Nowy Napis Co Tydzień #046 / My wszyscy już nie żyjemy
Winfried Georg Sebald, jeden z najbardziej wpływowych prozaików niemieckojęzycznych XX wieku, autor zbioru esejów pochodzących z trzech jego książek i spiętych jakże pojemnym tytułem Opis nieszczęścia, to czołowy przedstawiciel prozy nieokreślonego rodzaju. Być może pisarza tegoż pokroju należałoby przedstawić bardziej precyzyjnie i z dużo większą rewerencją, mnie zaś wszelkie próby sklasyfikowania jego twórczości sprowadzają na bezdroża dostępnej terminologii. Omawiany tutaj zbiór esejów to kompozycja składająca się ze szkiców, uwag, zapisków i wnikliwych komentarzy odnoszących się do dzieł, jeśli nie powszechnie znanych, to na pewno dostępnych w polskim przekładzie, a przez znawców literatury niemieckojęzycznej uważanych za jej kwintesencję, choć niektóre z esejów śmiało wykraczają poza twórczość literacką i pozwalają się odnieść do sztuki jako takiej.
Należy podkreślić – za posłowiem Arkadiusza Żychlińskiego – że Sebald występuje tu w roli pisarza-czytelnika, to jest figury, która miała podważyć wcześniejsze postrzeganie autora jako tego, którego z czytelnikiem – jeśli w ogóle – łączy jedynie cienka i zupełnie niezamierzona nić porozumienia, wynikająca z przypadkowej zbieżności doświadczeń. Dla pisarzy pokroju Sebalda działalność krytycznoliteracka była nie tyle ważną składową ich twórczości, ile jej przedłużeniem. Sebald do tego stopnia czerpał z omawianych dzieł, że w pewnym sensie budował na nich – na wewnętrznej rozmowie pomiędzy utworami, którą sam moderował – swój warsztat pisarski. Tym, co być może wyróżnia autora zbioru spośród innych pisarzy szukających potwierdzenia własnej (nie)doskonałości w (nie)doskonałości dzieł skreślonych cudzą ręka, jest sposób formułowania myśli – zaskakująco bezpośredni, momentami wręcz bezpardonowy. Jak czytamy w posłowiu, krytyk bywał bezwzględny w swoich sądach, a od ostrej tudzież zaczepnej opinii mógł się uchować tylko ktoś dorównujący samemu Kafce, a więc w zasadzie on jeden tylko.
Każdy z esejów jest owocem wnikliwej i uważnej lektury omawianego utworu. Krytyka nie pochodzi jedynie z międzysłowia, poprzedzonego głęboką analizą ukrytych sensów, ale rozbudowana jest o wątki biograficzne, psychologiczne, a nawet psychoanalityczne. Sebald sięga daleko poza kulisy omawianych tekstów, snuje domysły i zachęca nas do konfrontowania ich z naszymi osobistymi wyobrażeniami. Dociekliwość pozwala autorowi książki przeniknąć wierzchnią warstwę badanych utworów, by dotrzeć do ich podszewki. Słowa „podszewka” używam tu z rozmysłem. Otóż odnoszę wrażenie, że Sebald niejako usuwa niedostrzegalną z zewnątrz fastrygę tekstu, który dopiero wówczas odsłania przed czytelnikiem pełną treść, gdy poszczególne słowa zaczynają odrywać się od całości i pod własnym ciężarem znaczeniowym opadają w miejscach dotychczas nieuświadomionych. Na uwagę zasługuje również przechodniość wątków i postaci. Otóż zebrane w książce eseje dopełniają się wzajemnie, jeden odsyła do drugiego, a czasem do kilku jednocześnie. Co się tyczy tytułu zbioru, nietrudno wyczuć ewokowaną przezeń melancholię, którą można chyba uznać za drugą naturę wszystkich wspomnianych w książce twórców. Z pozornej niezdolności do jakichkolwiek uczuć rodzi się skrajna postać empatii prowadząca do pomieszania zmysłów. Paradoks nieszczęścia, o którym pisze Sabald, polega na tym, że nadwrażliwość – sprawczyni obłędu, który nierzadko wpędza artystę w najczarniejszą rozpacz – zdaje się być jedynym lekarstwem na Weltschmerz, ból świata, a przy tym jedyną drogą do prawdy. Obłęd twórczy ma to do siebie, że przechodzi z twórcy na dzieło, w konsekwencji czego powstaje sztuka chorobliwa, która obok sztuki patologicznej – jeśli rozbudować nieco pogląd Sebalda – pozostaje jedyną znaną formą twórczości. Na nieszczęście nasze i wasze, zdaje się mówić Sebald, składa się kilka zasadniczych wątków. Wszystkie one są ze sobą wyraźnie powiązane i w miarę zagłębiania się w lekturę esejów powracają wielokrotnie, tyle że pod innym słowem lub inną postacią.
*
Jednym z głównych tematów Sebaldowskiej analizy jest miłość, a ściślej jej odwieczna relacja z literaturą, zdecydowanie bardziej pasożytnicza niż symbiotyczna. Podzielając sceptycyzm Schnitzlera względem ceremoniału miłości, Sebald bynajmniej nie usprawiedliwia jej „fenomenu”, a jedynie uwypukla tragizm i rozpacz, na trwałe wpisane w ideał dalece przewartościowanego uczucia. Krytyka ideału miłości jest jednocześnie krytyką społeczeństwa, które w ten ideał uwierzyło i uczyniło z niego figurę retoryczną, idée fixe. Na teatralną farsę, która staje się i naszym – czytelników – udziałem, składają się wizerunki równie sprzeczne, co w pełni do siebie przystające: histerycznych kobiet fantazjujących o rycerzach i błędnych rycerzy, którzy wymyślili sobie swoją własną egzystencję. Sebald pisze o miłości, która próbuje się wyłamać z niewolącego mieszczańskiego gorsetu, pogłębiając tym samym toczące mieszczaństwo ideologie. Co więcej, miłość wyzwala w człowieku najbardziej prymitywne instynkty, a jako odśrodkowa próba wyniesienia społeczeństwa poza jego ramy prowadzi najpierw do jednostkowej degrengolady, a ostatecznie do powszechnego zepsucia. W tak wnikliwej analizie Sebald odważnie sięga po motyw tańca śmierci, makabrycznego korowodu, który z daleka przypomina niewinną dziecięcą zabawę. Schnitzler, a za nim autor esejów, z poziomu romantycznych uniesień sprowadzają miłość na oddział patologiczno-anatomiczny, gdzie Fridolin pochyla się nad zwłokami swojej ukochanej i czuje, jak wzbiera w nim nie żal po stracie, ale nekrofilne pożądanie. W szeroko rozumianej perwersji nietrudno doszukać się podstawowych mechanizmów działania ludzkiej psychiki. Miłość opisana przez Sebalda jest brzydka i cuchnąca, a przy tym tak prymitywna, jak powodujący całą ludzkością instynkt przerwania. Tacy jesteśmy – zdaje się mówić Sebald – i nasze fetyszystyczne fantazje, niczym we śnie Albertyny, wkładamy do żółtej skórzanej torby, a potem taszczymy ją, szukając nie wiadomo czego na wielkim targowisku miłosnych uniesień. Dla Sebalda-turpisty miłość to „wiecznie powtarzająca się porażka historii naturalnej”, błąd, którego nie można naprawić.
*
Kolejnym tematem, którego oryginalne ujęcie zwraca moją uwagę, jest temat władzy oraz powiązanej z nią przemocy, to jest dwóch potężnych sił tworzących niejako zamknięty system-pułapkę. Według Sebalda, pochylającego się nad twórczością Canettiego, przemoc jest wykładnikiem władzy i ma swoje źródło w obłędzie zarówno tego, który ucieka się do przemocy, jak i tego, kto pada jej ofiarą. Tym, co spaja oba korelaty, jest lęk – społeczny popłoch. Każda postać anarchii i każdy sposób jej ukrócenia podszyte są bowiem niepokojem tak silnym, że w najpełniejszym rozkwicie systemu dochodzi do sytuacji, w której „idealny” władca jako jedyny „stoi żywy na ogromnym polu zasłanym trupami”.
Najbardziej patologiczną postać władzy wywodzi Sebald z Procesu Kafki, gdzie „zwielokrotnione oko Boga” widzi wszystko i nie ma przed nim ucieczki. W całej historii ludzkości nietrudno znaleźć potwierdzenie dla nieustannej obserwacji, poczucia, że „wszędzie widzi się oczy”. Od kiedy sięgnąć pamięcią, niezliczone pary wygłodniałych i świdrujących wszystko oczu sekundują dziejom tego świata. Historia to przecież – śmiało stwierdza Sebald – zapętlający się łańcuch pokarmowy, w którym władza jedynie przyspiesza metabolizm trawiącego się systemu. Na taki system Canetti nie godzi się, ale też nie znajduje odpowiedzi na żadne z nękających go pytań: „Po co ta okrężna droga? Dlaczego mięso musi nieustannie przechodzić przez wnętrzności innego mięsa?”. Być może – próbuje jeszcze dociec – wielkiemu systemowi zabudowującemu całą rzeczywistość można by się przeciwstawić nie za pomocą sztuki, która przez swoją mimetyczność nie pozwala wyobrazić sobie nowego, lepszego świata, ale przez zupełną obojętność, „stwardnienie i skamieniałość”. Tego stanu nie da się jednak osiągnąć za życia. Nie pozwala na to nieustający gwar świata, „zbyt wiele przerywa absolutną ciszę”.
W tym miejscu pozwalam sobie nawiązać do dwóch utworów, które mimochodem łączę z problematyką omawianą przez Sebalda. Kilka lat temu tłumaczyłam na język polski tom wierszy opatrzony tytułem Esej o władzy autorstwa argentyńskiej poetki Liliany Lukin. Każdy z jej wierszy wpisany został w antagonistyczny model wilka i owcy, ofiary i oprawcy. Jest głosem świadka, który musi uciekać się do wysłużonej metafory, bo w świecie, o którym opowiada, nie można nie być ani owcą, ani wilkiem. To wreszcie lakoniczna refleksja nad całą historią, która nie przewidziała dla nas innych ról. Drugi z „intertekstów” to monolog Zygmunta z dramatu Pedra Calderóna de la Barca Życie jest snem, w przekładzie Jarosława Rymkiewicza. Monolog-przestroga, a jednocześnie niepozbawiony ironii dialog z prawdą w nim zawartą: „I śmierć obróci w popiół ciebie i twą władzę, nim się obliźniesz…”.
*
Każda próba omówienia zbioru esejów Sebalda byłaby niepełna, gdyby pominąć w niej wątek ojczyźniany. Otóż obok ziejącego zepsuciem aparatu władzy i nikomu niepotrzebnej, bo zgubnej miłości, pozostaje sprawa domu, który się opuszcza, a potem – co autor udowadnia odwołując się do licznych przykładów literackich – szuka się go przez całe pozostałe życie. U kresu życia natomiast dopada człowieka przeświadczenie, „że ojczyzna, w takiej postaci, w jakiej mu się przedstawiała, była iluzją”.
Dużo uwagi poświęca Sebald kwestii żydowskiej, exodusowi i bliższemu nam chronologicznie pogromowi, który, jeśli cokolwiek rozwiązał ostatecznie, to jednak nie problem ewolucji uczuć wobec ojczyzny. Autor stara się dowieść, że w sytuacji, która każe człowiekowi przewartościować znaczenie słowa „dom”, miłość do ojczyzny, rozumianej tutaj jako fatalne złudzenie, przeradza się w nienawiść do niej, a następnie do samego siebie. Ojczyzna jednak wciąż daje o sobie znać. Jest, jak pisze autor, bólem fantomowym odczuwanym w miejscu nieistniejącej już części ciała. Ten świat, co z goryczą trzeba przyznać, roi się od gości, którzy „ledwo przybywszy, wyjeżdżają na zawsze”. Nigdzie bowiem nie udaje się człowiekowi zapuścić korzeni. Nie można dobić do przystani, której nie ma.
*
Sebald poświęca też dużo uwagi toposowi człowieka w drodze, homo viator, nierozerwalnie związanemu z równie bezustannym, co bezcelowym poszukiwaniem ojczyzny. Bodaj najbardziej pesymistyczne ujęcie tegoż toposu widać w eseju Nieodkryta kraina, w którym autor rozkłada Zamek Kafki na czynniki pierwsze, w nich zaś doszukuje się symboliki śmierci. Pisze o jałowości każdego działania i całkowitym impasie, który ogarnia tego, kto jakkolwiek próbuje zmienić swoje położenie („Nagle K. przystanął i nie mógł ruszyć z miejsca”). Ludzkość przedstawiona zostaje jako ciąg martwych za życia dusz, martwych, bo starzejących się, a przegapioną młodość uważał Kafka „za przyczynę choroby na śmierć”. W tej interpretacji Zamku życie zostaje trwale związane ze śmiercią na zasadzie analogii i wszelkiego prawdopodobieństwa, „jedno jest alegorią drugiego”. Postaci wyłaniające się z kafkowskiego świata wiodą żywot na wpół oniryczny, przez co jeszcze bardziej bratają się ze śmiercią. Sen jest przez autora eseju – rozszyfrowującego zawiłą metaforykę czeskiego pisarza – rozumiany jako próba śmierci, bezwarunkowa przedśmierć. Autor niejako „wędruje” po całym świecie przedstawionym w poszukiwaniu elementów dających się wkomponować w posępny, choć realistyczny obraz umierania. Odwołuje się przy tym do ludowych wierzeń i wyobrażeń. Gospoda jest dla niego starym symbolem świata podziemnego, miejscem, „gdzie zmarli zbierają się na ostatnią partyjkę kart, nim pójdą do piekła”, a namawiać bliźniego do powrotu do domu, to jak wyprawić się z nim na cmentarz. W ostateczności to, co mogłoby się wydawać wędrówką w stronę zamku jest tylko powrotem tam, skąd przyszliśmy – w zupełną ciemność, a „całość jest jak drwina z sensu i celu naszej egzystencji, jak koszmar wiecznego powtórzenia”. Śmierć, która „zawsze uchodziła za drugą ojczyznę człowieka” to wreszcie długo wyczekiwana alternatywa dla niebytu, „uciążliwego zawieszenia pomiędzy człowiekiem a rzeczą”. Jedyny ratunek dla strudzonego wędrowca, który przez całe życie robił najpierw trzy kroki naprzód, a później trzy kroki w tył.
*
Wędrówce i poszukiwaniu własnego miejsca towarzyszy poczucie samotności i wyobcowania. Uczucia te, jak zauważa Sebald, w sposób szczególny trapią pisarzy i artystów w ogóle. Zmuszeni do życia na warunkach, których nigdy nie spełnią, emigrują niejako podwójnie, przestrzennie i empirycznie, jak najdalej od punktu, w którym przyszło im tkwić. W tym, co robią dla sztuki, zawsze pomijają jakąś cząstkę siebie. Co więcej, strach leżący u podłoża odczuwanej samotności sprawia, że życie zamiast prawdziwej historii, którą dałoby się opisać czy odmalować, przypomina przypadkowo zasłyszaną legendę, której szczegóły z biegiem czasu zacierają się albo giną pod ciężarem własnej nieokreśloności. W konsekwencji artysta nie pozostawia po sobie żadnej biografii, a jedynie skreślony na marginesie czyjegoś dzieła szkic, który bardziej przypomina humoreskę niż cokolwiek innego. Jest grypsem wysłanym do świata o wiele za późno. Ten stan bytu-niebytu na przykładzie Walsera nazywa Sebald „bezdźwięczną katastrofą”. „Rozpamiętywanie to przecież w gruncie rzeczy to samo, co cytowanie” – dodaje. Cokolwiek tworzymy, robimy to po to, aby powtarzać cytaty z własnego życia i aby po nas powtórzył je ktoś inny. Arcyciekawym przykładem takiego rozumienia twórczości jest malarstwo Jana Petera Trippa, któremu Sebald poświęca ostatni z esejów. Tripp został przedstawiony jako „wirtuoz iluzjonizmu”. Choć z pozoru autor odnosi się wyłącznie do prac składających się na bogatą spuściznę malarza i do jego wybitnego kreacjonizmu, tak naprawdę rozbudowuje swoją uniwersalną definicję artysty jako tego, którego zręczność polega właśnie na tym, że oszukując samego siebie, nabiera wszystkich wokół.
Co więcej, i na tym nie kończą się Sebalda rozważania o sztuce, każdy artysta, podobnie jak Walser, pragnie jedynie „uwolnić się od ciężaru ziemskiego życia, chce łagodnie i cicho zniknąć w królestwie większej swobody”. Sebald zdaje sprawę z tego, że rzeczy niechybnie przeżywają nas, a przy tym zastanawia się, czy w jakikolwiek sposób przeżywają też to, że nas już nie ma. Nadzieję redukuje autor do sumy znaczeń, a czytelnika pozostawia z poczuciem, że oto przeczytał książkę o sobie samym.
W.G. Sebald, Opis nieszczęścia. Eseje o literaturze, tłum. M. Łukasiewicz, Ossolineum, Wrocław 2019.