23.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #195 / O przecenianiu marnych książek pisarzy bardzo uznanych

Poniżej prezentujemy ostatnią odpowiedź na ankietę krytycznoliteracką dotyczącą Kanonu Polskiego – tutaj znajdziesz pytania, na które odpowiada autor.

1.   Wymień trzech pisarzy niedocenionych (literatura po 1945 roku) i uzasadnij swój wybór.

Andrzej Kuśniewicz – pisarstwo tego autora, od strony formalnej, językowej, warsztatowej – wybitne, uległo deprecjacji z co najmniej dwóch powodów. Pierwszym pozostaje czarna legenda biograficzna Kuśniewicza – cynicznego obłudnika w służbie słusznie minionego systemu. Drugim był zainicjowany w latach 80., a wzmocniony po transformacji ustrojowej, trend wywyższania pisarzy emigracyjnych ponad twórców krajowych. Jako jeden z najbardziej cenionych pisarzy PRL, Kuśniewicz musiał więc zapłacić wysoką cenę za „tłuste lata”, wskutek czego utknął w literackim czyśćcu. Pozostawił nam twórczość intrygującą od strony antropologicznej, teoretycznoliterackiej czy mitotwórczej (doskonale wpisuje się w dyskusje nad wspólnotą cywilizacyjną Europy Środkowej). Rozpisywanie świata przedstawionego na granicy rzeczywistości i wyobraźni, afektów, pamięci, filtrowanie i poznawanie go poprzez kulturę, narracyjno-językowa maestria, swoboda przechodzenia między czasami, przestrzeniami, perspektywami patrzenia, imponująca erudycja – to tylko niektóre z powodów, by do Kuśniewicza wrócić. 

Leopold Buczkowski – to obok Tadeusza Różewicza drugi polski pisarz, którego twórczość w najciekawszy artystycznie sposób skonfrontowała się ze stwierdzeniem Theodora Adorno o niemożności tworzenia po Oświęcimiu. W Prozie żywejpisał: „Po tym, co zaszło w świecie, po przejściu oręża nocy nie wolno być prostodusznym opowiadaczem”L. Buczkowski, Proza żywa, wstęp Z. Trziszka, Bydgoszcz 1986, s. 36.[1]. Proza Buczkowskiego to najbardziej radykalna próba zmierzenia się z traumą i trudno segmentować ją na poszczególne książki, ponieważ jest to opowieść bez początku i końca, projekt spójny, pełen powtórzeń, zapętleń, przekreśleń istoty czasowości. Z tego zresztą wynikały rozmaite nieporozumienia w recepcji jego twórczości. Bodaj najwyrazistszym przykładem była wielokrotnie powtarzana wypowiedź Jana Błońskiego, który robiąc wyjątek dla dwóch pierwszych książek Buczkowskiego, dyskredytował jego pozostały dorobek, twierdząc, że to kres opowieści spotęgowany „chaosem samej funkcji opowiadania”Por. J. Błoński, Bezdroże [w:] „Życie Literackie” 1967, nr 42.[2]. Czytam to rozpoznanie, podobnie jak i prozę Buczkowskiego, jako rodzaj świadectwa, które pokazuje wyczerpanie się tradycyjnych możliwości reprezentacji, jak i konwencji realistycznej. 

Witold Wirpsza – to z kolei autor, który czeka na ponowną lekturę zwłaszcza teraz, gdy poezja coraz odważniej wyprawia się na ścieżki interdyscyplinarne, nawiązując dialog z dziedzinami tak pozornie odległymi od sztuki słowa jak ekonomia. To także jeden z tych artystów, którzy „wyprzedzili swój czas”. Kto w Polsce „środkowego” PRL uprawiał równie radykalną w środkach lirykę samopotwierdzającej się językowej struktury, która obywałaby się bez zewnętrznych, pozaliterackich uzasadnień? Być może Wirpsza był pierwszym rodzimym postmodernistą, którego przegapiliśmy, z tym zastrzeżeniem, że jego zapowiadająca lingwistyczny przełom oraz przyjście pokolenia 68 poezja nie miała nigdy ludycznego charakteru, przedkładając etyczny namysł nad niezobowiązujące gry wyobraźni. Kolejnym powodem aktualności twórczości Wirpszy jest wpisany w nią antyoświeceniowy projekt oporu wobec systemów produkcji, nadzoru i wyzysku, który wydaje się niezwykle bliski dzisiejszej wrażliwości krytycznej.

2.   Wymień trzech pisarzy przecenionych (literatura po 1945 roku) i uzasadnij swój wybór.

Zbigniew Herbert  to jeden z tych poetów, których trzeba było w poezji polskiej „przechorować”. Nie myślę wyłącznie o własnym doświadczeniu lekturowym, ale także o mozolnej pracy generacji poetów i poetek tworzących po transformacji ustrojowej, dla których odzyskiwanie wiersza oznaczało pozbawianie go pustki neoklasycystycznych gestów, pięknoduchostwa i słów wypowiadanych z poczuciem moralnej wyższości. Wyciągnięcie utworów Herberta z kontekstu epoki niestety bardzo źle im robi i mało który z autorów, którego świetność przypadała na czasy PRL, zestarzał się równie szybko.

Wisława Szymborska – niech to będzie poczytane za moją słabość, ale nie jestem w stanie przeczytać kilku wierszy Wisławy Szymborskiej ciągiem bez poczucia znużenia. To poezja, która nie stawia oporów, idealnie wpisująca się w projekty czytania spod znaku „codziennie jeden wiersz”. Mam wrażenie, że pisanie Noblistki przebiega podług jednego przepisu, który oczywiście może się bardzo podobać ze względu na rodzaj nawiązywanego porozumienia w duchu wspólnoty wartości – każdy wiersz jest wszak elegancki, wyraża troski humanistki, dyskretnie skrywa swój elitaryzm, czaruje inteligencką ironią. Twórczość Szymborskiej – po mieszczańsku bezpieczna, poczciwa i przewidywalna – szerokim łukiem omija jednak problemy, przed którymi w XX wieku stanął światowy język poezji nowoczesnej. 

Dorota Masłowska – bardzo lubię czytać to, co pisze Dorota Masłowska, zwłaszcza felietony, które – jak sądzę – są najbardziej adekwatną (czy nie jedyną?) formą gatunkową, w której błyszczy gwiazda tej pisarki. Problem z jej twórczością zaczyna się, gdy od zachwytu nad językiem przechodzi się do „wypełnienia”, a to, niestety, nader często prezentuje myślowy poziom magazynów lifestyle’owych i – bez względu na coraz to grubiej nakładane podkłady ironii, pastiszu czy stylizacji – nie wykracza poza banał stwierdzeń w rodzaju symptomatycznej frazy: „społeczeństwo jest niemiłe”. Od czasu bardzo dobrego Pawia królowej w pisarstwie Masłowskiej nie wydarzyło się nic, co potwierdziłoby jej stale zaklinaną pozycję jednej z najważniejszych polskich pisarek literatury najnowszej. Nic bardziej mylnego.

3. Wymień po trzy tytuły dzieł zbyt nisko lub zbyt wysoko ocenianych (po 1945 roku).

Niedocenione:

Stanisław Czycz – Nie wierz nikomu

Dostrzeżenie w polskiej literaturze po 1945 roku pisarstwa Stanisława Czycza mogłoby stworzyć szansę, by wyjść poza utrwalony romantyczno-emigracyjny paradygmat odległego inteligenta rojącego o kraju w niewoli. Nie wierz nikomu to projekt nieukończony, powieściowy dyptyk składający się z napisanej Bazy i – pozostającej do 2016 roku w maszynopisach – Nadbudowy. Jest to powieść produkcyjna, która pokazuje, że nie istnieją gatunki z definicji niemożliwe i zepsute. Opisując codzienność robotników pracujących w Bazie Produkcyjno-Remontowej, Czycz egzorcyzmuje własną biografią formę zohydzoną przez socrealizm, odzyskując ją w zaskakujący sposób dla rodzimej literatury. Siła powieści polega w dużej mierze na jej pomyśle kompozycyjnym, gdzie zakłamana rzeczywistość socjalistyczna miesza się z retrospekcjami wojennymi i nostalgią za idealizowaną młodzieńczą miłością (u Czycza to wielkie wyparte, symbol utraconej niewinności, wyrzut sumienia rozbijający spoistość narracji). Wszystko zmierza tutaj do powolnej degradacji, a specyficzna, daleka od norm interpunkcja zwraca uwagę na tandeciarską dekoracyjność, zawieszenie, jakąś papierową bylejakość prezentowanej rzeczywistości. Bardzo sugestywne.

Mieczysław Piotrowski – Złoty robak

Tkwi w tej zapomnianej książce stłumiony potencjał polskiej literatury pisanej po Witkacym i Gombrowiczu. Dostajemy tu doskonałą inscenizację tematu „międzyludzkiego kościoła”, w której kilku głównych bohaterów na przestrzeni wielu lat odgrywa spektakl przyciągania i odpychania. Stanisław Barańczak pisał o Złotym robaku jako „wyrafinowanym szyderstwie z epopei”, gdzie dzieje społeczeństwa w przebiegu historii wyrażane są w „milionkroć pomniejszonej skali”Por. S. Barańczak, Wielka synekdocha [w:] tegoż, Ironia i harmonia, Warszawa 1973.[3]. Zupełnie jakby Piotrowski chciał odwrócić dziejowy wektor, zawracając historię (a raczej: Historię) do pojedynczego człowieka. Złoty robak to powieść antypsychologiczna, choć z rozpoznań psychologii czerpiąca pełnymi garściami; filozoficzna, choć w sposób daleki od akademizmu; groteskowa, ale dźwigająca na swych barkach smoliście czarny, egzystencjalny ciężar. To także opowieść o zmaganiu z formą jako warunkiem tożsamości – nie tylko jednostkowej, ale i zbiorowej. Jeden z głównych jej bohaterów, awangardowy poeta Benedykt Wereszczyński, zauważa: „Zachód poszukuje formy. Nam, ludziom wschodu obca jest forma, a gdy już ją znajdziemy, jest okropna”. Niech ten drobny cytat wystarczy za rekomendację.

Leo Lipski – Piotruś

Nie będę odkrywczy, wskazując na Piotrusia – dzieło, które bez większej przesady można chyba obwołać klasykiem alternatywnego kanonu książek wciąż nie dość cenionych. Ta niewielka powieść o rozmiarach opowiadania nie tylko zdumiewa stylistyczną dezynwolturą, ale też aktualizuje powojenną wiedzę o człowieku sprowadzonym do poziomu fizjologii i afektów. Piotruś to literatura światowa – daleka od polskich prowincjalizmów, zastygnięcia w podszytych sentymentalizmem narracjach romantycznych. Prozę Lipskiego stawiam w jednym rzędzie z twórczością takich autorów jak Louis Ferdinand-Céline, Georges Bataille czy Maurice Blanchot.

Przecenione:

Czesław Miłosz – Piesek przydrożny – zwracam uwagę na tę książkę jako na symptom większego problemu, czyli przeceniania marnych książek pisarzy bardzo uznanych. Coś podobnego daje się ostatnio zauważyć, na przykład w recepcji twórczości Olgi Tokarczuk, której chyba zbyt pospiesznie przygotowano pomnik. Anachroniczna, sentymentalna patyna Miłosza została uhonorowana w 1998 roku Literacką Nagrodą Nike i był to pierwszy (i zdecydowanie nie ostatni) intelektualny „wyczyn” gremium przyznającego to wyróżnienie. 

Szczepan Twardoch – Morfina – nie ufam pisarstwu Twardocha, który jak żaden inny polski pisarz potrafi wymyślać siebie na potrzeby każdej kolejnej książki, w zależności od aktualnych trendów. Ponadto w Morfinie, bodaj najbardziej docenionej powieści tego autora, niebywale irytująca jest (powtarzana w innych książkach) maniera narracyjna polegająca na tworzeniu quasi-metafizycznego bytu unoszącego się nad światem przedstawionym i opowiadającym go „z wysoka”. Mimo interesującego tematu poplątanej tożsamości, uważam, że manifestacyjny światopoglądowy cynizm, nadmiar stylistycznych szarż i pustosłowie nie robią dobrze temu pisarstwu.

Jerzy Kronhold – Skok w dal – to znów książka (nominowana do Nike, Silesiusa, Nagrody im. W. Szymborskiej, Nagrody Literackiej m.st. Warszawy oraz Orfeusza), którą wskazuję raczej w charakterze odsyłacza do całej, nieźle utrzymanej biblioteki przebrzmiałych języków poezji. Skądinąd widzę problem z wieloma poetami i poetkami nowofalowymi, których późna twórczość – mimo środowiskowego uznania, zwłaszcza ze strony szacownych składów jurorskich rozmaitych, często bardzo środowiskowych, nagród – spotyka się z niewielkim rezonansem czytelniczym. Niewiele tu poza oczywistą konwersacyjnością, skostnieniem wysokiego rejestru i sentymentalizmem.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Olszewski, O przecenianiu marnych książek pisarzy bardzo uznanych, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 195

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...