17.08.2023

Nowy Napis Co Tydzień #216 / Jak jeden pisarz do innego pisarza. Wokół korespondencji Wiktora Woroszylskiego ze Zbigniewem Żakiewiczem

Trzymam w dłoniach historię niezwykłą i krzepiącą zarazem, napisaną przez dwóch ludzi z pozoru bardzo różnych. Bo oto z jednej strony mamy warszawskiego pisarza Wiktora Woroszylskiego ‒ dawnego komunistę i sztandarowego niegdyś reprezentanta pokolenia „pryszczatych”, wyraźnie ewoluującego w kierunku orientacji dysydenckiej, a w drugiej części życia ‒ bez obnoszenia z tą problematyką publicznie ‒ spraw eschatologicznych, z drugiej strony zaś mamy uciekającego od polityki „prowincjonalnego” Żakiewicza ‒ katolika „od zawsze”, choć nie bez dylematów wewnętrznych, ewoluującego coraz mocniej w kierunku żywota i myśli siostry Faustyny i jej Dzienniczka.

Jakże różni wydawali mi się obaj, pod każdym względem. Z jednej strony potężny żubr litewski, otoczony przez rodzinę: żonę, dzieci, potem wnuki, wreszcie czarnego kota (któremu wszystko wolno) oraz bogatą kolekcję wystruganych z lipy wielokolorowych ptaków. Upodobnił on swój pisarski gabinet do litewsko-białoruskiej łąki i bywały takie sytuacje ‒ zanim dotarł w swojej wypowiedzi do na przykład Dostojewskiego ‒ że zanurzał się w tym swoim łąkowo-litewskim anturażu po uszy. Zapadał się w głębokim fotelu domowym, afirmując naturę i związany z ową naturą ład serca i umysłu, po latach (zwłaszcza w Ciotuleńce) odnaleziony także w krainie kaszubskiej. Zarazem prowadził ‒ wraz ze swoją żoną Dominiką ‒ dom otwarty. Jedni goście wchodzili, inni wychodzili. Sam spędziłem u Żakiewiczów wiele dni, a nawet chyba jedną noc.

Tymczasem moje spotkanie z Wiktorem Woroszylskim, na razie jednorazowo „sytuacyjne” ‒ nieporównanie bardziej zdawkowe niż z Żakiewiczami ‒ wynikało z kluczowych dla sprawy polskiej i europejskiej rozstrzygnięć Sierpnia ‘80. Przybyłem bowiem do mieszkania Państwa Woroszylskich ‒ podobnie jak do innych osób w Warszawie, tworzących poza zasięgiem cenzury kwartalnik „Zapis” ‒ z misją od pierwszego rzecznika „Solidarności” Lecha Bądkowskiego: zachętą dla pisarek i pisarzy warszawskich do współtworzenia powstającej w Gdańsku na łamach reżimowego „Dziennika Bałtyckiego” w pełni autonomicznej jednoszpaltowej „Samorządności”. Była ona publikowana w Gdańsku już od września 1980 roku, a wkrótce została przekształcona w niezależny od dyktatuPZPR poważny tygodnik opiniotwórczy, wychodzący na terenie całego kraju w nakładzie ćwierci miliona egzemplarzy (szkoda, że rozwój tego świetnie rokującego pisma przerwał stan wojenny). Swoistą kontynuacją „Samorządności” w Gdańsku stał się w stanie wojennym dwutygodnik katolicki „Gwiazda Morza”, redagowany w przewadze przez tych samych ludzi, którzy tworzyli „Samorządność”. I tu dopiero ‒ na łamach „Gwiazdy Morza” ‒ Żakiewicz świetnie się odnalazł.

Na razie, po gorącym gdańskim Sierpniu, jako świeżo upieczony maturzysta z roku 1980 jechałem do Warszawy z przesyłką do grona pisarek i pisarzy, którzy właśnie wrócili z wakacji. W tym gronie „warszawistów” odkryłem Woroszylskiego jako postać wyjątkową ‒ w sposobie bycia. Oceniłem go niemal identycznie, jak ocenił go podczas pierwszego spotkania Żakiewicz – a czytam o tym w omawianej tutaj książce:

Zza okularów („rewolucjonista i okulary!” ‒ pomyślałem) błyskały dobrotliwie trochę ironiczne oczy człowieka skłonnego raczej do zamyśleń, targanego wewnętrznymi wątpliwościami ‒ niźli upartego Don Kichota walkiZob.: Z. Żakiewicz, W czasie zatrzymane, Gdańsk 2017. Cytat za wstępem Tatiany Czerskiej do: W. Woroszylski, Z. Żakiewicz, „Losy noszą nas różnymi drogami”. Listy 1969–1996, Warszawa 2022.[1].

Miałem więc identyczne wyobrażenie o Woroszylskim jak Żakiewicz, zanim Woroszylskiego osobiście poznałem. Bo Woroszylski, w odróżnieniu do swych warszawskich kolegów, nie potraktował mnie jak młodocianego listonosza wiozącego do Warszawy osobiste listy od Bądkowskiego z „prowincji” gdańskiej. Woroszylski przyjął mnie nie tylko bardzo grzecznie, ale też szczegółowo wypytywał o sytuację w Gdańsku, mnożył pytania, nie krył wątpliwości. Pełna kultura. A do tego podwieczorek podany przez Panią Małżonkę Pana Wiktora. Poczułem się od początku bardzo dobrze w tym autentycznym salonie literackim, gdzie gospodarze prowadzili z gośćmi autentyczny dialog.

Redaktorka prezentowanego zbioru zastrzega, że „nie jest [on] kompletny, nie da się ustalić, jaka część ocalała, jaka bezpowrotnie przepadła”. Fakt, że opublikowane sto cztery listy z lat 1969–1996 czytamy dzięki dzieciom Janiny i Wiktora Woroszylskich, zwłaszcza Natalii Woroszylskiej, oraz za sprawą dzieci Dominiki i Zbigniewa Żakiewiczów, zwłaszcza Macieja Żakiewicza, pokazuje dobitnie, że udostępniona do druku korespondencja to efekt wieloletniego procesu, który został utrwalony przez te dzieci i pieczołowicie odtworzony po latach.

Ostateczny szlif listom nadała wspomniana Redaktorka ‒ profesor Uniwersytetu Szczecińskiego Tatiana Czerska, która dzięki tytanicznej pracy dookreśliła wywody obu adresatów, opatrując całość wstępem i przypisami, pełnymi niezbędnych dla tej książki kontekstów biograficznych, historycznych. Te przypisy czyta się z nie mniejszą uwagą niż dyskurs samych pisarzy.

*

Konfesyjności i „ortodoksyjności” religijnej Żakiewicza, tak chętnie sięgającego po inspiracje do teologii i filozofii chrześcijańskiej, a w badaniu literatury rosyjskiej do Dostojewskiego, towarzyszy w omawianych listach pełen sprzeczności swoisty wysiłek metafizyczny i pytania o świadomość człowieka współczesnego. Silnie zainspirowany światoodczuciem religijnym, swój niepokój wewnętrzny pisarz manifestuje także we własnej literaturze ‒ w wymiarze egzystencjalnym bodaj najmocniej w Białym Karle (Woroszylski do Żakiewicza: „Jestem po wielkim wrażeniem Białego Karła. To książka znakomita i nieoczekiwana”, list z 5 grudnia 1970 r.) oraz w rozmowach z przyjaciółmi. Z kolei starszy od Żakiewicza Woroszylski – zarówno jako wybitny poeta, wnikliwy badacz losów twórczości Rosjan, eseista i wreszcie ‒ jak już powiedzieliśmy na wstępie ‒ człowiek mocno zaangażowany, najpierw jako piewca systemu, potem, od 1956 roku, buntownik wobec niego, także pochodzący z Kresów – wydaje się „zarażać” swoją postawą korespondenta; na początku zaledwie znajomego, potem przyjaciela. Podążając tropem korespondentów, obserwujemy, jak zbliżają się stopniowo do siebie ‒ wraz rozwinięciem dyskursu ich miejsca osobne stają się często miejscami wspólnymi. Oto twórczy dialog, wzbogacający obu pisarzy.

W konfrontacji z Woroszylskim „prowincjonalny” Żakiewicz miał nieporównanie trudniejszy start życiowy i artystyczny ‒ i to mimo oficjalnej polityki władców PRL, chuchających i dmuchających na tzw. „ziemie odzyskane”. I dopiero lata siedemdziesiąte, po tragicznych wydarzeniach Grudnia ‘70, przynoszą Żakiewiczowi prawdziwy, artystyczny rozpęd. W świetle publikowanej korespondencji widać, że w tym rozbiegu bardzo pomógł właśnie Woroszylski, bo to on mocno lobbował za nagrodą Kościelskich dla Żakiewicza, którą ten otrzymał ostatecznie w roku 1971. Kolejne ‒ na ogół entuzjastycznie przyjęte przez krytykę ‒ dzieła Żakiewicza pokazały wachlarz możliwości kreacyjnych tego pisarza, zarówno w prozie adresowanej do dorosłych, jak i do dzieci. Żakiewicz jawi się jako autor operujący wielu poetykami, wieloma „chwytami” prozatorskimi, świetnie się czując, zwłaszcza w groteskowym oglądzie ludzi i świata.

W listach widoczny jest także z jednej strony dystans Żakiewicza wobec bieżącej polityki, z drugiej – ponadprzeciętne zainteresowanie Woroszylskiego właśnie polityką, zgodne z postawami w środowisku KOR. Woroszylski, który jako aktywny opozycjonista miał zakaz wjazdu do ZSRR, zyskuje ponadto w osobie Żakiewicza najlepszego sojusznika i pośrednika w kontakcie z twórcami rosyjskimi, zwłaszcza z Josifem Brodskim, który dzięki wstawiennictwu Żakiewicza podarował w 1969 roku Woroszylskiemu pokaźny zbiór własnych maszynopisów. To wtedy Woroszylski zabrał się za ich tłumaczenie, przybliżając przyszłego noblistę polskim odbiorcom. Obu pisarzy od początku tej korespondencji łączy zresztą głęboka znajomość literatury rosyjskiej i samej Rosji. Zapewne bez Rosji jako tematu wspólnego i rozwiniętego w kolejnych wątkach nie mielibyśmy takiej korespondencji.

*

Oprócz Woroszylskiego ‒ okazało się z czasem ‒ miał Żakiewicz jeszcze jednego wielkiego sojusznika w centralnej Polsce: Zbigniewa Herberta. I tu warto powtórzyć za Tatianą Czerską cytat wzięty z Żakiewicza:

Zbigniewa Herberta poznałem na kolacji u Wiktora Woroszylskiego […]. Nam, mieszkańcom Trójmiasta, trudno jeszcze było wrócić do równowagi po Grudniu 1970 roku. Szczególnie po krwawym gdyńskim czwartku […]. Tymczasem Warszawa, nawet ta pisarska, prawie nic o nas nie wiedziała. Opowiedziałem o tym, co oglądał Gdańsk. I mój szloch: „Że Polak do Polaka!”. Jak gdybym tylko ja cierpiałZ. Żakiewicz, W czasie zatrzymane… Cytat za wstępem Tatiany Czerskiej.[2].

W opisanym spotkaniu uczestniczyli jeszcze poza Żakiewiczem i Herbertem inni warszawscy pisarze. Po tym wszystkim Żakiewicz nie ukrywa swego rozczarowania w liście do Woroszylskiego, a Tatiana Czerska tak wyjaśnia sytuację pisarza:

Spotkanie dla Żakiewicza najwyraźniej nie było udane, źle się poczuł w tym gronie, w którym nikt poza Herbertem nie okazał zainteresowania koledze z prowincjiPatrz: wstęp Tatiany Czerskiej do omawianej książki.[3].

Dalej Czerska tłumaczy:

Inaczej całe zdarzenie przedstawia się w świetle listów Woroszylskiego, który próbuje wyjaśnić nieporozumienie, uspokaja kolegę po piórze. W odpowiedzi Żakiewicz broni się przed psychoanalityczną interpretacją swojego zachowania, próbuje zatrzeć złe wrażenie. Do tej sytuacji Żakiewicz będzie wracał w rozmowach ze znajomymi i przyjaciółmi i w cytowanym już wspomnieniu W czasie zatrzymane na łamach „Gwiazdy Morza”.

Faktem jest, że po tym epizodzie Żakiewicz i Woroszylski przeszli ze sobą na „ty”.

W listach Woroszylski i Żakiewicz spierają się także o Polskę i Polaków. W Wilczych łąkach Żakiewicza Woroszylski zauważa sytuację poddanych rusyfikacji Polaków i polonizacji Białorusinów i wyławia akurat taki fragment wspomnianej powieści:

Widzisz ‒ tłumaczy matka ‒ i we mnie, i w tobie będą i Litwini, i Rusini, i Tatarzy, i Polacy. Ale ten bigos wysmażyła historia. Ona nam duszę dała taką, która ma pamięć. I ta dusza po polsku płacze…W. Woroszylski, Zakosami, zakolami… [w:] W. Woroszylski, Z. Żakiewicz, Losy noszą nas różnymi drogami…, s. 94–98.[4].

Tatiana Czerska w swoim Wstępie zwraca uwagę, że:

Żakiewicza powrót na Białoruś okazuje się przedzieraniem do Polski, do jednego z wariantów polskości, zanikającego zapewne, ale właściwego przecież nie tylko temu pisarzowi i w obszarze kultury wciąż owocującego.

W przypadku Woroszylskiego do wymienionego wyżej „kresowego” konglomeratu należało by dodać koniecznie jeszcze jego rodzinne, wielokulturowe Grodno, a niejako wewnątrz tego tygla także jego żydowskość, która w Rosji, Białorusi czy zwłaszcza Zachodniej Ukrainie, była czymś codziennym i oczywistym. Do czasu, gdy do gry wkroczyli naziści…

Przejmująco brzmi wyznanie Żakiewicza, poczynione już po śmierci Woroszylskiego:

W sferze życia duchowego był bardzo zamknięty i skryty. Z wielką więc radością obserwowałem z dala jego autentyczną konfesję, gdy pod koniec życia stał się człowiekiem głęboko przeżywanej wiary. Tu był również autentyczny i szedł konsekwentnie aż do końca. Gdy doścignęła go ciężka choroba, nawet wówczas odpisywał na każdy list. Powróciwszy ze szpitala, już w stanie beznadziejnym, napisał do mnie list, dzieląc się swym cierpieniem. Nie wiem, czemu mam zawdzięczać to zaufanie.

Do końca więc, wbrew swemu wielkiemu cierpieniu, trwał przy nas. Zastanawiam się teraz, czy my potrafimy tak godnie żegnać się ze światem? ‒ rozdzierani między życiem a nie-życiem, trawieni bólem na chwilę uśmierzanym przez morfinę, dotknięci tą wielką tajemnicą Krzyża, a jednak wciąż uparcie pamiętający o ludziach…Z. Żakiewicz, Wiktora Woroszylskiego poznałem…, „Gwiazda Morza” 1996, nr 21, s. 24.[5].

W trudnej epoce PRL obaj pisarze wymieniali często tytuły rozmaitych periodyków, w których warto publikować. I tu bodaj najczęściej pada nazwa pisma dość awangardowego jak na owe czasy: „Ty i Ja”, dziś już niestety nie istniejącego. Może szkoda?

Książka wydaje się szczególnie cenna w kontekście czasu, w jakim się ukazuje: kryzysu współczesnej kultury polskiej i systematycznego degradowania języka komunikacji międzyludzkiej, okopywania się twórców we własnych bańkach informacyjnych. Woroszylski i Żakiewicz już wiele lat temu udowodnili, że tylko autentyczny dialog ‒ zgodny z filozofią Martina Bubera ‒ może zbliżać interlokutorów i otwierać przed nimi całkiem nowe horyzonty

Wiktor Woroszylski, Zbigniew Żakiewicz, „Losy noszą nas różnymi drogami”. Listy 1969–1996, listy Wiktora Woroszylskiego zebrał Maciej Żakiewicz, listy Zbigniewa Żakiewicza zebrała Natalia Woroszylska, z rękopisów przepisała, opracowała wstępem i przypisami opatrzyła Tatiana Czerska, Biblioteka „Więzi, Towarzystwo „Więź”, Warszawa 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Zbierski, Jak jeden pisarz do innego pisarza. Wokół korespondencji Wiktora Woroszylskiego ze Zbigniewem Żakiewiczem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 216

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...