieństwo nieprzebranych wód, którym
Bóg nakazał spłynąć we wszystkie niezgłębione
zagłębienia Ziemi, bezszelestnie weszła siostra
(Proszę nie zwracać się do mnie per siostro,
na imię mam Sylwia!), pan mnie wzywał,
czy coś się stało? milczałem, czy ktoś tu był,
obwąchała salę 208, w tej samej chwili Czarna
Pani przeszła przez nią jak laserowy promień,
czułem, że moja dusza jest w moim wysuszonym
na wiór języku, w moich kolanach, w palcach
nagle wychudłych, a zwłaszcza w serdecznym,
z którego siedem razy spadła mi obrączka.
Wiersz z tomu „Krzyk Sowy” (2014)
to oczy ciszy
spoglądają na nocną rewolucję
jak na mszę całego miasta
uzbrojonego po zęby
w ciemność i gwiazdy
to słoń Celebes i anioł ognia
wędrują po krwawych ścieżkach
wyzwolonej wyobraźni
a wielki las ostatni las dookoła
stanowić będzie pomnik ptaków
gdzie mieszkają ciemni bogowie
i siedem żywiołów
ubierzesz potem narzeczoną
w czerń krew i błoto
odbędziesz z nią
kolejne fazy nocy
gorzkie i zimne
odkrywając w szkarłatnym ciele
wilgotne tajemnice miłości
i podążać będziesz
w podróż poślubną
z nadzieją że zdążysz do Europy
przed deszczem i nocą
lecz tam przy głuchych
odgłosach skowytu kruków i wron
strzępów rozrzuconych ubrań i jelit
dzień i noc lata i wieki rodzić będą
owoc długiego doświadczenia –
sen który był na początku
przed powstaniem świata
i sen teraźniejszy
który wpił się w ciebie pazurami
i osaczył granice życia
albo sen który przyjdzie
gdy odejdziesz –
sen ostateczny
co nadchodzi jak zwiastun
wiecznej ciemności
gdy zaśniesz z ustami pełnymi
powszedniego milczenia
Srebrna noc,
a w puszczy cicho,
że słychać oddech drzew
i księżyca nieśmiałe stąpanie.
I lekko jest,
jakby wszystko w skrzydła wstąpiło,
tylko chwila szepcze,
tylko ptak spóźniony łypie.
Na skraju nocy luna,
to poświata żywych drzew się złoci.
Ciemność, która przychodzi, gdy słońce schyla się w miasto.
Barwy dnia to piołuny, co więdną raczej, niż gasną.
Półmrok – rybak ponury, co łapie w sieć tkaną cieniem,
i noc, jak owoc nasiono, powoli okrywa ziemię.
Księżyc to gładki otoczak ciśnięty bez plusku w eter,
światła w oknach – zgubione bogini Nyks bransolety,
która z grzebieniem ciszy wplecionym w cieniutkich włosach
w ludzkich powiek kołyskach rodzi znowu Hypnosa.
Kto od brzegu zmęczenia odbije we śnie jak w gondoli,
ten po obrazów strumieniach wieźć się musi pozwolić
i płynąc, zobaczy nagle, jak mostów złudzeń rozpięcie
stawia wokoło drżącą Wenecję jego pamięci.
Wiersz pochodzi z tomu „Hotel Globo”. Publikacja powstała dzięki wsparciu Instytutu Literatury w ramach programu „Tarcza dla literatów”.
Nocy
ciemnoczerwone oczy
zamknięte wszystkie drzwi
i tylko twoje ramiona świecą
i w moich oczach łzy
jesteś ciepła jak ziemia
po której chodziłem
dzieckiem małym
pewnego słonecznego poranka
pamiętasz
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.
Noc jest w poezji jednym z najczęściej podejmowanych tematów. Motywika nokturnalna pojawia się zwłaszcza w takich wierszach, które skoncentrowane są na wnętrzu człowieka – eksplorują psychikę podmiotu, odsłaniają skrywane uczucia, zgłębiają przyczyny działań i decyzji. Nie wspomnę nawet o wątkach onirycznych, które także w oczywisty sposób łączą się właśnie z czasem po zmroku.
Dariusz Patkowski w minionym roku opublikował tom Nokturny, który – tu bez zeskoczenia – właśnie noc stawia w centralnym punkcie wiersza. I to na różne sposoby: niekiedy bardzo literalnie, ukazując elementy miejskiego krajobrazu rozświetlonego latarniami i neonami, a niekiedy metaforycznie – łącząc noc z granicznością, śmiercią czy zbrodnią.
Towarzyszące tej publikacji motta zawierają między innymi cytat z Talmudu: „Sen, który nie jest interpretowany, jest jak list, który nie jest czytany”. Nokturny są właśnie taką próbą interpretacji nie tylko własnych snów, ale też takich marzeń sennych, które śnią całe społeczności, a należą do nich choćby sny o bezpieczeństwie, sny o porozumieniu, sny o szczęściu i bliskości, z których – jako zbiorowość – budzimy się niespokojni, czując, że coś właśnie nam bezpowrotnie umknęło, prześlizgnęło się przez palce.
I znowu wpadł nietoperz do pokoju,
wypędzając mnie na ulicę. Jest noc. Gasną
gwiazdy. Elektryczność rozpala nade mną
sztywne, żelazne lampy. W ich blasku
nie ma zrozumienia. Są ślepe ćmy.
Po wierszach pomieszczonych w tym tomie poruszają się „ślepe ćmy”, trzepoczące się zawzięcie, bez drogi wyjścia. Patkowski stara się uchwycić moment między snem a jawą, chwilę, w której jesteśmy w zawieszeniu, niezdolni do rozeznania okoliczności z pełną świadomością. Te wiersze czają się, skrywają, stąpają na palcach, zachowują zasady poruszania się w ciemnościach. Ale skoro sięgnęliśmy po Nokturny i „zawędrowaliśmy tu na podobieństwo / szukających Graala błędnych rycerzy”, musimy przerwać tę ciszę, aby w świetle spojrzeć na czające się w nocnych zakamarkach miasta niewiadome. A jest ich całkiem sporo.
„Miasto jak obiekt, któremu się przyglądam. Miasto – miejsce, w którym zazębia się czas żywych i umarłych.” Tak o książce Patkowskiego pisał Marcin Zegadło. Nokturny to zdecydowanie noce w mieście. Krążymy i po znanych ulicach i miejscach odwiedzanych raczej okazjonalnie. Noc to podróż; podróż nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie. Powracanie do starych kątów budzi nostalgię, przywołuje to, co minione. Ma to wymiar z jednej strony zupełnie prywatny: noc staje się czasem wspominania, rozdrapywania ran. Z drugiej strony noc okazuje się też czasem ważnym historycznie. Wiele jest także w tych wierszach wątków religijnych. Zgodziłabym się z Marcinem Zegadło, który odnotował, że w tekstach Patkowskiego „obecność wiary jest mglista. Nie przypisywałbym jej istotnego znaczenia […]”. Religia – czy też wiara – to tutaj raczej jeszcze jeden składnik przeszłości, tej mniej prywatnej, a bardziej współdzielonej. Sięganie do worka wspólnych toposów jest uzasadnione przez łączenie w tej poezji nocy z przeszłością. Niekiedy owa historia wspólna spotyka się z jednostkową, jak choćby poprzez postać dziadka, patriarchy rodu, postaci jak najbardziej współczesnej, a równocześnie głęboko osadzonej w kontekstach biblijnych (Hineni).
Podmiot jest „wyrwany z kontekstu. Z przeszłości, z przyszłości / i z teraz”. Doskwierają mu: pomieszanie porządków czasowych i przestrzennych, odrealnienie, różnorakie zaburzenia. Niezdolność do bycia w jednym miejscu i czasie skutkuje emocjonalnym chaosem, a także ograniczoną odpornością na bodźce (tych jest nadmiar). Z tego biorą się liczne utwory, które są właściwie poetyckim opisem miejskiego krajobrazu nocą.
Nokturny to przede wszystkim liryczne pejzaże. Patkowski wypatruje szczegółów, kontrastów, szuka porównań oddających to, co widziane i w wielu przypadkach tylko z tym zostawia czytelnika. Stoi z boku i pozwala światu płynąć. Opisuje migające światła, przejeżdżające autobusy, przypadkowych przechodniów, lecz sam nie angażuje się w to nocne życie, pozostając w roli obserwatora. To między innymi z tego powodu tak wiele w tych utworach chłodu, o którym zaraz powiemy szerzej, bo to jeden z ciekawszych wątków Nokturnów. Na razie podkreślmy jednak, że wycofanie podmiotu jest spójne nie tylko z wybraną porą doby, ale też temperaturą i ciągłym odczuciem zimna. Patkowski przygotował bardzo przemyślany poetycki projekt.
Większość wierszy w Nokturnach nie tylko dzieje się w nocy, ale – co równie ważne – zimą. Jest w nich lód, szadź, bałwany. Czasem chłód pojawia się mniej wprost: „to półmrok swoim chłodnym dotykiem / wyrywa mnie z łóżka”. Zimnu towarzyszy olbrzymie pragnienie słońca, światła, ciepła. Nie tylko okazują się one nieosiągalne, ale wręcz zaczynają być postrzegane ambiwalentnie: „teraz wiem, że słońce / ma syndrom Münchhausena”. Ciemność i towarzyszący jej chłód zapewniają jakiś rodzaj schronienia. Nie jest to może wymarzona bezpieczna przystań, ale wystarcza. Krycie się to forma ucieczki i unikania krzywdy. Status quo? A może po prostu konieczna dla przetrwania adaptacja, forma samoobrony?
Na chłód, tak jak na noc i przeszłość, należy u Patkowskiego patrzeć przynajmniej dwojako. Chłód łączy się zarówno z mrokiem, jak i z tym, co minione. Próby odbudowania zerwanych więzi to „odśnieżanie” relacji „z chłopakami skutymi lodem”. Towarzysząca temu obawa to lęk przed tym, co się stanie, gdy jednak postanowimy nie być oziębli, gdy zgodzimy się na to, co ukryło się pod nawarstwionym przez lata śniegiem („zwlekam, ponieważ boję się, / co powiedzą, gdy odtają. Śnieg / obsiada pola, jak gawrony przestrzeń”). Poeta po tę metaforykę sięga konsekwentnie, ale zimno – tak jak i ciepło – ocenia niejednoznacznie. Strach na myśl o zmianie – a więc, powiedzmy, sparzenie się zamiast chłodu w relacji – nie oznacza jednak, że pogodzenie się z oziębłością przychodzi łatwo. „W odpowiedzi na krzyk narasta / chłód, śnieg grzęźnie w gardle. // To nie do wytrzymania.” Tak jak wędrówka ulicami miasta nocą ma raczej charakter pasywny – jest czymś, co się po prostu wydarza – tak towarzyszący nocy chłód nie jest właściwie żadnym bodźcem zmian. Odczuwamy go, odnotowujemy związane z nim stany fizyczne i psychiczne, ale nie działamy.
Najciekawsze u Patkowskiego jest to, że pomimo wszelkich wewnątrztekstowych sprzeczności zjawisk i uczuć wiersze zachowują spójność koncepcyjną oraz konsekwencję obrazowania. Metaforykę, która mogłaby się wydawać zużyta do cna, udaje się poecie ciekawie rozbudować. Idąc jeszcze dalej podjętym tropem – zarówno bierność wobec podróży nocą, jak i wobec odczuwanego zimna wpisuje się przecież w okoliczność snu jako taką. Śniąc, tak naprawdę nie podejmujemy żadnej aktywności; nawet jeśli sen wprzęga nas w akcję, każda nasza wypowiedź nie wybrzmiewa w rzeczywistości, żaden czyn nie dzieje się naprawdę. Na odczuwany nocą chłód często nie jesteśmy w stanie nic poradzić. To tylko bodziec, jaki dociera do naszego ciała i na tym poziomie się zatrzymuje. Obudzimy się skostniali i połamani, ale przecież nie mogliśmy nic zrobić z doznawanym dyskomfortem. Te obrazy da się spiętrzać dalej, zachowując integralność tomu i sens metafor. Za to należą się autorowi duże brawa.
Tom Dariusza Patkowskiego to książka napisana właściwie trochę obok tego, co aktualnie dzieje się w poetyckim centrum. To zbiór raczej wyciszony, wycofany, przyczajony. Ale to też książka intrygująca, wielowarstwowa, wymykająca się jednoznacznym interpretacjom. Książka-cebula, którą można obierać strona po stronie; podróżując razem z podmiotem, docierać do nowych miejsc, chłonąć doznania zmysłowe (to zwłaszcza, bo sensorykę wiersza autor świetnie opanował).
Patkowski jest uważnym i czujnym obserwatorem, jego poetyckie opisy nocy czyta się z dużą przyjemnością. Te wiersze przede wszystkim się czuje. Chłód, promienie słońca, mgła – to więcej niż elementy nocnego krajobrazu, a ich wnikliwy opis potrafi przenieść również czytelnika w odwiedzane miejskie zakamarki. Nokturny to – mimo wszystko – dużo bezpieczniejsza alternatywa dla lunatykowania, więc zdecydujcie się na tę wędrówkę bez obaw.
D. Patkowski, Nokturny, Łódź 2021.
płaszcz nicowany
z żołnierskiego munduru
surowe mury schronu i
zbłąkanej kuli świst przy głowie
spełnienie dzień po dniu
rozjaśniało jej twarz
sad każdej wiosny
obfitości serwował
dzisiaj wspomnienia
nie rozrywają nocy
jednak jak wtedy
boli stłumiony głos zza drzwi
to dziecko
nie powinno się
nigdy urodzić
Tęsknymi oczami
Jezioro spogląda w zarośla tataraku
Gdzie noc
Zakłada kir po stracie dnia
Ciemność spowija brzeg
Przelewa gorycz
W mroczny dzban
Nie pytaj więc
Jak postrzegam każdy wieczór
Przeglądam się
W kawałku stłuczonego nieba
Czuję
Jak cicho rani każda noc
Uśmiechem
Głaszczę nowy świt
On zawsze przywdziewa
Zielony płaszcz